Stateczny starszy pan z batutą w ręku: Krzysztof Penderecki i Bach, Beethoven, Brahms – taki jest ugruntowany od lat obraz polskiego kompozytora. Jednak ubiegły rok był dla niego przełomowy. Tadeusz Wielecki w ramach „Warszawskiej Jesieni” przypomniał wstrząsające arcydzieło – dokument na temat Holokaustu – „Brygadę śmierci” zrealizowaną w 1963 roku w Studiu Eksperymentalnym Polskiego Radia, a Filip Berkowicz dwie awangardowe kompozycje na smyczki: znany głównie ze względu na tytuł „Tren – Ofiarom Hiroszimy” (1960-61) oraz znaną wyłącznie miłośnikom muzycznej awangardy „Polimorphię” (1961). Na dodatek Berkowicz w ramach Europejskiego Kongresu Kultury we Wrocławiu zaproponował dialog tej muzyki z pomysłami współczesnych światowych ikon muzyki nieklasycznej – Jonny’ego Greenwooda oraz Aphex Twina.
Obydwa koncerty były jednymi z ważniejszych wydarzeń muzycznych minionego roku w Polsce. Tymczasem marzec 2012 roku przynosi kolejną odsłonę projektu Filipa Berkowicza – być może wielki come back awangardowej muzyki Pendereckiego, tym razem w wymiarze światowym: wchodząca właśnie na rynek płyta amerykańskiej wytwórnii Nonesuch z nagraniami „Trenu” i „Polimorfii”, oraz inspirowanych dziełami polskiego kompozytora utworów Greenwooda („Popcorn Superhet Receiver” i „48 Responses to Polimorphia”) ma szansę mocno namieszać nie tylko na amerykańskim rynku muzycznym.
40-latek Jonny Greenwood, gitarzysta formacji Radiohead, pokazuje nowe oblicze – artysty, który bez kompleksów może równać się z twórcami muzyki postminimalistycznej, takimi jak John Adams czy David Lang. Zainteresowania Greenwooda są zresztą od dawna imponujące – sonorystyczne brzmienia smyczków Pendereckiego fascynują go od momentu, gdy pierwszy raz zetknął się z tą muzyką na początku lat 90., a jego najukochańszym utworem jest... „Symfonia Turangalila” Oliviera Messiaena.
Nagrane na płycie utwory Anglika są z pewnością nierówne, sporo tam klisz, a nawet zwyczajnej nudy („Three Oak Leaves” – część „48 Responses” – po prostu bym wyrzuciła). Całość jednak – z dwoma motywami przewodnimi: chorałową melodią oraz pizzicatową na tle udarzanych smyczków – jest fascynująca, zwłaszcza cześć otwierająca „48 Responses” – „Es ist Genug”, oraz „Baton Sparks”, „Bridge” i zamykająca płytę „Pacay Tree”.
Jednak bezdyskusyjnymi zwycięzcami tego pojedynku okazują się polscy artyści: Krzysztof Penderecki, oraz nieznana za oceanem, fantastyczna Orkiestra Kameralna Miasta Tychy „Aukso”, założona i prowadzona przez Marka Mosia – zespół unikatowy, o którym Jonny Greenwood powiedział, że „muzyków pracujących z takim entuzjazmem nigdy dotąd nie spotkał”.
Wizjonerska muzyka Krzysztofa Pendereckiego sprzed pięćdziesięciu lat dopiero dzisiaj trafia na podatny grunt. Na początku lat 60. 27-letni kompozytor przez kilka miesięcy robił z klasycznymi instrumentami smyczkowymi rzeczy wówczas niewyobrażalne: drapał w pudło rezonansowe, rzucał smyczkiem w struny, grał za gryfem, wyciskał ze skrzypiec jękliwe glisanda, flażolety i fałszywie brzmiące mikrotony. Jak wyznał kilkanaście lat później, nigdy nie interesowało go „brzmienie dla brzmienia”.
I tu chyba tkwi tajemnica ponadczasowości „Trenu” oraz kongenialności partytury, która ma szanse wejść wreszcie do światowego panteonu: „Polimorphi”. Bo to własnie to zapomniane dzieło w interpretacji orkiestry Marka Mosia (pod dyrekcją samego kompozytora) brzmi na płycie zjawiskowo. Jest absolutnym centrum, pobudza wyobraźnię; jest też punktem odniesienia dla muzyki Greenwooda (akord C-dur, kończący utwór, rozpocznyna zarazem cykl „48 Responses”).
„Polimorphia” wyłania się z niskiego, rozstrojonego e kontrabasów jak z czeluści, przekształca z czasem w coś na kształt zapamiętanego z dzieciństwa jarmarcznego zgiełku, piskliwej skargi, chaosu, który niespodziewanie zostaje na koniec okiełznany. To muzyka plastycznie przepoczwarzająca rozmaite stany i emocje – słuchaczowi wydaje się, że dotyka czegoś nienazwalnego, tajemnej metafizyki. Całość działa niczym obrazy Boscha: okazuje się rozdzierającym freskiem, ujmującym w dźwięki najrozmaitsze namiętności, lęki, euforie i boleści.
Niezwykły jest też koniec tej artystycznej wizji losu człowieka: świetlany, pewny i stabilny akord C-dur ucinający wszystko, co było wcześniej. „Polimorphia” dopiero w tym nagraniu okazuje się dziełem... religijnym – zapowiedzią „Pasji według św. Łukasza” (1966) oraz „Jutrznii” (1971). By to jednak usłyszeć, trzeba było poczekać na spotkanie wielkiej muzyki i wielkich wykonawców – czyli ponad 50 lat.
Kto wie, może „Polomorphię” czeka kariera podobna do tej, jaka 20 lat temu stała sie udziałem wydanej również przez Nonesuch „III Symfonii” Henryka Mikołaja Góreckiego? Niewykluczone.