Lepsze niż siłka i dzierganie
Lauren Walker / Truthout CC BY-NC-ND 2.0

16 minut czytania

/ Literatura

Lepsze niż siłka i dzierganie

Rozmowa z Wojciechem Brzoską i Agnieszką Kłos

Więźniowie często mówią, że literatura przenosi ich gdzie indziej. W tych warunkach jest wolnością. Nie wiem, czy czytanie zmienia życie. Ale często zostaje z osadzonym jako nawyk

Jeszcze 4 minuty czytania

AGNIESZKA WOLNY-HAMKAŁO: Przygotowałam kilka wypisów z różnych książek, ale na pewno świetnie pamiętacie „Mury Hebronu” Andrzeja Stasiuka, powieści Jeana Geneta, Trumana Capote, tych kilku klasyków, którzy popełnili książki z obszaru tak zwanej literatury więziennej. Kiedy poznawaliście rzeczywistość zakładów karnych, czuliście, że dekonstruujecie stereotypy, które także literatura mogła wytworzyć?
AGNIESZKA KŁOS: Podczas mojej pracy badawczej czytałam początkowo wspomnienia z KL Auschwitz – potem przez pryzmat obozu postrzegałam całą literaturę więzienną. Obrazy literackie, o których wspominasz, były dla mnie zawsze jednak słabsze – właśnie dlatego, że czysto literackie. Choć Geneta uwielbiałam, nie budował stereotypu. Czytałam też bardzo poruszające relacje z obozów takich Genetów z Oświęcimia – głównie nigdzie niepublikowane zwierzenia homoseksualistów, którzy byli tam osadzeni.
WOJCIECH BRZOSKA: Nie wiem, czy miałem jakiś stereotypowy obraz więzienia. Czytałem Stasiuka i Geneta, ale z więzieniem jako instytucją miałem do czynienia jeszcze wcześniej. Mój tata pracował przez wiele lat w Służbie Więziennej. Zaczynał jako wychowawca. Potem pracował też na stanowiskach kierowniczych.

Temat pojawiał się w domu?
WB
: Może nie był to regularny temat rozmów, ale jako młody człowiek bywałem u ojca w pracy. Miałem mniej stereotypowy obraz tej rzeczywistości i nie traktowałem literatury więziennej jako źródła wiedzy o świecie, w którym później się znalazłem. Ci pisarze mówili o więzieniu z nieco innych czasoprzestrzeni.

AK: W moim przypadku poza książkami zadziałał jeszcze jeden czynnik: centralnym miejscem w Rawiczu, gdzie dorastałam, było więzienie. Stoi dosłownie w centrum miasta. Nie mogło być dla nikogo obojętne.

Wojciech Brzoska

Ur. 1978, muzykujący poeta, autor ośmiu tomików: „Blisko coraz dalej” (2000), „Niebo nad Sosnowcem” (2001), „Wiersze podejrzane” (2003), „Sacro casco” (2006), „Przez judasza” (2008), „Drugi koniec wszystkiego” (2010), „W każdym momencie, na przyjście i odejście” (2015), „Jutro nic dla nas nie ma” (2017). Był redaktorem działu poezji w Magazynie Literackim „Kursywa” oraz w „artPapierze”. Wiersze publikował w najważniejszych polskich czasopismach literackich i kulturalnych oraz w licznych antologiach. Były tłumaczone na: angielski, niemiecki, czeski, słowacki, słoweński, serbski i hiszpański. W duecie Brzoska i Gawroński nagrał płyty: „Nunatak” (2012), „Słońce, lupa i mrówki” (2015) oraz „Zapominanie” (2019). Współzałożyciel trio Brzoska/Marciniak/Markiewicz, z którym wydał płyty: „Brodzenie” (2018) i „Wpław” (2019). Od blisko dwudziestu lat zawodowo związany z więziennictwem. Organizator wielu spotkań literackich oraz koncertów w katowickim areszcie. Major. Mieszka w Katowicach.

