Niejedni
polona.pl

24 minuty czytania

/ Ziemia

Niejedni

Agata Szydłowska

Kolonie mikroorganizmów zasiedlają środowisko wewnątrz nas. Naszymi miękkimi wnętrznościami otulamy inne habitaty. Jesteśmy porowaci, przepuszczalni, niedomknięci – o potrzebie rozszczelnienia mentalnych granic między człowiekiem a światem

Jeszcze 6 minut czytania

Myję zęby, oczyszczam twarz, biorę prysznic. Nastawiam kawę, kroję chleb na zakwasie, zjadam śniadanie, wkładam naczynia do zmywarki, wycieram blat kuchenny, wynoszę śmieci bio, bo zaczynają już brzydko pachnieć, po powrocie ze śmietnika myję ręce i zasiadam do pracy. Niemal wszystkie banalne rytuały codzienności wykonuję wobec mikroorganizmów. Dużo łatwiej jest mi uchwycić te, które motywowane są chęcią ich usunięcia: higiena osobista, czyszczenie, zmywanie, wyrzucanie odpadów. Te, które są elementem mojej symbiozy z bakteriami, dopiero odkrywam. Bakterie wpływają na mój głód, apetyt, trawienie, kondycję skóry i wiele innych procesów, których nie jestem świadoma. Odpowiadają za produkcję kawy, wina, chleba, serów, kiszonek i mnóstwa innych delicji, które spożywam. Wreszcie współtworzą mnie samą, to, co do niedawna uważałam za niezależną i samorządną przedstawicielkę gatunku Homo sapiens, która może i wchodzi w sojusze i konflikty z przedstawicielami innych gatunków, ale z pozycji autonomicznej, reprezentując sama siebie. Nic bardziej mylnego.

1.

Jakie więc naczynia można uważać za czyste z punktu widzenia mikrobiologicznego? W USA, gdzie w ubiegłych dwu dziesiątkach lat poświęcono temu wiele uwagi, opracowano pewne określone standardy czystości, według których na określonej powierzchni umytego naczynia nie może znajdować się więcej niż 100 bakterii

– podsumowywała w grudniu 1958 roku mgr Anna Pliszkowa, autorka biuletynu miesięcznego „Gospodarstwo Domowe”. Wyliczenia te zostały umieszczone między drobiazgowymi instrukcjami właściwego mycia naczyń a wyliczanką chorób brudnych rąk i „brudnych naczyń”. Stosowanie detergentów i wyparzanie to nie wszystko. Higienie sprzyjać też miały odpowiednie formy pozbawione zakamarków, w których mogły gromadzić się i namnażać chorobotwórcze drobnoustroje. Jasne kolory uwidaczniały brud, a odpowiednie materiały umożliwiały bezpieczne i efektywne czyszczenie.

Odkrycie bakteryjnego pochodzenia chorób stało się kołem zamachowym XIX-wiecznych reform związanych ze zdrowiem publicznym oraz wiktoriańskich reżimów higieny przejawiających się przede wszystkim obsesyjnym wietrzeniem pomieszczeń. Przeobrażone przez rewolucję przemysłową miasto zaczęło być postrzegane jako wylęgarnia nie tylko społecznych „chorób” (przestępczość, prostytucja), lecz także chorób czysto fizycznych, mających źródło w zanieczyszczeniach. Zapewnienie czystej wody i instalacji sanitarnych okazało się skutecznym środkiem w walce z tyfusem i cholerą. Jednak nie wszystkie choroby można było okiełznać za pomocą usług publicznych, takich jak wodociągi i kanalizacja. W przypadku gruźlicy i dyzenterii odpowiedzialność spoczywała na barkach indywidualnych rodzin. Gruźlicy miało zapobiegać świeże powietrze i czystość, a dyzenterii – higiena przygotowywania posiłków. Brud opuścił obszar estetyki i trafił do podręczników medycyny. W niektórych krajach zachodnich wprowadzono obowiązkową edukację szkolną w zakresie higieny. Dbanie o czystość przedstawiano nie tylko jako element troski o własne zdrowie, lecz także powinność wobec społeczeństwa. Przedmiotem tych reform była przede wszystkim klasa ludowa, która przez pochodzących z klasy średniej lekarzy i higienistów posądzana była o obskurantyzm przejawiający się przede wszystkim upartym trwaniem w brudzie.

