1
Ktoś, kto decyduje się poświęcić czas, by samodzielnie wyrobić sobie zdanie na temat problemu uchodźców, na wejściu może mieć spory problem z dostępem do informacji. Polskie gazety stają się coraz bardziej prowincjonalne, działy zagraniczne kurczą się, korespondenci idą w odstawkę. Nie ma czego szukać też w mediach publicznych, które już dawno nie informują, a głównie odpowiadają za propagandową osłonę dla antyuchodźczego stanowiska rządu, podnoszącego zrównanie uchodźców i terrorystów do rangi oficjalnej polityki (13 kwietnia na antenie TVP Info minister spraw wewnętrznych powiedział, że „w Polsce zamachów terrorystycznych nie ma, dlatego że Polska wycofała się z decyzji, którą podjął poprzedni rząd, przyjmowania tysięcy emigrantów zwanych uchodźcami z Afryki Północnej”). Zostają media komercyjne, ale im uchodźcy już się przejedli. Ktoś, kto chce szukać informacji o świecie, musi szukać ich w mediach zagranicznych. Lub w książkach. Najlepiej w książkach.
Opublikowana niedawno po polsku „Nowa odyseja” Patricka Kingsleya jest chyba pierwszym wydanym u nas reportażem, który traktuje problem kryzysu migracyjnego z 2014 i 2015 roku mniej więcej całościowo, oferując spójny obraz tego tematu. Kingsley jako korespondent „Guardiana” do spraw migracji odwiedził 17 krajów, w tym najważniejsze przystanki na drodze uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki do Europy: Libię, Egipt, Turcję, wyspę Kos i kraje bałkańskie.
Opowieść Kingsleya rozgrywa się jednocześnie na kilku poziomach. Autor z lotu ptaka śledzi, jak zmieniały się wybierane przez uchodźców szlaki, przechodzi do półzbliżenia, kiedy pisze np. o tym, jak na uchodźców reagują mieszkańcy krajów, przez które oni podróżują, a oba te plany przeplata ujęciami w zbliżeniu, czyli historią głównego bohatera – informatyka z Syrii, który w 2012 roku z ogarniętego wojną kraju chce przedostać się do Szwecji, by następnie ściągnąć tam swoją rodzinę, która została w Egipcie. Droga Haszema al-Soukiego wiedzie przez Egipt, Włochy, Niemcy, Danię, a kończy się w wymarzonej Szwecji, która przyjmuje go jako azylanta. Ale Syryjczyk to niejedyny bohater tej książki. W kolejnych rozdziałach przewijają się dziesiątki uchodźców. Każdy opowiada Kingsleyowi swoją historię: dlaczego i skąd ucieka oraz co spotkało go po drodze.
Patrick Kingsley, „Nowa odyseja. Opowieść o kryzysie uchodźczym w Europie”. Przeł. Aleksandra Paszkowska, Krytyka Polityczna, 352 strony, w księgarniach od marca 2017Kingsley nie tylko relacjonuje. Spora część jego książki to publicystyka, w ogólnym rozrachunku krytykująca europejskich polityków za to, jak Unia próbowała radzić sobie z kryzysem. W ogóle Kingsley nie lubi określenia „kryzys migracyjny”. Według niego, jeżeli mieliśmy lub mamy do czynienia z jakimś kryzysem, to raczej wywołała go nieudolna reakcja Europy, a nie sami uchodźcy. Są kraje, w których obecność azylantów ma znamiona prawdziwego kryzysu – pisze Kignsley – ale te kraje nie leżą w Europie, a na Bliskim Wschodzie. Na przykład Liban, gdzie w obozach mieszka 1,2 mln Syryjczyków, podczas gdy populacja całego kraju liczy 4,5 mln. Kingsley zwraca też uwagę, że nawet jeśli napływ migrantów w „kryzysowych” latach rzeczywiście był rekordowy w historii migracji do Europy, to i tak mówimy o liczbie ludności, która nie przekracza około 2 procent zsumowanej populacji kontynentu.