Pomysłodawca adresowanego do więźniów Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Jeana Geneta. Oceny prac dokonuje profesjonalne, zmieniające się co roku jury. W ciągu jedenastu lat jurorami w konkursie Jeana Geneta byli m.in. Jacek Podsiadło, Wojciech Bonowicz, Anna Kałuża, Agnieszka Kłos, Krzysztof Śliwka, Darek Foks, Marcin Sendecki.

Mur ciągnie się wzdłuż alei dla spacerowiczów, szerokiej, wysadzanej drzewami.
AK: Wokół więzienia w zasadzie są planty. To obiekt spacerowy. 

W niedzielę, po kościele, rodzice z dziećmi sobie chodzą, a za murami…
AK: Za murami są tygrysy, pumy, więźniowie o różnych ksywach – i krzyczą do nas. Trwa nieustanna próba nawiązania kontaktu między tymi, co spacerują, a tamtymi, którzy siedzą. Ci, którzy siedzą kilka metrów od muru, mogą się komunikować ze światem. Reszta jest zamknięta w celach, w innych pawilonach.

Więzienie budziło grozę? Bałaś się pokrzykiwania, zaczepek?
AK
: Byłam raczej zafascynowana. Bardzo często odbierałam informacje od więźniów. Mieli sposób komunikowania się z nami, dziećmi – zwijali grypsy i wydmuchiwali przez rurkę.

Zresocjalizował was kiedyś wiersz? Mimo zwrotu politycznego, który nieco spóźniony, po cichej rewolucji w dramacie i filmie, dotarł także w obszar poezji, społeczna siła rażenia wiersza pozostaje dyskusyjna. Jak to jest z tym działaniem literatury?
AK: U mnie zadziałał Genet. Przeżyłam oczarowanie związkiem między wyrafinowaną składnią, poetycką wyobraźnią a dość brutalnymi sferami życia, które opisywał.
WB: Dla mnie odkryciem była lektura wierszy poetów współczesnych – dziesięć, piętnaście lat starszych ode mnie. Okazało się, że można mówić językiem kolokwialnym, potocznym o ważnych sprawach, które dotyczą wszystkich. Mówić w sposób osobisty, prywatny. 
AK: Ogromne znaczenie miały dla mnie też dzienniki autorek kanonicznych: Dąbrowskiej, Nałkowskiej. I ta zależność: ich literatura a dzienniki. Tam było to dzierganie codzienności, wypisywanie o mięsie, podwyżkach cen, problemach związanych z II wojną światową, bieliźnie; o zazdrości, bo któraś ma perfumy czy pończochy, a któraś nie.

fot. Jacek ŚwiątekOd lewej: Agnieszka Kłos, Wojciech Brzoska, Agnieszka Wolny-Hamkało / fot. Jacek Świątek

Agnieszka Kłos

Autorka książek „Całkowity koszt wszystkiego”, „Gry w Birkenau”, „Wyższa czułość”, które były nominowane m.in. do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza i Nagrody Literackiej Europy Środkowo-Wschodniej „Angelus”. Od 2001 roku redaktorka magazynu „Rita Baum”, od 2004 roku wiceprezeska Stowarzyszenia Kulturalno-Artystycznego „Rita Baum”. Kuratorka Otwartej Pracowni Gepperta, cykli spotkań „Czytelnia Gepperta” oraz „Wolna Amerykanka”. Autorka prac artystycznych wystawianych na międzynarodowych wystawach oraz tekstów z zakresu krytyki sztuki. Jurorka konkursów literackich i artystycznych, inicjatorka i współorganizatorka międzynarodowych seminariów badawczych, m.in. „Los kobiet w KL Auschwitz-Birkenau” w Państwowym Muzeum Auschwitz-Birkenau i Młodzieżowym Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu. Doktor nauk historycznych, zajmuje się w swojej pracy badawczej związkami sztuki i II wojny światowej, współautorka subdyscypliny środowiskowej historii Zagłady. Założycielka i kierowniczka Studiów Podyplomowych Mediacji Sztuki Współczesnej, współzałożycielka Katedry Mediacji Sztuki.