Sprzymierzeńcem w tej walce były architektura i dizajn. Historyczka architektury Beatriz Colomina stawia tezę, że nowoczesna architektura została ukształtowana przez medyczną obsesję tego czasu, czyli gruźlicę i związaną z nią technologię rentgenowską. Oczkiem w głowach modernistów stały się czyste, schludne, dobrze wentylowane pomieszczenia. Modernistyczna kuchnia-laboratorium była laboratorium także w tym sensie, że miała być sterylna. Historyk dizajnu Adrian Forty argumentuje wręcz, że powojenne powodzenie estetyki modernizmu jest wynikiem udanych kampanii prezentujących jasne, gładkie powierzchnie jako elementy profilaktyki chorób. Moderniści w swoich kampaniach na rzecz wyrugowania XIX-wiecznych wzorców zamieszkiwania prezentowali je jako źródła infekcji. Le Corbusier nazywał dotychczasowe mieszkania „zagruźliczonym powozem”, z którego należy się przesiąść do higienicznego nowoczesnego mieszkania-maszyny. W projektowaniu pojawił się nowy imperatyw czyszczenia, sterylizowania, eliminacji brudu i kurzu. Reżimy te kryły w sobie oczywiście także złowieszczy potencjał, który w pełni objawił się w obozach koncentracyjnych, co uwidoczniła Anda Rottenberg na wystawie „Postęp i higiena” w warszawskiej Zachęcie. Od higieny łatwo było przejść do higieny rasy, od czystości – do czystek.

2.

Kiedy zaprzyjaźniliśmy się z mikrobami? Czy około 300 roku naszej ery, kiedy w pierwszym chińskim podręczniku medycyny ratunkowej alchemik Ge Hong udokumentował terapię aplikowanym doustnie kałem w celu leczenia zatrucia pokarmowego i ostrej biegunki? Czy może około 1768 roku, kiedy kapitan James Cook wypłynął na południowy Pacyfik z 3565 kilogramami kiszonej kapusty na pokładzie, kluczowej – dzięki produkowanej przez trawiące ją bakterie witaminie C – w walce z dziesiątkującym marynarzy szkorbutem? Czy może dopiero w 2008 roku, kiedy amerykańskie Narodowe Instytuty Zdrowia rozpoczęły inicjatywę pod nazwą Human Microbiome Project, mającą na celu zidentyfikowanie wszystkich mikroorganizmów obecnych w i na, zdrowym i chorym, ludzkim ciele?

W 1967 roku biolożka Lynn Margulis zaproponowała teorię symbiogenezy mówiącą o tym, że zawierające swój własny genom mitochondria – jedne z komórkowych składników – wyewoluowały z bakterii, które na pewnym etapie połączyły siły z innymi komórkami, stając się ich wewnętrznym silnikiem. Teoria ta może stanowić alternatywę wobec popularnej interpretacji teorii Darwina mówiącej o rywalizacji jako motorze ewolucji. Zamiast niej wkracza narracja o współpracy i symbiozie jako silniku powstania życia i ewolucji. Lata 60. XX wieku były sprzyjającym czasem na takie opowieści. Cybernetyczny model oparty na sprzężeniu zwrotnym stał się użytecznym narzędziem tłumaczącym działanie nie tylko maszyn, lecz także organizmów żywych, społeczeństwa i ekosystemów. Richard Buckminster Fuller opracował konstrukcję kopuły geodezyjnej, która była fizyczną manifestacją koncepcji sprzężenia zwrotnego. Oto pojedyncze równe elementy, odpowiednio połączone ze sobą, działające z taką samą siłą na siebie nawzajem, mogą współtworzyć stabilną konstrukcję bez konieczności budowania dodatkowych podpór.

fot. Kyle Glenn / UnsplashDomek zbudowany w oparciu o konstrukcję kopuły geodezyjnej / fot. Kyle Glenn, Unsplash

