Gra w klasę
fot. Joanna Roszak

17 minut czytania

/ Obyczaje

Gra w klasę

Joanna Roszak

Nie można sprowadzić roli nauczycielek i nauczycieli do pilnowania młodzieży podczas egzaminów. Jesteśmy z dziećmi na co dzień: w radościach, czasem w depresjach, rozwodach rodziców, chorobach, samookaleczaniu, niedowartościowaniu, buncie, pogubieniu i strachu

Jeszcze 4 minuty czytania

Przed miesiącem nagrywałam z klasą wychowawczą film o języku migowym. Przypadło mi przetłumaczenie słowa „nauczyciel”: palce wskazujące wykonują skokowe ruchy, oddalając się od siebie, ogarniając coraz większą przestrzeń. To dobra metafora pracy nauczyciela.

*

W klasy gra się małym kamyczkiem, który należy popychać czubkiem buta. Elementy gry: chodnik, kamyczek, but i piękny rysunek kredą, najchętniej kolorową. Na górze jest Niebo, na dole jest Ziemia, trudno jest trafić kamyczkiem w Niebo. [...] Na nieszczęście, zanim ktokolwiek nauczy się przenosić swój kamyk do Nieba, nagle kończy się dzieciństwo, i wpada się w książki, w lęk [...] i może któregoś dnia zobaczy się prawdziwy rysunek świata, [...] i może, popychając nogą kamyk, w końcu osiągnie się kibuc (Julio Cortázar, „Gra w klasy”, przeł. Zofia Chądzyńska).

W tym Cortázarowskim fragmencie spotykają się różne zakresy, w których przebiega moja motywacja do pracy w szkole. Autor przywołuje kibuc, alegorię wspólnoty. Zabawa w klasy staje się metaforą pedagogiki krytycznej i odkrzesławiającej dzieci. Trudno jest utrafić kredą (tym nauczycielskim atrybutem) w klasowe Niebo, jednak można nabierać w tym zręczności, z myślą, że „popychając nogą kamyk, w końcu osiągnie się kibuc”.

*

Strajk kojarzy mi się z ciszą. I niewidzialnością. Doszło do niego z niezgody na zabranie nauczyciel(k)om godności, z niezgody na publikowanie kłamliwych informacji o naszej rzekomo lekkiej i świetnie wynagradzanej pracy. Zatem: bunt, bezradność i wołanie o godność.

Nie żebym kiedyś miała wrażenie, że wykonywany przeze mnie zawód cieszy się wielkim społecznym poparciem. Jako początkująca nauczycielka podczas warsztatów psychologicznych nie przyznałam się, czym zawodowo się zajmuję. Mówić to z podniesioną głową nauczyłam się później. Tak, sama miałam wielu nauczycieli, których chciałabym zapomnieć. Ale trafiłam też na mistrzów.

*

W dedykacji w „Pamiątkowych rupieciach”, biografii Wisławy Szymborskiej, wychowawczyni i polonistka z liceum wpisała mi dwie linijki z wiersza „[***] Nicość przenicowała się”: „A mnie tak się złożyło, że jestem przy tobie”. Kiedy cytowałam je rok temu wychowawczej maturalnej klasie na pożegnanie, pociągnęłam dalej: „i doprawdy nie widzę w tym nic zwyczajnego”.

W rozmowie o pracy nauczycielek i (rzadziej) nauczycieli (którą sprowadzono w ostatnich miesiącach do wątków pensji i pensum) zgubiono najistotniejsze: dzieci, młodzież. I samą ideę uczenia (się). Zgubiono relacje, które w tej pracy odgrywają ważną rolę. Może najważniejszą.

