AGNIESZKA WOLNY-HAMKAŁO: Straciłeś coś kiedyś przez poezję?
ANDRZEJ SOSNOWSKI: Chyba nie wiem, jak podejść do tego pytania. Co właściwie w ogóle się traci? Zawsze w końcu wszystko, a może tylko nigdy nic. Traci się okazję, czas, wzrok, zęby, kończynę, zdrowie, życie et cetera. I może w niektórych wypadkach zasadnie dałoby się powiedzieć, że „przez” to lub tamto? Lecz „przez poezję”?
Jeśli ktoś zajmuje się poezją, to jest ona zazwyczaj tak ściśle związana z jego własnym czasem, z jego tak zwanym życiem, że właściwie nie można jej wyodrębnić i umieścić gdzieś na zewnątrz, po to, aby po czasie ją oskarżyć o spowodowanie jakichś strat. A widzielibyśmy ją raczej w tak zwanym czasie wolnym, prawda? Od czego wolny jest ten czas? Pewnie od takich spraw i rzeczy, przez które czas się traci. Wolny na przykład od pracy zarobkowej i mniej czy bardziej zbędnej krzątaniny, bo kiedy mówimy o stracie czasu, to najczęściej w związku z czasem tak lub inaczej przez coś zajętym i zmarnowanym. Jeśli chodzi o tracenie życia, to nierozstrzygnięta pozostaje kwestia, czy ktoś, kto pisze, mniej żyje przy tym swoim pisaniu, czy może jednak nieco bardziej. Nierozstrzygnięta pozostaje też kwestia, czy poezja może poważnie zaszkodzić Tobie i osobom w Twoim otoczeniu. Przypuszczam, że obie te możliwości wyglądają całkiem realnie, ale nie wiadomo, czy musi to koniecznie oznaczać jakieś rzeczywiste straty.
Czy poprzez swoje wiersze chcesz się skomunikować?
Nigdy nie opuściło mnie wrażenie, że bardzo skutecznie się komunikuję, komunikuję i komunikuję, i że gdybym nawet bardzo chciał, to nie mógłbym się nie skomunikować.
To podnosi adrenalinę?
Nie wierzę w istnienie adrenaliny. Myślę, że jest to frazes popularny i dziennikarski, trochę przypominający dawniejsze uczeńsze i szlachetniejsze formuły fantazmatyczne, takie jak flogiston. Sporty ekstremalne – a nie są to żadne sporty, tylko zwykłe spektakularne wybryki i dokazywanie – wywodzą się z ducha zaawansowanego harcerstwa, który jest mi zupełnie obcy.
Andrzej Sosnowski
Urodził się w 1959 r. w Warszawie. Poeta i tłumacz. Redaktor „Literatury na Świecie”. Laureat m.in. Nagrody im. Kościelskich i nagrody miesięcznika Odra. Wydał dziewięć tomów wierszy, dwa prozy; tłumaczył m.in. takich autorów, jak Ezra Pound, John Ashbery, Elizabeth Bishop, John Cage, Ronald Firbank, Harry Mathews. Poezja Andrzeja Sosnowskiego, posługująca się wielowarstwową metaforyką, uważana jest powszechnie przez krytyków za unikalne zjawisko we współczesnej polskiej literaturze. W 2008 roku jego tom „Po tęczy” otrzymał Wrocławską Nagrodę Poetycką Silesius 2008. W 2011 roku otrzymał Nagrodę Literacką Gdynia – Nagrodę Osobną za całokształt twórczości, ze szczególnym uznaniem dla ostatniego tomu, „Poems”.
A propos harcerstwa – używasz/używałeś czasem narkotyków? Zmieniało to jakoś perspektywę?
Nie mam żadnych istotniejszych doświadczeń z narkotykami – były to zawsze tylko sporadyczne, głównie rozczarowujące, chwilami niezbyt przyjemne ciekawostki. Skądinąd wydaje mi się, że na dłuższą metę tylko opium i kokaina mogą coś w literaturze znaczyć, ale wiem to oczywiście z drugiej ręki. Wierzę, że większość koleżanek i kolegów opiera się na stabilnej bazie tytoniu, kawy, herbaty i roztropnie dozowanego alkoholu.
A jak byś nazwał, opisał moment dekompresji, kiedy przestajesz prowadzić wiersz, a to wiersz zaczyna prowadzić Ciebie?
