Film o niewygrywaniu

16 minut czytania

/ Muzyka

Film o niewygrywaniu

Rozmowa z Jakubem Piątkiem

W tych życiorysach jest z pewnością dużo mniej trzepaka czy tanich win w parku, a znacznie więcej samotności: podporządkowania rygorowi treningów, wyjazdów, braku przyjaźni – mówi reżyser „Pianoforte”, dokumentu o kulisach konkursu chopinowskiego

Jeszcze 4 minuty czytania

MATEUSZ DEMSKI: Czuję się nieco zaskoczony po obejrzeniu „Pianoforte”. Nie spodziewałem się, że zamiast filmu o muzyce zobaczę w zasadzie film… sportowy.
JAKUB PIĄTEK
: Trudno uniknąć takich porównań. Konkurs chopinowski jest pianistyczną olimpiadą, jak mówi Leonora Armellini, jedna z naszych bohaterek. Pianiści rywalizują w nim raz na pięć lat. Biorą udział w rundzie eliminacyjnej, potem przechodzą przez kilka długich etapów, aż do finału, co może przypominać zmagania sportowe. Nawet komentatorzy działają w sposób, jaki kojarzymy na przykład z meczami piłkarskimi. To jest ciekawe samo w sobie, bo dotyczy sztuki, czyli czegoś, co jest niemierzalne i nie podlega ścisłym regułom. Nie ma tutaj decydujących milimetrów czy milisekund, jak w skoku albo w sprincie.

Można się zastanawiać, czy istnieją w tym przypadku obiektywne kryteria oceny.
Nie potrafiłbym podać algorytmu, ale mogę to porównać do swojego zawodu. Jako reżyser też jestem na każdym etapie oceniany. Kiedy szuka się pieniędzy na sfinansowanie projektu, trzeba przejść ocenę różnych komisji. W obiegu festiwalowym odbywają się konkursy z udziałem jury, w których werdykt jest sprawą subiektywną. Poza tym te wszystkie wydarzenia są wielkimi medialnymi spektaklami, transmitowanymi i relacjonowanymi na cały świat.

Czy konkurs chopinowski to rzeczywiście wydarzenie na skalę globalną?
Na pewno jego odbiorcy są mocno sprofilowani, ale statystyki mówią o dużych zasięgach. Liczba wyświetleń wszystkich materiałów związanych z konkursem na YouTubie dochodzi do 37,5 miliona. Czas oglądania przekracza 7 milionów godzin. Najwięcej odbiorców mieszka w Japonii, stanowią oni połowę ogółu. Kolejne miejsca zajmują: Polska, Korea, Stany Zjednoczone i Tajwan. Do tego konkurs jest pokazywany oddzielnie na chińskiej platformie Weibo, gdzie w samym październiku miał 5 milionów widzów. Podróżujemy z naszym filmem po świecie i widzimy, że część publiczności żywo interesuje się konkursem i przychodzi na seans z ciekawości, żeby zajrzeć za kulisy. Na premierze w Sundance podeszła do nas para, która przyleciała specjalnie z Florydy, żeby zobaczyć tylko ten jeden film.

Jak wygląda system oceniania na konkursie chopinowskim?
Konkurs chopinowski ma jury, w którego skład wchodzi kilkanaście osób. Sam proces oceny jest bardzo skomplikowany. Poszczególni członkowie jury przyznają punkty, ale nie znają nawzajem swoich głosów. Dawniej zdarzały się konkursy, na których jury siedziało za kotarą i nie widziało uczestników, żeby nie sugerować się tym, jak ktoś wygląda i jak się zachowuje. Mieli słyszeć tylko muzykę. A jeśli chodzi o laureatów i werdykt, to każdy spośród 87 pianistów, którzy dostają się do pierwszego etapu, jest świetnym artystą. Różnice między nimi to w istocie detale, szczegóły.

