W ostatnich latach ukazał się niejeden tom pomyślany jako rozmowa z pisarzem. Wszystkie – wywiady z Henrykiem Berezą, Tadeuszem Konwickim, czy Marianem Pankowskim – rzucają nowe światło zarówno na osobny projekt pisarski, jak i na ważny wycinek najnowszej historii literatury.
O Stanisławie Dróżdżu mówi się wymiennie: najbardziej malarski poeta, najbardziej poetycki malarz. Matematyczna, zredukowana, skoncentrowana, eksperymentująca z typografią i zapisem literatura konkretna tego radykalisty miała pozwolić na nowo orientować się w świecie, który stawia poznawczy opór, nie daje się uchwycić w postrzeganiu zmysłowym, nie oferuje finalnego języka. Dlatego szybko zaczęła czerpać z osiągnięć cywilizacji technologicznej. Zagęszczony wiersz konkretny to enfant terrible poezji.
Małgorzata Dawidek Gryglicka, „Odprysk
poezji. Stanisław Dróżdż mówi”. Ha!art
i Narodowe Centrum Kultury, 336 stron,
w księgarniach od września 2012Początkiem, końcem i drogą prac Dróżdża jest słowo. Właśnie on wprowadził polską poezję konkretną na światową scenę, reprezentował Polskę na 50. Biennale Sztuki w Wenecji w 2003 roku, jego twór „między” eksponowano w zeszłym roku na znakomitej wystawie w Berlinie: „Tür an Tür. Polen – Deutschland”.
Bogato ilustrowana zdjęciami, wierszami, wyimkami krytycznymi książka „Odprysk poezji” to zbiór rozmów, które w listopadzie i grudniu 2006 roku przeprowadziła z wybitnym awangardystą Małgorzata Dawidek Gryglicka; to także ostatni wywiad, którego artysta udzielił przed śmiercią w marcu 2009 roku. Publikacja podzielona została na pięć rozdziałów („Wspomnienia”, „O historii, sztuce i polityce”, „O przynależności gatunkowej, odniesieniach historyczno artystycznych i galeriach”, „O tworzeniu”, „O języku, jego dźwiękach i przedmiotowości”), w których Dróżdż opowiada m.in. o dzieciństwie w Sosnowcu, o studiach polonistycznych we Wrocławiu, podczas których zaczął tworzyć poezję konkretną, o pracy w Ossolineum. Czytelnik dowie się więcej o wytworzeniu i integracji środowiska poezji konkretnej we Wrocławiu, przeczyta o spotkaniu Dróżdża z Mironem Białoszewskim, o jego terminowaniu u Wittgensteina i Eco, o fascynacji Tymoteuszem Karpowiczem i Rafałem Wojaczkiem, o miejscach wspólnych konkretyzmu oraz barokowej poezji wizualnej, dadaizmu czy futuryzmu. Inna rozmowa da wgląd w warsztat pisarza, pozwoli wyobrazić sobie, jak pracował nad „pojęciokształtami” („Nim się dowiedziałem, że jest to poezja konkretna, miałem już ukuty na to termin: «pojęciokształty». To była pierwsza nazwa” – mówił).
Tak zorganizowana książka ocala od zapomnienia twórcę, o którym za jego życia pisano i rozmawiano za mało. Jego poezja-niepoezja to przejaw sztuki paradoksalnej, o którą dopominał się John Cage w szkicu „W obronie Erica Satie”. On także przywoływał słynne zdanie Roberta Rauschenberga, który naklejał papier na płótno i zamalowywał czarną farbą: „Płótno nigdy nie jest puste” (przeł. J. Jarniewicz). Cage proponował, by oglądać takie pozornie puste prace przez szkło powiększające. Można z nim przystępować także do prac Dróżdża.
Z jego wierszami jest tak, jak z pierwszym obrazkiem z „Małego Księcia” Exupéry’ego. Wielu zobaczy w nich tylko kapelusz, nie zaś słonia połkniętego przez węża boa. Małgorzata Dawidek Gryglicka zobaczyłaby właśnie słonia.