Uchodźcy będą napływać i nie zatrzymamy ich – to najważniejszy wniosek Kingsleya. Ich desperacja będzie silniejsza niż europejski izolacjonizm, kolejne decyzje zapadające w Brukseli, czy innych europejskich stolicach, raczej nie wpłyną na sam napływ imigrantów, najwyżej zmienią trasę ich wędrówki. To jeszcze jedna zaleta książki Kingsleya: manipulując planami, na których prowadzi swoją opowieść, w sprawny sposób pokazuje pewien rodzaj oderwania od rzeczywistości polityków, którzy próbują zawrócić wzburzoną rzekę. Kiedy w 2014 zamykano program „Mare Nostrum”, będący w istocie operacją ratowniczą na Morzu Śródziemnym, Joyce Anelay, minister spraw zagranicznych brytyjskiego rządu, powiedziała, że dalsze ratowanie tonących uchodźców byłoby zachętą dla kolejnych migrantów. Oczywiście większość migrantów, a nawet przemytników ludzi, o żadnym „Mare Nonstrum” nigdy nie słyszało. W książce pojawia się też Donald Tusk, który jako przewodniczący Rady Europejskiej w lecie 2015 roku zasugerował, by niszczyć łodzie przemytników, co tylko wzbudziło śmiech i kpiny Hadżdżiego, przemytnika ludzi z Zuwary w Libii.
„Nowa odyseja” nie jest oczywiście książką bez wad. Kingsley zbyt łatwo obchodzi się z obawami tych Europejczyków, którzy boją się migracji, upraszczając ich motywacje i etykietując ich. Do tego zbywa milczeniem negatywne konsekwencje masowego exodusu. W jego publicystyce słychać tu i tam fałszywe nuty samozadowolenia z własnej szlachetności. Ale w żaden sposób nie umniejsza to faktu, że książka Kingsleya to imponująca rozmachem analiza jednego z najważniejszych problemu współczesności i jednego z kluczowych momentów w dziejach Europy, nie wydumana w wygodnym fotelu przy biurku publicysty czy w gabinecie polityka, ale udokumentowana w portach, na wybrzeżach i na szlakach, którymi idą setki tysięcy uchodźców.
2
Szczególnie przejmująca jest ta część „Nowej odysei”, w której Kingsley jak cień tropi poczynania swojego bohatera, Haszemiego al-Soukiego. Jej siła wynika z tego, że na dobrą sprawę rzadko słyszymy głos samych uchodźców. Są dla nas problemem, „nieprzebraną masą”, „falą”, „mrowiem”, czasami „hordą”, jakimś zdehumanizowanym tłumem, tworem z przyrządzonych ze strachu fantazji, a nie – ludźmi, którzy mają imię i nazwisko, swój głos i mogą nam coś powiedzieć. Haszem al-Souki, który wyłania się z książki, jest człowiekiem zdesperowanym i odważnym, gotowym poświęcić wszystko i zaryzykować życie dla swojej rodziny. Kingsley nazywa go i jemu podobnych współczesnymi Odysami.
Charlotte McDonald-Gibson, „Cast Away: True Stories of Survival from Europe's Refugee Crisis”. The New Press, 256 stron, 2016Jeszcze ciekawszy pod tym względem jest reportaż „Cast Away” Charlotte McDonald-Gibson, oparty tylko i wyłącznie na relacjach uchodźców, zresztą nie tylko tych z Syrii, ale też z krajów afrykańskich, np. Nigerii czy Erytrei, państwa o największym współczynniku liczebności uchodźców do ogółu populacji (w 2015 roku w wyniku polityki prezydenta Afewerkiego uciekało z kraju około 5 tysięcy Erytrejczyków na miesiąc, przy populacji liczącej w 2016 roku ok. 5,8 mln). Ta niewydana jeszcze w Polsce książka – oby to się szybko zmieniło! – to niezwykły dokument, pozwalający poznać lepiej motywacje, które mogą popchnąć człowieka do niebezpiecznej przeprawy w nieznane. Jeden z bohaterów, Nart Bajoi, przed wojną domową w Syrii wzięty prawnik, opowiada reporterce o tym, jak uchodźcza tułaczka wpłynęła na jego poczucie własnej wartości. „W Syrii był kimś. Czuł się ważny najpierw jako prawnik, później – działacz podziemnej opozycji. Teraz był tylko jeszcze jednym syryjskim uchodźcą, okradzionym z pieniędzy, godności, poczucia indywidualności. Zrozumiał, że jest nikim” – pisze McDonald-Gibson. Rzadko myślimy o uchodźcach w ten sposób – o tym, jak tułaczka odziera ich z godności i odbiera im poprzednie życie, do jakich wyborów ich zmusza.
