Planeta na kozetce
Ubé CC BY-NC-ND 2.0

22 minuty czytania

/ Ziemia

Planeta na kozetce

Rozmowa z Magdaleną Budziszewską

Zmiana klimatu ogromnie nakręca nierówności, a one już teraz są skandaliczne. Ja rozumiem, że ciągle zgłasza pan lęk. Ponieważ człowiek, który myśli, prędzej czy później dojdzie do wniosku, że to, co się dzieje z klimatem, jest potworne, ma prawo odczuwać silne emocje

Jeszcze 6 minut czytania

BŁAŻEJ STRZELCZYK: A ja nie segreguję śmieci.
MAGDALENA BUDZISZEWSKA:
Może to nie największy problem.

Spodziewałem się reprymendy!
Polacy, pytani o to, co robią dla klimatu, odpowiadają najczęściej trzy rzeczy: segregują śmieci, nie biorą w sklepach plastikowych torebek i zakręcają wodę w kranie.

Ja jeszcze miałem gasić światło. A ostatnio pić drinki przez papierową słomkę.
Żadna z tych rzeczy nie przekłada się na klimat. Bardzo mi przykro.

Ekologiczni neofici zjedzą panią na śniadanie, na Facebooku.
No dobrze, niespecjalnie się tego boję, ale niech będzie, że segregowanie śmieci ma wpływ na klimat. Ale w bardzo, bardzo małym stopniu.

Zostałem rozgrzeszony z niesegregowania śmieci?
Nie moja rola, żeby dawać rozgrzeszenie. Ale jeśli chce pan zadośćuczynić i zgłasza pan potrzebę mocnego postanowienia poprawy, to mogę powiedzieć, co będzie pożyteczniejsze.

To proszę.
Dobry byłby telefon do władz miasta albo spółdzielni mieszkaniowej i zapytanie, kto te wasze śmieci odbiera i co się z nimi dalej dzieje.

Co to zmieni?
Gdyby tak połowa mieszkańców zaczęła dzwonić i pytać, co się dzieje ze śmieciami, które tak skrupulatnie segregujecie, to może tam, w tej spółdzielni, z powodu trucia dupy urzędnikom któryś z nich dla świętego spokoju zadzwoniłby gdzieś wyżej, i tak krok po kroku okazałoby się, że system obróbki śmieci jest nieszczelny i trzeba zbudować nowy. Nie chodzi zatem tylko o to, żeby segregować, chodzi o to, aby śmieci było jak najmniej, a te, które już muszą być, były w możliwie zamkniętym obiegu.  

Magdalena Budziszewska

Psycholog, psychoterapeutka, pracowniczka Wydziału Psychologii UW. Przewodnicząca zespołu doradczego ds. kryzysu klimatyczno-ekologicznego powołanego przez rektora Uniwersytetu Warszawskiego. Ponadto naukowo zajmuje się rodzinami, tożsamością społeczną, pamięcią własnej i rodzinnej przeszłości, rozumieniem nierówności społecznych, uprzedzeniami i dyskryminacją.

Segregowanie śmieci sprawia jednak, że mogę mieć poczucie, że coś ode mnie zależy.
Tak, to znaczy, żeby była jasność, ja nie namawiam do zrezygnowania z segregowania śmieci. Sama to przecież robię, podobnie jak myję ręce parę razy dziennie. Żaden powód do chluby, to są zupełnie podstawowe rzeczy. Działania indywidualne mają sens indywidualny, na przykład skutecznie wpływają na poczucie sprawczości, są też kwestią etyki albo nawet gustu. Problem jednak polega na tym, że klimat i jego zmiany są sprawą globalną i wymagają globalnych, systemowych, a nie tylko indywidualnych działań.

Czyli nic ode mnie jednak nie zależy?
Zależy! Może pan na przykład jeść mniej mięsa.

Nie mogę.
Dlaczego?

Mieszkam w schronisku z bezdomnymi. Jemy to, czego nie zjedzą inni.
A jak to zdobywacie?

