Każdy ludzik jest chiński
Bob May / CC BY-NC-SA 2.0

15 minut czytania

/ Literatura

Każdy ludzik jest chiński

Rozmowa z Konradem Górą i Filipem Zawadą

Nie zajmuję się tylko pisaniem, muszę odprowadzić dziecko do szkoły, iść na spacer z psem, żeby się wyszczał. Inne rzeczy, inne przyjemności. Dobrze jest zajmować się czymś innym niż pisanie, żeby nie zwariować

Jeszcze 4 minuty czytania

AGNIESZKA WOLNY-HAMKAŁO: Nie wystarcza wam głód pisania? Musicie jeszcze strzelać z łuku, robić lipne sałatki, nagrywać muzykę, studiować grzyby?
KONRAD GÓRA: Chyba ktoś chce wpierdol. 
FILIP ZAWADA: Jesteś sympatyczny, zawsze mnie to w tobie ujmowało. 
KONRAD: Ja będę żuł, a ty mów.
AGNIESZKA: Powiedział z kwaśną miną.
FILIP: Ja nie wiem, czy to jest głód. Po prostu nie zajmuję się tylko pisaniem, muszę odprowadzić dziecko do szkoły, iść na spacer z psem, żeby się wyszczał. Inne rzeczy, inne przyjemności. Dobrze jest zajmować się czymś innym niż pisanie, żeby nie zwariować. Czy nie?
AGNIESZKA: Nie wiem, dla mnie jest już za późno. 
FILIP: Tak, nie jest normalne zajmowanie się pisaniem, czymś, co nie wiadomo do czego służy i komu jest potrzebne. Inne zajęcia są jakimś fragmentem normalności. Łucznictwo, gotowanie.

KONRAD: Łuk masz kompozytowy czy naturalny, z jednego składnika?
FILIP: Mam i taki, i taki.
KONRAD: Z cisu masz łuk?
FILIP: Nie, z cisu nie mam, dlatego że z cisu jest bardzo drogi, poza tym trzeba w nim mieć w środku flaki, dbać o wilgotność. To już jest ponad moją cierpliwość.
KONRAD: Żartowałem z tym cisem! Chciałem tylko zaznaczyć, że nawet kontakt ręczny z cisem truje. Cis jest jedną z nielicznych naprawdę trujących roślin w Polsce. A teraz chciałbym wam opowiedzieć poboczną, głodną anegdotę o sensie pisania.
AGNIESZKA: Dawaj.
KONRAD: Otóż jest taka bardzo znana metafora Stanisława Lema o dolewaniu kubkiem wody do oceanu. Kiedyś na squacie prowadziłem z kolegami nielegalny skup surowców wtórnych. Chcieliśmy ludziom, którzy mają daleko do skupu, uprościć zadanie. Na takich skupach zawsze się kręcą ludzie, których można nazwać filozofami ludowymi. Skupowaliśmy też literaturę, ale mieliśmy taką zasadę, że nie wyrzucamy żadnej książki, zanim jej nie przeczytamy albo chociaż nie przejrzymy. I raz przyszedł taki ludowy filozof i on nam ciągle powtarzał to samo zdanie: literatura to dolewanie kubkiem wody do oceanu. Aż jednego dnia kolega, który w ogóle się nie interesował literaturą, odpowiedział mu: „Panie, my tu skup butelek prowadzimy!”. Więc tak możemy odpowiadać, to robimy: my tu skup butelek prowadzimy.

Agnieszka Wolny-Hamkało

Od lat oddaje się masochistycznej przyjemności pisania, publikując dziewięć tomów z wierszami, trzy powieści, pięć sztuk teatralnych, trzy książki dla dzieci, szkice, antologie opowiadań, felietony. Ostatnio wydała mikropowieść „Lato Adeli”. We wrześniu na deskach Teatru Polskiego we Wrocławiu premierę będzie miała jej najnowsza sztuka „Leśni. Apokryf”. W teatrze lubi siadać przy drzwiach, na wszelki wypadek. W pociągu nie wybiera miejsca przy oknie.