Pomysłodawczyni i organizatorka pierwszej ogólnopolskiej akcji czytelniczej „Książka za kraty” dla Zakładów Karnych w Rawiczu, Wołowie i Wrocławiu (2006), polegającej na zbiórce książek i gazet dla osadzonych, a także organizacji na terenie więzień spektakli teatralnych i zawodów sportowych.

Zachęcacie więźniów do czytania, ale też pisania za kratami. Więźniowie, którzy przysłali swoje wiersze na konkurs im. Jeana Geneta – kiedy wspólnie z Darkiem Foksem i Marcinem Sendeckim byłam w jury – pisali głównie o Bogu, matce i kochance. Te trzy tematy całkiem zdominowały konkurs.
WB: Bywa też pisanie rozpolitykowane, narzekanie na sytuację społeczno-polityczną, ale tak, czasem to kartki z pamiętnika, zeszytu, gdzie spisuje się swoje emocje. I – co może wydawać się zaskakujące – nie zawsze jest to tematyka związana z izolacją, więzieniem. Bardziej z tęsknotą, na przykład za jakąś kobietą. W więzieniach dość powszechne jest zresztą przepisywanie wierszy w listach do partnerek. Czytanie poezji ma bardzo konkretny cel: chodzi o to, żeby poprzez piękny wiersz zdobyć lub zatrzymać kobietę na wolności.
Było już 11 edycji tego konkursu i nigdy nie ma żadnego problemu, żeby wybrać trzy dobre zestawy wierszy. Konkurs pełni też funkcję edukacyjną dla tych, którzy w sposób zupełnie amatorski podchodzą do pisania: nagrodami są tomy współczesnej poezji lub antologie.

Czyli teksty więźniów częściej mają funkcję mentalnej katapulty na zewnątrz, rzadziej opowiadają o izolacji, zamknięciu?
AK
: Tak. W Rawiczu jest raper, który nagrał trzy płyty, więc to jest nie tylko twórczość ściśle poetycka. Są malarze, plastycy. Pojawia się często odmiana tematu autobiograficznego, tematy związane z dorastaniem, wspomnienia inicjacyjne. Te momenty, w których w przeszłości coś poszło nie tak. Zawód miłosny, oblanie ważnego egzaminu. Jakiś moment przekroczenia „buszującego w zbożu”.

A jaki pojawia się w literaturze więziennej obraz kobiety?
AK
: Pierwszy obraz to oczywiście matka – obraz nieskalany. Świetnie widać to w wierszach przysyłanych na konkurs im. Geneta. W liryce kobiecej pojawia się czasem zamiast tego obraz babci, szczególnie wzruszający. Drugi obraz to Matka Boska. Trzeci to prostytutka, dziwka, ladacznica.

Częściej dziwka czy kochanka?
AK: Różnie: kobieta do tego stopnia nieosiągalna, że trzeba ją zdeprecjonować. W obozach koncentracyjnych na pornografii – i tego rodzaju wierszach, opowiadaniach, życzeniach, kartkach pocztowych, tatuażach czy wreszcie obrazach – robiono najwięcej interesów. Pomiędzy strażnikami a osadzonymi kwitł handel pornograficzny. Na tym robiło się biznes. Dzięki temu się żyło. Jak zauważyłam na zajęciach resocjalizacyjnych, także więźniowie tyle samo miejsca poświęcają Matce Boskiej, ile ladacznicy. 