Wieczorami pracownicy mojej organizacji jeżdżą do dyskontów i zabierają jedzenie o krótkim terminie ważności, głównie mięso, które się nie sprzedało.
No więc to, co robicie, jest o wiele pożyteczniejsze dla klimatu niż segregowanie śmieci. Produkujemy horrendalne ilości mięsa, a co gorsze: wydaje nam się, że ono jest tanie.

A nie jest?
Jeśli koszty uwzględnimy na poziomie produkcji, to okaże się, że wyprodukowanie mięsa jest bardzo drogie. Większość kosztów przerzuca się na środowisko. Wykorzystana w produkcji mięsa woda nie jest przecież darmowa. Niszczenie środowiska też nie jest darmowe, ponieważ emisja gazów cieplarnianych powoli zabija nas wszystkich. Gdyby to uwzględnić w cenie, mięso byłoby drogie.

Segregując śmieci, nie wpływam na klimat?
W niewielkim stopniu. Ale to jest tak, jakby dając bezdomnemu pieniądze na ulicy, sądził pan, że tym samym wpływa na gospodarkę i zmniejszenie głodu na świecie, albo nawet likwiduje bezdomność. To może być radykalna idea, ale warto chwilę o tym pomyśleć. Praktyki związane z segregowaniem śmieci mogą służyć czemuś, co w psychologii nazywa się mechanizmem usprawiedliwiania systemu. Na poziomie indywidualnym rozgrzeszam się z tego, że mój jeden posiłek na wynos produkuje pół torby plastiku, wyobrażam sobie, że to jest gdzieś tam recyklingowane, choć przecież wcale nie jestem tego pewna. Nawet jeśli jest recykling, to on również nie jest darmowy. Ani dla mnie, ani dla środowiska. W rzeczywistości to brudny, kosztowny energetycznie i nie do końca szczelny proces. W wersji nieco przesadzonej, ale potraktujmy to jako eksperyment myślowy, cały ten system funkcjonuje po to, żeby uzasadniać, że tyle tego produkujemy.

Zasłona dymna?
W tej samej funkcji, usprawiedliwiania systemu, analizowano tradycyjną działalność charytatywną. Ona może pełnić funkcję wentyla bezpieczeństwa: z jednej strony zgadzamy się na to, żeby świat był okrutny i bardzo niesprawiedliwie zorganizowany, bo te same korporacje czy instytucje, które tworzą te nierówności, fundują też stypendia pozwalające kilku biednym dzieciom wyrwać się z wykluczenia, sponsorują ubogim posiłki itd. Opowieść o tym dziecku, co się wyrwało, służy uzasadnianiu, że system nie jest taki zły. Tworzy też iluzję, że to od nas zależy.

Przepraszam za wyrażenie, „każdy jest kowalem…”.
Tak, a co więcej, może nam się w tym kluczu wydawać, że gdyby inne dzieci się uczyły, też by się wyrwały, a gdyby ludzie lepiej segregowali, to już w ogóle.

To co mam zrobić?
Trzymając się tej analogii z bezdomnymi – mam nadzieję, że ona jest jasna w kontekście zmian klimatu – ja na przykład, widząc bezdomnego na ulicy, natychmiast zaczęłabym myśleć, co należy zmienić w świecie, żeby ludzie przestali być bezdomni. Jeśli nie mam czasu sama tym się zająć, może wesprę organizację, która zajmuje się tym systemowo. Zresztą kiedyś tak robiłam. 

Nie ma czasu na takie zastanawianie się. Trzeba działać, jest później, niż nam się wydaje.
To prawda. Ale może po prostu w świecie istnieją różne charyzmaty? Jedni będą działać na poziomie indywidualnym, namacalnym i, tak jak wasza organizacja, będą budować schroniska, a inni zaczną myśleć systemowo. Przypomniał mi się ten całkiem ładny cytat, pan na pewno będzie wiedział, kto jest jego autorem, że „gdy daję biednym chleb, nazywają mnie świętym. Gdy pytam, dlaczego biedni nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”.