Pojedyncze elementy kopuły geodezyjnej stały się metaforą współpracujących ze sobą nawzajem jednostek w społeczeństwie, a brak podpór odzwierciedlał brak władzy. Konstrukcja Buckminstera Fullera stała się tym samym metaforą samoorganizującego się społeczeństwa. Nie dziwi zatem, że członkowie alternatywnych społeczności szukających nowych form współbycia ze sobą i naturą budowali swoje domy w oparciu o konstrukcję kopuły geodezyjnej, a dzisiejsi miłośnicy ogrodnictwa i „zrób to sam” budują geodezyjne szklarnie. Według analogicznej zasady samoorganizacji i sprzężenia zwrotnego miała także działać natura. To właśnie Lynn Margulis razem z biologiem Jamesem Lovelockiem stworzyli popularną, lecz mało wiarygodną z naukowego punktu widzenia „hipotezę Gai” mówiącą o tym, że Ziemia jest samoregulującym się organizmem, w ramach którego wszystkie elementy współdziałają tak, by utrzymać optymalne warunki dla życia.

Symbiogenezę, podobnie jak „hipotezę Gai”, można traktować jak odzwierciedlenie ezoterycznych poszukiwań Ery Wodnika, które powracają dziś w podobnym klimacie intelektualno-duchowym. Jednak późniejsze odkrycia dotyczące współdziałania różnych gatunków, w tym roli mikrobiomu w organizmach, nadają nowy sens opowieści o ewolucji napędzanej bardziej przez współpracę niż rywalizację. Trzydzieści lat po odkryciach dotyczących pochodzenia mitochondriów, w 1986 roku, Lynn Margulis pisała w stworzonej razem z Dorionem Saganem książce „Microcosmos. Four Billion Years of Microbial Evolution”:

(…) jesteśmy w ścisłej, niezaprzeczalnej relacji partnerskiej z fotosyntetyzującymi organizmami, które nas karmią, producentami gazu, które emitują tlen, i heterotroficznymi bakteriami i grzybami, które usuwają i przetwarzają nasze odpady. Żadna polityczna wola lub technologiczny wynalazek nie poluzują tego związku. 

Rozpoznanie dość oczywistego związku z innymi organizmami – z czego zresztą, w odpowiedzi na zarzuty zrzucania człowieka z piedestału, autorzy tłumaczyli się we wstępie do kolejnego wydania książki – stało się krokiem koniecznym na drodze do podania w wątpliwość naszych tożsamości jako pojedynczych, zanurzonych w środowisku zewnętrznym jednostek. W 2018 roku, w ramach wieloletniego projektu General Ecology”, w londyńskich Serpentine Galleries odbyło się sympozjum pod tytułem „We Have Never Been One”, „nigdy nie byliśmy jednym”, który jest parafrazą tytułu książki Bruno Latoura „Nigdy nie byliśmy nowocześni”. Ta refleksja na temat idei wielości pokazywała, jak nowoczesna definicja jednostki uniemożliwiła bardziej organiczne, holistyczne i relacyjne definicje „ja”. Z perspektywy tożsamości gatunkowej jestem metaorganizmem, superjednostką, w ramach której Homo sapiens jest tylko jednym z prawie 1000 gatunków, które składają się na jego mikrobiotę. Czym jest nasza wyjątkowość, skoro 90 procent naszych komórek to bakterie? Jak myśleć o sobie, wiedząc, że na to, co wydawało się spójną, odrębną od środowiska jednostką, składają się miliony różnych bytów, połączonych ze sobą w skomplikowanych splotach zależności?

Perspektywa mikrobiologiczna komplikuje także nasze myślenie o tym, czym jest środowisko, w którym – jak dotąd sądziliśmy – jesteśmy zanurzeni, o naszym wnętrzu i zewnętrzu. Kolonie mikroorganizmów zasiedlają środowisko wewnątrz nas. A może my, naszymi miękkimi wnętrznościami, otulamy inne habitaty. Jesteśmy porowaci, przepuszczalni, niedomknięci

3.

Nasza relacja z mikroorganizmami, ich bliskość z naszymi ciałami przy ich jednoczesnej gatunkowej odrębności, każe przemyśleć kwestie tabu, intymności, różnicy między tym, co ludzkie, i tym, co pozaludzkie, i kulturowych konsekwencji stawiania szczelnych granic.