fot. Joanna Roszakfot. Joanna Roszak

Tak, dobrze rozumiem Ritę Pierson – całe dnie w szkole lub spędzane na rozmowach o niej, czytaniu o szkole, myśleniu o szkole, pisaniu. „Jesteśmy nauczycielami. Urodziliśmy się, by być rzecznikami zmian” – mówiła. W edukacji pracowała od 1972 roku, między innymi jako nauczycielka w szkole podstawowej, w szkole specjalnej i gimnazjum, dyrektorka, konsultantka; zorganizowała zespół zarządzania kryzysowego dla uczniów potrzebujących natychmiastowej interwencji. Zmarła w 2013 roku, krótko po tym, jak w ramach TED Talks wystąpiła z pełnym pasji przemówieniem, w którym podkreślała, że zbyt rzadko mówi się o relacjach międzyludzkich w edukacji. Przywołała pogląd Jamesa Comera, że „nie ma co liczyć na naukę bez pozytywnych relacji nauczyciela i ucznia”. Podobnie jak ona, znam nauczycieli (niewielu), którzy uważają, że nikt im nie płaci za budowanie relacji, ale za uczenie. Tymczasem dzieci „nie lubią się uczyć od ludzi, których nie lubią”.

*

Zatem nie można i nie warto sprowadzić roli nauczycielek i nauczycieli do pilnowania młodzieży podczas egzaminów ani nawet do przygotowywania do nich, co także stało się dominantą w obrazowaniu naszej pracy w ostatnich tygodniach (urzędnicy potrzebni do prac w komisjach, do klasyfikacji uczniów). Bo przede wszystkim jesteśmy z dziećmi i młodzieżą na co dzień. Przez wiele tygodni widniał na ścianie w mojej szkolnej sali cytat z Johna Deweya: „Edukacja nie jest przygotowaniem do życia, jest samym życiem”. Uczymy i towarzyszymy: w radościach, czasem w depresjach, rozwodach rodziców, chorobach, samookaleczaniu, niedowartościowaniu, buncie, pogubieniu i strachu (te notatki pisze przecież wychowawczyni ósmej klasy, z podwójnego rocznika).

Skoro o strachu. W jednej ze scen musicalu „Korczak” Stary Doktor wygłasza wykład „Serce dziecka” i przekazuje studentom pedagogiki naukę: „Poproszono mnie dzisiaj, żebym wam pokazał, jak pracuje ludzkie serce, ale nie interesuje mnie anatomia. Interesują mnie wyłącznie uczucia, zwłaszcza jedno. Strach. Przyjrzyjcie się uważnie prześwietleniu i nigdy nie zapomnijcie tego widoku”. Ta piosenka przedrzeźnia wojskowe komendy („na prawo patrz”):

Uważnie patrz,
Jak bije serce dziecka.
[…] Na dziecko patrz,
Na szybkość pulsu patrz,
Na krew wzburzoną patrz.
[…] na krótki oddech patrz.
[…] na łomot w piersi patrz,
Na lęk rosnący patrz.
[…] Nie zapomnijcie nigdy tego widoku!
[...] przypomnijcie sobie, jak wygląda przerażone serce dziecka!
(„Korczak”, libretto, przeł. M. Hermansdorfer, T. Pstrokoński-Nawratil).

Dobrze zapamiętałam sobie tę naukę.

*

22 stycznia 2019 roku wybrzmiało: „nauczyciele mają troszeczkę więcej wolnego czasu w porównaniu do innych zawodów”. Zapraszałam więc za kulisy na portalach, gdzie użytkownicy udowadniali, że pracujemy osiemnaście godzin w tygodniu. Gdyby ktoś się odważył mi towarzyszyć, zacząłby pracę wcześnie rano, a zamknął nierzadko późnym wieczorem: dzień wypełniony lekcjami, przygotowywaniem materiałów, wielogodzinnym sprawdzaniem prac, mailowaniem z rodzicami i pracownikami szkoły, odbieraniem telefonów. Sięgam też po sprawozdanie z działań edukacyjnych i wychowawczych z drugiej połowy 2018 roku: Summer PAH Academy (tygodniowy kurs dla nauczycieli, podczas urlopu, 20-24 sierpnia, 39 godzin zajęć), szkolenie dla kandydatów na egzaminatorów systemu zewnętrznego oceniania w zakresie egzaminu maturalnego z języka polskiego (40 godzin, dwa pełne weekendy jesienią, organizator: Okręgowa Komisja Egzaminacyjna, wynik: złożenie egzaminu i wpisanie na listę egzaminatorów), do tego rozliczne trzygodzinne szkolenia, posiedzenia rad pedagogicznych, zebrania, indywidualne rozmowy z rodzicami, akcje i projekty uczniowskie (m.in. „Poczytajmy” i „Młodzi w akcji” Centrum Edukacji Obywatelskiej), sesja szkolno-akademicka, scenariusze opracowane dla zewnętrznych instytucji (np. Polskiej Akcji Humanitarnej w ramach programu „Zróbmy pokój”, projektu „Wolność to dopiero początek” dla CK Zamek w Poznaniu czy „My/Mi/Granci” współtworzonego z zespołem poznańskich edukatorów/ek i aktywistów/ek), referaty i artykuły poświęcone edukacji.

