Tłumacz do rozmowy czy do wynajęcia?
il. Rick&Brenda Beerhorst / CC BY 2.0

11 minut czytania

/ Literatura

Tłumacz do rozmowy czy do wynajęcia?

Jerzy Jarniewicz

W optyce Rafała Lisowskiego książka jest tylko towarem, a tłumacz elementem rynku, koniec kropka. Mój polemista namawia mnie do przyjęcia mentalności niewolnika – odpowiedź na polemikę

Jeszcze 3 minuty czytania

W sierpniu ukazał się w „Dwutygodniku” mój szkic „Syzyf zwycięzca”, który później, w rozszerzonej postaci wszedł do mojej książki „Tłumacz między innymi”. Szkic ten, w którym próbowałem przywrócić tłumaczom należną im rangę, nie tylko w literaturze, ale też we współkształtowaniu podstaw demokratycznego działania, spotkał się ku mojemu zdziwieniu z zaczepnymi komentarzami na stronie Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury, a potem, w nieco bardziej cywilizowanej postaci, za co autorowi dziękuję, w polemicznej wypowiedzi Rafała Lisowskiego, członka zarządu Stowarzyszenia i cenionego tłumacza. Szkic mój porusza kilka kwestii, tłumacze zareagowali, zbulwersowani, tylko na jedną: na moje oczekiwanie, by tłumacz odpowiadał nie tylko za to, jak, ale i co przekłada.

Przeformułuję tę kwestię: czy nam się to podoba czy nie, z punktu widzenia czytelnika tłumacz żyruje swoim nazwiskiem tłumaczone dzieło. Oburza to Lisowskiego, zwłaszcza gdy doprecyzowuję, że tłumacz, który nie dba o to, jaką książkę wprowadza do polszczyzny, „zwalnia się z odpowiedzialności wobec czytelnika”. W mojej opinii, którą Lisowski kontestuje, odpowiedzialność ta wymagałaby, posłuchajcie tylko państwo, jaki ze mnie radykał: „wcześniejszej lektury tłumaczonej książki”.

I tu padają słowa, których jako żywo zrozumieć nie mogę, bo są nie do obrony. Lisowski w oburzeniu, że tłumaczom książki czytać każę, pyta: a kto nam za to zapłaci? mamy czytać za darmo? Jestem pewien, że jeśli pozycja tłumacza jest w Polsce tak żałośnie niska, to między innymi z powodu podobnie nieprzemyślanych wypowiedzi. Tłumacze za darmo nie będą czytać każdej otrzymanej propozycji, przypomina Lisowski, a potem biadoli, że tłumaczy się nie szanuje. Sam tego chciałeś, Grzegorzu Dyndało.

Rafał Lisowski, stając po stronie zawodowych tłumaczy, czyli tych, którzy „z tłumaczenia usiłują żyć”, uznał za konieczne obsadzić mnie w roli swojego i ich przeciwnika. Spytajmy, jaki obraz roli tłumacza wyłania się z jego polemicznego tekstu. Po pierwsze, jak już wspomniałem, mój polemista nie chce, by nazwisko tłumacza było gwarantem jakości przełożonej książki. Oburza się, że ośmieliłem się zgłosić takie oczekiwanie. Dla Lisowskiego to, cytuję, „luksus”. Pozostaję przy swoim zdaniu: większym zaufaniem darzę tłumacza, który przystępując do pracy, wie, jaką książkę mi w przekładzie zaoferuje, niż tego, który tłumaczy w ciemno. Takie zaufanie to nie luksus, takie zaufanie to podstawa. Mam wrażenie, że pogląd ten podzielają jeśli nie wszyscy (jak widzę) tłumacze, to z pewnością wszyscy czytelnicy. Wiem, że wielu z nas, tłumaczy, ledwo wiąże koniec z końcem, ale spójrzmy na siebie choć raz z ich – czytelników – strony. I domagając się szacunku dla nas samych, szanujmy tych, którzy będą nas czytać.

