Lord Biznes
fot. Michał R. Wiśniewski

16 minut czytania

/ Media

Lord Biznes

Michał R. Wiśniewski

Lego nie wyznacza dziś żadnych trendów, nie kreuje rzeczywistości, działa reaktywnie – tak wygląda dziecięca popkultura, musimy się dostosować. Jak rozwijać wyobraźnię w czasach, w których dorośli już wszystko wymyślili, opakowali i sprzedali?

Jeszcze 4 minuty czytania

W 1958 roku firma Lego oszacowała, że sześć klocków, standardowych cegiełek o wymiarach dwa na cztery (wypustki), można połączyć na 103 miliony sposobów. Kilkadziesiąt lat później matematyk Soren Eilers obliczył, że można z nich stworzyć 915 104 765 konstrukcji – firma liczyła tylko klocki układane jeden na drugim; Eilers stworzył program komputerowy, który brał pod uwagę też inne, bardziej skomplikowane struktury. Co właściwie wynika z tych obliczeń? Zupełnie nic. No może dwie rzeczy: że można się nimi bawić niezależnie od wieku i w naprawdę dziwne sposoby.

Plastikowy kryzys

Właśnie taki podstawowy klocek o wymiarach dwa na cztery znajduje się na okładce książki „Lego. Jak pokonać kryzys, zawojować świat i zbudować potęgę z klocków” Nielsa Lunde. Autora takich pozycji jak „100 najlepszych menedżerów. Przewodnik po duńskim życiu biznesowym”, ale nie „100 pomysłów na połączenie sześciu cegiełek” – w środku nie ma nic o klockach. To historia firmy, która je stworzyła, a potem szukała sposobów, żeby je sprzedać. Kamienie milowe – wymyślenie systemu klocków tematycznych (miasto, kosmos, rycerze), rozwój Duplo, zabawek dla dzieci – nie są przedstawione od strony designu, lecz zarządzania. To nie opowieść o tym, jak w palecie klocków pojawiały się nowe kształty i kolory, a o tym, co szefowie firmy robili, gdy zorientowali się, że dzieciaki mniej bawią się Lego, bo mają gry komputerowe. Książka jest opartym na stu wywiadach reportażem o firmie, która znalazła się w kryzysie, a potem z niego wyszła – pełnym nazwisk kolejnych osób decyzyjnych i decyzji, jakie podejmowały. To pornografia dla fanów zarządzania, nie miłośników wtykania plastikowych wypustek w plastikowe dziurki. Chociaż może ci ostatni powinni ją przeczytać, żeby zrozumieć, że Lego to tylko biznes.

Niels Lunde, „ Lego. Jak pokonać kryzys, zawojować świat i zbudować potęgę z klocków”. Przeł. Agnieszka Świerk, Agora, 440 stron, w księgarniach od sierpnia 2019Niels Lunde, „Lego. Jak pokonać kryzys, zawojować świat i zbudować potęgę z klocków”. Przeł. Agnieszka Świerk, Agora, 440 stron, w księgarniach od sierpnia 2019Lord Biznes był negatywnym bohaterem filmu „Lego Przygoda” – złym przewodniczącym korporacji Octan, która rządziła bajkowym światem z klocków Lego. Kolorowa kapitalistyczna dystopia, w której charaktery łamie się, serwując bezmyślną popową muzykę. Ale to film z Hollywood, więc nie może za bardzo podszczypywać dominującego systemu; w niezbyt przemyślanym finale okazuje się więc, że ta kwadratowowłosa postać jest tylko symbolem ojca, który nie chce dzielić się klockami ze swoim synem. To jeden z najgłupszych filmów, jakie widziałem. Przebiła go dopiero druga część, która próbowała być jednocześnie opowieścią o toksycznej męskości i stosunkach między rodzeństwem, a okazała się (najwyraźniej niezależnie od zamiarów twórców) ilustracją przemocowych stosunków panujących w rodzinach z zamożnej klasy średniej. Piszę o tych filmach, bo wydobywają na powierzchnię wiele paradoksów związanych z mitologiczną pozycją klocka Lego.