Helder Camara.
To samo jest w ochronie środowiska. Gdy segreguję plastik, wszyscy biją mi brawo, cały świat jest zachwycony, a ja jestem dobrym dzieckiem. Ale gdy pytam, dlaczego ten plastik w ogóle jest produkowany w takich ilościach, kto na to pozwala i czemu świat jest tak zorganizowany, że to właśnie śmiecenie i owijanie wszystkiego w miliony warstw plastiku jest najtańsze, to słyszę nagle, że to się przecież tak nie da.

Ja się jednak ciągle boję, że nie mam wpływu.
Słyszę, co pan do mnie mówi. Ten strach jest ważną emocją.

No właśnie, ale to jest lęk czy strach, przeprowadzi mnie pani przez to?
Ustalmy najpierw, co pan czuje.

Wobec klimatu mam kilka emocji. Czuję strach, że za chwilę to, co mnie otacza, wyczerpie się.
Tradycyjnie się uważa, że strach jest emocją, która dotyczy rzeczy bliskich i takich, które dzieją się naprawdę w moim otoczeniu. Więc jeśli skacze na mnie duży pies, to w naturalny sposób będę się bała. Ale jeśli w nocy budzę się zlana potem, bo sobie wyobrażam, że skaczą na mnie psy, to mamy do czynienia z lękiem.

Czyli jednak lęk. Póki co mam tę apokalipsę w wyobraźni.
Niech pan zapyta później o tę apokalipsę, bo to jest ważna kategoria. Ale zanim do tego dojdziemy, uporajmy się z rozróżnieniem na lęk i strach, bo w przypadku zmian klimatu mamy jednak zaprzeczenie tego prostego podziału.

Bo strach to coś realnego, a lęk to coś wyobrażonego.
I to okazuje się bardziej skomplikowane. Jeśli użyjemy tego kryterium, to powinniśmy mówić o strachu klimatycznym. W końcu boimy się rzeczy realnych, prawdziwych, na które są dowody naukowe i istnieje konsensus co do tego, że zmiana klimatu jest jednym z najpoważniejszych zagrożeń cywilizacyjnych, z jakimi mamy do czynienia.

Skala tego zagrożenia jest ogromna.
Wielkości planety.

Ale to nie dzieje się już, w tej chwili. Przynajmniej w tej szerokości geograficznej, w której żyjemy.
Trochę już się dzieje. Ale to prawda, że możemy sobie powiedzieć, że to się „nie dzieje tu i teraz” i ten lęk niwelować. Zatem myśl, że świat się lada moment skończy, nie powinna być naszym udziałem. Ale są też inne lęki, ściśle związane ze zmianami klimatu, choćby perspektywa utraty pracy. Nie chodzi zatem wyłącznie o strach przed tym, że ziemia się skończy. Ale także o to, że konsekwencje zmian klimatu będą miały wpływ na inne dziedziny naszego życia.

Fakt, że „inni mają gorzej” jest uspokajający?
Nie wiem, jak pana, ale mnie nie uspokaja. Weźmy na przykład mieszkańców Kiribati, którzy już teraz zmuszeni są do migracji do innych krajów.

Zdjęcie satelitarne atolu Tarawa, Republika Kiribati (domena publiczna)Zdjęcie satelitarne atolu Tarawa, Republika Kiribati (domena publiczna)

Bo?
Ich kraj zostaje wchłonięty przez podnoszące się wody oceanu. Tam po prostu nie da się żyć. Czy to jest uspokajające?

Może budzić jeszcze większy strach.
Zmiany klimatu są niesprawiedliwe. Już teraz widać, że najwięcej tracą mieszkańcy tych krajów, które relatywnie przyczyniły się w najmniejszym stopniu do zmian klimatu. Oni tymczasem ponoszą największe konsekwencje. Jednego możemy być pewni: najwięcej stracą ci, którzy i tak już mają niewiele. Ponadto to nie tylko niesprawiedliwość geograficzna, ale też pokoleniowa.