Nie znam takiego rozszczepienia. Nawet jeśli wiersz chwilami dużo lepiej wie, dokąd zmierza, to sam poczyna sobie zawsze bardzo subtelnie i po kryjomu. Szczęśliwe bądź nieszczęsne zdarzenia, z których świadomość nie zdaje sobie sprawy, odkrywam dopiero poniewczasie.
Czytałam badania, według których pisanie prozy ma wartość terapeutyczną, natomiast pisanie poezji wpływa raczej negatywnie na zdrowie psychiczne pacjenta. Ta hipoteza ma sens?
Nie wiem i pewnie nie ośmielę się wiedzieć, bo podejrzewam, że z góry założony wynik tych z pewnością kosztownych badań sprowadza się do obserwacji, że pisanie prozy jest czynnością raczej zrównoważoną, długotrwale zdyscyplinowaną, natomiast wiersz chwilami wymaga gwałtowniejszego natężenia woli, po którym człowiek musi osunąć się w prostrację. Opowiadają, że kiedy Mistrz improwizował, to nagle bladł, słaniał się i mdlał. O gawędzących prozaikach nie ma takich opowieści.
Można się bać łatwości pisania wierszy? Kiedy materia nie stawia już oporu i gra staje się przewidywalna?
Przypuszczam, że tak, ale mówię to raczej dość teoretycznie. Niedawno zmarły poeta Kuba Kozioł miał takie powiedzenie o tych czy innych autorach: „nauczyli się dwóch czy trzech kawałków na metafizykę, i to wszystko”. To by pewnie jednak dotyczyło głównie tak zwanych treści. Jeśli zaś chodzi o materię, która nie stawia oporu, to jest to stan, którego chyba jednak nie znam. Myślę, że jeżeli jest materia, to ona zawsze stawia opór, więc jeśli nie ma oporu, to pewnie nie ma też materii, a więc nie może być wiersza. Wydaje mi się, że wprawa w pisaniu oczywiście istnieje i że są rzeczy, które się ma na końcu języka czy na koniuszkach palców, ale są to rzeczy dość powierzchniowe i powierzchowne. Przeważnie mam wrażenie, że zawsze bardzo trudno jest napisać każdy nowy wiersz.
Nauczyłeś się czegoś, pisząc kolejne książki? Sądzisz, że istnieje tu (choćby potencjalnie) ewolucja?
Ewolucja pewnie nieuchronnie tak, bo coś zawsze musi ewoluować, choć kierunek zawsze jest czymś niewyraźnym, więc bardzo niepewnym. Wiersze próbują nawiedzać różne podejrzane obszary. Niektóre z tych terytoriów w niewielkim stopniu się poznaje.
Można w ogóle czuć się pewnie ze swoim pisaniem: że to jest dobre, a to nie, to zatem publikujemy, a to zostaje w domu?
To oczywiste, że tak właśnie jest. Wiersz zostaje w koszu, więc szczęśliwie nigdzie nie musi wychodzić. Ale najczęściej są same tylko rozterki i niepewności, z przebłyskami ufności co do lokalnych rytmów czy pojedynczych słów.
Sądzisz, że na pewnym poziomie nie ma kanonu, że sformułowanie „dobry wiersz” jest całkowicie subiektywne? Jesteś po stronie relatywizmu, czy kanonu?
Sądzę, że strony tego przeciwstawienia nie mają wspólnej miary. „Relatywizm” jako „całkowita subiektywność” jest czymś błahym, natomiast kanony to wielowątkowe, wielowarstwowe, zawsze dyskusyjne i w końcu również zmienne konstrukcje. Z kolei w sprawie „dobrego wiersza” role poszczególnych subiektywności, a także role istniejących kanonów, są bardzo ograniczone, gdyż tak jak są wiersze lepsze i gorsze, tak też są lepsi i gorsi czytelnicy, a czytelników kanonicznych najzwyczajniej nie ma, bo z definicji tacy czytelnicy nie istnieją. Zawsze chodzi o umiejętność czytania. Na taką umiejętność składają się talent, czyli instynkt lub wypróbowana intuicja, oraz wszechstronna znajomość tematu.
A spodziewasz się jeszcze czegoś po kolejnej książce? Czekasz jeszcze na recenzje? Towarzyszą Ci jakieś emocje?
Ale najpierw musiałbym się przyznać do nadziei, że taką „kolejną książkę” kiedyś wydam. Dopiero potem będzie mi miło, jeśli ktoś zechce coś o niej napisać. A emocje towarzyszą mi od zawsze.