fot. Joanna Roszakfot. Joanna Roszak

Mało dopasowana do stylu tego eseju jest utrzymana w podniosłym tonie wypowiedź Henry’ego Adamsa: „Nauczyciel ociera się o wieczność. Nigdy nie można stwierdzić, gdzie kończy się jego wpływ”. Prawdę mówiąc, czasem także trudno określić, gdzie kończy się jego praca. Lektura książek (nie tylko pedagogicznych, metodycznych) po lekcjach – to hobby czy obowiązek? Wygłaszanie referatów poświęconych dydaktyce – to tylko aktywność związana z moim drugim miejscem pracy? A może niekoniecznie należy ją profilować wyłącznie w ten sposób? Oglądanie filmów i seriali, spektakli teatralnych? Upierałabym się jednak przy tym, że dobry polonista wykorzysta w pracy z dziećmi wszystko, co naprawdę go buduje. Nie może się zatrzymać, musi orientować się w różnych przejawach aktywności twórczej, także w polskim hip-hopie i filmach o wampirach. Inaczej – dotknę tego, co naprawdę przyziemne – z trudem odniesie się jako egzaminator do uczniowskich monologów podczas matury ustnej. Nie będę nawet wspominać o tym, że straci z dziećmi wspólny język.

Obalanie mitów bywa żmudne i frustrujące. Ale może jednak redakcja „Dwutygodnika”, prosząc mnie o te notatki, oczekuje, bym napisała, że nauczyciel pracuje około czterdziestu godzin w tygodniu (zwykle dłużej). Co wielu nazywa wakacjami, należy określać urlopem – i nie mogę go wykorzystać w październiku, gdy Bieszczady i Mazury nie roją się od turystów, a do Lizbony zdarza się last minute. I jeszcze: nie, wycieczki szkolne nie są czasem bezpłatnego relaksu. Nie, za lekcje indywidualne w domach uczniów nie płaci się ekstra. Nie dostaje się nawet zwrotu za bilet autobusowy (a zdarzyło mi się jeździć do podpoznańskiej miejscowości; cieszyłam się, że później nie wracałam na kolejne lekcje do szkoły – bo bywają i tak ułożone plany).

Ale najważniejsze jest to, że po jakichkolwiek studiach ze specjalnością pedagogiczną trudno uznać się za przygotowanego na odchodzenie uczniów. Na pogrzeb jedenastolatka z nauczania indywidualnego nie potrafiłam pojechać. Dziś nie pojechałabym raz jeszcze.

Rok temu w szkole na poznańskich Jeżycach przez kilka miesięcy szukano polonisty. Chyba więc wcale nie z taką łatwością można znaleźć dziś kadrę nauczycielską. Bycie nauczycielem się nie opłaca, więc teraz, kiedy tyle nieprawdziwego i niesprawiedliwego o nas powiedziano – odejdzie ze szkół część kompetentnych ludzi z pasją. Bo to oni czują się skrzywdzeni, a wewnętrzny i uzewnętrzniony bunt pochłania niemało energii. Proszę zwrócić uwagę: wcześniej o naszych pensjach nie głosiliśmy. Ale ponieważ zrobiono to za nas, manipulując tymi, którzy nie mają w rodzinach pracowniczek i pracowników szkół, nie dało się już milczeć.

Warto być nauczycielem, choć się to nie opłaca.

