Pięćset do jednego
Targ, 1939, fot. Hermann Ridder / Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny

22 minuty czytania

/ Obyczaje

Pięćset do jednego

Rozmowa z Bożeną Keff

Nie było symetrii. Prawda jest dużo bardziej bolesna i rozstrzygalna. W kulturze, która była i jest nasycona antysemickimi treściami i negatywną mitologią na temat Żydów, nie ma cudów

Jeszcze 6 minut czytania

ADRIAN STACHOWSKI: Co to jest zestaw z drzewkiem?
BOŻENA KEFF: To formuła opisująca postawę Polaków w czasie Zagłady, która w istocie jest ostrzałem przeciwko faktom, bronią obronno-nacierającą. Zestaw z drzewkiem brzmi tak: „W Polsce – i tylko w Polsce – za pomaganie Żydom groziła kara śmierci”. Dalej: „Lecz mimo to Polacy zrobili tyle, ile mogli, by pomóc Żydom”. I wreszcie: „Świadczy o tym liczba polskich drzewek, które rosną w ogrodzie Yad Vashem”. Tu pada liczba – albo prawdziwa, czyli sześć i pół tysiąca, albo fikcyjna. Zestaw z drzewkiem jest odpowiedzią uprzedzającą wszelkie możliwe zarzuty. W „zestaw z drzewkiem” zaopatrywane są dzieci w szkole, w każdym razie ja na pewno wyszłam ze szkoły z zestawem z drzewkiem już dawno temu.

A na czym polega komponent nacierający tego zestawu?
To jest natarcie uprzedzające. Polega na tym, że jeśli ktoś przytacza fakty jemu przeczące, to zestaw z drzewkiem jest tak ogólnie sformułowany, że jest miejsce na to „tak, ale”. Tak, tam zabito, obdarto, doniesiono, ale ogólnie – „zestaw z drzewkiem”. Rzecz w tym, że każdy element zestawu z drzewkiem jest nieprawdziwy. Liście z tych drzewek są zwiędłe, rozpadają się w rękach. Nie jest prawdą pierwszy element, bo kara śmierci była też w innych krajach. Poza tym ten argument ukrywa, że kara śmierci groziła w czasie okupacji za bardzo wiele rzeczy. Karą śmierci karano za ubój bydła, za handel mięsem… Podstawowa sprawa: konspiracja i posiadanie broni. Za to też była kara śmierci, ale nikt nie mówi, że dziadek nie był w AK, bo za to była kara śmierci. W polskiej mentalności takie usprawiedliwienie byłoby uznane za śmieszne i tchórzowskie. Polacy, przynajmniej w oficjalnej narracji – kary śmierci się nie bali. Bali się jej tylko w przypadku pomocy Żydom – to znaczy zasłaniają się tym strachem. Nie chcę przez to powiedzieć, że każdy miał obowiązek pomagania. My mówimy o dyskursie, o sposobie mówienia, o kontekstach, jakie się przywołuje lub nie. W tym dyskursie kara śmierci za pomoc Żydom staje się usprawiedliwieniem.

Kolejny przypis do „zestawu” – do kary śmierci trzeba było jakoś doprowadzić, nie była automatyczna. Nie wykonywała się sama. Jeśli pan ukrywał Żyda lub Żydówkę, to zagrożeniem dla pana nie byli Niemcy, którzy poruszali się po nieznanym sobie terenie, otoczeni nieznanym językiem, a do tego jeszcze niewprawni w rozpoznawaniu zasymilowanych Żydów. Tu była niezbędna pomoc Polaków. Do kary śmierci musieli doprowadzić polscy pośrednicy, których było mnóstwo, począwszy od granatowej policji. Ktoś wydał polską rodzinę, która ukrywała Emanuela Ringelbluma i ponad trzydziestu innych Żydów. Spowodował to, że zabito te trzydzieści kilka osób, w tym tych, którzy ukrywali. Nie było tak, że to Niemcy ich wyszperali z pomocą swoich szperaczy – bo nie byli w stanie tego zrobić. Niestety, nie mówię tego z przyjemnością, ale zestaw z drzewkiem ukrywa polskie donosicielstwo, polską spontaniczną pomoc hitlerowcom, a ta w sprawie Żydów była absolutnie powszechna. Ci, którzy ukrywali Żydów, byli ludźmi nieprawdopodobnie odważnymi. Ale uważam tak dlatego, że robili to w środowisku wrogim i zagrażającym. I wiedzieli o tym. Dla ukrywających to był stan oblężenia.