To znaczy?
Że pokolenie starsze, cieszące się dobrobytem i swobodnie korzystające ze spalania paliw kopalnych, przetrwa, ale obciąży konsekwencjami pokolenia młodsze.

Zostańmy tu na chwilę, bo zdaje się, że młodsze pokolenie już to rozumie.
To prawda, czego przykładem jest, żeby nie szukać daleko, Młodzieżowy Strajk Klimatyczny.

Co to jest parentyfikacja?
W skrócie można powiedzieć, że to sytuacja, w której dzieci przejmują rolę rodziców.

Młodzi wiedzą więcej?
To raz, a dwa: bardzo wartościowe jest to, w jaki sposób młodzi się organizują. Przede wszystkim robią to zbiorowo. Jeśli klimat jest wspólną sprawą, to musimy działać wspólnie, a nie indywidualnie.

Proste.
Czytałam badania, w których przeanalizowano jakość podręczników ekologicznych przygotowywanych przez dorosłych dla dzieci. Starsi wciskają dzieciom straszny kit, który ciągle opiera się na haśle w stylu: „a co ty możesz zrobić dla planety”.

Zgasić światło.
Tak, wracamy do punktu wyjścia. Możesz jeszcze segregować śmieci i zakręcać wodę w kranie. Młodym ludziom notorycznie poleca się takie działania, które mają najmniejszy, jeśli nie zerowy wpływ na klimat. Tymczasem oni są bardzo mądrzy, bo ze zmian klimatu robią sprawę polityczną, a nie indywidualną. Globalne działanie jest adekwatne do skali problemu. Klimat to nie jest problem zaadresowany do naszego sumienia, żeby pamiętało o zakręceniu wody w kranie. Otóż młodzi mówią mniej więcej tak: skrzyknijmy się i zróbmy to razem, bo to zależy od nas wszystkich. Dorośli mówią: kupmy sobie teslę.

Dorośli jeszcze mówią, żebyśmy się bali.
Ode mnie tego pan nie usłyszy.

Mam kilka regałów książek o ekologii. Wszystkie mają w tytule słowa: „strach”, „katastrofa”, „hekatomba”. To chyba dobry moment, żeby wrócić do pytania o apokalipsę.
Ten katastrofizm i przekonywanie o końcu świata oraz tytuły, które ma pan na półce, to nie jest nauka.

A co jest nauką?
Na pewno nie komunikat: „bójcie się”. Raczej zdanie: „myślcie”. Naukowy komunikat dotyczy tego, co trzeba zrobić i jakie będą konsekwencje, jeśli tego nie zrobimy.

Co trzeba zrobić?
Zredukować emisję gazów cieplarnianych. Nauka nie mówi o tym, że wystarczy zmienić nasz konsumpcjonizm i nawyki, chociaż to oczywiście też jest potrzebne, ale przede wszystkim mówi, że musimy zmienić sposób produkcji energii. Następnie natychmiast przeorganizować rolnictwo, pilnie otoczyć ochroną przyrodę i zmienić jeszcze kilka dziedzin życia: produkcję cementu na przykład czy produkcję przemysłową. Krótko mówiąc, rzeczy, które odpowiadają za znaczące ilościowo fragmenty tego problemu.

To nie takie proste.
Na boga, to nie jest tak, że nie da się zmienić systemów ekonomicznych! Przykładem jest niewolnictwo. Na nim oparta była gospodarka Stanów Zjednoczonych. Ale gdy doszliśmy do wniosku, że niewolnictwo jest, łagodnie mówiąc, nieakceptowalne etycznie, wielu zaczęło protestować, że likwidując niewolnictwo, gospodarka runie. Runęła?

Nie.
Z klimatem będzie trudniej, ale jest w tym też spore pole do popisu dla myślenia techniczno-inżynieryjnego. Planowania. Dlatego jednym z podstawowych narzędzi walki o klimat będzie jednak unikanie strachu i niepokoju. Ludzie, którzy się boją, nie myślą racjonalnie. Lęk wpływa negatywnie na procesy poznawcze, a silny lęk wyłącza myślenie całkowicie. Jeśli mamy problem, którego rozwiązanie wymaga myślenia, to lęk jest super złą emocją, która może nas sparaliżować.