Patyk i klocek

Gdy w pierwszej scenie „Bólu i blasku” Almodóvara mama mówi do chłopca „pobaw się patykiem”, przypomina mi się opowiadanie ze „Świerszczyka” z lat osiemdziesiątych – dzieciak chciałby zabawkową koparkę, ale nie mogąc zrealizować tego konsumpcyjnego marzenia, używa wyobraźni, grzebiąc w ziemi badylem. Klocek Lego też pobudza wyobraźnię – dwie skrzyżowane plastikowe deseczki to samolot! – ale pachnie lepszym światem. Mieszanką perfum i słodyczy. Występuje w zaledwie kilku kolorach, ale reprezentuje świat złożony z barw nieznanych w szarym świecie gospodarki niedoboru.

fot. Michał R. Wiśniewskifot. Michał R. Wiśniewski

Doświadczenie Pewexu, gdzie pudełka z napisem LEGOLAND sprzedawano za dolary, sprawia, że nie da się patrzeć na te klocki jak na zwykłą zabawkę. To był inny plastik, lepszy plastik, inny niż ten brzydki i miękki, enerdowski, czeski i radziecki. Inny niż ten z dziecięcych wanienek, które bohater „Zmienników” Barei chciał przetapiać na zabawkowe karabiny. Twardość klocka Lego żyje w memach. „Obyś nadepnął na klocek Lego!”, życzymy najgorszemu wrogowi. Te podstawowe klocki-cegiełki sprawiają wrażenie, że będą trwać wiecznie, najwyżej ze śladami zębów; inaczej z bardziej delikatnymi elementami, które się łamały i pękały, jak kaski kosmonautów, co zostało uwiecznione w filmie „Lego Przygoda”. Niebieski kosmonauta Benny przez cały film paraduje w ikonicznym pękniętym kasku; nowe kaski już się tak nie psują, zrobiono więc specjalny odlew udający usterkę. Przemysł nostalgii nie zna pojęcia absurdu.

Klocek Lego jest po prostu lepszy. „Ja też miałem klocki Lego” – deklaruje bohater „Innych ludzi” Doroty Masłowskiej; biedny dresiarz obdartus, któremu przeciekają sportowe buty. Posiadanie Lego jest jego dowodem dziecięcej godności, bawił się czymś innym niż patykiem; później dowiadujemy się, jak naprawdę to wyglądało – prezent od ciotki z Ameryki, który wiecznie niedomagająca finansowo matka bohatera zabrała na handel. Klocek Lego jest po prostu lepszy – film „Playmobil”, bezpretensjonalna przygodówka dla dzieci, w komentarzach w sieci był nazywany „podróbką «Lego Przygoda»”, tak jak „Playmobil jest podróbką Lego”. Playmobil to nawet nie są klocki, tylko system plastikowych figurek i przeróżnych akcesoriów – i pojawiły się kilka lat przed ikonicznymi ludzikami Lego. Ale nie zajmują żadnego miejsca w masowej wyobraźni – bo nie są dla dorosłych.