24 marca, w Narodowy Dzień Pamięci Polaków Ratujących Żydów, obejrzałem wiadomości w państwowej telewizji. W materiale wypowiadał się dr Mateusz Szpytma, wiceprezes Instytutu Pamięci Narodowej. Powiedział o Polakach: „Udzielano pomocy Żydom w wielu krajach, ale żaden kraj nie oddał tak wielkiej daniny krwi za ratowanie Żydów”. W materiale powiedziano też, że Polacy uratowali kilkadziesiąt tysięcy Żydów i że wśród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata Polacy stanowią grupę najliczniejszą. Czyli faktycznie zestaw z drzewkiem, ale – o ile można dyskutować nad liczbą uratowanych – z tą liczebnością polskich drzewek chyba trudno się spierać. Czy nie?
Oczywiście, że trudno. Tylko spójrzmy na to, co ten kontekst znaczy. W Polsce przed wojną było trzy i pół miliona Żydów, około dwudziestu siedmiu milionów Polaków, ponad sześć milionów Ukraińców i inne narodowści. Nie było innego kraju, w którym Żydzi stanowiliby tak wysoki odsetek mieszkańców. Dlatego mówienie, że Polscy Sprawiedliwi mają najwięcej drzewek, jest śmieszne, bo to nie o to chodzi, kto ile ma drzewek, ale jaki jest ich procent w stosunku do liczby mieszkańców. Tu Polska ma promile, niecałe pół procent.

Powiedzmy, że jest pan – odpukać – Żydem w czasie wojny. Musi się pan zwrócić do pięciuset osób – ja słabo liczę, może więcej – zanim znajdzie pan kogoś, kto jakoś pomoże. A wśród tych pięciuset osób – oczywiście musimy się z tym liczyć – czterysta dziewięćdziesiąt by na pana doniosło, a na pewno, w stu procentach, zostałby pan obdarty z tego, co pan miał. Co w pana przypadku oznaczałoby śmierć. Jeśli spojrzy się na te proporcje, to absolutnie nie ma się czym chwalić. W różnych krajach były różne warunki, dlatego jeśli mówimy, że w Polsce coś „najbardziej”, to powinniśmy zapytać – najbardziej względem czego? Najwięcej – ale najwięcej względem czego? Liczby Żydów przed wojną? Najwięcej polskich Żydów przeżyło w ZSRR, potem w obozach, po lasach i dopiero na ostatnim miejscu są ci ukrywani. Lepiej nie liczmy, żeby się nie zasmucić.

Bożena Keff, „Strażnicy fatum”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 320 stron, w księgarniach od lutego 2020Bożena Keff, „Strażnicy fatum”. Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 209 stron, w księgarniach od lutego 2020Czy na pewno czterysta dziewięćdziesiąt osób by na mnie doniosło? Zwykło się mówić, że dominującą postawą była obojętność – tak wynika na przykład z badań Barbary Engelking. Dlatego może po prostu kazaliby mi się wynosić?
Jakże by było wspaniale, gdyby dominującą postawą była obojętność! W pamiętnikach, dziennikach i zapiskach Żydzi o tym piszą bez przerwy: gdyby byli obojętni, gdyby nie zwrócili uwagi na nie najlepszy akcent i wymowę, na nieco za ciemną karnację czy oczy, gdyby odwrócili głowę! Ale właśnie patrzyli, śledzili, obserwowali. Ci, którzy byli obojętni, nie donosili, to na pewno. Kto wie, czy jakoś nie pomagali, na przykład wtedy, kiedy dzieci żydowskie mogły jeszcze wymykać się z getta w Warszawie i żebrały po domach o kilka groszy, kawałek chleba czy parę kartofli.