W przemysłowej produkcji sera bakterie pojawiają się na dwóch etapach: fermentacji i nadawania serom konkretnego smaku, zapachu i konsystencji. We współczesnej mleczarni używa się mleka pasteryzowanego, które jest następnie zasiedlane przez Lactobacillus, bakterię powszechną w ludzkim przewodzie pokarmowym, poza nim zatrudnianą do produkcji jogurtu, kapusty kiszonej i kimchi. Tak powstaje baza serowa, która następnie zasiedlana jest przez rozmaitość bakterii i grzybów. Wiele z nich ma bliskie powinowactwo z mikroorganizmami mieszkającymi na ludzkiej skórze. Szwajcarski ser zawdzięcza swój aromat bakterii, która ma podobny metabolizm do swojej kuzynki zamieszkującej pachy i odpowiedzialnej za zapach potu. Zapach sera Limburger jest efektem działania bakterii spowinowaconej z mikroorganizmem mieszkającym między palcami stóp. Podobnie jest w przypadku parmezanu i wymiocin. Na tym przykładzie można obserwować popularne złudzenie węchowe, w ramach którego zależnie od kontekstu nasze ciała reagują inaczej: połączony z zapachem widok sera pobudza ślinianki, natomiast połączony z tym samym zapachem widok wymiocin powoduje obrzydzenie.

Eliminacja zapachów ludzkiego ciała i postrzeganie ich jako odrzucających są oczywiście uwarunkowane kulturowo. Na początku XX wieku amerykańscy marketingowcy zaczęli przekonywać kobiety, że pachną brzydko. Ludzki zapach kojarzył się z brudem i upokorzeniem, co pobudziło rynek dezodorantów i innych preparatów neutralizujących zapachy ciała i domu. Strach przed zapachami jest odzwierciedleniem strachu przed mikrobami i skutkuje szałem sterylizacji wyjaławiającej powierzchnie naszych ciał z wszelkich mikroorganizmów. 

Biolożka Christina Agapakis i artystka oraz badaczka Sissel Tolaas zebrały próbki bakterii z zakamarków własnych ciał i bazując na podobieństwie aromatów generowanych przez ludzkie i „serowe” bakterie, wyprodukowały gamę „ludzkich serów”. Czy ich zapachy są wciąż odrzucające? Czy spożywając ser wyprodukowany na bazie mikrobioty osoby ludzkiej, dokonujemy transgresji, małego aktu kanibalizmu? Gdzie leży granica między ludzkim a pozaludzkim? Czy „nasze” bakterie są częścią nas czy odrębnymi bytami? Pytania o bakterie, tożsamość i kulturę zadaje też projektantka Jiwon Woo w projekcie „Mother’s Hand Taste”, w ramach którego stworzyła spekulatywne urządzenie będące w stanie odtworzyć mikrobiotę z rąk konkretnej osoby, odpowiedzialną za niedający się podrobić smak przyrządzanego przez nią jedzenia. Opowiadając historię o tęsknocie, emigracji, niemożności fizycznego kontaktu, ten projekt podkreśla kulinarną rolę mieszkających na dłoniach bakterii. A jednocześnie podsuwa pytania o aktualność nowoczesnych reżimów higieny przygotowywania posiłków.

Wojna, którą wytoczyliśmy bakteriom, ma swoje odzwierciedlenie w sterylizacyjnych reżimach przemysłu spożywczego. Z punktu widzenia procesu fermentacji mlekowej absurdalne jest używanie pasteryzowanego mleka wtórnie zasiedlanego przez bakterie, skoro świeże mleko zawiera mikroorganizmy powodujące fermentację. Z podobnego porządku pochodzi dyscyplinowanie zapachu fabrycznie produkowanego camemberta, by nie śmierdział zanadto. Te same lęki spowodowały w XX wieku odesłanie kiszonek do strefy folkloru i rzekomo niehigienicznej kultury ludowej lub „prymitywnej”. Dopiero ruchy slow food oraz stopniowe rozpoznawanie roli mikrobiomu w utrzymaniu zdrowia odwracają tę tendencję i każą nam się przeprosić z bakteriami żyjącymi w jedzeniu.