Zabawki dla dorosłych

W przeciwieństwie do bohatera poematu Masłowskiej bohaterowie filmów „Lego Przygoda” mają klocki warte chyba milion dolarów. Oczywiście wszystko w tym filmie jest oszustwem. Chociaż opowiada o konflikcie pokoleń – ojcu, dorosłym fanie Lego, który buduje wszystko zgodnie z nudnymi zasadami, i synu dysponującym nieograniczoną sztywniackim podejściem wyobraźnią – to przecież modele nie zostały zbudowane przez żadne dzieci, a przez profesjonalnych konstruktorów. Co więcej, nikt nie byłby w stanie zbudować takich rzeczy jak te pokazane w filmie, bo niektóre z użytych w nim klocków zwyczajnie wcześniej nie istniały. Odlano je dopiero na potrzeby zestawów inspirowanych modelami z filmu, które trafiły następnie do sprzedaży. Cyfrowo wygenerowanemu światu bliżej do gry „Minecraft” niż prawdziwych klocków – w przeciwieństwie do fanowskich poklatkowych animacji, których pełno można obejrzeć w internecie. Lego samo zachęcało do zabawy w kino, na początku wieku wypuszczając zestawy Lego Studio z kamerką i figurką Stevena Spielberga, dzięki którym można było kręcić swoje wersje „Parku Jurajskiego” albo „Spider-Mana”.

fot. Michał R. Wiśniewskifot. Michał R. Wiśniewski

Był to kolejny krok w mariażu Lego i popularnych marek po wielkim sukcesie wypuszczonych z okazji premiery „Mrocznego widma” zestawów z serii „Star Wars”. Te pierwsze wyszły w czasach, kiedy Lego było jeszcze proste – zestawy przypominały modele z filmów, a nie starały się oddać ich ze wszystkimi możliwymi szczegółami. Statek Slave 1 łowcy nagród Boby Fetta znany z „Imperium kontratakuje” liczył sobie 161 klocków; przeszklona kabina była tym samym elementem, który można było znaleźć w samochodzikach z serii City; w sumie nie stanowiło problemu, żeby sobie podobny kosmolot zbudować z posiadanych klocków – unikalnymi elementami była figurka łowcy nagród i klocek z nadrukiem Hana Solo zatopionego w karbonicie. Wprowadzony właśnie na rynek statek jest zbudowany z ponad tysiąca elementów, dołączone figurki są pełne detali – i kosztuje sześć razy tyle. To produkt dla zupełnie innego odbiorcy – dorosłego, obsesyjnego fana. Kogoś, kto może nie bawi się klockami, ale chętnie wyda kilka tysięcy złotych na dokładną replikę Sokoła Millenium.

Nieograniczona wyobraźnia

Zestawy z „Lego Przygoda” udające rzeczy wymyślone przez dzieci pokazują, czym stały się dziś klocki Lego. W sprzedaży wciąż są pudełka nastawione na budowanie, pełne klocków w wielu kolorach i kształtach, z instrukcjami jak zbudować różne rzeczy – domki, zwierzęta, samochody. Rynek zdominowały jednak zestawy narracyjne, opowiadające głównie o konfliktach i wspierane multimediami – serialami, filmami i grami. Taką serią jest Ninjago – u jej podstaw leży kilka figurek wojowników ninja, ale na tym zbudowano świat pełen potworów, wielkich robotów, czerpiący zarówno z horrorów, fantasy i cyberpunka – przez co przypomina nieco seriale w stylu „Power Rangers”. Ninja sterują mechami, ścigają się gigantycznymi motocyklami, latają transformującymi się myśliwcami i cybernetycznymi smokami. Walczą z demonami, cyborgami, szkieletami, piratami czy ludźmi wężami. Zestawy są drogie, używają skomplikowanych technik konstrukcyjnych i wielu różnych elementów, zupełnie jak modele z serii „Star Wars”. Nie ma dziś miejsca na kanciastą prostotę, taką jak jeszcze dwadzieścia lat temu, gdy świat Lego wyglądał niczym Cybertruck Elona Muska. Teraz wszystko musi być obłe i gładkie.