W mojej książce, w „Strażnikach fatum”, przywołuję scenę z „Samsona” Brandysa. Bohater, który wygląda bardzo „po żydowsku”, musi przejść kilka ulic w Warszawie. Jest chory i ma wysoką gorączkę, idzie dość nieprzytomnie. Otacza go tłumek ludzi, który idzie za nim, bo to jest atrakcją – jak niedźwiedź, który uciekł z cyrku. Dawniej powiedziałoby się, że to są obojętni świadkowie – bo nikt nie pomaga i nikt nie donosi. Ale właśnie wcale nie są obojętni – sama ich obecność wokół „Samsona” jest sygnałem alarmowym dla Niemców, ci ludzie wiedzą o tym i nie muszą nawet wołać: „Mamy Żyda!”. Ci tak zwani obojętni odwracają się i idą swoją drogą, bo nie chcą pomagać tym naganiaczom. Czasami trzeba zmienić kwalifikację pojęcia „obojętności”, bo kontekst się tego domaga.

W jakim jesteśmy jako społeczeństwo miejscu w dyskusji o Polakach i Holocauście?
W dziwnym. Zjawisko, które zostało nazwane „nową polską szkołą badań nad Holocaustem”, obejmuje prace historyków, literaturoznawców, kulturoznawców – ludzi z różnych dziedzin. Są też artyści. Jeśli weźmiemy to pod uwagę, można to nazwać znacznym przyrostem historycznej świadomości, jednak nie tej ogólnej. Raczej elitarnej, albo ludzi zainteresowanych, czyli tych, którzy czytają te książki lub oglądają dzieła. Ci ludzie mają dostęp do wiedzy, do której nie można było mieć dostępu trzydzieści czy dwadzieścia lat temu. Jeśli porównamy kraje naszego regionu, to Polska w tym względzie jest do przodu. Często zresztą ci ludzie, badacze, są obwoływani przez prawicowe media szkodnikami, zdrajcami, anty-Polakami i tak dalej, mają straszną opinię. Mniejsza z tym, bo istotny problem leży w edukacji. Treści edukacyjne są tak anachroniczne, że aż trudno to sformułować. Badania zrobione przez Stowarzyszenie Czulent z Krakowa pokazały, że w polskich podręcznikach do historii nie ma czegoś takiego jak pojęcie antysemityzmu, nie można go też porządnie zdefiniować. Podręczniki – nawet jeszcze te sprzed „dobrej zmiany” – są pisane z perspektywy nacjonalistycznej, może nie tej twardej, ale jednak zawsze jedyną perspektywą jest polska, rozumiana w wąski, nacjonalistyczny sposób. Dlatego dzieci nadal wychodzą ze szkoły wyposażone w zestaw z drzewkiem.

Getto warszawskie, scena szykanowania ŻydówGetto warszawskie, scena szykanowania Żydów

Nic się nie zmieniło?
Trochę się zmieniło, ale zmiana polegała na polaryzacji. Kiedy dwa lata temu rząd wprowadzał przepisy, które miały ukrócić poczynania tej nowej szkoły badań, nieprawicowe tygodniki strzeliły ogniem argumentów branych właśnie z tej nowej szkoły badań nad Holocaustem. Czyli coś się przedostaje. Tymczasem druga strona, prawicowa, nacjonalistyczna, usztywnia się, na każdą pracę o faktach odpowiada powoływaniem kolejnego Muzeum Polskiej Pomocy Żydom. To takie niewesołe żarty, ale tak jest. Ustawa o obrażaniu narodu polskiego, która nie weszła w życie z powodu protestów Izraela i USA, miała dawać narzędzie do blokowania badań. Podsumowując: cienki strumyczek dla nowej świadomości, ale wszystko po staremu – a nawet gorzej – jeśli chodzi o edukację.