Ale ja naprawdę nie umiem wyłączyć tego lęku.
Ja też nie zawsze. Apokalipsa jest bardzo wyraźną narracją naszej kultury, osadzoną w chrześcijaństwie. To, że ludzie widzą klimat w perspektywie apokaliptycznej, to kwestia mitu, no i filmów. I to nam niestety nie pomaga. Wydaje się, że jest zbyt straszne, żeby zacząć działać. To nie będzie, proszę pana, piękna filmowa apokalipsa, tylko raczej długi, przewlekły kryzys, w którym może być coraz gorzej i gorzej.

To znaczy?
Głód i bezdomność będą takie same, tylko bardziej. Będzie ich więcej. Nierówności, konflikty, radykalizacja polityczna. Wszystko tak samo, tylko bardziej. Zmiana klimatu ogromnie nakręca nierówności, a one już teraz są skandaliczne. Ja rozumiem, że ciągle zgłasza pan lęk. Ponieważ człowiek, który myśli, prędzej czy później dojdzie do wniosku, że to, co się dzieje z klimatem, jest potworne, ma prawo odczuwać silne emocje.

Moja terapeutka, gdy zgłaszam lęk, mówi mi, żebym skonfrontował się z rzeczywistością. Okazuje się, że w zmianach klimatu ta rada nie działa.
Ja w sprawie klimatu boję się głównie wykresów. Kontaktuję się z lękiem, gdy patrzę na to, co IPCC wskazuje jako predykcję, kiedy na przykład nie przestaniemy spalać paliw kopalnych. Gdy widzę, jak ta krzywa idzie do góry, to tutaj można, trzeba (!) panikować.

Boi się pani?
Tak. Boję się tych wykresów, bo je rozumiem.

Ja mam w emocjach jeszcze poczucie winy.
To częsty mechanizm w myśleniu o zmianach klimatu, który podpowiada, że „ludzkość zasłużyła sobie na unicestwienie”. Innym częstym argumentem są dzieci, które z kolei nie zasłużyły. A trzecim, że to będzie też tragedia dla tej pozaludzkiej przyrody: po prostu będziemy oglądać martwe ekosystemy, martwe rafy koralowe, wypalone lasy, wypalone fragmenty tundry i tajgi. Zresztą już teraz obserwujemy gigantyczne wymieranie gatunków. Będziemy zatem oglądać także śmierć przyrody i dla niektórych to jest argument za tym, żeby zacząć działać.

Poczucie winy i lęk to objawy depresyjne.
Nie wiem, czy można określić to mianem depresji. Melania Klein nazwała pozycję depresyjną dowodem kontaktu z rzeczywistością i pewnym progresem w życiu psychicznym dziecka. 

Gdy słyszę frazę „zmiana klimatu”, to natychmiast widzę przed oczami przyrodę: zwierzęta, drzewa, rośliny. Tymczasem to jest przecież problem głęboko humanitarny.
To prawda, że popełniamy duży błąd w komunikacji. Zmiana klimatu jest w dużej mierze o ludziach, to znaczy w gruncie rzeczy to my, ludzie, jesteśmy zagrożonym gatunkiem.

To zgrabna fraza, że ludzkość to zagrożony gatunek.
Ale niesie ze sobą coś tragicznego. Ci, którzy już teraz są chorzy, ubodzy, w tym osoby bezdomne i pozbawione wsparcia, będą mieli jeszcze gorzej. Słabsi oberwą najbardziej. I w gruncie rzeczy chodzi tu o zapobieżenie trudnemu do wyobrażenia kryzysowi humanitarnemu. To jest skala dotycząca miliardów ludzi.