Konrad Góra

Większy od kota, mniejszy od Jowisza, ni grzybiarz, ni grabarz, uparte bydle. Przyjemność / nieprzyjemność pisania ujawniła się u niego w postaci czterech książek z wierszami, a właściwie pięciu, bo 13 maja ukaże się „Kalendarz majów”. Na dolnośląskich targach sprzedaje rośliny i grzyby. Potrafi gotować i dzielić się tym, co ugotuje. W tę niedzielę zaprasza na działkę. Wicedyrektor Festiwalu Parzybroda w Aleksandrowie Kujawskim (30 – 31 sierpnia), gdzie odpowiada za scenę literacką i wyżywienie chwastami.

Filip Zawada

Oddaje się wielu przyjemnościom: pisze wiersze (sześć książek) i prozę (dwie książki), robi muzykę (także do spektakli teatralnych), zdjęcia i filmy. Strzela z łuku, bywa aktorem i performerem. Obecnie gra w jednoosobowym zespole ITOITO. W 2011 wydał album ze zdjęciami „Drewniane gody”. W 2014 roku zdobył Puchar Polski i Mistrzostwo Polski w łucznictwie Field. W sumie nie wie co lubi. Najprawdopodobniej wie, dokąd zmierza.

KONRAD (żuje zerwane przed księgarnią liście lipy, które leżą przed nami w formie sałatki w podejrzanej misce)

AGNIESZKA: Uważaj, Konrad, lipa ma właściwości ściągające lipy, a ciebie Filip chciałabym zapytać…
KONRAD: Właściwości ściągające ujawniają się tylko, jeśli połkniesz bez żucia.
AGNIESZKA: …Filip, twoje łucznictwo zaczęło się od książki: „Zen i sztuka łucznictwa”.
FILIP: Tak, byłem tą książką zachwycony. Przez pierwsze dwa lata byłem chory na łuk, ale z niewiadomych powodów nie wziąłem go do ręki. Być może wystarczyło mi tęsknienie za tym, czego nie mam.

Do stołu podchodzi kolega i księgarz Grzegorz Czekański. Poproszony o zrobienie kawy Konradowi odmawia, ponieważ poeta Konrad wypił już dziś dwie. Robi nam zamiast tego kilka zdjęć.

FILIP: Przez dwa lata czekałem. Mogłem od razu zacząć uczyć się strzelać, ale tego nie zrobiłem. Teraz, kiedy już nie strzelam zawodowo, to łucznictwo jest rodzajem medytacji.
KONRAD: A w ilu zawodach startowałeś?
FILIP: W masie.
KONRAD: Byłeś reprezentantem Polski?
FILIP: Tak.
KONRAD: Ja myślałem, że to jest żart, jak to usłyszałem.
FILIP: Nie traktujesz mnie poważnie.
KONRAD: Traktuję cię poważnie. Zawsze cię poważnie traktowałem. Co nie znaczy, że nie będziesz bity.
FILIP: Tak to właśnie jest: jak się spotykają osoby, które piszą, kończy się to jakąś bijatyką. Ile razy ktoś chciał cię pobić, jako poetę?
KONRAD: Więcej razy chcieli mnie pobić niż ja ich. Kiedyś wpuściłem kolegę do mieszkania, w którym waletowałem. To mieszkanie było niczyje. Wpuściłem kolegę poetę, bo się awanturował. Nie wiedziałem, co z nim zrobić. Przycisnąłem jego głowę kolanem, a on machał pięściami. Co jakiś czas się wyrywał, dawał mi w ryj i z powrotem się kładł. Biliśmy się i biliśmy, i w pewnym momencie pokojem wstrząsnął dryg. I obaj wybuchliśmy śmiechem. Bo to przejechał pierwszy dzienny tramwaj.
AGNIESZKA: Mordobicie na chwilę zostawmy…
FILIP: Ja nic nie mówię!
KONRAD: Cztery godziny prania się po mordach.