Inna bohaterka „Cast Away”, Sina Habte z Erytrei, zaryzykowała przeprawę z przemytnikiem przez Morze Egejskie w 9. miesiącu ciąży, 4 dni po wyznaczonej dacie porodu. Jej mąż, Dani, utknął w Ugandzie, więc musiała podjąć tę decyzję sama. Jej łódź zatonęła, ale uratował ją pewien Grek. Chłopiec urodził się na Rodos. Sina dała mu imię Andonis, po człowieku, który go ocalił. Jak silna musi być desperacja kobiety, która ryzykuje życie swojego nienarodzonego dziecka? Jak wyglądało jej życie w kraju, z którego uciekła, skoro zdecydowała się podjąć to ryzyko? Jeśli już decydujemy, że nie chcemy migrantów w Polsce, to przynajmniej powinniśmy wiedzieć, co dzieje się w krajach, z których emigrują lub uciekają – nie tylko w Syrii, ale też w Afganistanie, Iraku, Pakistanie, Erytrei.
3
Największy niedostatek książek o kryzysie uchodźczym polega na tym, że w momencie, w którym się ukazują – nie wspominając o ich tłumaczeniach – są już w dużej mierze nieaktualne. Opisywane w „Nowej odysei” wydarzenia kończą się w listopadzie 2015 roku. Opublikowany w połowie marca tom reportaży z Syrii Janine di Giovanni „Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli” opisuje wydarzenia z wojny domowej z 2012 roku. Jeden z najlepszych – ale jeszcze niewydany w Polsce – reportaży z Syrii, „Syrian Dust” Francesci Borri, ukazał się w 2014 roku. Kiedy w końcu dotrze do Polski, opisywany przez Borri okres – od jesieni 2012 do 2013 roku – będzie prehistorią toczącego się konfliktu.
Janine di Giovanni, „Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli”. Przeł. Justyn Hunia, Czarne, 200 stron, w księgarniach od marca 2017Co nie znaczy, że to książki bezużyteczne. Dzięki nim wciąż możemy dowiadywać się o tym, co działo się w Syrii i dlaczego 4,8 mln Syryjczyków uciekło przed wojną poza granicę kraju, a około 7 mln to uchodźcy wewnętrzni. Di Giovanni, korespondentka „Newsweeka” i weteranka reportażu wojennego, z każdym kolejnym dniem spędzonym na froncie zagmatwanego konfliktu w Syrii (najpierw walczyły dwie frakcje, potem trzy, potem cztery, a potem – już nie wiadomo ile) dostrzega coraz więcej paraleli z konfliktami, które widziała i o których pisała. Syria najbardziej przypomina jej Bośnię, przy czym podobieństwo polega przede wszystkim na braku zdecydowania i skuteczności tak zwanej „społeczności międzynarodowej”. Najsilniejszym akcentem tej książki nie jest wcale któryś z reportaży, ale zamykające zbiór kalendarium, w którym kolejne etapy konfliktu syryjskiego zostają skonfrontowane z wyliczeniem daremnych i jałowych działań ONZ i globalnych mocarstw. Po lewej zbrodnie, po prawej wstyd – zdaje się sugerować di Giovanni.