To już nieuniknione?
Być może tylko skala jest negocjowalna. To znaczy, czy mówimy o milionach, czy o połowie miliarda, to jest jednak różnica. Chodzi też o skalę migracji związaną z tym, że miejsca nadające się do życia, takie, w których jest woda, albo takie, które nie są zalane, w których nie jest za gorąco i w których nie ma katastrof ekologicznych, staną się po prostu rzadsze. Więc ludzie będą masowo uciekać do miejsc, gdzie jeszcze da się przeżyć. Taka sytuacja ma szanse podważyć względną stabilność polityczną współczesnego świata. Zmiana klimatu jest o ludziach, ona nie jest o ratowaniu ptaszków. Ludzie i tak zwana przyroda są współzależni. To oznacza, że to nie jest  t y l k o  o ludziach, ale  j e s t  o  l u d z i a c h.

Co to jest żałoba?
To reakcja na stratę. Myślimy o żałobie w perspektywie śmierci bliskiej osoby, ale żałobę przeżywa się też po nieludzkich osobach. Wielu osobom bliska jest żałoba po zwierzętach, kiedy umiera pies, który był domownikiem. Wiele osób odczuwa żałobę po miejscach: na przykład las albo park z dzieciństwa, który zawsze budził sentyment, a został wycięty. Straty ważnych krajobrazów. I wreszcie możemy też trochę tracić takie rzeczy niematerialne, na przykład dobre przekonania na własny temat, o tym na przykład, że ludzkość zlikwiduje głód i jest zasadniczo najlepszą wersją siebie. Może jesteśmy właśnie w fazie żałoby po przekonaniu o zasadniczej dobroci naszego człowieczeństwa.

Można czuć żałobę przed stratą?
Jakiś etap straty już jest. Klasyczny klimat w Polsce to sześć pór roku. Było przedwiośnie i przedzimie.

I błoto!
Och, tak, przedwiośnie było mokre, wilgotne i pełne błota.

Tak, mamy już coś ze straty. W psychologii nazywa się to stresem pretraumatycznym. To jest taki kawałek w nas, że coś się jeszcze nie wydarzyło, ale już wiemy, że to na pewno się stanie.

Przerażające uczucie.
Opisuje się sytuacje kobiet, które są w ciąży, i wiedzą, że urodzą chore dziecko albo dziecko, które może nie przeżyć. I chodzą dziewięć miesięcy w takiej ciąży, a później przeżywają poród i stratę. Podobnie jest zresztą z informowaniem o diagnozie jakiejkolwiek choroby. Jeszcze nic się przecież nie zdarzyło, ale mamy diagnozę, powiedzmy – onkologiczną. Sytuacja diagnozy jest nie najgorszą metaforą zmian klimatu, z ich odroczeniem czasowym między skutkiem a przyczyną. To znaczy to, co naukowcy mówią o zmianie klimatu, to trochę taka negatywna diagnoza, którą dostał cały świat. I oczywiście możemy mieć różne strategie radzenia sobie z diagnozą.

Zaprzeczenie.
Tak, pierwszy, całkiem prosty mechanizm obronny. Inni będą wierzyć ze wszystkich sił w najlepszy scenariusz. Ale wiele osób zdaje sobie sprawę, że nawet w naszym dobrym scenariuszu ta zmiana klimatu będzie nam towarzyszyć.

Co to znaczy?
My już w gruncie rzeczy nie walczymy o to, żeby zmian klimatu nie było. Walczymy raczej o to, żeby one nie rozhulały się w efekt domina, w taki wymiar, w którym nasze możliwości radzenia sobie zostaną totalnie przytłoczone.

Jakie są objawy stresu pretraumatycznego?
Na przykład koszmarne sny. Prowadziłam badania nad osobami zgłaszającymi objawy stresu związanego ze zmianami klimatu. Pamiętam mężczyznę, któremu stale śni się, że nie ma wody, a on musi uciekać ze swoim dzieckiem. Wielu rodziców mi opowiada, że mają sny, w których uciekają ze swoimi dziećmi i nie mają się gdzie schować. 

To są klasyczne objawy PTSD.
Tak, przeżycia traumy. Że to po prostu walnęło i w jakimś sensie straumatyzowało, to znaczy przerosło możliwości radzenia sobie.

