Biegając z Rockym

5 minut czytania

/ Film

Biegając z Rockym

Łukasz Smolarow

W zasadzie w każdym z filmów o Rockym chodziło o tę jedną scenę: biegu, najczęściej przez miasto. Można zaryzykować tezę, że to Rocky rozpropagował jogging, choć pewnie Forrest Gump byłby innego zdania

Jeszcze 1 minuta czytania

Jesteśmy na siłowni. Na ścianie wisi portret Rocky'ego Balboi i jego rada, żeby iść do przodu. Obok Michael Jordan albo Muhammed Ali dodają odwagi przed następną próbą. Raz też widziałem zdanie z Gombrowicza. No tak, poniedziałek siłownia, wtorek siłownia, środa siłownia. W sumie nie jest ważne, kto cię motywuje. Bardzo często jest to jednak właśnie Rocky. Nie tak dawno ojciec i niepełnosprawny syn szykujący się do zawodów Ironmen w filmie „Ze wszystkich sił” Nilsa Taverniera krzepili się filmem o słynnym bokserze.

Nie grzeszył rozumem – jak powiedział mu ojciec. By nie skończyć na ulicy, Rocky (Sylvester Stallone) musiał zdać się na boks. Żył w kraju możliwości, więc los się do niego uśmiechnął i pomógł porzucić dotychczasowe zajęcie – windykację. Dziwnym trafem odezwał się do niego mistrz bokserski Apollo Creed (Carl Weathers) z propozycją walki o tytuł mistrzowski. Wtedy Rocky wykazał się pracowitością, z której najlepiej go znamy. Tak to się wszystko zaczęło.

I trwa do dziś, bo właśnie ukazał się siódmy film z serii – „Creed: Narodziny legendy” w reżyserii Ryana Cooglera. Tym razem Rocky zajmuje już inną pozycję, z zawodnika przeistacza się w naturalną dla niego, jak się zdaje, rolę: trenera, coacha, mentora, tutora. W ringu trzeba walczyć, przyjmować ciosy, podnosić się po uderzeniach – to zawsze brzmiało uniwersalnie. Rocky, mimo że nie jest już sportowcem, ma do stoczenia swój pojedynek. Musi pokonać raka. Nie jest jednak sam – ma ucznia. Uczeń potrzebuje trenera a trener ucznia. Obydwaj walczą.

Filmy o Rockym zawsze dotyczyły wiary w przemianę: używając siły woli, można się zmienić, kształtować siebie tak, jak kształtuje się swoje ciało. Siła woli, a nie medykamenty, będzie też najważniejsza w starciu z chorobą. Jak w poprzednich filmach z serii i tutaj oglądamy poranne wstawanie i pracę nad sobą, a przeciwności i wymówki czyhają na każdym kroku.

Adonis (Michael B. Jordan) – bohater „Creeda” – jest synem Apolla. Ojca jednak nie znał. Chodzi do pracy w błękitnej koszuli i pod krawatem, ale marzy o odzieży termoaktywnej i o tym, żeby się spocić. Dawno, dawno temu mistrz Apollo kierował do młodzieży słowa: „Bądź myślicielem, nie śmierdzielem”. To zdanie nie miało szansy zadziałać. Adonis wyrywa się z biurowca i idzie na ulicę, by tam odnaleźć swoje powołanie. Zupełnie inaczej niż kiedyś Rocky, dążący do ucieczki od pracy fizycznej po to, by usiąść za biurkiem. Bezskuteczne próby kończyły się jednak tylko upokorzeniami. Życie Rocky'ego, mimo wielu blasków, nie potoczyło się bajkowo. Wciąż wydeptuje te same ścieżki. Adonis znajdzie więc swego nowego trenera bez większych problemów.

W zasadzie w każdym z serii filmów o Rockym chodziło przede wszystkim o tę jedną scenę: biegu, najczęściej przez miasto. Można zaryzykować tezę, że to Rocky rozpropagował jogging, choć pewnie Forrest Gump byłby innego zdania. Do obydwu przyłączali się napotkani ludzie poszukujący sposobów spędzania czasu wolnego, a nawet – sensu życia. Biegając z Rockym przez slumsy, złomowiska, po torach, parkach, plaży, śniegu, przeskakując przez ławki – chciało się odlecieć z przypływu energii (w rytmie „Gonna fly now”). Z Forrestem Gumpem bieganie od oceanu do oceanu było ironiczne, takie „Running on empty”. Rocky kończył na ogół na jakimś szczycie, na schodach przed Filadelfijskim Muzeum Sztuki oczywiście najczęściej, ale też na wierzchołku ośnieżonej góry. Gump skończył na pustyni.

„Creed: Narodziny legendy”, reż. Ryan Coogler„Creed: Narodziny legendy”, reż. Ryan Coogler. USA 2015,  w kinach  od 15 stycznia 2015Sceny biegu boksera przerywane były obrazami treningu: worek treningowy, skakanka, brzuszki, pompki na jednej ręce, pływanie. Rocky znany był z alternatywnego sposobu przygotowania, boksowania tusz w chłodni, przerzucania beczek, gonienia kurczaka (to akurat zaleca też swojemu podopiecznemu Adonisowi – stara szkoła). Wszystko to wraz z biegiem układało się w krótki film motywacyjny, podobny do tych, jakie prezentuje się zawodnikom przed ważnym startem. Bieg Rocky'ego był zawsze patetycznym momentem, a kończył go gest zwycięstwa – uniesione do góry, już w zwolnionym tempie, ręce i zaciśnięte pięści. Jakby już teraz, w czasie treningu, przeżywał największy życiowy sukces.

Adonis też biegnie ulicami, w szarym dresie jak Rocky i w nałożonym na głowę kapturze (w szarym dresie biegał też ulicami bohater „Wstydu” Steve’a McQuenna, ale on, choć w wolnym tempie, jednak przed czymś uciekał). Budynki pokryte graffiti dają nam znać, że to nie najlepsza dzielnica. Biegnącemu towarzyszy zachęcona do działania młodzież. Tym razem jest to młodzież zmotoryzowana, poruszająca się na quadach i motorach, brawurowo na jednym kole. Czy nie mieli siły pobiegać? Adonis kończy swój krótki bieg na środku ulicy, pod oknem Rocky'ego. Ściąga kaptur. Jest gest zwycięstwa i parę ciosów w powietrze. Otaczają go motory i ci, co przed chwilą nie zatrzymali się na znaku stop. Teraz jest już prawdziwym ulicznikiem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.