Opukiwano tę poezję, jak mało którą. Czule, uważnie. Rozdrapywano ją przy użyciu rozmaitych narzędzi. Próbowano scalić za pomocą innych. Pączkowały wokół niej idee, modele literatury (do sklejania), wróżono jej rychłą śmierć. Oskarżano o doprowadzenie poezji do końca (języka), o psucie literatury, jej apologetów o bałwochwalstwo, a nawet – kult jednostki. Pisano o niej prace magisterskie. Nazywano ją na przemian oszustwem i metafizyką. Próbowano ją rozbroić przy pomocy kompanii modnych nazwisk (takich jak Derrida, Lacan, Rorty). A ona wystawiała język i robiła swoje: chuliganiła, robiła piękno w świecie, radośnie stawała się – sobą. Mowa oczywiście o poezji Andrzeja Sosnowskiego, która się znów pięknie materializuje, błyskotliwie wymyka, uwodzi i straszy w najnowszym tomie „Poems”. Rzecz składa się z dwóch dłuższych wierszy – „Zabawy wiosenne” i „dr caligari resetuje świat” oraz cyklu krótszych, związanych tytułem „Poems”.
„Poems” jako pieśń
Andrzej Sosnowski, „Poems”. Biuro Literackie,
Wrocław, 40 stron, w księgarniach od marca 2010Te wiersze można odbierać całkiem naiwnie, niewinnie – jak piosenkę. Wejść na wolny bieg i potraktować je jako intro do rozwodu z rzeczywistością, wprowadzenie w trans, subtelną mantrę, coś przenoszącego nas z kontekstu rzeczywistości potocznej w sferę sacrum, do jakiejś ciepłej kieszeni, gdzie świat może nam nagwizdać. W tym sensie „Poems” to muzyka, i można tak książkę tę czytać. Wyłączyć znaczące i poddać się melodii słów. Sosnowski skomponował obłędną partyturę, w której onomatopeje dzielnie walczą o naszą uwagę z solówkami melodii prowadzących zdania i całe frazy do zmyślnych kulminacji lub nowych początków. Łańcuszki krótkich, szorstkich słów szturchają, drażnią jak warkot, terkot, by zejść łagodnie z tonu i pozwolić nam się zanurzyć, wejść pod wodę, gdzie wytłumione dźwięki unoszą nas w stronę pastelowych impresji lub jaskrawych błyskotek, dźwięcznych ekstrawagancji.
„Poems” jako abstrakcja
A można też tak: wyobraźcie sobie państwo, że stoicie przed płótnem abstrakcyjnym – Pollocka albo Kandinskiego. Wrażenie jest dojmujące, obraz dominuje, wchłania was – jest potężny, trudno mu nie ulec. Dla panny D., która spędziła wczoraj upojną noc z ukochanym, obraz jest wyznaniem miłosnym. To jasne: mówią o tym zmysłowe kolory, bezlitosna agresja, z jaką atakuje zmysły. Gorączka, która musiała go zrodzić, udziela się odbiorcy. Ponadto jest – piękny. Dla T. to obraz o śmierci. Kilka miesięcy temu zmarł ojciec T. i T. nie może się pozbierać, ze świata czyta niemal wyłącznie znaki śmierci. Obraz jest o tym właśnie: pozbawiony nadziei na spójność i cielesność. Rozpaczliwy, histeryczny. Dezintegracja, dekonstrukcja, dewastacja. I na końcu każdej kreski, każdego nerwu – śmierć. J. natomiast robi doktorat na ujocie. Niedawno zatrudniono go w redakcji postępowego miesięcznika. Nocami J. czyta francuską filozofię postmodernizmu i obraz jest dla niego tekstem pełnym cytatów, kryptocytatów, odwołań. Do głowy przychodzą mu takie słowa jak konceptualizm, intertekstualność, liberalna ironistka, relatywizm, Trocki i storczyki.
Ależ oczywiście: niektóre poematy i liczne wiersze Sosnowskiego to rozbuchane abstrakcje. Ich pozorna otwartość to zaproszenie do zabawy, ale uwaga: w tej grze można polec, można zgubić świat, siebie i poczuć zimny, czarny nurt, który biegnie pod całym tym make-upem. To coś, co można by nazwać „treścią” wiersza, kontentem. Przekazem.
„Poems” jako żywy organizm
Poezja Sosnowskiego to ruchome święto. I nie chodzi tylko o to, że znaczenia są przechodnie, że słowa się nimi wymieniają, że tekst jest tak otwarty na interpretacje. To wrażenie ruchu jest intencjonalne, wywoływane poprzez zmianę rytmu, grę skojarzeń, paradoksy obrazów; czy też refreny, które pojawiają się w wierszach. W świecie sztuki zmiana paradygmatu nastąpiła już dawno i część prerogatyw przesunęła się na odbiorcę, który ma dopełnić dzieło. Nie bądź bezpieczny, odbiorco, jeśli poniesiesz klęskę, część odpowiedzialności spoczywa na tobie. Odtąd tekst będzie zmieniał się wraz z tobą, towarzyszył ci w drodze. To tekst liberalny i niezwykle plastyczny, czy nawet – dynamiczny. Ten efekt u Sosnowskiego potęgują makaronizmy, liczne niespodzianki, bonusy – są jak brokat, który mieni się (zmienia, osypuje) przy każdej kolejnej próbie rozczytania.
„Poems” jako wyznanie miłosne
Jak powiedzieć coś, czego powiedzieć się nie da? Jak przenieść emocję, jakąś pełnię, stan, oddać świat, siebie – nie zamykając, nie zakłamując znaczeń, które już w chwili postawienia ostatniej kropki stają się fałszywe, co gorsza – stają się: przeszłością? Jak oddać w języku paradoksy świata i języka? Jak się gubić – nie gubiąc się, w jaki sposób utrzymać się na powierzchni, zostać sobą i jednocześnie wejść pod skórę wiersza? I o co w tym wszystkim chodzi? O piękno – jak napisał kiedyś o poezji Sosnowskiego Świetlicki. Tylko. Aż.