Ale w tekście mojego polemisty znajdziemy bardziej niepokojące opinie. Kwestionując moje stanowisko, Lisowski gotów jest powiedzieć, że tłumacz nie ma wyboru, jak tylko podporządkować się dyktatowi wydawcy i mechanizmom rynkowym. „Tłumacz ma znikomy wpływ na politykę swoich zleceniodawców”, pisze w polemice. Trafne rozpoznanie, z tym że ja się na taką sytuację nie zgadzam i uważam, że wspólnymi siłami należałoby ją jak najszybciej zmienić. Tłumacz powinien mieć wpływ znaczący. Chciałbym, żeby nie tylko dostawał wyższe honorarium, ale też współkształtował politykę wydawniczą i brał udział w decyzjach dotyczących ostatecznego kształtu książki. Z jakiegoś powodu to się panu Lisowskiemu nie podoba. Przyznam, że nie rozumiem.

Czytam dalej: „zawodowy tłumacz jest, na dobre i na złe, nieodłącznym uczestnikiem rynku”. Pan Lisowski pisze wprawdzie „nieodłącznym”, ale z wywodu wynika, że „bezwolnym”. Jeśli takie miejsce przypisuje on tłumaczowi, mogę tylko westchnąć i posmutnieć. I z kimś innym porozmawiać o takich skreślonych przez mojego polemistę sprawach, jak podmiotowość tłumacza i wartościotwórcze znaczenie pracy przekładowej. W optyce Rafała Lisowskiego książka jest tylko towarem, a tłumacz elementem rynku, koniec kropka. Mój polemista namawia mnie do przyjęcia mentalności niewolnika: nie inicjować, nie myśleć, nie patrzeć krytycznie, nie wychodzić z folwarku, a wykonywać to, za co nam płacą. „Tłumacz, jak każdy twórca i artysta, jest przede wszystkim pracownikiem rynku sztuki”, poucza mnie pan Lisowski. Rzeczywiście „przede wszystkim”? Rzeczywiście „każdy”? Krystyna Miłobędzka, Krystian Lupa, Katarzyna Kozyra czy zmarły niedawno Piotr Szulkin to rzeczywiście „przede wszystkim” pracownicy rynku?  

U podłoża wymienionych tu tez Lisowskiego, z którymi żadną miarą nie mogę się zgodzić, choćby mnie Stowarzyszenie miało z listy członków dożywotnio skreślić, jest oderwanie pracy tłumacza od sfery wartości, o ile, oczywiście, nie jest to wartość rynkowa (z tą pan Lisowski nie ma problemu). Bo czy pomnażaniem wartości jest zrobienie bardzo dobrego przekładu ewidentnie marnej literatury?

Piszę „marnej”, a nie „popularnej” czy „rozrywkowej”, co podkreślam, bo Lisowski, a wraz z nim jego stronnicy z internetowego forum, zdają się nie odróżniać tych pojęć, oskarżając mnie o elitaryzm. Nie jestem przeciwnikiem kultury popularnej – proszę choćby przyjrzeć się mojej bibliografii. Jestem przeciwnikiem literackiego (muzycznego, filmowego, teatralnego, etc.) blichtru i badziewia. Samo rozróżnienie na kulturę wysoką i popularną, które przypisuje mi Lisowski, uważam za anachronizm. Proszę nie ułatwiać sobie zadania i nie obsadzać mnie w roli wroga popkultury. W szkicu nie ma złego słowa pod adresem autorów (czy tłumaczy) „kryminałów, fantastyki, sensacji, romansów”. Uważam jednak, że tak jak bezwartościowy może być tłumaczony z amerykańskiego kryminał, tak bezwartościowa może być awangardowa powieść metaliteracka. Proszę mnie nie pouczać, że literatura czytana dla rozrywki jest ludziom potrzebna. Wiem, sam dla rozrywki czytam, słucham, oglądam. I nie mam z tym, proszę mi wierzyć, żadnego problemu.