Bożena Keff

Poetka, pisarka, literaturoznawczyni, feministka. Jest autorką kilku tomów poetyckich, m.in. „Nie jest gotowy” (2000), „Utwór o matce i ojczyźnie” (2008), książek eseistycznych „Postać z cieniem. Portrety Żydówek w polskiej literaturze” (2001), „Antysemityzm. Niezamknięta historia” (2013) i zbioru felietonów „Barykady. Kroniki obsesyjne lat 2000–2006” (2006). Współautorka pierwszego w Polsce studium o homofobii, „Homofobia po polsku” (2004). Dwukrotnie nominowana do Nagrody Literackiej NIKE.

Jak pani definiuje tę nową świadomość? Co się na nią składa?
Ta nowa czy nowsza świadomość polega na tym, żeby zadać sobie pytanie o miejsce antysemityzmu w polskiej kulturze. Zdaniem wielu leży on tam, gdzie są jej kamienie węgielne, nie jest czymś, co się „przyplątało”, czymś marginalnym. W kulturę wmontowuje go nadal Kościół, bo sam jest w dużej mierze antysemicki.

Ważna jest odpowiedź na pytanie, z jakiego rodzaju świadomością i wyposażeniem Polacy wchodzili w okres okupacji. A weszli z tradycyjnym antysemityzmem, religijnym, i nowszym, propagowanym przez endecję, z zabójstwem Narutowicza, bo został „wybrany głosami żydowskimi”, jak uważała prawica, i z tym antysemityzmem gwałtownym, dzikim, z lat trzydziestych, czyli gettem ławkowym, napaściami na Żydów na ulicach, bojówkarzami z żyletkami, antysemicką prasą o gigantycznym polu rażenia... Nie mamy pojęcia – i ja też nie miałam – jak ogromna liczba publikacji prasowych przed wojną była antysemicka. Z takim posagiem Polacy wchodzili w wojnę. 

Jest taka słynna scena w „Shoah” Lanzmanna, w której chłopi wychodzą z kościoła i na pytanie Lanzmanna, dlaczego Niemcy zabijali Żydów, ktoś wreszcie się domyśla, że chodzi o śmierć Chrystusa. Przecież Żydzi sami powiedzieli: „Krew jego na nas i dzieci nasze”. Lanzmann pyta, czy uważają, że mściwy Bóg zesłał Niemców jako swoich aniołów zemsty. Wtedy chłopi doznają zwątpienia. Ale oni nie mieli żadnego innego aparatu pojęciowego. Jeśli nie za śmierć Chrystusa, to nie wiadomo za co. Nie ma żadnego innego języka, który pomógłby im to wyjaśnić.

Pod koniec marca w „Tygodniku Powszechnym” ukazało się omówienie kilku nowych książek o Zagładzie. Magdalena Nowicka-Franczak napisała o „Płuczkach” Pawła Piotra Reszki, „Drzazgach” Mirosława Tryczyka i pani „Strażnikach fatum”. Tezą tego omówienia było stwierdzenie, że moralna refleksja wielu z nas na temat polskich postaw wobec Zagłady tkwi w punkcie wyjścia. Jak dla pani to brzmi?
Ale jaki jest ten punkt wyjścia? Zestaw z drzewkiem? Nie wiem, co to jest punkt wyjścia. Są ludzie, zwłaszcza historycy, którzy opisują poszczególne zdarzenia przemocy wobec Żydów. Pokrywają całą mapę, stwierdzając, że we wszystkich województwach doszło do takich przypadków, ale jednocześnie unikając stwierdzenia, co z tego wynika. Tak napisze historyk starej daty. Z drugiej strony kulturoznawca napisze, że w polskiej kulturze jest łatwość sięgania po przemoc wobec Żydów – symboliczną, słowną i fizyczną. Czyli albo wyciągamy tak zwane pochopne uogólnienia, albo tworzymy tylko częściowy opis. Ale jeśli latami nie próbujemy robić żadnych uogólnień, to nie możemy powiedzieć sobie niczego na temat naszej własnej kultury, możemy się tylko zatrzymywać w pół kroku.