Wśród laików panuje przekonanie, że kiedyś z Lego można było budować różne rzeczy, a dziś tylko to, co jest w instrukcji. To nieprawda – współczesne klocki pozwalają na budowę różnych rzeczy, stawiają zupełnie nowe wyzwania dla wyobraźni i kreatywności. Tym, czego brakuje, jest poczucie „systemu”. Z własnych klocków można było jeszcze zbudować Slave 1, ale już ciężko robota Ninjago takiego jak na obrazku. Chociaż trzydzieści lat temu konstruowałem podobne rzeczy – gigantyczne pojazdy, w których jeździli rycerze i piraci. Wymyśliłem to samodzielnie, zainspirowany „Mad Maxem”. Tymczasem w „Ninjago” wszystko przychodzi gotowe i tak bardzo fajne, że można poczuć się przytłoczonym. Sam nie zbuduję tak fajnego robota, więc może go nie będę rozbierał? Zestawy, które dostawałem, po jednym zbudowaniu lądowały w pudle jako materiał do tworzenia nowych rzeczy – ale kto w takim celu zdemontuje wart kilka stów model statku z „Gwiezdnych wojen”?

Klocki dla dziewczyn

Wiadomo, kiedyś to było, a teraz już nie jest. Kraina Kiedyś, utopijne miejsce w odległym czasie, kiedy wszystko było lepsze. Na przykład kiedyś klocki Lego były zabawkami dla wszystkich, a dziś są specjalne zestawy dla chłopców i dziewczynek. Taki raban podniósł się, gdy Lego wprowadziło zestawy z serii Friends, w których klasyczną minifigurkę zastąpiono minilaleczką przypominającą nieco Polly Pocket. Zestawy dla dziewczyn, różowe i bezmyślne, nie to co kiedyś. Po internecie krąży dowód – zdjęcie rudej uśmiechniętej dziewczynki, która z dumą prezentuje konstrukcję z podstawowych klocków.

fot. Michał R. Wiśniewskifot. Michał R. Wiśniewski

Tylko to wszystko nieprawda. Reklama z 1981 roku przedstawiała czteroletnią wówczas Rachel Giordano, która „wystąpiła w tylu reklamach, że ich nawet nie pamięta”. Ktoś odnalazł ją w 2014 roku, dał do ręki jeden z zestawów Friends – furgonetkę ekipy telewizyjnej – i napisał oburzony artykuł. Dlaczego nie może być jak Kiedyś? Bo nie było żadnego Kiedyś. Jeśli zajrzy się do katalogów Lego z czasów, gdy powstała ta reklama, znajdzie się w nich zestawy wymyślone dla dziewczynek – koleżanki Rachel na zdjęciach bawią się w dom albo szpital, podczas gdy chłopcy ze skupieniem budują skomplikowane modele Technic albo bawią się kolejkami.

Lord Biznes nie ma żadnej genderowej agendy – chce tylko sprzedawać klocki. W zestawach z serii City od lat panuje parytet – załoga straży pożarnej składa się zarówno z figurek przedstawiających kobiety, jak i mężczyzn; podobnie zestawy policyjne, górnicze i inne. Tyle że mało kto kupował je dziewczynkom – problem jak zwykle leżał w rodzicach. Friends dokonały wręcz subwersji – ikonografia stereotypowo kojarzona z „zabawkami dla dziewczyn” skrywa poważne zestawy konstrukcyjne, a oprócz cukierni czy wystawy psów można kupić laboratorium budowy robotów . Nie ma różnicy w sposobie, w jaki buduje się furgonetkę policyjną z City i pastelowe auto ekipy telewizyjnej. Minilaleczki pojawiły się w zestawach księżniczek Disneya, ale też w przygodowych Elves, inspirowanych serialami anime – pełnych akcji, potworów i ciekawych budowli, zupełnie jak Ninjago. I naprawdę żaden żandarm nie przyjdzie, jeśli ktoś kupi chłopcu Friendsy, a dziewczynce Ninjago. Ani jeśli się te klocki wymiesza.