Reporterka pisze, że miejscem, w którym wojnę w Syrii zobaczyć można jak w soczewce, jest Aleppo – syryjski Leningrad. O oblężonym mieście pisze w swojej książce Francesca Borri, oferując przy okazji jedno z najciekawszych wyjaśnień, o co chodzi w tej wojnie. Po 11 września – pisze – wszystko sprowadzono do islamu: ekonomiczne, społeczne i polityczne czynniki zniknęły z analiz dotyczących Bliskiego Wschodu. Od teraz wszystko miało znajdować wyjaśnienie w religii. Tak tłumaczy się też wojnę w Syrii – jako konflikt szyickiego reżimu z sekularystami, a później też z sunnickimi islamistami. To nie tak – tłumaczy Borri. „Państwowa własność środków produkcji pozwoliła Baszarowi al-Asadowi stworzyć system patronacki, pozwalający wzbogacić się klasie średniej, którą tworzą w większości sunnici. To nic innego jak reżim grabieżców, a opozycją są biedni i wykluczeni – sunnici, szyici i chrześcijanie. Każdy skupia się na religii, ale by zrozumieć Syrię, bardziej niż Koran przydaje się Marks” – pisze autorka.
W „Syrian Dust” pada też zdanie, które rozprawia się z wizerunkiem syryjskich uchodźców jako nędzarzy. „Prawda jest taka, że nie stać nas na luksus bycia uchodźcami” – mówi jeden z bohaterów książki Barri. To słowa dla tych, których kłują w oczy iPhone’y syryjskich uchodźców. Ucieczka z Syrii i dotarcie do Europy kosztuje minimum 3-5 tys. dolarów. Zgadza się: kiedy uciekają, syryjscy uchodźcy nie są nędzarzami. Stają się nimi, kiedy docierają do Europy.
4
Europejskie ciągi dalsze migracyjnych historii to kolejny wielki temat, który czeka na reporterów, i wielka nisza na naszym rynku wydawniczym. Zdawać by się mogło, że od czasu kryzysowych lat 2014-2015 zapewne ukazały się w krajach Europy Zachodniej książki, które opisywałyby temat europejskiego życia niedawnych migrantów, szczególnie tych, którzy powodują swoją obecnością najwięcej kontrowersji – czyli muzułmanów.
Francesca Borri, „Syrian Dust: Reporting from the Heart of the War”. Seven Stories Press, 224 strony, 2016Jedną z nielicznych wydanych w Polsce pozycji na ten temat jest książka Nilüfer Göle „Muzułmanie w Europie”. To w istocie praca socjologiczna, która prezentuje wyniki przeprowadzonych w 21 miastach europejskich badań, dotyczących najważniejszych kontrowersji związanych z obecnością i zwiększoną widocznością muzułmanów w Europie. Książka dotyka takich tematów, jak noszenie chust przez muzułmańskie kobiety, modlitwy odprawiane na ulicach europejskich miast, budowa meczetów czy krucha równowaga między wolnością słowa a poszanowaniem uczuć religijnych. Jednak badania dotyczą lat 2009-2013 i można poważnie zastanawiać się, czy wszystkie ich wnioski są aktualne w nowej sytuacji. Migracja muzułmanów do Europy odbywa się na niespotykaną wcześniej skalę i towarzyszy jej radykalizacja nastrojów społecznych, sprzyjająca popularyzacji ruchów nacjonalistycznych, mówiących o potrzebie obrony Europy przed „islamizacją”.
Mimo upływu tych kilku lat, większość wniosków Göle brzmi bardzo aktualnie. „Islamofobia w odróżnieniu od rasizmu radykalnie zmienia stosunki między większością a mniejszością, przypisując rolę ofiar Europejczykom. «Prawdziwymi ofiarami» nie są już muzułmanie napiętnowani przez spojrzenie innego, będącego w większości, lecz «rdzenni» Francuzi, których tożsamość narodowa została zaatakowana przez «galopującą» islamizację i wszelkie formy globalizmu i kosmopolityzmu” – pisze Göle. Podobną retorykę słychać też w Polsce. Mieszka u nas zaledwie około kilkunastu tysięcy muzułmanów, a w 2015 roku ówczesny rząd PO zgodził się przyjąć w ramach europejskiego systemu relokacji uchodźców 6 182 migrantów (nie tylko muzułmanów). Suma nadal mała w porównaniu z ogółem populacji, ale to nie przeszkadza przeciwnikom przyjmowania uchodźców mówić o zagrożeniu „islamizacji” Polski.