Żydzi z getta w KowaluŻydzi z getta w Kowalu

Ja bym powiedziała, że ten opis polskiej kultury jako bardzo nasyconej treściami antysemickimi istnieje i jest całkiem rozbudowany. W tym sensie nie jesteśmy w punkcie wyjścia. Ale jako się rzekło – to nie dotyczy większości. Niemniej wydaje mi się, że dochodzimy do pewnej prawdy o wzorach kultury. Gdybyśmy mieli inny rząd, którego minister edukacji miałby pewną refleksję, i byłoby można dzięki działaniom edukacyjnym napisać nowe podręczniki, dużo bardziej prawdziwe, będące w zgodzie ze stanem wiedzy wynikającym z nowych badań – wówczas zaczęlibyśmy przekazywać dalej pewną refleksję nad własną kulturą. Dzisiaj tej refleksji w szeroko rozumianym społeczeństwie nie ma. Mówienie czy pisanie o tym, że Żydzi przed II wojną byli w Polsce dyskryminowani, nigdy nie byli traktowani jak obywatele, że traktowano ich jak obcych i wrogów, wzbudza złość i gniew. A w czasie wojny wszyscy się poświęcali! Każda rodzina ukrywała Żyda! Gdyby zrobić w Polsce referendum, wygrałby zestaw z drzewkiem, to pewne.

Ale tak nie było. I gdyby tę wiedzę zacząć przekazywać, gdyby skasować tę formułkę dla głupich dzieci... Nie ma innej drogi niż przez edukację, przekazywanie treści zrewidowanych, w pewnym sensie sterapeutyzowanych. Mówienie prawdy o sobie rozwija, chociaż bywa nieprzyjemne, zarówno dla poszczególnych osób, jak i społeczności. Nie będzie zmiany w kulturze, póki kultura nie obejrzy sama siebie i nie nazwie pewnych rzeczy po imieniu. Jak w terapii.

Przekonuje pani w książce, że strategią polskiej kultury w kwestii Holocaustu już w pierwszych latach po wojnie było utrzymywanie niewinności i nieskazitelnego wizerunku Polaków. Ciekawi mnie, na ile można powiedzieć, że był to nieuświadomiony odruch obronny kultury, a na ile świadome maskowanie. Wydana rok temu i podobna w wymowie do pani analiz książka Tomasza Żukowskiego nosiła tytuł „Wielki retusz”. Ale retuszu nie robi się nieświadomie, to musi być celowe – bierze się coś i się retuszuje.
Ale co to znaczy – nieuświadomiony odruch obronny kultury? Kultura to ludzie, uczestnicy kultury. I czym on się różni od świadomego maskowania? Nieuświadomiony odruch kultury to suma odruchów ludzi. Już Zofia Kossak-Szczucka w swoim „Proteście” pisała o tym, że Niemcy mordują Żydów w sposób bestialski i że nie jest Polakiem i katolikiem ten, kto donosi, sprzyja i tak dalej. Kossak-Szczucka była antysemitką. Napisała to, co napisała, bo nie mogła znieść, jej honor cierpiał na tym, jak zachowują się Polacy, katolicy. Poza tym zakończyła swój protest tym, że oczywiście Żydzi nas nienawidzą, a my nadal ich uważamy za największych wrogów ojczyzny. Czy to odruch obronny czy świadome maskowanie? Chyba i to, i to. Ona nawet nie umie po prostu zaprotestować, bo jej antysemickie poglądy na to nie pozwalają.

