Filip Springer, „Miedzianka. Historia znikania”

Joanna Roszak

Z cegieł Miedzianki – mówią tutejsi – budowano Pałac Kultury w Warszawie, domy w Janowicach i nie wiadomo, co jeszcze

Jeszcze 1 minuta czytania

„Nie masz już nie masz żydowskich miasteczek” – zaczyna się wiersz Antoniego Słonimskiego o jednym z utraconych światów. Nie masz już, nie masz Miedzianki – mogłaby zaczynać się reportażowa książka Filipa Springera „Miedzianka. Historia znikania”, wydana przez Czarne – tyleż reportażowa, co geopoetyczno-geopolityczno-nostalgiczna. Można ją czytać jako swoisty kadisz nad miasteczkiem, napisany z wyraźnym instynktem reporterskim, soczystym stylem, ale pozbawionym manieryzmów.

Filip Springer, „Miedzianka. Historia
znikania”
. Czarne, Wołowiec, 272 strony,
w ksiągarniach od października 2011
Ale zaczyna się inaczej, choć także w sposób wysmakowany. Autor jest archeologiem z wykształcenia i fotografem, publikuje na łamach najważniejszych krajowych pism (m.in. „Polityki”) – oba te zajęcia znajdują rezonans w książce. Znamionuje ją fotograficzna skłonność do odpowiedniego kadrowania, zatrzymywanie spojrzenia to na linii krajobrazu, to na szczególe, a wreszcie odkrywanie – jak w palimpseście – kolejnych warstw historii. Czytam o zamkniętej w połowie lat 50. aptece w Miedziance i widzę – wyraźnie – te kolorowe pudełka i buteleczki toczone ku lasowi i porywane przez wiatr. Wydobyte.

Na pierwszej stronie reportażu konie zapadają się po piersi. Na początku lat 80. zapadł się pod ziemię człowiek. Oto klamra dla opowieści. Rozpadliska i niecki po deszczach są analogonem nieckowej pamięci. Pamięć i post-pamięć bywa uporczywa, pulsuje w stanie uśpienia, zsunięta, zmagazynowana w rysach. Stojąc u progu Miedzianki, stoimy nad grobem. Autor najczęściej oszczędza komentarzy. Obserwuje, jak funkcjonuje projekcja pamięci zbiorowej, dociera do pamięci zahibernowanej, do rejonów okrytych swoistym tabu.

Otrzymany od Zbigniewa Pawęski korek odsyła go do historii browaru Franzkiego: „jakby zielony Kupferberg, miasteczko, którego nie ma, kpiło sobie ze mnie i podrzucało mi śmieci, z których miałbym sklecić historię”. Także przedmioty – które w trwałości prześcignęły ludzkie życia – stają się impulsami do opowiadania. Doskonała woda sprawiła ponoć, że w Kupferbergu piwo było złotem. Na portalu wejściowym do piwnicy ratuszowej odczytać można było formułę: „pijaństwo radnych jest ważnym obowiązkiem, wyschnięta lampa nie daje światła”.

Do Kupferbergu uciekali Niemcy z prowincji Posen i z Ukrainy. Były apele z ręką wyprostowaną w hitlerowskim geście. Nawet jeden z synów  Żyda-aptekarza wchodził do domu z hitlerowskim pozdrowieniem. W anszlusie Austrii brali udział tutejsi mężczyźni. Później zaczęli znikać ludzie – np. proboszcz za słuchanie BBC. W Kupferbergu wieszały się zgwałcone kobiety. Po wojnie z Miedzianej Góry nie wszyscy chcieli wyjechać, bo nie przesadza się starych drzew. Dlatego Hugo Ueberschaer elegancko, w mundurze, odebrał sobie życie, kryptę sam wybudował i inskrypcję trumienną też wyrył sam. „Znikanie zaczęło się od domu Ueberschaera” –napisze Springer. Po wojnie Niemcy przyjeżdżali oglądać miasteczko. Polacy patrzyli na nich podejrzliwie i mówili, że szukają swoich skarbów. Miało miasteczko swoje tragicznie absurdalne historie: toast za Mikołajczyka – lecz nie „tego” – jednego z mieszkańców poprowadził na posterunek i w wyniku dotkliwego pobicia zmarł dwadzieścia minut po powrocie do domu. Dalej: czyszczenie z ludzi (górników, którzy wedle SB przemycali skarby kopalniane) i niebezpieczna praca przy uranie. W 1957 roku wszyscy mieszkający tam jeszcze Niemcy starali się repatriować. Pod koniec lat 60. przez zniszczenia górnicze mieszkańcy przeniesieni zostali na Zabobrze – do Jeleniej Góry. Ich sąsiedzi skarżyli się, że przesiedleńcy trzymają na balkonach kury, a na trawnikach klatki z królikami. Z cegieł Miedzianki – mówią tutejsi – budowano Pałac Kultury w Warszawie, domy w Janowicach i nie wiadomo, co jeszcze.

Springer ogląda fotografie – „protezy pamięci”, jak nazwał je Wojciech Nowicki w innej wydanej przez Czarne książce, „Dnie oka”. Ożywia zdjęcie czterdzieściorga szkolnych dzieci. „Zdjęcia. Powykręcane kartoniki nie większe od dłoni. Hanna Gębuś każe mi zabrać wszystkie, na których jest choć kawałek Miedzianki. Nie uporządkowała ich, fotografie z ubiegłorocznych imienin mieszają się tu z tymi z jej młodości. Przebieram bezradnie w pudełku, ale skąd mam wiedzieć, czy to, co widać w tle, jest miasteczkiem. [...] Chyba nie chcę ich brać, ale nie dlatego, że nie chcę ich w ogóle. Bardzo chcę. Tyle że jej nie zostanie już nic.
– Ja umrę i ktoś je wyrzuci. Panu się przydadzą”.

Fantasmagoryjne, migotliwe miasteczko ożyło – z jego ludźmi i ich emocjami. Wyłoniło się z odmętów. Zostało wyłonione. „Tak, istniały inne światy”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.