SEBASTIAN FRĄCKIEWICZ: Dlaczego postanowiłeś wyprowadzić się ze Szwajcarii na Łotwę i założyć tam magazyn komiksowy?
DAVID SCHILTER: Wyjechałem na Litwę w ramach studenckiego programu Erasmus. Tam poznałem dziewczynę z Łotwy, w której się zakochałem, więc wyprowadziłem się na Łotwę. Poza tym lubię podróżować, a Szwajcaria nie dość, że jest mała, to jeszcze w pewnym sensie klaustrofobiczna. Gdziekolwiek spojrzysz, widzisz ściany gór. Łotwa też jest mała, ale masz inne doświadczenie przestrzeni. Ludzi jak na lekarstwo, wszystko dookoła jest płaskie, otwarte. Łotwa to kompletne przeciwieństwo Szwajcarii. I to na wielu płaszczyznach. Również na takiej, że w Szwajcarii komiksy są niezwykle popularne, każdy je czyta. A kiedy przyjechałem na Łotwę, komiksów tam zupełnie nie było. Skoro nie było, to musiałem założyć magazyn komiksowy. Z tego, co pamiętam, kiedy przyjechałem na Łotwę znalazłem tam dwa tomy „Asteriksa” i łotewskie opowieści ludowe dla dzieci w formie historii obrazkowych. Natomiast komiks dla dorosłych, w dodatku ciekawy artystycznie, był zupełnie nieobecny.
„kuš!”
Magazyn komiksowy założony w Rydze w 2007 r. przez szwajcarskiego absolwenta prawa, Davida Schiltera i grupę młodych Łotyszy, w tym Zane Zajanckauską.
Prezentuje awangardowy komiks z całego świata, często eksperymentujący z językiem wizualnym i narracją komiksową. Komiksy publikowane są po angielsku, a pismo ma szeroką dystrybucję na świecie.
„kuš” stara się promować także twórców komiksowych z Europy Wschodniej. Publikowali w nim również Polacy: Maciej Sieńczyk, Jakub Woynarowski czy Renata Gąsiorowska. Łotewska redakcja za tzw. numer kobiecy zdobyła w tym roku nagrodę na najbardziej prestiżowym festiwalu komiksowym w Angouleme, w kategorii komiks alternatywny. Poza wydawaniem magazynu grupa organizuje również warsztaty i wystawy komiksowe. W tym roku byli gośćmi Międzynarodowego Festiwalu Kultury Komiksowej Ligatura w Poznaniu.
W Polsce dystrybucą „kuš” zajmuje się Centrala.
Rozumiem, że zajmowałeś się komiksem jeszcze w Szwajcarii?
DS: Jasne. Mieszkałem w Lucernie, gdzie od 20 lat odbywa się dość znany festiwal komiksowy Fumetto. Poznałem tam wielu ciekawych ludzi i te kontakty później przydały się na Łotwie. Skończyłem prawo, a prawo w dużym stopniu opiera się na języku, dlatego można powiedzieć, że na Łotwie szanse na znalezienie pracy w zawodzie były żadne. Zajmowałem się trochę tłumaczeniem i oprowadzaniem turystów.
I postanowiłeś zmienić Łotwę w drugą Szwajcarię?
DS: Coś w tym stylu, ale szybko zrozumiałem, że raczej nie da się tego zrobić.
Właśnie, dlatego magazyn ma międzynarodowy charakter i jest drukowany po angielsku? Takie były założenia od samego początku?
DS: Na początku chcieliśmy w ogóle pokazać na Łotwie, czym jest komiks, jak wygląda na świecie i jak różnorodny może być. Później zaczęliśmy wyszukiwać twórców z okolicy.
Stąd ten przypisek „Baltic comics magazine”?
DS: To akurat jest żart zrozumiały chyba tylko dla ludzi mieszkających na Łotwie. Polega na tym, że na Łotwie bardzo wiele firm i organizacji stosuje dopisek „baltic”. Jest „air baltic”, „baltic transport”. To podobno poważnie brzmi. Postanowiliśmy, że też będziemy „baltic”.
„kuš”, okładka numeru „Female Secrets” z listopada 2011SANITA MUIZNIECE: To „przedstawianie komiksu” jako gatunku na Łotwie było o tyle istotne, że – jak wspomniał David – Łotwa to komiksowa czarna dziura. Ludzie postrzegają opowieści obrazkowe bardzo stereotypowo, bo właściwie nie mają innych doświadczeń z komiksem niż historyjki dla dzieci. Wiele osób na początku myślało, że „kuš!” też jest dla dzieci i było z tego powodu bardzo oburzonych. No bo jak takie brzydkie i chore komiksy pokazywać małym czytelnikom? Ale szybko wyprowadziliśmy ludzi z błędu.