Czasami mówi się, że władza ludowa, wśród której była reprezentacja Żydów komunistów, zarówno przedwojennych, jak i tych, którzy przystąpili do nowej władzy po wojnie, była obezwładniona przez polski antysemityzm. Mówi się, i powtarzam tu pewnie tezę Joanny Tokarskiej-Bakir, że komuniści wycofali się z próby terapeutyzacji polskiej kultury pod naporem tego, co się działo po wojnie: akcji pociągowej, czyli wyciągania Żydów z pociągów i zabijania ich, najczęściej ciosem w głowę klockiem hamulcowym, potem pogromu kieleckiego i strajku włókniarek, które strajkowały w geście solidarności nie z Żydami, ale ze sprawcami pogromu. Wobec takich postaw społecznych zarzucono pomysły terapeutyzacji kultury i przeciwdziałania antysemityzmowi. Jednocześnie powstawały poruszające teksty, na przykład Jerzego Andrzejewskiego, Adolfa Rudnickiego, Mieczysława Frenkla, Mariana Brandysa, teksty nazywające antysemityzm i jego istotę. To nadal świetne rzeczy, z których można korzystać – wyobrażam sobie wybór tekstów źródłowych dla uczniów liceum. Po wojnie ta obserwacja była świeża, emocje były świeże. Także dyskurs ówczesnej ulicy jest dobrze opisany.

Bożena KeffBożena Keff

Czy sposób mówienia o Polakach i Holocauście, z którym dzisiaj dyskutujemy, nie jest wykwitem czasu, kiedy kultura znajdowała się pod kontrolą?
Lata 1945–1948, o których głównie mówimy, to jeszcze nie był stalinizm. Był to okres dosyć swobodny, szczególnie ten od razu po wojnie. Nie jest prawdą, jakoby już na początku istniała silna cenzura. Nie jest też prawdą, że komuniści – jakkolwiek to słowo rozumieć – chcieli cenzurować treści anty-antysemickie. Z początku zależało im, by te treści się pojawiały. Postawy ludzi – to one były dla nich obezwładniające. Gdyby to jeszcze była burżuazja, wrogowie... ale to był lud pracujący! Dlatego lepiej było to odłożyć. Gminy żydowskie zwracały się do zarządców kultury, by w nauczaniu pojawiły się treści na temat antysemityzmu i jego szkodliwości dla kultury. To się nie stało – i do dziś się nie stało. Ja w mojej książce zajmuję się okresem do lat sześćdziesiątych – i wtedy w literaturze tych treści było dość. Kwestia pewnie polegała na tym, jak to czytano. Jak czytano Nałkowską? Bo że czytano, to pamiętam ze szkoły, była to lektura co się zowie niezapomniana.

Czytając pani książkę, można odnieść wrażenie, że pewnego rodzaju przełomem w polskiej kulturze ostatnich lat był film „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego.
Przełomową sprawą było przede wszystkim to, że zbrodnia na Żydach dokonana przez Polaków w czasie Holocaustu jest po prostu sportretowana jako polska zbrodnia na Żydach, koniec, bez kręcenia i kombinowania. Jest tam jednak coś jeszcze ważniejszego – pokazanie, że polskie zbrodnie na Żydach są sprawą pomiędzy Polakami, są sprawą polskiej kultury, która nadal ich nie dopuszcza. Bo rzeczywiście, to nie jest dzisiaj sprawą pomiędzy Polakami a Żydami, tym bardziej że Żydów w Polsce dzisiaj naprawdę nie ma wielu. To nie jest sprawa pomiędzy Izraelczykami a Polakami, bo Izraelczycy mają swoje zmartwienia i swoje przekonania na temat Polski, zazwyczaj nie najlepsze. Tak naprawdę to jest sprawa pomiędzy Polakami, uczestnikami polskiej kultury, i tak pokazuje to ten film. Wtedy zaczyna się rodzaj zwarcia, coś się dzieje w kulturze. Dlatego uważam, że to wielkie dokonanie, Pasikowski powiedział coś przełomowego. Uważam, że kontynuacją tego nurtu jest film „Demon” Marcina Wrony, opowiadający o przemocy tych przedstawicieli polskiej kultury, którzy chcą, żeby wokół tematu polskich zbrodni na Żydach panowało milczenie, nad tymi, którzy są skłonni do tego wracać. W pierwszej scenie koparka wydobywa z ziemi koło domu ludzkie szczątki, a właściciel mówi, że dom jest w rodzinie od pokoleń i w sumie nie wiadomo, jak się przyplątał. Taki dom. Trzeci film to „Klezmer”, niechętnie rozpowszechniany i chętnie dyskwalifikowany za brak walorów artystycznych, ale niezwykle ciekawy, amatorsko wyprodukowany film.

