Szesnaście wersów
Beata Kozidrak, #hot16challenge2, mat. prasowe

12 minut czytania

/ Obyczaje

Szesnaście wersów

Michał R. Wiśniewski

Historia jak zwykle powtarza się jako farsa – po pandemii COVID-19 przyszedł czas na wirusowego wirala #hot16challenge2

Jeszcze 3 minuty czytania

Znani, mniej znani i nieznani rzucili się do mikrofonów. Nagrywają w studiach, domach, kręcą teledyski z drona. Kwarantannowa nuda w połączeniu z ulubionym sportem Polaków – narodowym zrywem charytatywnym. W czasie odwołanych festiwali muzycznych sieć stała się miejscem spontanicznego zlotu profesjonalnych i amatorskich hiphopowców. Każdy rapuje, nawet prezydent Andrzej Duda, który najwyraźniej postanowił zostać jeszcze większym memem niż jego wielki poprzednik Aleksander Kwaśniewski.

Wyzwanie gorącej szestnastki

Gdy w mediach internetowych zaczęły pojawiać się pierwsze informacje o #hot16challenge2, poczułem się trochę jak jeden z tych starych ludzi, którzy muszą spytać swoich dzieci, co to jest TikTok. Zajawki poświęcone akcji, które wpadały mi do facebookowego strumienia, traktowały rzecz, jakby każdy wiedział, o co chodzi. Tymczasem trzeba było się naklikać, żeby się dowiedzieć, że chodzi o drugą edycję charytatywnego łańcuszka polskiego środowiska hiphopowego, tym razem związaną ze zbiórką funduszy na walkę z koronawirusem. Przestałem zwracać uwagę, bo nie dość, że polski hip-hop jest mi raczej obojętny (słucham pojedynczych kawałków), to jeszcze miałem ważniejsze sprawy na głowie (takie jak pisanie książki czy nawożenie pomidorów w „Animal Crossing”).

Ale tak jak COVID-19 z choroby z dalekich Chin, o której mówią w telewizji, stał się całkiem bliskim zagrożeniem, tak #hot16challenge2 szybko wydostał się poza mury hiphopowej niszy. Wystarczyły trzy uściski dłoni – Solar, inicjator całej imprezy, nominował Matę, młodego człowieka, który niedawno zszokował mieszczan swoją piosenką „Patointeligencja” o ekscesach maturzystów z warszawskiego liceum; a potem jeden z nominowanych przez Matę nominował Maty tatę. A Tata Maty to nie taki zwykły stary, co bierze wędkę i idzie z nią w szuwary, tylko warszawski prawnik, profesor Marcin Matczak, który, podaję za nagłówkiem „Wyborczej” „nawija o Jarku, Zbyszku i konstytucji”.

Cayce Polard, bohaterka powieści „Pattern Recognition” Williama Gibsona, miała niezwykłą przypadłość – alergiczną reakcję na logotypy. Szczególny wpływ na nią miał znak Tommy’ego Hilfigera, który przyprawiał ją o torsje. Była to ze strony pisarza dosłowna realizacja hasła „No logo” Naomi Klein, ale ja widzę w tym metaforę „krindżu”. Cringe, czyli zażenowanie; uczucie, które w internecie nabrało zupełnie nowego znaczenia – szybka i masowa konsumpcja treści sprzyja silnym reakcjom emocjonalnym. Łatwiej się w czymś zakochać, łatwiej coś znienawidzić, łatwiej czymś zażenować tak, że aż skręca flaki. Wiele treści uznanych za „krindżowe” wzbudza zażenowanie ogółu (jak wpisy internetowe dorosłych fanów małych kucyków czy boomerskie memy z Minionkami), ale to oczywiście bardzo osobnicze. Mnie na przykład skręca na samą myśl, że klikam w film na YouTubie, na którym Tata Maty (starszy ode mnie o trzy lata) nawija o Jarku, Zbyszku i konstytucji; nawet gdy pisałem to zdanie, palce mi drętwiały.

Tradycja i konwencja

Na szczęście akcji patronuje serwis Genius, gdzie można nie tylko prześledzić (niepełny) graf nominacji, ale i poczytać teksty wraz z przygotowanymi przez użytkowników serwisu wyjaśnieniami „co poeta miał na myśli”. Dzięki temu można dowiedzieć się, że gdy w inicjującym akcję utworze Solar deklaruje, że „Jebem LGBT tęczę!”, to „wersy wskazują na zdystansowanie się od dawnych poglądów Karola. Solar wyśmiewa swoją napiętą postawę sprzed lat”. Muszę uwierzyć na słowo, bo instynktownie nie rozumiem tej piętrowej ironii – ale przede wszystkim nie rozumiem, dlaczego takie rzeczy w ogóle znajdują się w utworze inicjującym antykoronową zrzutkę. Moje niezrozumienie wynika po prostu z tego, że wpadłem przypadkiem na cudzą prywatkę. Jak w amerykańskich filmach – ktoś rozkręcił imprezę dla wąskiego grona, na którą nagle zwalają się całe suburbia i z intymnej posiadówki robi się megaparty. A może jest odwrotnie, może jestem tym dziwnym dzieciakiem, który zaplątał się przypadkiem i nie potrafi się odnaleźć.