W filmie pada zdanie, że uczestnicy nie popełniają błędów. Nie trafiają w fałszywe nuty. Każdego dnia budzą się przed świtem i trenują tysiące razy ten sam temat.
Do takich wydarzeń ludzie przygotowują się przez wiele lat, a nawet całe życie. Nie chcę generalizować, ale wielu uczestników zaczyna ćwiczyć, mając pięć, sześć lat i wszystko pod to podporządkowuje. Konkurs chopinowski jest monograficzny, co znaczy, że trzeba mieć na niego przygotowane trzy godziny repertuaru chopinowskiego. Można znać utwory na pamięć, mieć je poukładane w głowie, ale praca nad bezbłędnym i perfekcyjnym wykonaniem sprowadza się do rozłożonych na lata obowiązkowych, codziennych treningów. Akurat zdjęcia do naszego filmu rozpoczęły się w specyficznym momencie, czyli rok przed konkursem, kiedy trwają najintensywniejsze przygotowania. Życie ogranicza się wtedy do tego, żeby dojechać rano do filharmonii, z filharmonii na uniwersytet, gdzie są ćwiczeniówki, i z powrotem. To oznacza osiem, dziesięć godzin dziennie w samotności z instrumentem. Bez wolnych weekendów.

Perfekcja wymaga tego rodzaju reżimu?
Tak, powiedział mi o tym kiedyś wybitny rosyjski pianista Konstantin Scherbakov. Przy okazji naszego spotkania przytoczył wyniki badań nad aktywnością mózgu u pianistów w trakcie koncertu z publicznością. Ponoć jest to najwyższy poziom, jaki kiedykolwiek udało się zarejestrować naukowcom. Na maksymalnych obrotach działa wtedy w człowieku poziom emocjonalny, ale też pamięć, słuch, oddech i ciało – osobno pracuje prawa i lewa ręka, prawa i lewa noga. Podobno mózg wygląda wtedy jak supernowa. Michelle Candotti, jedna z uczestniczek, powiedziała mi kiedyś, że zawsze stara się zrównać puls z tempem utworu, który ma zagrać. To jest ten poziom detalu i głębokiego wejścia w muzykę.

Grzegorz Piątek, werk z planu filmu PianoforteJakub Piątek, werk z planu filmu „Pianoforte”

Ale tak sobie myślę, że ta perfekcja wymaga też szeregu wyrzeczeń. Miałem kolegów i koleżanki, którzy całymi dniami trenowali, nie wychodzili z nami na podwórko, nie wstawali od instrumentu.
W tych życiorysach jest z pewnością dużo mniej trzepaka czy tanich win w parku, a znacznie więcej samotności: podporządkowanie rygorowi treningów, wyjazdy, brak przyjaźni. Marcin Wieczorek, pianista z naszego filmu, powiedział mi kiedyś, że to często nie jest wybór, ale decyzja rodziców. Gdyby postawili przed nim w dzieciństwie puzon, to teraz grałby na puzonie. W przypadku naszych bohaterów te drogi są jednak zupełnie różne. Z jednej strony jest Alex Gadjiev, którego rodzice są pianistami i pedagogami. Podobnie było w przypadku Leonory Armellini, której brat bliźniak jest wiolonczelistą. Natomiast z drugiej jest też Hao Rao, jedyny finalista z Chin, który pochodzi z górniczego miasteczka. Jego rodzice prowadzą warzywniak, on sam jest pierwszym muzykiem w rodzinie. W przedszkolu wykazał się ponadprzeciętnym słuchem. Nauczycielka skierowała go do profesor Vivian Li, która uczyła w innej prowincji. Hao musiał trzydzieści godzin spędzać w pociągach, żeby dojeżdżać do niej na lekcje co tydzień. To są historie ludzkich poświęceń. Na początku ktoś taką decyzję za nich na pewno podjął, ale dalej była to już kwestia ich indywidualnych starań i uporu.