AGNIESZKA: … wróćmy do innych przyjemności.
KONRAD: Jak człowiek dostaje w mordę, to żarcie inaczej smakuje.
FILIP: No ale łucznictwo to też jest rodzaj sportu przemocowego. Jednak się strzela do czegoś.
KONRAD: Przemocowa przyjemność. Tak samo jest z tym tchórzliwym wegetarianizmem, który polega na atakowaniu elementów najsłabszych. Jakimi są rośliny. Chodzi o przemoc zawartą w tym geście: ogromną przyjemność rwania.
AGNIESZKA: Ścinania marchwi.
KONRAD: Nie wiem, kto ścina marchew, szczerze mówiąc.
FILIP: Ścinacze marchwi. To bardzo wąska dziedzina rolnictwa. Mówisz o tej przemocowości, jakby to była jakaś nieładna rzecz. A przemocowość jest częścią wielu działań. Przemocowość jest na przykład w pisaniu literatury. To jest przecież wywieranie wpływu.
AGNIESZKA: To w interpretacji jest przemocowość.
FILIP: Tak, też.

Agnieszka Wolny-Hamkało, Konrad Góra i Filip Zawada / fot. Grzegorz CzekańskiAgnieszka Wolny-Hamkało, Konrad Góra i Filip Zawada / fot. Grzegorz Czekański

KONRAD: A bierzecie pod uwagę fakt, że to my, poeci, zarządzamy tym pierdolonym językiem?
AGNIESZKA: Światem od razu, światem!
FILIP: Uważam, że pisarz jest bardzo niebezpieczną osobą. Dlatego ma status taki, jaki ma. Bo gdyby było więcej takich osób, to obaliłyby wiele kanonów, instytucji.
AGNIESZKA: Tymczasem Paweł Dunin-Wąsowicz z pasją zbiera peruki i buty.
KONRAD: To się nie nazywa pasja.
AGNIESZKA: A twoje lipy i grzyby?
KONRAD: Żreć.

AGNIESZKA: Znaczy: twoją pasją jest jedzenie?
FILIP: Moim zdaniem to jest próba przetrwania. Ja tak traktuję łucznictwo. Nauczyłem się strzelać także ze strachu i po to, żeby przetrwać. Bo jak wybuchnie wojna, a ja cały czas mam taką obsesję, że będzie jakaś katastrofa, to jednak będę mógł jakoś przeżyć. Literaturą się nie obronię przed dzikiem. A łukiem tak.
AGNIESZKA: A ty, Konrad? Umiałbyś się obronić przed kimś przy pomocy roślin?
KONRAD: Jest tylko kilka takich roślin. Zjadłem pewnego dnia kilkadziesiąt tak zwanych kubanów. W towarzystwie kilku osób. W ramach jakiegoś dowcipu. Chciałem powiedzieć coś do jednej z tych osób po rosyjsku. Otworzyłem gębę, zacząłem mówić po rosyjsku słowami, których nie znałem. Zdumiony gębę zamknąłem. Pomyślałem sobie: skoro mówię po rosyjsku bez akcentu, to może czeski mi się rozszerzył. Postanowiłem mówić po czesku, ale mówiłem po słowacku. Którego nie znam.
FILIP: Bardzo biblijne.
KONRAD: Ja ci powiem, jak to jest. Masz pamięć szczątkową trzech pokoleń. Ja na przykład pochodzę po części z Podola. Tam było osadnictwo i czeskie, i słowackie, i parę innych. Gdzieś tam, w mojej szczątkowej pamięci genetycznej, leży taśma słowackiego, a nie leży taśma czeskiego, którego się nauczyłem.
AGNIESZKA: Czujesz w sobie taśmę słowackiego?
KONRAD: Tak. Kiedyś podano mi barszcz i to mnie uderzyło w taki ośrodek mózgu gdzieś na środku czaszki.