Książka Göle oddaje głos ludziom, których słyszymy równie rzadko jak uchodźców: europejskim muzułmanom – Europejczykom urodzonym we Francji, Niemczech, Włoszech, Belgii. Nie imigrantom, lecz posiadaczom europejskich paszportów. „Muzułmanie w Europie” dają wgląd w życie tych ludzi, ich problemy i tematy debat, których wcale nie słuchamy. Bo kogo interesują dyskusje w ramach europejskiego islamu: jakie ścierają się w nich stanowiska, jacy euromuzułmańscy intelektualiści zabierają w nich głos, co mówią? Duża grupa muzułmanów pojawiających się w książce Göle powołuje się na książki i wypowiedzi Tariqa Ramadana, jednego z najsłynniejszych europejskich myślicieli muzułmańskich. Ramadan, wnuk twórcy Bractwa Muzułmańskiego Hassana al-Banny, jest w niektórych kręgach postacią kontrowersyjną. Zarzuca mu się tzw. doublespeak, czyli zmienianie poglądów w zależności od audytorium i dwulicowość – jego krytycy oskarżają go o skryte hołdowanie fundamentalistom. Jednak rozmówcy Göle wskazują właśnie na niego jako tego autora, którego pisma (na przykład nieprzetłumaczone jeszcze na polski książki „Western Muslims and the Future of Islam” i „To Be a European Muslim”) pomagają europejskim muzułmanom myśleć i mówić o swojej tożsamości oraz szukać dróg godzenia islamu i europejskich wartości. „Jestem wdzięczny Tariqowi Ramadanowi – mówi jeden z rozmówców Göle – bo bardzo mi pomógł zbudować własną tożsamość na gruncie mojego wyznania i obywatelstwa. Dzisiaj o wiele łatwiej mi się z tym żyje. Jestem obywatelem francuskim wyznania muzułmańskiego i nie mam z tym żadnego problemu”. Jak przebiega ten proces godzenia dwóch tożsamości i jaki jest jego wynik – to jeszcze jeden wielki temat, który czeka nie tylko na badaczy i reporterów, ale także na naszą uwagę.
Nilüfer Göle, „Muzułmanie w Europie. Dzisiejsze kontrowersje wokół islamu”. Przeł. Maryna Ochab, Karakter, 320 stron, w księgarniach od września 2016„Muzułmanie w Europie” podrzucają też ważny trop do myślenia o nowej migracji. Göle zwraca uwagę, jak bardzo kontrowersje wokół muzułmanów w Europie przypominają te związane z Żydami w XIX-wiecznych Niemczech. Budowa synagog, noszenie jarmułek, obrzezanie, religijne praktyki związane z pożywieniem – to wszystko już było. „Dyskurs o ambicjach naukowych określał tradycje żydowskie jako niecywilizowane, wsteczne zabobony” – pisze Göle. Brzmi znajomo?
Podobieństwo dzisiejszych dyskusji wokół islamu do innych historii wydobywa też Doug Saunders, autor wydanej w 2012 roku w Wielkiej Brytanii książki „Myth of Muslim Tide”. Saunders do skojarzenia z Żydami w Niemczech dodaje całą historię o tym, jak Amerykanie reagowali w połowie XX wieku na migrację europejskich katolików. Sięga przy tym po książkę Paula Blansharda „American Freedom and Catholic Power”. Blanshard, popularny po wojnie publicysta tygodnika „The Nation”, krytykował katolicyzm z pozycji świeckiego humanizmu. Jego wydana w pod koniec lat 40. książka była bestsellerem, wśród jej miłośników byli Albert Einstein i Bertrand Russel. Blanshard bił na alarm, ostrzegając przed katolickim zagrożeniem dla demokracji, równości i świeckich wartości. Pisał, że katolicy imigrują z krajów prawie totalitarnych, religijne fundamentalistycznych, sprzeciwiających się prawom kobiet i praktykom kontroli urodzin. Według Blansharda katolicy mieli przestrzegać niezmiennej, nietolerancyjnej, klerykalnie ustanowionej dogmy, która była tak samo wiarą, jak polityczną ideologią. Szybko rozmnażający się przybysze mieli wyprzedzić w demograficznym wyścigu niekatolicki element amerykańskiej populacji i w końcu spróbować zawalczyć o prezydenturę. Dzięki niej mieli wprowadzić swoje boskie prawo, realizując „katolicki plan dla Ameryki”, który miał zakładać przemianę USA w „katolicką republikę”.