archiwum, Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historycznyarchiwum, Stowarzyszenie Żydowski Instytut Historyczny

W kinie coś się dzieje, w literaturze, w różnych innych dziedzinach też. Dlatego gdyby dzisiaj – nie dzisiaj konkretnie, bo dzisiaj akurat nie można, ale w kontekście szeroko rozumianej współczesności – zaproponować zmianę paradygmatu myślenia na temat narodu, obywateli i tego, jakie miejsce w polskiej kulturze ma antysemityzm, to wcale nie byłby jakiś nalot z Marsa. Wykonano już dużo pracy. Ziemia jest spulchniona, zostało już sporo przekopane. Potrzebny jest jednak klimat polityczny.

Przed naszą rozmową przesłałem pani fragment jednego z reportaży Hanny Krall. Na pytanie o to, jacy byli Polacy w czasie okupacji, żydowski profesor opowiada dwie historie, w których niegodziwość miesza się z bohaterstwem i poświęceniem w niesieniu pomocy. O kobiecie, która bezinteresownie doniosła na ukrywających się Żydów, których z jakiegoś powodu uratował policjant uchodzący za postrach Żydów. I o człowieku, który uciekł do partyzantów, którzy to partyzanci chcieli go zabić, więc uciekł i znalazł schronienie u innych Polaków. „To teraz wiecie już, jacy byli?” – pytał swoich krakowskich studentów ten profesor z Jerozolimy. Przesłałem pani ten tekst, bo to mój zestaw z drzewkiem. Wydawało mi się, że powiedzenie, że nie wszyscy Polacy byli szlachetni, że byli i tacy, i tacy, to już coś. Ostatnie książki o polskich postawach chyba rewidują to spojrzenie jako nie do końca adekwatne.
U Hanny Krall tak jest, że dąży się do tego, by została z nami błoga nierozstrzygalność – stan, w którym nie możemy odpowiedzieć na pytanie, jak było. Zawsze są pary, zawsze jest symetria. Ale to nieprawda. Nie było symetrii. Prawda jest dużo bardziej bolesna i rozstrzygalna. W kulturze, która była i jest nasycona antysemickimi treściami i negatywną mitologią na temat Żydów, nie ma cudów. To nie było jeden do jednego. Bardziej pięćset do jednego. Ale nie znam się na liczbach, więc wolę mówić o kulturze: wzorzec antysemicki był absolutnie dominujący. I ten wzorzec stwarzał dla Polaków pomagających Żydom sytuację pętli na gardle.

Zgadza się, byli państwo Ulmowie, którzy już mają muzeum swojego imienia. Niebywale prawi ludzie, którzy ukryli Żydów. Ale ktoś doniósł. Samo się nie doniosło. Wszyscy zostali rozstrzelani, ukrywani i ukrywający. Ale to nie koniec tej opowieści. W okolicy było jeszcze kilka rodzin, które też ukrywały Żydów. Według jednej z relacji po egzekucji Ulmów wielu z tych Żydów zostało zabitych. Ci sami Polacy, którzy ich ukrywali, zabili ich lub przegonili. Podaję to za Janem Grabowskim, który jest bardzo pedantycznym badaczem. Zresztą to nawet jakby mniej ważne, bo Ulmowie są tak przedstwiani, jakby byli reprezentantami Polski – i wtedy, i dziś – a oni byli tylko reprezentantami samych siebie, jak wszyscy ukrywający Żydów.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).