Legenda

Lubię minilaleczki, bo są urocze, ale nie lubię współczesnych klocków za to, że są pełne przemocy. Wszystko strzela, każdy z kimś walczy. Mój policyjny samochodzik z lat osiemdziesiątych zawierał policjanta z krótkofalówką – ot, pilnujemy porządku w mieście. Dziś zestawy policyjne (te z parytetami) zawierają obowiązkowo przestępcę z łomem i gliniarza z kajdankami. Kajdanki pojawiły się pierwszy raz w zestawach z serii „Batman”. Razem z karabinami maszynowymi, które dołączyły do pirackich muszkietów (1989), kowbojskich rewolwerów (1997) i starwarsowych blasterów. Tyle z legendy o Lego, pacyfistycznej zabawce. Wprawdzie wciąż nie ma zestawów z prawdziwymi wojnami (tę niszę zajęły firmy chińskie i polskie Cobi), ale jakie to właściwie ma znaczenie? Lego nie wyznacza dziś żadnych trendów, nie kreuje rzeczywistości, działa reaktywnie – tak wygląda dziecięca popkultura, musimy się dostosować. Lego było kiedyś zabawką, z której można było zbudować świat. Dziś firma wychodzi z akcją „Rebuild the World” – kreatywność ma polegać na przebudowie gotowych zestawów.

Jednocześnie trudno nie odnieść wrażenia, że wciąż patrzymy na imperium Lorda Biznesa jak na coś lepszego, coś więcej niż tylko zabawkę. Klocek Lego jest po prostu lepszy. Można z niego zbudować Olgę Tokarczuk albo naukowczynie z NASA. Wciąż pełnią funkcję edukacyjną – uczą działania zgodnie z instrukcją, programowania (w reklamach robotów pojawiają się dziewczynki), rozwijają wyobraźnię przestrzenną. Dla poważnych dorosłych oferują zestawy z modelami architektonicznymi; dla niepoważnych – nostalgiczne zestawy z kultowych filmów i seriali. „Doktor Who”, „Powrót do przyszłości”, „Ghostbusters” – to jeszcze repertuar dziecięcy, ale „Teoria wielkiego podrywu”, „Stranger Things” czy „Przyjaciele” to rzeczy dla pokolenia geeków, tego samego, które zbiera figurki Funko – wielkogłowe winylowe postacie z seriali i filmów. Lego odpowiedziało zresztą na nią serią Brickheadz, która różni się tym, że figurki się buduje – więc można zbudować siebie.

fot. Michał R. Wiśniewskifot. Michał R. Wiśniewski

Powrót do podstaw

Zestaw „Stranger Things” był promowany stylizowanym na VHS filmem reklamowym. Zdenerwował mnie. Dlaczego nie zrobiono zestawu w stylu lat osiemdziesiątych, z prostym autkiem policyjnym szerokim na cztery wypustki, tylko drogi, skomplikowany model z tysięcy klocków? Cóż, przemysł nostalgii nie sprzedaje prawdy, tylko uczucia. Krainę Kiedyś, która nigdy nie istniała.

Tak, to nie są te klocki co Kiedyś. Kupiłem właśnie na Allegro starą książeczkę z pomysłami z lat osiemdziesiątych. Oficjalne wydawnictwo Lego, w którym można było znaleźć inspiracje. Modele są proste i kanciaste, ale da się z nich zbudować dosłownie wszystko. Na jednej rozkładówce pyszni się taki pomysł: a gdyby wymieszać klocki z serii Kosmos i Zamek i zrobić bazy kosmicznych rycerzy na latających koniach? Czemu nie? Wyobraźnia nie zna granic. Trzydzieści lat później ten pomysł powrócił rozwinięty przez Lorda Biznesa jako bombastyczni Nexo Knights. Drogie, przemocowe i z serią gazetek. Jak rozwijać wyobraźnię w czasach, w których dorośli już wszystko wymyślili, opakowali i sprzedali? Może to czas, by wrócić do patyka? Patyk może być koparką, mieczem świetlnym, różdżką czarodzieja i rakietą. Tylko nikt na nim nie zarobi.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).