Niezależnie od tej drogi do konkursu przystępują w tym samym celu – zwycięstwa.
Nie jest tajemnicą, że tak to traktują, bo to jeden z niewielu konkursów, które mogą odmienić ich życie. Kiedyś w ten sposób działał też konkurs Czajkowskiego, ale teraz przestał się liczyć w wyniku wojny w Ukrainie. Nie ma co się oszukiwać, stawka jest czymś, z czego wszyscy zdają sobie sprawę. Jeden z pianistów powiedział, że jeżeli ktoś twierdzi, że startuje w konkursach nie po to, żeby wygrać, to znaczy, że albo kłamie, albo szybko odpadnie. Konkurs chopinowski, jak mówi w filmie Michelle Candotti, otwiera przed nimi karierę, drogę do sławy i zapewnia stabilizację na przyszłość. Pamiętam moment, kiedy tuż po ogłoszeniu werdyktu szukałem w filharmonii Alexa Gadjieva, który zajął drugie miejsce. Organizatorzy gdzieś go zabrali, zacząłem się za nim rozglądać i w końcu trafiłem do pokoju, w którym siedziała trójka laureatów. Tej samej nocy zapełniał im się kalendarz dwa lata w przód. Bycie na podium jest równoznaczne z tym, że w przyszłym miesiącu gra się koncerty z najlepszymi orkiestrami na świecie, w najlepszych salach. Nie trzeba też więcej myśleć o kolejnym starcie w konkursie, z którym uczestnicy mają love-hate relationship. Alex mówi w filmie, że jest to taki potwór, z którym trzeba walczyć, ale też spróbować się zaprzyjaźnić.

Czy uczestnicy wchodzą w ogóle między sobą w koleżeńskie relacje?
Są różne strategie. Część z nich nie brata się w żaden sposób. Żyją w bańce, skupiają się tylko na tym, żeby robić swoje. Liczą każdą minutę w ćwiczeniówce i dopuszczają do siebie kilka zaufanych osób. Po drugiej stronie są Alex i Leonora, którzy zaprzyjaźnili się na konkursie. Początek ich przyjaźni to była wódka w barze Studio. Nie mieli problemu z tym, żeby ze sobą rozmawiać. A mnie ominęły sytuacje w stylu podkładania sobie nogi.

A jednak można odnieść wrażenie, że nie chodzi w tym wszystkim o kontakty towarzyskie, ale o miejsce na podium. Każdy uczestnik wydaje się zafiksowany na sobie i swoim celu, wszyscy zagrywają się do granic wytrzymałości. W pewnym momencie jeden z bohaterów stwierdza: „Ci ludzie są naprawdę maszynami!”. Czy dostrzegasz w tym jeszcze miejsce na prawdziwą pasję?
Oczywiście. Tę pracę i reżim wieńczy widok Leonory, która dostając się do finału, spełnia właśnie swoje największe marzenie: dostała się do tej sali i teraz może zagrać koncert e-moll z orkiestrą. Na końcu pianiści dzielą się z nami, widzami, sobą i swoją muzyką. Edycja konkursu, którą pokazujemy w filmie, była niesamowita z jeszcze jednego powodu. Przez pandemię był to dla wielu uczestników – szczególnie tych z Chin – pierwszy publiczny występ od ponad roku. Hao i Vivian od maja tułali się po Europie, żeby nie zostać zamknięci w kraju w ramach lockdownu i by wystartować w eliminacjach. Poza tym do wakacji ciągle ważyły się losy konkursu, więc publiczność była równie spragniona tego spotkania. Można mówić o maszynach i tak dalej, ale ostatecznie chodzi o obcowanie ze sztuką i wybitnymi talentami.

Jest w „Pianoforte” kilka momentów, które rzeczywiście pokazują, jak ważny konkurs jest także dla publiczności. Podczas koncertu finałowego kierujesz kamerę na widownię. Po twarzach płyną łzy.
Ludzie reagują na tę muzykę bardzo emocjonalnie. Reakcje wywołują też sami pianiści, bo skoro mowa o konkursie, to każdy ma swojego faworyta i się do niego przywiązuje. Gadjiev powiedział taką ciekawą rzecz, że ludzie widzą w nich magiczne stworzenia nie z tego świata. Są postrzegani jako jednorożce, które skaczą z kontynentu na kontynent, gdzie objawiają się na scenie, niosąc innym muzykę i emocje z nią związane. Filmy dokumentalne o muzykach klasycznych często są robione u szczytu ich karier, z klęczącej pozycji. Konkurs to może jedyny moment, żeby złapać ich bez masek i opowiedzieć o nich jako o ludziach.