Mikrobiom to całe środowisko zawierające mikroorganizmy (mikrobiotę), ich genom i warunki, w jakich istnieją w i na naszych ciałach. Często porównywany jest on do genomu. Bardzo dużo obiecuje, otwiera potencjalnie rewolucyjne metody bioinżynierii i terapii, w tym przeszczepu kału, lecz niezmiennie zwodzi na manowce. Human Microbiome Project, trwający pięć lat, kosztujący 115 milionów dolarów projekt, który miał na celu zidentyfikowanie mikrobiomu zdrowych i chorych jelit i odróżnienie ich od siebie, zakończył się w 2014 roku. Jakim wynikiem? „Sekwencjonowanie DNA mikroorganizmów pobranych z próbek kału 242 zdrowych dorosłych osób ujawniło 242 unikalne społeczności mikrobiologiczne”. Jak podsumowała dziennikarka Nicola Twilley „obecnie wydaje się, że nasz jelitowy mikrobiom nie jest pojedynczym organem, jak serce, które może dobrze lub źle działać. Jest to raczej seria negocjacji i kompromisów, w których różnice między złem a dobrem są trudne do wydobycia z białego szumu generowanego przez prawie tysiąc różnych gatunków mikroorganizmów, które wchodzą w relacje ze sobą nawzajem i z ludzkim gospodarzem na sposoby, z których większości jeszcze nie rozumiemy”.

4.

Mikrobiom stał się nowym aktorem w nierozstrzygalnej prawdopodobnie dyskusji na temat genetycznych i środowiskowych uwarunkowań wielu cech, właściwości, podatności na choroby. Być może zatem ani natura, ani kultura, lecz kultura bakterii. Mikrobiom jest nowym genomem także w tym sensie, że zastępuje patriarchalne przekonanie o z góry określonym, nienegocjowalnym i jednolitym systemie operacyjnym człowieka i innych organizmów, oferując opowieść o wielości, zmienności, koewolucji i wzajemnym przenikaniu się różnych gatunkowo organizmów. Nieszczęsny „samolubny gen” Richarda Dawkinsa zastępowany jest przez współpracującą bakterię.

Połączenie darwinowskiej teorii ewolucji opartej na naturalnym doborze z odkryciami mechanizmu dziedziczenia zapoczątkowanymi przez Gregora Mendla, stało się podstawą tzw. nowoczesnej syntezy ewolucji z genetyką. Wraz z odkryciem chromosomów ustalono, że żadne zmiany nabyte przez organizm w ciągu życia, nawet zmiany genetyczne, nie mają prawa być przekazane potomstwu jeśli nie będą miały odzwierciedlenia w chromosomie komórek rozrodczych. W ten sposób, jak pisze antropolożka, Anna Tsing, samoreplikacja gatunków ma być chroniona przed następstwami spotkań z innymi gatunkami i jednostkowych historii. Jednak kolejne badania nad DNA zaczęły wykazywać, że niektóre efekty działania środowiska mogą być przekazywane potomstwu. Okazuje się, że wiele organizmów rozwija się tylko dzięki interakcji z innymi organizmami. Modelowym zwierzęciem, pisze Tsing, które pomaga nam myśleć o tym procesie, jest mała hawajska kałamarnica Euprymna scolopes znana z emitującego światło organu, dzięki któremu może umknąć przed wzrokiem drapieżnika. Jednak zwierzęta te nie rodzą się z tym organem, lecz nabywają go w wyniku kontaktu z konkretnym gatunkiem bakterii, Vibrio fischeri. Pasożytnicza osa Asobara tabida nie produkuje jajek bez pomocy bakterii z rodzaju Wolbachia, a larwy motyla Maculinea arion nie są w stanie przeżyć bez opieki ze strony kolonii mrówek. Podobnie ludzie praktycznie nie są w stanie trawić pokarmu bez współpracy z bakteriami, z którymi kontaktujemy się po raz pierwszy przechodząc przez kanał rodny matki.