*

„Najgorzej z poetami. Ich praca jest beznadziejnie niefotogeniczna. Człowiek siedzi przy stole albo leży na kanapie, wpatruje się nieruchomym wzrokiem w ścianę albo w sufit, od czasu do czasu napisze siedem wersów, z czego jeden po kwadransie skreśli, i znów upływa godzina, w której nic się nie dzieje… Jaki widz wytrzymałby oglądanie czegoś takiego?” (Wisława Szymborska w odczycie noblowskim). Z polonistami byłoby niewiele lepiej. Żmudne sprawdzanie prac zdaje się nie mieć końca. Poeta pracuje chociaż nad własnym tekstem. Ale kiedy tłem (pierwszym planem) stają się dzieci, każdorazowo nauczyciel(ka) staje się uczestnikiem widowiskowej scenki.

*

„Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie, gdyż tam pokazuje się ludziom,
jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają na to odwagi, i jakimi są” (Tove Jansson, „Lato Muminków”, przeł. Irena Szuch-Wyszomirska).

Teatr jest ważny. Ale to szkoła jest najważniejsza na świecie.

*

Niemało się o sobie nauczyłam, pracując z dziećmi, niejednego się dowiedziałam od nich. Wiele obrazów z ich udziałem na długo zapamiętam.

Na pewno jedną z moich klas wychowawczych grającą dla przedszkolaków spektakl z wierszami Tuwima: Łukasza jako Słonia Trąbalskiego. Ich piosenki. Szczerą walkę którejś jesieni o to, by wrażliwa i mądra buntowniczka, która wolała iść do parku niż na lekcje, jednak nie rzucała szkoły. Opłaciło się: gdy wróciła, przyjęliśmy ciastka i radę, by czasem pogadać z kaczkami.

Albo gdy się skrzyknęli, by przygotować na święta prezent dla samotnego sąsiada. Oczywistych prawd po wielu miesiącach razem nie musieliśmy sobie tłumaczyć w tej klasie, która była jak Nowy Jork – nigdy nie zasypiała podczas wycieczek. Nie zapomnę naszego zdjęcia w białych hełmach, które dotarło do ginących samotnie w Aleppo w grudniu 2016 roku.

I tych momentów, gdy zaczynali mówić literaturą i wzbogacali nasz tajny kod. „Przyniosłem mięso” (nie, nie było to – refutuję – szowinistyczne, a tylko dowcipne, gdy M. przez próg wniósł Anię na rękach i okrasił sytuację kwestią z „Juweniliów” Witkacego, wystawianych niegdyś na scenie Teatru Nowego w Poznaniu). W mojej wcześniejszej klasie nie sposób było się dowiedzieć, która jest godzina, nie usłyszawszy: „Tak, jestem szczęśliwa i brak mi tylko dzwoneczka u szyi” – bo te wersy Wisławy Szymborskiej rozczytaliśmy na tyle sposobów, że weszły w słowoobieg.

Mam w pamięci silent disco, urządzone spontanicznie, by wybujała się J., nieumiejąca ustać podczas prezentacji (nic dziwnego, dziewczyna skacze przez płot nawet wtedy, gdy brama otwarta na oścież).

Nie zapomnę piekielnie inteligentnej O., która w pierwszej klasie, po zwyczajowym ironicznym skoszeniu rozmówcy, poproszona o napisanie eseju dowodziła, że ludzie zwykle rozczarowują, dlatego woli konie. Ale na pożegnanie – dwa lata później – uścisnęła mnie, mówiąc: „Niech pani będzie, nie tylko konie się liczą, ludzie też”.

Zapamiętam wolontariacką lekcję tańca klasycznego przeprowadzoną przez dziewczynki z mojej obecnej szkoły, gdy wspieraliśmy kupno protez dla siedmioletniej Mai.

Teraz już wiem, dlaczego nigdy nie umiałam spokojnie przeczytać podczas lekcji wiersza Jana Twardowskiego „Do moich uczniów”.

*

Paulo Freire: „Edukacja jest aktem miłości i dlatego też aktem odwagi”.

*

Elise Boulding, promująca ideę pokoju w codziennych pracach, podkreślała wagę interpersonalnego pokoju, otwartości i uznania różnic nie tylko jako potencjalnego zarzewia konfliktów, ale także jako źródła pozytywnych zmian. Zaznaczała, że dzieci są delikatną tkanką gatunku ludzkiego i niezbędnym ogniwem długoterminowych zmian społecznych.