AGNIESZKA
: Serio, jestem ciekawa, czego wy w tych dziwnych pasjach szukacie. Rozumiem, że niepisania, ale czy te stany umysłu są do siebie podobne, czy z sobą kontrastują?
FILIP: Te stany są identyczne. Następują mechaniczne czynności. Gdybym się zastanawiał, co mam napisać, w życiu bym niczego nie napisał. To jest dyktowane. Źle jest, jeśli się stresujesz. Jeśli wiesz, że musisz to zrobić, bo na przykład masz podpisaną umowę. Dlatego nie mam żadnych terminów. Nikt na mnie nie naciska. Robię to tak, jak przychodzi. I podobnie jest w łucznictwie: wszystko wykonuje się mechanicznie. Bez myślenia. Jeśli pojawiają się myśli, a czasem tak się zdarza, to wiadomo, że strzał będzie nietrafiony.
AGNIESZKA: Uhm.
FILIP: Kiedyś Arni, mistrz Czech, uczył mnie strzelać z łuku. Cele były porozstawiane w lesie w różnych miejscach. Jeden z nich stał obok wielkiej skały. Arni zobaczył, że coś jest nie w porządku ze mną, że jestem wystraszony, i spytał co się dzieje, a ja na to: „Na pewno nie trafię w ten cel, tylko w tę skałę”. I on mówi: „Jeżeli tak pomyślałeś, to możesz przestać strzelać, bo na pewno trafisz w kamień. Bo wyobrażenie sobie sytuacji trafienia bądź nietrafienia działa stuprocentowo. Spełnia się w rzeczywistości. Widzisz, potrzebna jest pewność siebie”. To jest rzecz, która najbardziej mi przeszkadza, ponieważ mam jej bardzo niewiele. Łuk mi pomagał. Pomagał mi znaleźć narzędzia związane z poczuciem się pewniej.

AGNIESZKA: Konrad, kiedy śledziłam w twojej sprawie grzyby, glony, śluzowce…
KONRAD: Glony śledziłaś…
AGNIESZKA: A Tak. I wiesz, tam są słówka. Na przykład podczas cyklu rozwojowego śluzowca powstaje mobilny pełzak i ruchliwa śluźnia. Pomyślałam, że ty to robisz dla tych słówek. Na ile to jest językowe gadżeciarstwo?
KONRAD: Nie, nie, gadżeciarstwa w tym jest niewiele. W mojej nowej książce „Kalendarz Majów”, która ukaże się za kilka tygodni, mam zaledwie jednego grzyba.
AGNIESZKA: Dwa. Masz jeszcze truflę.
KONRAD: A! W Tym samym tekście! Zapomniałem o tym! One tam są dla rymów. Tam jest grzyb, który się nazywał Muchomor Mglejarka.
AGNIESZKA: No właśnie.
KONRAD: On jest tam dla rymu. I on ma bardzo ładną nawę łacińską: Amanita vaginata. Nie chodzi o to, że ma zęby. Bo nie ma zębów.
AGNIESZKA: Ani tym bardziej waginy?
KONRAD: Ma waginę. Wygląda jak wagina. Poniekąd. Pochwiak się po polsku nazywał ten grzyb. Jest to grzyb jadalny.
AGNIESZKA: Nie jest drapieżny?
KONRAD: A! Jest małe poruszenie w środowisku wegetarian obecnie. Bo na przykład ja tak straciłem chyba ze dwie osoby, którym sprzedawałem boczniaki po tym, jak im powiedziałem, że jest pewien przypał wegetariański z boczniakami. Boczniaki są drapieżne. Zakładają pułapki. Polują na nicienie. Ale bardziej fascynujące są opieńki, które produkują pasy transmisyjne do przerzucania potrzebnych substancji. I ten pasek nie ma DNA. Grzyby to jedyne organizmy na świecie, które potrafią w jednym konstrukcie opracować drabinę i wiadro.