Anna Tsing przytacza słowa biologa, Scotta Gilberta: „prawie cały rozwój to prawdopodobnie ko-rozwój (codevelopment)”. Takie ujęcie zmienia nasze pojęcie o tym, co właściwie jest jednostką ewolucji. Już niekoniecznie jeden gatunek, lecz raczej cały zespół organizmów i ich symbiontów, czyli tzw. holobiont. Biolodzy konkludują: „Coraz częściej symbioza okazuje się regułą, nie wyjątkiem. Natura zdaje się wybierać związki zamiast jednostki czy genomy”.

Nasza współpraca z mikrobiomem może zatem stać się modelem dla szerzej zakrojonej współpracy międzygatunkowej, która jest warunkiem koniecznym do wspólnego przetrwania (collaborative survival). Wszyscy, razem z naszą mikrobiotą, jesteśmy holobiontami, organizmami ukonstytuowanymi przez niezrozumiałe dla nas samych sploty, sojusze międzygatunkowe, niespodziewane konflikty i dużo owego „białego szumu”, który, choć w nas, odbywa się jakby obok, nie dotyczy nas, jest relacją, dla której stanowimy jedynie tło, a nie podmiot.

5.

Bakteriofagi na komórce bakteriiBakteriofagi przyczepione do komórki bakterii / fot. G. Beards, Wikimedia Commons Wyobraź sobie grubą warstwę wilgotnej ściółki leśnej, miękki zapach żyjących i umierających organizmów, wilgotną świeżość i gnicie, pełnię życia. Duże organizmy, takie jak twój, wprowadzają zamęt między mniejszymi formami życia, tworząc nieprzewidywalne związki. (...) Bakterie, a nawet mniejsze bakteriofagi przemieszczają się między krajobrazami organizmów. Niosą informację, potencjalnie użyteczną lub ryzykowną. (...) Tutaj i wszędzie indziej na planecie, gdzie bakterie spotykają naturalne substancje bakteriobójcze, takie mikrodramaty potencjalnie biorą udział w tworzeniu resistomu – całości mikroorganizmów odpornych (resistant) na antybiotyki.

To antropolog Jens Seeberg.

W 1928 roku w laboratorium Aleksandra Fleminga zielonkawa pleśń przez przypadek dostała się do szalki Petriego zawierającej bakterie gronkowca. W wyniku tego spotkania bakterie poniosły śmierć. Otworzyło to drogę do nowych terapii oraz kapitalistycznej ekspansji antybiotyków i związanego z nią przemysłowego chowu zwierząt. Antybiotyki, jak wiele technologicznych osiągnięć, zostały spopularyzowane w kontekście wojennym. W 1941 roku naukowcy z Oxfordu zwrócili się do amerykańskiej firmy wojskowej i farmaceutycznej Merck z ofertą współpracy przy produkcji penicyliny i streptomycyny. Te nowe, rewolucyjne leki miały przede wszystkim leczyć syfilis i rzeżączkę, czyli przykre konsekwencje przyjemności zażywanej i przemocy zadawanej przez amerykańskich żołnierzy. Do ludności cywilnej i innych zwierząt antybiotyki trafiły dopiero po wojnie. Obecnie w samych Stanach Zjednoczonych rocznie produkuje się 15 400 ton antybiotyków. Niewielka część tej produkcji jest przeznaczona dla ludzi. Okazuje się, że leki te umożliwiają wczesne odstawienie prosiaków od piersi, zwiększając „produktywność” maciory. Dzięki nim zwierzęta rosną szybciej, szybciej też trafiają do sklepów i na stół. Podobnie dzieje się w przypadku innych gatunków zwierząt hodowlanych. Terapie chorób to jedna strona medalu, zwiększanie zysków i produktywności przy eksploatacji innych zwierząt – druga.