Saunders analizuje wypowiedzi współczesnych kontynuatorów retoryki Blansharda, piszących w dokładnie ten sam sposób o muzułmanach w Europie. Brytyjczyk wyróżnia na potrzeby swojej analizy podgatunek Eurabia books (termin „Eurabia” pochodzi z popularnej w antyimigranckiej publicystyce teorii, wedle której w połowie lat 70. europejscy politycy otworzyli Europę na masowy napływ emigrantów z krajów arabskich w zamian za dostęp do ropy), czyli książek antyimigracyjnych i antymuzułmańskich, operujących raczej na fobiach niż na faktach i wykorzystujących stały zespół tematów: widmo szariatu, postępującą „islamizację Europy”, selektywną interpretację Koranu oraz tezy o niemożności asymilacji i wrodzonej niekompatybilności nie tylko islamu, ale też samych muzułmanów z zachodnimi wartościami. Ważnym składnikiem tych książek jest bezkompromisowy autor, który wbrew cenzurze i poprawności politycznej mówi, jak jest.
5
Doug Saunders, „The Myth of the Muslim Tide: Do Immigrants Threaten the West?”. Knopf Canada, 208 stron, 2012My też mamy swoje Eurabia books. W maju 2015 roku wydawnictwo Muza wydało książkę „Mój sąsiad islamista” Marka Orzechowskiego. Na jej okładce napisano: „Nowa książka Marka Orzechowskiego, mieszkającego w Brukseli dziennikarza, publicysty, pisarza (…) opowiada o groźnych zjawiskach, które potwierdzają sukces islamistów w zachodniej Europie: od krwawych zamachów po spory o miejsce na basenie kąpielowym. Najważniejsze pytanie – czy możemy z islamem przegrać – znajduje na kartach jego książki dramatyczną odpowiedź: my już przegraliśmy”.
Nie chodzi o to, że książka Orzechowskiego jest zła, bo jest krytyczna wobec islamu. Dla krytycznych wobec islamu i imigracji z krajów muzułmańskich książek też jest miejsce i je też trzeba czytać, tym bardziej że argumenty tej strony nie biorą się w całości z powietrza. Polityczna poprawność ograniczająca pole dyskusji, negatywne praktyki społeczne przywiezione przez migrantów (np. obrzezanie dziewczynek), problemy z asymilacją, koszty finansowe migracji, konflikty kulturowe, wreszcie obawy związane z bezpieczeństwem – to też rzeczywistość tego złożonego problemu. Ale źle się dzieje, gdy niemądra publicystka – taka jak ta Orzechowskiego – zastępuje wyważoną rozmowę o faktach. Zresztą ciekawe, że w książce o takim tytule nie pojawia się zapis ani jednej rozmowy autora z przedstawicielem społeczności muzułmańskiej, o której autor pisze z takim znawstwem:
Opowiadano mi o przypadku kobiety muzułmanki w ciąży przywiezionej do kliniki na czas porodu. Towarzyszący jej mąż zabronił lekarzowi anestezjologowi dokonywania jakichkolwiek czynności. Lekarza kobiety nie było, a pobożny mąż nie życzył sobie, aby chrześcijański lekarz mężczyzna oglądał chociaż skrawek ciała jego żony. Dyskusje trwały dwie godziny, w końcu znaleziono kompromis – kobieta została całkowicie zabandażowana, pozostawiono jedynie małe miejsce do wkłucia igły. W międzyczasie wezwano imama, który oficjalnie uznał, że wszystko jest w porządku. Lekarz na tym jednak nie skończył. Został oderwany od innych chorych, stracił wiele czasu, a przy tym stał się ofiarą dyskryminacji religijnej, pozwał więc męża pacjentki do sądu. Nie wiem, jaki był finał tej sprawy, ale domyślam się, że religijny mąż miał w ręku silne argumenty.