Taką ulubienicą publiczności była na przykład Eva Gevorgyan, jedna z bohaterek waszego filmu.
Od czasów Mozarta świat muzyki żywi się wunderkindem, czyli cudownym dzieckiem. Eva jest jednym z nich. W konkursie startowała jako jedna z najmłodszych, miała 17 lat i była zdecydowaną faworytką krytyków, ale też publiczności. Po ogłoszeniu werdyktu wiele osób uważało, że stała się jej krzywda. Najgłośniejsza tego typu kłótnia odbyła się w roku 1980 wokół Ivo Pogorelića, reprezentanta Jugosławii. Po tym jak odpadł, Martha Argerich na znak protestu zrezygnowała z udziału w dalszych pracach jury. Podobne spory i niezdrowy poziom zainteresowania uczestnikami są wpisane w tradycję konkursu. Im mniej ich zostaje w kolejnych etapach, tym więcej się o nich wie, również w pozascenicznym kontekście. Konkurs, który pokazujemy w filmie, zakończył się małżeństwem pary finalistów, o czym pisały media. Ewa trafiła na portale plotkarskie, gdzie wyciągnięto jej zdjęcia z social mediów. Podobnie Hao, którego nazwano w nich „Japończykiem o niezwykłym stylu”. To dlatego, że na spotkanie z prezydentem Polski przyszedł w rybaczkach, adidasach i z plecakiem, jakby właśnie wyszedł ze szkoły [śmiech].

„Pianoforte”, fot. materiały promocyjne


Kariera Evy wyhamowała przez wojnę w Ukrainie.
To jest trudna, wielowymiarowa sprawa. Rok po konkursie wszyscy rosyjscy artyści byli na całym świecie cancelowani. Trafiło też na Evę, która ma dwa obywatelstwa: rosyjskie i armeńskie. Na szczęście studiuje teraz w Madrycie, dokąd wyprowadziła się z podmoskiewskiego blokowiska. Mamy kontakt i wiem, że jej sytuacja powoli się zmienia.

Jak dokonaliście selekcji bohaterów?
Wybieraliśmy ich na etapie eliminacji, kiedy nikt nie wiedział, czy w ogóle dostaną się do konkursu. Wiedzieliśmy, że nasi bohaterowie będą w jego trakcie odpadać, na dramaturgicznej zasadzie „Gry o tron”, w której wszyscy mają ten sam cel, ale też sukcesywnie znikają z areny. Ale była w tym równocześnie jakaś uczciwość. Nie skupialiśmy się na tym, czy ktoś wygra czy nie. Umówiliśmy się z bohaterami, że będziemy z nimi niezależnie od tego, jak daleko zajdą. Dzięki temu dopuścili nas do momentów, które są w filmie. Przed rozpoczęciem zdjęć poszliśmy z montażystką Ulą Klimek-Piątek do archiwów, żeby obejrzeć wszystkie materiały, jakie na przestrzeni lat powstały wokół konkursu. Najwcześniejsze pochodzą jeszcze z lat 40. Wszystkie pokazują mniej więcej to samo: początek zmagań i wielkie oczekiwanie na finały. Do tego sposób filmowania jest bardzo podobny – uczestnicy są podglądani z pewnej odległości, jak wspomniane przez Gadjieva „mityczne istoty”. A my chcieliśmy być możliwie blisko ich doświadczenia.

Jakub Piątek

Absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi. Reżyser nagradzanego dokumentu „Matka” (2009), krótkometrażowej fabuły „Users” (2018), a także pełnometrażowego „Prime Time” (2021) (także scenariusz). Polska premiera jego dokumentu o konkursie chopinowskim „Pianoforte” będzie miała miejsce podczas 20. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity.