Pamiętacie film „Lektor”, w którym głośne czytanie jest bezpośrednio związane z aktem seksualnym? Potem bohaterka ląduje w więzieniu, jest oskarżona o zbrodnie nazistowskie, zostaje dożywotnio skazana. A chłopak – teraz już dorosły mężczyzna – przesyła jej kasety z nagraną przez siebie klasyką literatury. I to odmienia jej życie. Uważacie ten obraz za przeskalowany? Literatura może rzeczywiście zmienić życie więźnia?
AK: Można by nakręcić film pod tytułem „Introligator” – to byłby pierwszy film więzienny inspirowany życiem. Skazany starszy człowiek, który siedzi i będzie siedział. Pracuje w zakładzie introligatorskim w Rawiczu. Kiedy pierwszy raz przywiozłam książki do więzienia – osadzeni chcieli wiedzieć, od kogo i dla kogo są te książki. To było dla nich nieczytelne. Kiedy dowiedzieli się, że jakaś pani tak po prostu przysłała książki, nie mogli w to uwierzyć. Nie znali takiego gestu. I ten introligator po jakimś czasie zapragnął zrobić coś podobnego dla kogoś innego. Zarobił na zeszyty dla pierwszoklasistów Szkoły Podstawowej numer 1 im. Adama Mickiewicza w Rawiczu, i tak jak w dawnych czasach pięknie je oprawił. W niebieskie płótno. I podpisał: „Zeszyt pierwszoklasisty”.

Pewnie macie więcej takich historii.
AK
: Drugi film więzienny inspirowany życiem to historia czytających więźniów i ich kolegów, którzy podpatrują, jak są dzięki lekturom spokojni, mają swój świat, nie uczestniczą w życiu celi. Czytanie jest postrzegane jako rodzaj wtajemniczenia. Trochę inny niż siłka, trochę inny niż dzierganie. To klub. Więźniowie chcą mieszkać z bibliotekarzem, uczestniczyć w życiu biblioteki. Zaczynają czytać i rozprawiać o książkach. A trzeci obraz to film zatytułowany „Wtórny analfabetyzm”. Zjawisko dość powszechne w środowisku ludzi, dla których zbierałam książki. Szczególnie w Rawiczu. Tam jest dużo starych i młodych, którzy po prostu nie dokończyli edukacji. Nie było czasu, możliwości, nawet potrzeby czytania. I w więzieniu, za sprawą bajek czy dzięki pomocy kolegi, nieśmiało, wstydliwie, zaczynają uczyć się czytać. Czytanie staje się możliwością wejścia do trochę innego świata.

Wracamy do wątku literatury jako przejścia przez mury, katapulty na zewnątrz.
WB
: Więźniowie często mówią o tym, że literatura ich przenosi gdzie indziej. Że dla nich, w tych warunkach, jest wolnością. Nie wiem, czy czytanie zmienia życie. Ale często zostaje z osadzonym jako nawyk. Nawyk czytania albo nawyk pisania. Osadzeni bardzo często pożyczają sobie książki. Nawet ci, którzy nie mieli z czytaniem do czynienia na wolności, trochę z nudów, trochę chcąc wejść w taki zamknięty pozytywny krąg tych, którzy czytają. Mówią: dobra, to daj mi to, skoro mówisz, że fajne. I tak się zaczyna.

Jeszcze jedna rzecz à propos dobrych wzorców, przynależności do kręgu: istotne z punktu widzenia resocjalizacji jest to, żeby więźniowie wiedzieli, że artysta czy animator ma jakieś osiągnięcia w swojej dziedzinie, że może być mentorem. Uważniej mnie słuchali, kiedy dowiedzieli się, że piszę i publikuję, nagrywam. Najpierw chcą się w tym świetle ogrzać, a potem mówią: kurczę, to może ja też spróbuję. Może wyślę na konkurs, może pan coś mojego przeczyta? W sylwestra dostałem własnoręcznie wykonany przez więźniów z odpadów prezent w postaci takiej jakby drewnianej otwartej księgi, gdzie znajdował się zadedykowany mi wiersz, napisany przez jednego z osadzonych. Naklejony był tam też mój portret wykonany przez drugiego. Wszystko było dość wzruszające i pokazywało, jakie to dla nich ważne.