Marek Orzechowski, „Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy”. Muza, 256 stron,
w księgarniach od maja 2015Coś mi opowiadano, ale nie wiem, jaki był finał – taki to reportaż. Nie ma ani jednego śladu, by Orzechowski poszedł śladem tej historii, by ją sprawdzić. Bo i po co? Przecież tak ładnie pasuje do tezy. Czytelnik książki Orzechowskiego nie dowie się zbyt wiele, bo autor zamiast informować, woli straszyć wizją flag Proroka łopoczących nad kolejnymi europejskimi stolicami. Zgodnie z zasadami gatunku, jaki uprawia – książek o Eurabii.
To też ciekawe: reportaże „z terenu” migracyjnej epopei to domena lewicowców lub liberałów (jak Patrick Kingsley z „Guardiana”, Charlotte McDonald-Gibson z „Time’a” i Janine di Giovanni z „Newsweeka”, by trzymać się autorów wymienionych wyżej, chociaż można tę regułę rozciągnąć na Polskę – w Polsce reportaże o uchodźcach publikują głównie „Gazeta Wyborcza”, „Polityka” i „Tygodnik Powszechny”), podczas gdy antyimigrancka prawica raczej trzyma się publicystyki. Może dlatego, że kiedy spotka się uchodźcę i z nim porozmawia, już nie tak łatwo traktować go jak diabła wcielonego? Nie chodzi tu o wartościowanie i budowanie opozycji: dobry reportaż – zła publicystyka. Taka reguła po prostu nie istnieje. Reportaż może być tak samo nieuczciwy i manipulatorsko stronniczy jak zła publicystyka. Chodzi o coś innego: widzenie w uchodźcy człowieka, a nie podmiotu naszej filantropii lub barbarzyńcy, który przyszedł zniszczyć nasz świat.
To, że Polska zamknęła się na uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki, sprawia, że obie strony sporu są w bardzo komfortowej sytuacji. Ci, którzy są nastawieni do uchodźców negatywnie, mogą dalej pouczać całą Europę, mądrząc się na temat problemu, o którym nic nie wiedzą, bo go nie doświadczają, co więcej – problemu, którego bardziej są przyczyną niż rozwiązaniem. Ci, którzy współczują uchodźcom, mogą popisywać się swoją szlachetnością bez obawy, że poniosą tego koszty. Nie można oczywiście z pełną powagą twierdzić, że te dwa podejścia wyczerpują katalog postaw, ale chyba nie będzie nadużyciem, jeśli powie się, że występują. Tak czy inaczej nasze rozmowy o uchodźcach, często nieskażone nawet odrobiną jakichkolwiek informacji na ich temat, a za to pełne egzaltacji, patosu, moralizowania, pouczania, uproszczeń i stereotypizowania, to tylko jeszcze jedne spośród gier i zabaw ludu polskiego. Tak sobie gadamy, kiedy inni stają przed najważniejszym moralnym, politycznym i społecznym wyzwaniem naszych czasów.
Inne ważne książki o uchodźcach
Emma Jane Kirby, „The Optician of Lampedusa”. Allen Lane, 128 stron, 2016
Krótki reportaż dziennikarki BBC o optyku z Lampedusy, który pewnego dnia w listopadzie 2013 roku wybrał się na relaksującą wycieczkę łódką ze znajomymi i uratował 47 uchodźców, którzy tonęli w morzu. Około 360 uchodźców utonęło. To jedna z największych tragedii kryzysu uchodźczego. W dniach po tragedii przywódcy europejscy obiecali zwiększenie wysiłków ratowniczych na Morzu Śródziemnym. Premier Włoch obiecał państwowy pogrzeb dla odnalezionych topielców. Obie obietnice złamano. Książka jest dopełnieniem „Wielkiego przypływu”, przejmującego reportażu Jarosława Mikołajewskiego, też o mieszkańcach Lampedusy („Dowody na istnienie”, 2016).