Wygraliście w tym roku konkurs na festiwalu Angouleme, uważanym za najważniejszy festiwal komiksowy na świecie, w kategorii komiksy alternatywne. Czy było to duże kulturalne wydarzenie? Kogoś to zainteresowało?
SM: W łotewskich mediach nie było to wielkie wydarzenie. Nie przyjechała do nas żadna telewizja (śmiech), ale ktoś napisał coś w prasie czy w internecie na zasadzie odnotowania tego faktu i przedrukowania relacji prasowej, którą rozsyłaliśmy. Mam wrażenie, że dziennikarze, którzy zajmowali się tematem, nie do końca wiedzieli, czym tak naprawdę jest to Angouleme. Czy to ważne wyróżnienie czy nie (śmiech). Wystarczyło, że międzynarodowe.
DS: Nie sądziliśmy, że wygramy. Niby dostaliśmy nagrodę za numer kobiecy [numer „Female Secrets” z listopada 2011, w którym wszystkie komiksy były autorstwa kobiet – przyp. red.], ale mam wrażenie, że otrzymaliśmy ją po prostu za całokształt. Mam nadzieję, że także za to, że wprowadziliśmy trochę świeżego powietrza do europejskiego komiksu.
rys. Martins ZutisJak dobieracie autorów do swoich kolejnych numerów tematycznych? Robicie obszerny research czy ludzie raczej sami się zgłaszają? Jakie kryteria musi spełnić komiks, aby trafił do numeru?
DS: Ten research wyglądał różnie w różnych okresach. Na początku szukałem twórców przez festiwal Fumetto, ponieważ jest to impreza, na której prezentuje się sporo awangardowych, artystycznych komiksów, a takie nas interesują. Poza tym od lat dobrze znałem redaktorów ze szwajarskiego „Strapazina”. Nie ukrywam, że na początku na tym „Strapazinie” trochę się wzorowaliśmy.
SM: Oczywiście jeździmy także na wiele innych festiwali komiksowych. Nie tylko na Fumetto. Sporo także szperamy w internecie. Z czasem postanowiliśmy, że będziemy wyłapywać także ciekawych twórców z naszego regionu, z Litwy, Łotwy, Estonii czy Finlandii. Tych artystów w regionie jest niewielu, więc nie jesteśmy w 100% „baltic” (śmiech) i raczej nigdy nie będziemy. Choć na przykład w takiej Finlandii dzieje się sporo. A jeśli chodzi o listy, dostajemy kilka prac tygodniowo. Często w listach czytamy coś takiego „Cześć, zrobiłam/zrobiłem taki szalony, zakręcony i chory komiks, będzie na pewno pasował do waszego magazynu”. Często okazuje się, że niestety nie jest to ten rodzaj szaleństwa, który nam się podoba. Ale zdarzają się też miłe niespodzianki.
DS: Lubimy komiksy z dużą dozą absurdu, dlatego też spodobał nam się Maciej Sieńczyk i trafił nie tylko do środka magazynu, ale także na okładkę najnowszego numeru.
„kuš!”, okładka z rysunkiem Macieja Sieńczyka Szwajcaria czy Belgia to kraje, w których kultura komiksu jest bardzo silna i ma długą tradycję. Łotwa i sąsiednie kraje tej tradycji nie mają, a jednak z czasem twórców z krajów bałtyckich na łamach „kuša!” jest coraz więcej. Czy dostrzegacie jakieś znaczne różnice między komiksami, nawet tymi awangardowymi, z Francji, Szwajcarii i Belgii, a pracami z krajów bałtyckich? Pojawiają się różnice w sposobie opowiadania obrazem? Stylistyce?
DS: Paradoksalnie czasem ten brak tradycji twórcom ze Wschodniej Europy pomaga. Nie mają ulubionych mistrzów, na których się wychowali, i którzy jakoś ograniczają, przytłaczają. Poza tym brak tradycji oznacza brak stylistycznego kopiowania, co we frankofońskim komiksie często się zdarza. Tu ludzie mniej kopiują, częściej eksperymentują.
SM: Na Łotwie często jest tak, że komiksy zaczynają tworzyć ludzie, którzy wcześniej zajmowali się projektowaniem graficznym czy ilustracją. Ze względu na ten brak korzeni nie mają ugruntowanego spojrzenia na komiks. Nie mówią „komiks to jest to i to” albo „komiks powinien wyglądać tak i tak”. Nie mają ramek w głowie, nie muszą ciągle odwoływać się do przeszłości. Dlatego właśnie częściej pozwalają sobie na eksperymenty, szukają własnej drogi. Oczywiście, nie za każdym razem te eksperymenty wychodzą dobrze, wiadomo.