Od lewej: Agnieszka Kłos, Wojciech Brzoska, Agnieszka Wolny-Hamkało / fot. Jacek ŚwiątekOd lewej: Wojciech Brzoska, Agnieszka Wolny-Hamkało, Agnieszka Kłos / fot. Jacek Świątek

AK: Ja też dostaję podobne prezenty. Ale chcę jeszcze powiedzieć o idei awansu. W Rawiczu siedzi dwóch bibliotekarzy, którzy będą tam do końca swoich dni. Jak przychodzą kartony, to oni cieszą się jak dzieci. A inni więźniowie coraz częściej chcą mieszkać z bibliotekarzami, proszą o zmianę współlokatorów na czytelników. Rośnie apetyt. Normalnie w celi zawsze są telewizor i radio, które przeszkadzają w lekturze. I gadanie o niczym. A tu jest inaczej: usiądźmy, odizolujmy się.

Wychowawcy się zgadzają na zmianę celi?
AK: Tak, ale trzeba sobie zasłużyć dobrym zachowaniem.

Grzegorz Jankowicz, który w ramach Szkoły Czytania prowadzi lekcje w zakładzie karnym na Montelupich w Krakowie, rozmawia teraz z więźniami o „Leworęcznej kobiecie” Petera Handkego. Hermetyczność bądź komunikatywność tekstu nie jest dla niego żadnym kryterium doboru lektury, bo nie chodzi o akademicką wymianę wiedzy. Jakie są wasze doświadczenia? W jaki sposób wybieracie lektury do pracy z osadzonymi?
WB: Dawno temu przestałem się bać, że coś będzie za trudne. Że któryś z poetów będzie zbyt hermetyczny. Z każdego tekstu czy z każdej osoby stojącej za tekstem można wziąć coś ciekawego dla siebie. Tak jak mówi Grzegorz, to nie musi być rozmowa na poziomie akademickim, preteksty do rozmowy o książce mogą być różne: dlaczego akurat ten fragment cię zainteresował bardziej niż inny, dlaczego ten cię na coś otwiera? To punkt wyjścia do rozważań o świecie – zewnętrznym i wewnętrznym. 

Oboje już okrzepliście w swoich rolach, to nie jest wasz pierwszy wywiad na ten temat, a kiedy mówicie, błyszczą wam oczy. Jesteście tak samo zaangażowani jak na początku?
WB
: Pojawia się jakaś nowa energia i rozbrajanie stereotypu. Są ludzie, z którymi można coś robić, działać. Uwielbiam takie momenty, kiedy osoby z zewnątrz wchodzą do więzienia i okazuje się, że już to z nimi zostaje, tak jak z tymi więźniami zostaje literatura. To jest wymiana. A ja bardzo lubię być takim łącznikiem.

AK: Uruchamia się w nas poczucie, że choć bywamy mniej lub bardziej wprawieni w lekturach, wszyscy jesteśmy w jakiś sposób kompetentni. Że utarta ścieżka stereotypu nie sprawdza się w życiu. Olśniewająca interpretacja trudnego tekstu poprowadzona przez osadzonego może spowodować, że i my wyciągamy coś nowego z literatury. Podobne doświadczenie czeka nas w pracy z innymi grupami w jakiś sposób napiętnowanymi. Pamiętam, jak wysłałam pierwszą partię książek za kraty: napisała do mnie wtedy dziewczyna osadzonego. Dostałam zresztą najwięcej listów od kobiet – matek, kochanek, żon osadzonych. Pisały do mnie, że po raz pierwszy ktoś pomyślał o nich, ale też o tych facetach, jak o ludziach. Nie zdawałam sobie sprawy z wagi tego gestu. Poza tym rozmaite uprzedzenia o tym, że dany tekst jest trudny czy łatwy, nie towarzyszą tamtym czytelnikom. 

Nam też te uprzedzenia uprzykrzają lekturę.
AK: I jeszcze coś – więźniowie nauczyli mnie, że książki czytamy również za pomocą sensualnych śladów. Książka to medium: ze śladami wylanej kawy, startymi brzegami, odręcznymi notatkami. To ma wartość dla osadzonych, bo stanowi dodatkowy dotyk wolności.