Tłumacz nie odpowiada za książkę, którą tłumaczy – z uporem godnym lepszej sprawy polemizuje ze mną Lisowski. I pyta, czy miałbym za złe aktorowi, że wystąpił w hicie kinowym, albo wirtuozowi gry na gitarze, że zagrał „Besame Mucho”. Nie, nie miałbym. Mam sporo płyt wirtuozów gitary grających popularny repertuar. Nie mam za złe Meryl Streep, że wystąpiła w pierwszej odsłonie „Mamma Mia”, przeciwnie, sprawiła mi tą rolą frajdę. Miałbym natomiast za złe dobremu aktorowi, że wystąpił w filmie demagogicznym, niesmacznym czy po prostu bezwartościowym (jak, powiedzmy, John Gielgud w „Kaliguli”). Pisząc o odpowiedzialności tłumacza, porównuję naszą profesję z pracą spikerów telewizyjnych czytających wiadomości. Czy mamy prawo mieć do nich pretensje, że swoim nazwiskiem i twarzą żyrują podłą propagandę, a nam robią wodę z mózgu? Czy pan Lisowski powie, że należy oceniać tylko to, jak mówią, a nie to, co mówią? W oczach niejednego z nas spikerzy stanu wojennego ponosili odpowiedzialność za czytane przez nich nikczemne treści, bez względu na to, jak profesjonalną mieli dykcję i prezencję. Dlatego oceniam tłumaczy nie tylko za jakość roboty przekładowej, ale też za to, co swoim nazwiskiem uwiarygodniają. Wbrew temu, co pisze Lisowski, że „służba tłumacza polega na tym, by nie przekłamać oryginału”, uważam, że nasza służba to coś znacznie więcej. Lisowski oskarża mnie o maksymalizm, sam proponuje w zamian stanowisko minimalistyczne. Nie tędy droga. Przyszłość naszego zawodu widzę w tym, że nie będziemy obawiać się związanej z nim odpowiedzialności, że stając się coraz bardziej podmiotowi, będziemy mogli świadomie uczestniczyć w pomnażaniu wartości.

Szkic mój jest propozycją przywrócenia pracy tłumacza należnej jej rangi, być może kontrowersyjną i domagającą się polemicznych odpowiedzi. Oczekiwałbym jednak – szczególnie po tłumaczu – uważnej i nieuprzedzonej lektury, a zwłaszcza szacunku do słowa. Nigdzie nie „ganię” tłumaczy przyjmujących zlecenia od wydawców – to wymysł polemisty. W szkicu nie stawiam się ponad zawodowych tłumaczy – przeciwnie, proszę zauważyć, że głos, który się w nim odzywa, a z którym się utożsamiam, dystansuje się od siebie samego, łapiąc się na bezmyślnych odruchach, błędach, niewiedzy. Zaczynam od pewności, przechodzę do wątpliwości, przekwalifikowuję wyjściowe tezy. Z ironią piszę o własnej uprzywilejowanej pozycji „tłumacza literatury wysokiej” – stąd to espresso i tiramisu, i międzynarodowe towarzystwo. Prosiłbym czytać uważnie. Wzywając tłumaczy do odpowiedzialności za to, co tłumaczą, nie myślę o tłumaczach, którzy są w trudnej sytuacji finansowej, to oczywiste, ani o tych, którzy dopiero walczą o zaistnienie. Myślę przede wszystkim o tych z rozpoznawalnymi nazwiskami, którzy wyrobili już sobie pozycję. O tłumaczach widzialnych, mających swoich czytelników, którzy im ufają. A widzialność zobowiązuje. Rafał Lisowski chciałby, żeby tłumacz de facto nie miał nazwiska, by był wyrobnikiem do wynajęcia, niemającym nic do powiedzenia w kwestii tego, co tłumaczy. Mówiąc dosadniej, Lisowski chciałby, żeby było, jak było. Ja chciałbym, żebyśmy z tłumaczy do wynajęcia stali się tłumaczami do rozmowy i współpracy.

Dbajmy o nasze nazwiska. Dbajmy o nie dla dobra naszego i czytelników. Dbajmy o prestiż zawodu, bo jeśli sprowadzimy naszą rolę do najemników wydawcy i niewolników rynku, nie tylko stracimy społeczne zaufanie i szacunek, ale też staniemy się ponownie niewidzialni. Leży to w naszym wspólnym interesie: poprawa materialnej sytuacji tłumacza, godziwe stawki i warunki pracy, o które Rafał Lisowski wraz ze Stowarzyszeniem słusznie się dopominają, umożliwią nam upodmiotowienie, a tym samym przyjęcie na siebie obowiązków i odpowiedzialności, o których pisałem w szkicu. Mój polemista tymczasem, zamiast widzieć we mnie sprzymierzeńca, niepotrzebnie ustawił mnie na pozycji przeciwnika. Gramy przecież w jednej drużynie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).