Powiedzieliście, że twórcy z Łotwy czy Estonii nie znają zbyt dobrze tradycji komiksowej. Jakie są zatem ich źródła inspiracji czy pola odniesień? Nie da się przecież działać w próżni.
DS: No wiesz, teraz dla nowych twórców komiksowych tym źródłem inspiracji jest „kuš!” (śmiech). Myślę, że te pola inspiracji są bardzo różne: sztuka współczesna, współczesna grafika, rysunek. Wszystko zależy od danego twórcy. Mamy oczywiście swoich ulubionych artystów z naszego regionu.
rys. Anna VaivareMożecie ich wymienić?
SM: Właściwie możemy, bo skoro ten wywiad ukaże się po polsku, to unikniemy później ewentualnych pytań typu „dlaczego mnie nie wymieniłeś?”(śmiech). Zróbmy więc taki przegląd geograficzny. Z litewskich twórców na pewno ciekawa jest Yoshi, która dobrze posługuje się zarówno rysunkiem, jak i kolażem. Z Litwy, a dokładnie z Wilna, pochodzi także inna zdolna rysowniczka Akvilė Misevičiūtė, która ma bardzo subtelne wyczucie koloru, a poza komiksami robi także świetne murale.
DS: Z kolei z Łotewskich twórców warto wymienić takie nazwiska jak Ingrīda Pičukāne, Ruta Briede czy Martins Zutis. Wszyscy ci twórcy zajmują się również projektowaniem czy ilustracją.
Jak wyglądają wasze relacje, relacje ludzi zajmujących się komiksem, z twórcami zajmującymi się na Łotwie sztuką współczesną?
DS: Łotewskie środowisko sztuki współczesnej lubi „kuša!” i zna go, choć nie raz słyszeliśmy, że zanim wzięli go do ręki, myśleli, że komiksy sprowadzają się do historii o wampirach. Tak, jak mówiliśmy wcześniej, praktycznie w całym społeczeństwie łotewskim, bez wyjątku, wiedza o komiksie jest znikoma, albo nie ma jej wcale. Ostatnio widzieliśmy program telewizyjny z sondą, w której padło pytanie: „Czy komiks to sztuka?”. Telewidzowie mogli zagłosować, wysyłając smsa.
Pamiętacie wynik?
DS: Nie. Może to i lepiej.
Plansza z komiksu „Akvile”SM: Natomiast wracając do poprzedniego pytania, nasze relacje ze środowiskiem artystycznym są dobre, jesteśmy dość zintegrowani. Niektórzy twórcy próbują swoich sił z komiksem, robimy wystawy w tych samych galeriach. To wszystko się płynnie przenika. I wiele osób, które u nas publikują, też działają w różnych obszarach sztuk wizualnych albo w animacji. Ale na Łotwie, Litwie czy w Estonii twórców gotowych tworzyć komiksy jest tak niewielu (czytelników też), że siłą rzeczy musieliśmy działać na skalę międzynarodową i szczerze mówiąc, na dobre nam to wyszło.
Czy „kuš!” finansuje się sam, czy korzystacie z grantów, stypendiów kulturalnych?
SM: Na druk magazynu dostajemy grant z Culture Capital Foundation of Latvia, ale tylko na druk. Czasami także na wyjazdy na festiwale. Ale koszty druku są wysokie. Na szczęście dziś mamy międzynarodową dystrybucję, a drukujemy niskie nakłady. Sprzedajemy magazyn w sklepach komiksowych we Francji, USA, Kanadzie, Belgii, w Niemczech, Wielkiej Brytanii, dostępny jest także w Polsce. I jakoś to się kręci. Bo nie da się sprzedawać naszego pisma tylko na Łotwie.
Czy to również czynnik finansowy zdecydował, że „kuš!” ma taki mikroskopijny, kieszonkowy format? Niektórych komiksów wprost nie da się czytać, są za szczegółowe, złożone ze zbyt wielu kadrów.
DS: Wiemy o tym, ale każdy numer to owoc kompromisów. Staramy się, żeby większość pasowała do formatu. Na format faktycznie miał wpływ czynnik finansowy, ale jakoś z czasem się przyjął. Jest też wygodny i tani przy wysyłce. Ale poza kolejnymi numerami magazynu mamy też w planach albumy [wcześniej wydawali już minikomiksy – przyp. red.]. Na początku będą to albumy łotewskich twórców, tytuły na kilkadziesiąt stron. Mamy nadzieję, że pierwszy pojawi się jeszcze w tym roku.