*

O czym nie napiszę? O medytacjach poezją. O tym, jak formy receptywne podczas lekcji przechodzą w zajęcia twórcze, i o tym, jak można je postrzegać w kategoriach technik terapeutycznych. O tym, ile zmieniło się w edukacji, od kiedy do niej trafiłam. O tym, że żałuję, jak późno nauczyłam się rysować na tablicy, siadać z dzieciakami na dywanie i parzyć podczas lekcji herbatę. O tym, ile czasu pochłania opracowanie własnych materiałów (nie żałuję tych godzin, które podczas urlopu spędziłam zimą na szydełkowaniu węża, by móc przez 45 minut opowiedzieć, jak działa mózg ssaczy – a zatem także o tym, jak oswajać stres, jak rozpoznawać własne emocje, o tym, gdzie mieszka nasza motywacja). Nie da się pracować wyłącznie na cudzych materiałach, zawsze niedopasowanych do siebie, szkoły czy dynamiki grupy.

fot. Joanna Roszakfot. Joanna Roszak

Nie rozwinę wątku o tym, jak boleśnie jest obserwować, że edukacja stała się „edukacją dla niektórych” czy „edukacją dla prawie wszystkich” (Agnieszka Rabiej) po wyłączeniu ze szkół większości dzieci z nauczaniem indywidualnym. Nie napiszę także o tym, że codziennie zachodzę w głowę, jak w niemal trzydziestoosobowym zespole uczyć dziewczynę, która dołączyła do nas jesienią, nie znając polskiego alfabetu i ani słowa po polsku.

*

Ponieważ poza obywatelską naradą o edukacji o tym nie pomyślano, daję głos dzieciom, przeglądając ich listy i kartki. Nie znam nauczyciela, który by ich nie kolekcjonował. A piszę te notatki jako pars pro toto.

Na świecie jak zwykle panuje obrzydliwy bałagan, ale nam udało się wyrosnąć na ludzi, którzy mają nadzieję. To przede wszystkim Pani zasługa. [...] Nawet w tych beznadziejnych momentach nie traciła Pani w nas wiary. Jako młode dziewczę, pogubione i zdezorientowane, zawsze odnajdowałam zrozumienie. Nie jestem w stanie wyrazić mojej wdzięczności.

Obok laurka urodzinowa od klasy z tematycznymi rysunkami-miniaturkami: pudełkiem, które pilot nakreślił dla baranka w „Małym Księciu”, drozdem z „Zabić drozda” (tak, omawiam tę powieść), stopami metrycznymi (wprowadziłam w gimnazjum zamiast na poetyce pierwszego roku studiów polonistycznych – dla chętnych), sinusoidą Krzyżanowskiego, ptaszkiem w klatce (narysowanym pewnie już ze sto razy, bo przyimki jakoś najłatwiej wypadają dzieciarni z głowy), z pytaniem „czy można jeść?” i słowami, które serwuję, by raz po raz poszerzyli sobie granice świata (defetyzm, holistyczny, impertynent, erudycja). Oczywiście: to podarunek z okazji osiemnastych urodzin (z kropką po liczebniku porządkowym, czego ktoś ich nauczył, i bez przecinka między „mimo” i „że”).

fot. Joanna Roszakfot. Joanna Roszak

Albo taka kartka:

Dziękuję za uśmiech, optymizm, cierpliwość... Za piękne omawiane wiersze, poruszające filmy, dyskusje... Za ptaszka w klatce, kajak i długie łyżki... Za czas poświęcony na sprawdzanie kolejnych nudnych tekstów (nie zawsze są takie – przyp. aut.), tłumaczenie zawiłych tematów... Za wiarę w moje możliwości, pomoc w odkryciu drogi. Jestem naprawdę wdzięczna...

Czyli słuchali opowieści o konieczności stawania czołem do fali, by kajak się nie wywrócił, co jest pojemną metaforą zabiegów szkolnych i pozaszkolnych. I zapamiętali opowieść o kraju długich łyżek, w którym ludzie, by móc się nasycić jedzeniem ze stojącego w środku kotła, muszą karmić się wzajemnie.

*

Dzieciaki, jesteście sensem tej pracy.

Żeby być zupełnie szczerą: Wy i literatura.