Jak pisze Seeberg, kraje rozwijające się, takie jak Indie, są obecnie centrami produkcji zamienników popularnych lekarstw, w tym antybiotyków, tym samym dokładając się znacznie do globalnej odporności na antybiotyki. Jedną z przyczyn tego procesu jest pozbawiony regulacji przemysł farmaceutyczny, który razem z odpadami emituje do środowiska nieprzebrane ilości antybiotyków. Hodowle zwierząt wraz z fabrykami lekarstw dzień w dzień dokarmiają resistom. Wprawdzie odporność bakterii na antybiotyki zaobserwowano po raz pierwszy już w 1940 roku, jednak dopiero niedawno naukowcy zaczęli zdawać sobie sprawę ze związku między antybiotykami używanymi do zwiększenia produktywności na farmach i pojawianiem się nowych, antybiotykoodpornych infekcji u ludzi. Rezultatem wzrostu resistomu może być powrót do epidemii dziesiątkujących ludzi jeszcze sto lat temu, kiedy moderniści ostrzegali przed brudem w zakamarkach rzeźbionych otoman i serwantek.

Pandemia COVID-19 uruchomiła na nowo szaleństwo sterylizacji i higieny. Wytaczając słuszną wojnę wirusowi, zaczęliśmy znów doceniać łatwe do czyszczenia powierzchnie, wylewać na siebie i nasze otoczenie litry środków dezynfekcyjnych, z podejrzeniem zerkać na powierzchnie dotykane przez inne osoby. Talerze i sztućce potencjalnie noszące ślady kontaktu z innym człowiekiem zaczęły ustępować jednorazowym, jałowym opakowaniom. Dbałość o własną higienę na powrót została utożsamiona z odpowiedzialnością za społeczeństwo i otoczenie. Choć z biologicznego punktu widzenia wirus nie jest żywym mikroorganizmem, stał się on powodem załamania z takim trudem odbudowywanego zaufania do niewidocznego gołym okiem mikroświata, tajemniczego i często przyjaznego życia obecnego w kiszonkach, dobrodziejstw bakterii żyjących na skórze. Zatrzymany został proces powolnego i nieśmiałego przepraszania się z tym, co przez cały XX wiek kojarzone było z brudem, a stosunkowo niedawno zaczęło być postrzegane jako część nieznanej, lecz niekoniecznie wrogiej wielości. Jednocześnie w cieniu grasującego po świecie wirusa rośnie armia resistomu, który być może jeszcze pokaże nam konsekwencje nierozważnie wytoczonej i motywowanej chciwością wojny z bakteriami.

Wszystkie cytaty w przekładzie autorki tekstu.

W pracy nad tekstem korzystałam z następujących publikacji:

C. Agapakis, S. Tolaas, „The Inside-Out Body”, w: A.D. Ginsberg, J. Calvert, P. Schyfter, A. Elfick, D. Endy et al., „Synthetic Aesthetics. Investigating Synthetic Biology’s Designs on Nature”, The MIT Press, Cambridge, London 2017.
B. Colomina, „X-Ray Architecture”, Lars Müller Publishers, Zürich 2019.
A. Forty, „Piękno musi być nieskazitelne”, „2+3D” nr 5 (IV/2002).
„Getting to Know Our Guts”, „ Food Phreaking, Issue 03: Gut Gardening”, October 2016.
P. Juszkiewicz, „Modernistyczne sny o higienie”, referat wygłoszony na sesji naukowej „Postęp i higiena” zamykającej wystawę pod tym samym tytułem, Zachęta, 14.02.2015 (dostęp: 22.05.2021).
L. Margulis, D. Sagan, „Microcosmos. Four Billion Years of Microbial Evolution”, University of California Press, Berkeley, Los Angeles, London 1997.
R. Pell, L.B. Allen, The Center for PostNatural History, „Internal Postnatural Habitat: Domestication and Engineering”, „Food Phreaking, Issue 03: Gut Gardening”, October 2016.
J. Seeberg, „Bombarding microbial life with antibiotics creates an explosion of drug resistance” (dostęp: 22.05.2021).
G. Świtek, „Architektura i higiena”, referat wygłoszony na sesji naukowej „Postęp i higiena” zamykającej wystawę pod tym samym tytułem, Zachęta, 14.02.2015 (dostęp: 22.05.2021).
A. Lowenhaupt Tsing, „The Mushroom at the End of the World: On the Possibility of Life in Capitalist Ruins”, Princeton University Press, Princeton, Oxford 2015.
N. Twilley, Mining the Gut, „Food Phreaking, Issue 03: Gut Gardening”, October 2016.