Jakie były kryteria wyboru?
Przy okazji tego castingu – ponieważ nie jesteśmy muzykami – nie sugerowaliśmy się rankingiem pianistycznym, ale szukaliśmy ludzi, którzy niosą bliskie dla nas tematy albo takie, z którymi identyfikowaliśmy się w ich wieku. Poprosiliśmy wszystkie 160 osób, które zostały przyjęte do eliminacji, o nagranie krótkich self-tape’ów, gdzie mieli odpowiedzieć na kilka prostych pytań. W ten sposób mogliśmy ich trochę poznać, ale też zobaczyć w ich rodzinnych domach. Potem z wybraną grupą spotkaliśmy się już w Warszawie i spośród nich wyłoniliśmy naszych bohaterów. Umówiliśmy się z Narodowym Instytutem Fryderyka Chopina, który jest koproducentem filmu, że nie ujawnimy, kogo wybraliśmy, żeby w żaden sposób nie wpłynąć na wyniki konkursu. Ryzyko polegało też na tym, że po pierwszym etapie mogliśmy się dowiedzieć, że nie mamy w zasadzie żadnych bohaterów i że będziemy kręcić powroty na lotniskach. Statystycznie rzecz biorąc, powinniśmy mieć 1,5 osoby w finale. Szczęśliwie mamy ich trochę więcej.

Nie udało wam się natomiast pokazać zwycięzcy.
Nie to było naszym celem. Chcieliśmy zrobić film o młodych ludziach i być z nimi blisko w momencie, w którym sprawdzają swoje miejsce w świecie. Kiedy weryfikują swoje plany i to, jak ich oczekiwania wypadają w zderzeniu z rzeczywistością. To jest temat, który często mi towarzyszył. Dawno temu, razem z producentem Maciejem Kubickim, zrobiliśmy film „One Man Show” o mało znanym aktorze, który widzi siebie w innym miejscu i stara się coś w swoim życiu zmienić. „Pianoforte” też jest filmem o niewygrywaniu.

Wracamy do tego, że jest to opowieść o zmaganiach niemalże sportowych. Każdy sport, każda rywalizacja rządzi się zawsze bardzo twardymi zasadami: ktoś wygrywa i ktoś przegrywa. Ci drudzy muszą pogodzić się z tym, że stają się aktorami drugiego planu.
Każdy człowiek wie więcej o porażkach niż o zwycięstwach. Na końcu filmu jest scena, w której Vivian Li mówi do Hao: „To, co teraz czujesz, jest normalne”. A on płacze. Nieważne, czy ktoś poświęcił tyle a tyle tysięcy godzin, żeby przygotować się do występu w konkursie chopinowskim, czy jest kimś zupełnie innym. Ta emocja jest wspólna dla wszystkich.

A czy ty kiedykolwiek próbowałeś w ogóle dociec, co takiego jest w muzyce Chopina, czego nie znajdziemy nigdzie indziej?
Nie jestem muzykologiem, ale na mnie ta muzyka działa na poziomie emocjonalnym. Poezja, którą ze sobą niesie, może wywoływać duże wzruszenia. Nie zgadzam się z tezą, i nasz film jest tego manifestem, że muzyka Chopina wymaga wiedzy i przygotowania, żeby móc ją przeżyć. Nie mając tego doświadczenia, ale samemu będąc na widowni, miałem momenty, w których przejmowałem się tym, co słyszę. Potem możemy, oczywiście, pogłębiać to zainteresowanie – czytać książki na ten temat, słuchać innych nagrań, porównywać je ze sobą, ale bezcenny jest ten pierwotny rodzaj spotkania człowieka ze sztuką. Jeśli pomyślisz o tym pragmatycznie, to wydaje się to na dobrą sprawę absurdalne. Kilkaset ludzi siedzi w jednym miejscu i patrzy na czarne pudełko, z którego ktoś wydobywa dźwięki. Ale potrafi to być naprawdę pięknym momentem. Po pokazie w Szwajcarii ktoś zaczepił nas z Gadjievem na ulicy i powiedział, że dzień wcześniej zobaczył go na ekranie i po filmie przesłuchał wszystkie jego nagrania na YouTubie. Dla tej osoby to było pierwsze spotkanie z Chopinem i jego muzyką. Może jednak jest w tym coś magicznego?