Są terapeuci, którzy mówią, że pacjenci zgłaszają pretraumę w gabinetach?
Te opowieści różnią się oczywiście w zależności od kultury i kontekstu, ale tak, są już na ten temat badania.

To znaczy?
Gdy były sezony pożarów w Kalifornii, tamtejsi psychiatrzy pisali o pacjentach zgłaszających stres klimatyczny. Bardzo dużo materiałów opublikowali też lekarze z Australii.

Bo?
Znacząca część badanych ludzi, zwłaszcza dzieci, była świadkami pożarów. Oni na żywo widzieli płonące pasy zbóż, były też nietoperze spadające z drzew z upału, dywany martwych nietoperzy, w niektórych rzekach umarły wszystkie ryby. Dzieci to widziały. Że zabrakło wody i umarły zwierzęta. To są chyba najbardziej wstrząsające badania, które znam.

Co pokazują?
Australijski rzecznik praw dziecka pokazał, że znaczący procent dzieci był straumatyzowany. Dzieci, nie młodzież. Spora ich część uważała, że świat mógłby się skończyć za ich życia. Miały bardzo apokaliptyczne myśli.
A z drugiej strony to jest ciekawe, że sporo takich lęków pokazały badania ze Szwecji.

Ona jest bezpieczna.
Jedno z najbezpieczniejszych miejsc, to prawda, jeśli chodzi o zmianę klimatu.

Chciałbym żyć w Skandynawii.
Jeśli myślimy o tym, że zmiana klimatu może nam pogorszyć wydolność systemów społecznych, to wskazuje się, że w krajach, do których warto byłoby uciekać – chociaż nie zachęcam nikogo do uciekania – oprócz klimatu, żywności i wody ważna jest tak naprawdę stabilność systemów społecznych i politycznych. I zaufanie, które sprawia, że ludzie w sytuacjach kryzysu raczej sobie nawzajem pomogą, niż będą ze sobą walczyć.

W Szwecji znacząca liczba kobiet, młodych, w wieku reprodukcyjnym, mówi o tym, że wielokrotnie w ciągu tygodnia martwi się zmianami klimatu. To się dzieje nie tylko w krajach, gdzie dzieci widziały pożary, ale też tam, gdzie jest względnie bezpiecznie. Choć w Szwecji też były rekordowe pożary, nawet polscy strażacy tam pojechali, i były martwe renifery na dalekiej północy, zaraziły się wirusem z rozmarzniętej tundry. Niemniej to martwienie się jest powszechne. 

To jeszcze: co i jak mówić dzieciom?
Myślę, że dzieciom, nie nastolatkom, to po pierwsze, niewiele da się powiedzieć. Dzieciom trzeba pokazać. Po drugie, do dzieci adresujemy raczej uczucia i postawy. Więc uczucia to na przykład jakiś rodzaj miłości, szacunku do świata przyrody. Zabrać je do lasu. Tu są ważne praktyki robione, a nie mówione. A nastolatkom należy powiedzieć prawdę, bo oni sami do tego dojdą. Co nie znaczy, że mamy ich straszyć. Ale samych siebie też nie należy straszyć.

Ma pani nadzieję?
Chyba mam. Posiadanie nadziei, tak jak posiadanie sprawczości, może być iluzją. Może mam nadzieję, bo potrzebuję ją mieć. Trochę jak z wiarą. Ale mam też w sobie podejrzliwość względem mitu. A tu mamy dwa wielkie kulturowe mity. Jeden to mit upadku, który mówi, że kiedyś był złoty wiek, a teraz żyjemy w czasach schyłku i może jest jakaś nadzieja w tym, że będziemy się cofać. Zamieszkamy w drewnianej chatce, nad potokiem. To się nazywa często retroutopią. Drugi mit to technooptymizm, mit postępu, uratujemy się z tego dzięki wynalazkom. Uciekniemy w kosmos i będzie wspaniale! Zostaniemy posthumanistyczną sztuczną inteligencją! Pomiędzy tymi mitami leży trudna rzeczywistość. W niej mamy przede wszystkim bardzo dużo do zrobienia.