Slavoj Žižek, „Against the Double Blackmail”. Allen Lane, 128 stron, 2016
Publicystyczna broszura znanego filozofa. „Nasz prawdziwy cel to próba rekonstrukcji globalnego społeczeństwa w taki sposób, by zdesperowani uchodźcy nie musieli się dłużej tułać. Może wydawać się to utopią, ale zakrojone na tak szeroką skalę rozwiązanie jest jedynym realistycznym, chociaż cnota altruizmu blokuje jego realizację. Im bardziej traktujemy uchodźców jako obiekty pomocy humanitarnej, pozwalając na trwanie sytuacji, która zmusza ich do ucieczki, tym więcej zmierza ich do Europy” – pisze Žižek. Ale schodzi też na ziemię: „Najważniejszego zagrożenia dla Europy nie stanowią uchodźcy, ale jej antyimigranccy, populistyczni obrońcy”.
Zygmunt Bauman, „Obcy u naszych drzwi”. PWN, 136 stron, 2016
Ostatnia książka Baumana. Według socjologa antyimigranckie postawy biorą się z tego, że uchodźcy przypominają nam o istnieniu sił, których nie możemy kontrolować, mogących zniszczyć nasze szczęśliwe życie. Ci nomadzi – pisze Bauman – przypominają nam o kruchości naszego dobrobytu. Bardziej wzniosła alternatywa dla zwykłej, atawistycznej ksenofobii.
Hélène Thiollet, „Migranci, migracje. O czym warto wiedzieć, by wyrobić sobie własne zdanie”. Przeł. Małgorzata Szczurek, Karakter, 240 stron, 2017
Książka prezentowana jako kompendium socjologicznej wiedzy na temat migracji zaprezentowane w formie pytań i krótkich artykułów naświetlających kolejne problemy i kontrowersje wokół migracji (nie tylko muzułmańskiej). „Książka rozwiewa wiele wątpliwości związanych z migracjami i pozwala lepiej zrozumieć to zjawisko zarówno w skali europejskiej, jak i globalnej” – pisze wydawca. Czy rozwiewa – o tym powinien zdecydować czytelnik. Ale lektura jest pożyteczna.
Antoine Leiris, „Nie zmusicie mnie do nienawiści”. Przeł. Stanisław Kroszczyński, Sonia Draga, 136 stron, 2016
Esej partnera kobiety zabitej w zamachu na paryską salę koncertową Bataclan. Przejmujące, chociaż niepokojąco ekshibicjonistyczne – bo zawierające szczegółowy opis identyfikacji zwłok zamachu dokonywanej w kostnicy – świadectwo godnościowego oporu wobec strachu, głównej broni terroryzmu.
Ben Rawlence, „City of Thorns: Nine Lives in the World’s Largest Refugee”. Picador, 384 strony, 2016
Książka 2016 roku według „The Economist”. Rawlence dokumentuje życie dziewięciorga bohaterów mieszkających w Dadaab (Kenia), drugim największym na świecie obozie uchodźców. Stan ludności na kwiecień 2017: 245 126. Książka Rawlence’a to jednocześnie kronika klęski suszy w Afryce z 2010 roku. Jak zwykle świat zareagował za późno.
Stephan Bauman, Matthew Sorens, Issam Smeir, „Seeking refuge: On the Shores of the Global Refugee Crisis”. Moody Publishers, 224 strony, 2016
Chrześcijański poradnik o tym, jak wyznawca Jezusa może i powinien reagować na kryzys uchodźczy. Pisany z perspektywy amerykańskich ewangelików, ale jego autorzy, twórcy i wolontariusze organizacji World Relief, podkreślają, że to samo powinno dotyczyć wszystkich chrześcijan na całym świecie. „Także ci, którzy nie są chrześcijanami, zostali stworzeni na obraz Boga, więc ich życie jest cenne. Są naszymi bliźnimi, których jesteśmy wezwani kochać, nawet jeśli ta miłość będzie nas kosztowała, jak w przypowieści o dobrym Samarytaninie (…) Los uchodźców to kryzys na miarę globalną. Dla Kościoła to unikalna okazja, by wcielić naszą teologię w życie”. Tymczasem ostatnie badania CBOS pokazują, że im częstszy jest udział Polaków w praktykach religijnych, tym większa jest ich niechęć do przyjmowania uchodźców.