Polski hip-hop ma w sobie coś z disco polo, niby jest w mainstreamie, ale jednak na uboczu, nie stanowi kultury domyślnej. Wydaje mi się wybitnie otakowski, przeznaczony dla hardkorowych fanów – żeby go rozumieć i cenić, trzeba w nim siedzieć po uszy, śledzić te wszystkie ewolucje, rewolucje i niesnaski. I tolerować wszelkie wybryki, jak na przykład wpisany w hiphopową kulturę seksizm, o którym dyskusje wracają raz na jakiś czas i chyba nic się nie zmienia; tyle dobrego, że pojawiają się wciąż twórczynie, które kontestują stan rzeczy.


Ot, kolejny z niekończących się karnawałów, na którym wszystko wolno, bo jest wzięte w nawias konwencji i tradycji. Czy te szesnaście wersów staje się przenośnym teatrem, w którym wszystko jest umowne? Powołaniem się na teatr – a konkretnie sztukę „Klątwa” – skrajna prawica broniła posła Konfederacji, Janusza Korwina-Mikke. Nominowany do zabawy przez Zbigniewa Stonogę zarapował między innymi: „Po wsadzeniu już za kraty ostatniego demokraty / Socjalistów poszatkuję, bo to są zwyczajne szmaty”. Jak wyjaśnił uczynny użytkownik serwisu Genius, chodzi o to, że „Korwin oświadcza, że po dojściu do władzy wsadzi Demokratów do więzienia, a Socjalistów w brutalny sposób zamorduję” (tak brzmi dokłądny cytat). Występ Korwina wzbudził oburzenie polityczek i polityków lewicy, uznających go za niegodny posła. No ale konwencja, tradycja i „Klątwa”, więc nic się nie stało, twierdzili nie tylko prawicowcy, ale i mainstreamowi dziennikarze, na przykład z Polsatu.

Paranoicy i politycy 

Cóż, widziałem za dużo młodych umysłów pożartych przez zombie twórczości polskiego protorapera Kazika, który w swoich tekstach umieszczał korwinistyczne ciekawostki na temat kraju i świata, żeby  nie martwić się treściami przekazywanymi przez uczestników akcji. Między innymi o tym, że niejaki Kali nadaje treści wprost z centrum amerykańskiej paranoi QAnon, nawijając o spisku Billa Gatesa („Kali uważa, że pandemia jest kłamstwem, a prawdziwym wirusem jest Bill Gates który wg wielu teorii dąży do zaszczepienia wszystkich ludzi, finansując badania nad szczepionkami oraz promując tą formę walki z pandemią” – wyjaśnia geniusowicz), a pod filmem na YoutTubie (3,5 miliona wyświetleń) raper rekrutuje słowami: „Chcesz poznać prawdę? Zapraszamy do dyskusji na czacie. Q-anon Polska”. Nie czuję tu teatru, tradycji czy konwencji (najwyżej konwencję wyborczą Trumpa), widzę natomiast znikające komentarze kwestionujące QAnona – i YouTube, które jak zwykle zarabia na szerzeniu nienawistnych i szkodliwych treści. Pocieszające, że nad problemem pochyliła się nie tylko lewicowa „Krytyka Polityczna”, ale i portale branżowe.

Media głównego nurtu znalazły sobie zaś innego bohatera – Andrzeja Dudę, prezydenta Polski, który przyjął nominację Zeusa. Hiphopowiec chyba nie wiedział, że polityków związanych ze Zjednoczoną Prawicą, którzy doskonale opanowali zasady memetyki bojowej, nie da się strollować. Zaczepiony prezydent podjął wyzwanie i wyprodukował takiego mema, że będzie z nami jeszcze wiele lat. Wers „Nie pytają cię o imię, walczą z ostrym cieniem mgły” z miejsca stał się hitem internetu, obiektem żartów rysunkowych i memów; młodzież na TikToku zastanawia się, czy będzie musiała dokonać jego interpretacji na maturze.

Oliwy do ognia dolał Jan Hartman, który zażartował na Twitterze, że to cytat z Talmudu – w pierwszym odruchu dałem się nabrać, myśląc sobie, że nie z takich lektur cytaty czerpał Kaczyński (kto pamięta „inni szatani byli tam czynni”?), wyobraziłem wręcz sobie, jak wierchuszka siedzi z notesikami i klei rymy dla prezydenta. W pułapkę złapali się polscy antysemici, którzy z miejsca przypuścili atak na Dudę i Hartmana. Nie dali rady nawet geniusze z Geniusa, którzy naiwnie powtórzyli tweeta, ale i podjęli próbę interpretacji: „Wersy to metafora do lekarzy i ich walkę z koronawirusem. »Nie pytają cię o imię« – pomagają każdemu bez względu na to, kim jest. »Ostry cień mgły« – koronawirus. Ostry – niebezpieczny, cień mgły – niedostrzegalny gołym okiem”. No w sumie?