AGNIESZKA: Filip, a czy ty znasz konstrukcję torów łuczniczych? Sprawdzasz, czy na pewno są wszystkie skierowane dokładnie na południe?  
FILIP: Tak, jestem gadżeciarzem. Jeśli chodzi o łucznictwo, wiem bardzo dużo, ale mnie najbardziej fascynuje głowa. Wydaje się, że każdy strzał jest taki sam, ale to jest absolutna bzdura, bo zupełnie inaczej będzie wyglądał pierwszy rozpoczynający i ostatni, kiedy wiesz, że jeżeli nie trafisz dziesiątki, to nie będzie remisu. Ale Konrad, czy ja tobie mogę zadać pytanie? Czujesz się grzybem?
KONRAD: Lenin był grzybem.
AGNIESZKA: Wiedziałam.
KONRAD: We wczesnych latach 90. pewien facet z Petersburga poirytował się bardzo na jakość rosyjskich programów telewizyjnych. To były te rzeczy typu Kaszpirowski, sensacje kosmiczne i tak dalej. I ten facet wysłał do telewizji konspekt programu, w którym dowodził, że Lenin był grzybem. Lenin faktycznie był zapalonym grzybiarzem, potwierdzają to jego listy. No ale facetowi chodziło o to, że Lenin był grzybiarzem halucynogennym. Spożywał tak dużo grzybków, że to zawładnęło jego ciałem i zamieniło go w skorupę wypełnioną grzybnią. A rewolucja październikowa była realizacją ich interesów. Ich, to znaczy grzybów.
FILIP: Czyli jednocześnie walczyliśmy z grzybami.
KONRAD: Ten program został wyemitowany w telewizji radzieckiej, która została zasypana listami pełnymi pytań, czy to prawda. Jakiś gość z partii wydał oświadczenie, że to niemożliwe, ponieważ ssaki nie mogą być roślinami.

AGNIESZKA: Chwileczkę, chwileczkę. Panowie, nie macie czasami wrażenia, że – czego modelowym przykładem jest ta rozmowa – jesteśmy jako poeci osobami, które mają niską potrzebę domknięcia poznawczego?
KONRAD: O czym ty mówisz?
AGNIESZKA: Dobrze odnajdujemy się w chaosie. Jesteśmy otwarci na nowe informacje, nawet jeśli są ze sobą sprzeczne. Dobrze tolerujemy niepewność. Na przykład dotyczącą tego, dokąd prowadzi nas ta rozmowa.
KONRAD: Kumasz, po co ona to powiedziała?
FILIP: Chciała cię obrazić.

KONRAD (wkłada do ust liście lipy).

KONRAD: To jest naprawdę smaczne.
AGNIESZKA: A co to jest?
KONRAD: To są pączki rozsypane.
AGNIESZKA: A ziarna?
KONRAD: Nie było jeszcze ziaren.


Mija kilka cennych sekund.

FILIP: Niektórzy ludzie boją się, że kiedyś przestaną pisać. Ja się tego w ogóle nie boję. To jest jedna z niewielu rzeczy, których się nie boję. Naturalna rzecz: pisanie. Moja dziewczyna powiedziała mi, że to jest szokujące, że potrafię się zerwać z łóżka, jak mi coś tam przychodzi do głowy, żeby coś napisać, i za każdy razem wygląda to bardzo podobnie: albo jakbym dostał sraczki, albo jakbym chciał się wyrzygać. No widzisz, to jest tak naturalne, że prawie fizjologiczne.
KONRAD: Zastanawiałem się jakiś czas temu, do czego najbardziej jest podobny smartfon. Smartfon, czyli zewnętrzny mózg. I przyszło mi do głowy, że istnieje tylko jedna rzecz, którą człowiek w określonych stanach chorobowych może nosić na zewnątrz, czyli worek stomijny. Tylko dwa organy ludzkie można nosić na zewnątrz: mózg i dupę.
FILIP: Wyobraź sobie taką konstrukcję. Wyobraź sobie stwora takiego, który ma tylko mózg i dupę.
AGNIESZKA: Ale ręce fajnie mieć też.
KONRAD: Komu ręce są potrzebne?
AGNIESZKA: Mnie.
KONRAD: Tak? A kiedy ostatni raz używałaś rąk? Gibon na przykład. Co on może zrobić rękami.

Poeci i poetka z namysłem machają głowami.

AGNIESZKA: Filip, przyszedłeś w koszulce ze strzałą.
FILIP: Oczywiście.
KONRAD: A ja w koszulce z chińskim menu.
FILIP: A ty co masz?
AGNIESZKA: A ja mam ludzika chińskiego jakiegoś.
KONRAD: Każdy ludzik jest chiński.
AGNIESZKA: To prawda.
FILIP: Kończymy?
KONRAD: Każdy ludzik jest chiński. Wiadomo, że nikt tego nie przebije.