Społeczeństwo zrzutkowe

Świat stanął na głowie, ale nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. W wywiadzie z politykiem dziennikarka zamiast drążyć temat afery maseczkowej, woli zapytać, co ów sądzi o prezydenckim rapie! Karnawał w karnawale, atrakcja w Disneylandzie, na którą trzeba kupić dodatkowe bilety, taki tam ubaw. Prawdziwi hiphopowcy, dotąd raczej ignorujący włączających się w akcję normików, zareagowali krytyką zarówno umiejętności głowy państwa, jak i samego udziału w wyzwaniu. Komentariat opozycyjny zwrócił uwagę na hipokryzję prezydenta, który podczepia się pod zbiórkę na niedofinansowaną służbę zdrowia, chociaż ma narzędzia, by ją sfinansować – ale wolał umożliwić rządzącej partii przekazanie pieniędzy na TVP. Krytykę tę uważam za słuszną, ale przy okazji odsłoniła kilka rzeczy. Duda nie jest pierwszym (ani ostatnim) politykiem, który bierze udział w akcji charytatywnej – bez trudu można znaleźć na przykład zdjęcie Donalda Tuska z fantem przeznaczonym na aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, nie dość, że z czasów, gdy był premierem – to jeszcze umieszczoną na oficjalnej rządowej stronie. Nie pamiętam, by wtedy ktoś się szczególnie oburzał.

Epidemia wstrząsnęła światem, wyszły na wierzch różne rzeczy, o których jako społeczeństwo nie myślimy na co dzień, a o których wreszcie trzeba poważnie porozmawiać. I musi to być dyskusja odchodząca od personalnych przepychanek; obsceniczność występu prezydenta nie jest związana tylko z działalnością jego strony politycznej, ale całym neoliberalnym systemem abdykacji państwa, której skutki obserwujemy teraz gołym okiem. Ale nie mam złudzeń – jest zbyt wesolutko, zbyt dobrze się bawimy, zbyt dużą satysfakcję czerpiemy z aktu zrzutki, żeby odbierać go jako abominację, sytuację niepożądaną, powiązaną z myślą, że nastąpiła wyjątkowa okoliczność, ale tak nie można żyć; dominuje raczej myślenie „daliśmy radę zrzucić się na coś, to teraz damy radę na coś innego”. No i jest to ubrany w cyferki konkret – gdy kończę pisać, strona siepomaga.pl pokazuje 2 389 432,50 złotych ułożone z dyszek i setek anonimowych darczyńców. Ponad dwa miliony, brzmi prawie tak dobrze jak dwa miliardy dla TVP.

Kto zresztą jeszcze myśli o zrzutce – jak zwykle tego typu akcje, jak niesławny Ice Bucket Challenge, odklejają się od swojego pierwotnego znaczenia; zmieniają w igrzyska, kto lepiej poleje się wodą, kto nakręci lepszy filmik; w niewielu wrzutkach widać taką internetową szczerość nagrania czegoś komórką w dresie na chacie, wszystko jest profesjonalne i na poziomie, a szesnastki lądują nie tylko na YouTubie, ale i na przykład w serwisie Spotify, a królową wszystkiego zostaje – zasłużenie – Beata Kozidrak.

Co nam zostanie

Wyszedł ze mnie Smerf Maruda, niszczyciel dziecięcych uśmiechów, któremu się nic nie podoba, ani złotówki zbierane przez rodaków, ani polski hip-hop. Ba, z przerażeniem patrzę, że do akcji dołączyli literaci, może wkrótce rapowanie stanie się taką samą salonową rozrywką jak lepieje czy inne moskaliki. Znowu drętwieją mi palce, gdy tylko o tym piszę.

Ale dzięki włączeniu się do zabawy ludzi spoza środowiska hiphopowego może zostanie nam z niej coś więcej niż hermetyczne żarty, krindżowe rapsy o konstytucji i prezydenckie metafory odciągające uwagę od afer i prawdziwej polityki. Może w tym szumie podkładów i głosów zabrzmi coś więcej niż oklaski dla służby zdrowia, apele o pozostanie w domu, teorie spiskowe i koronację Beaty Kozidrak. Może da się uchwycić jakąś prawdę o tu i teraz. Jakieś prawdziwe wzruszenie. Czy jest miejsce na czułego narratora w ciasnej przestrzeni szesnastu wersów? Co byście wystawili w tym turnieju jednego wiersza, gdyby was ktoś nominował?