Taksim jak fatum

Taksim jak fatum

Marek Zaleski

Czym jest najnowsza powieść Stasiuka, której bohater rozpamiętuje swoje eskapady w „podkarpackim Beneluxie”, gdzieś między Gorlicami, Budapesztem i Bukaresztem?

Jeszcze 1 minuta czytania

Powieścią przygodową, melodramatem czy raczej kartką z dziejów raczkującego prowincjonalnego kapitalizmu i obrazkiem z historii nowej wędrówki ludów za łatwym i szybkim zarobkiem? Thrillerem czy przekornym dopiskiem do diagnozy kondycji ponowoczesnego wagabundy? Portretem zbiorowym „wyklętego ludu ziemi”, któremu zdjęto kajdany po to tylko, by zaraz nałożyć nowe? Katastroficznym proroctwem i elegią czy hymnem pochwalnym, pochwałą wartości, które − mimo wszystko − przetrwały?

Chyba tym wszystkim naraz. Tę jej właściwość kładę tu za atut, choć niektóre wątki pozostają w dysonansie. I chyba jednak zamierzonym przez autora: przewagi i zwycięstwa jego bohaterów, choć spektakularne, są chwilowe. Bohaterowie pozostają w kole fatalnych przeznaczeń: „wszystko zmierzało do zera, do nicości”. Nad „karpackim Beneluxem” rozpościerają się chmury Cioranowskiego nieukontentowania, które już nieźle dało się we znaki narratorowi „Jadąc do Babadag”.

Taksim to dzielnica Stambułu i zarazem miejsce misji specjalnej, jaką ma do wykonania Paweł, narrator powieściowy, handlarz podrabianymi w Chinach „szmatami” z nalepkami Paris-London-New York. On i jego partner w interesach, Władek, są lekko cynicznymi beneficjentami  nowej „cywilizacji śmietnika”, czyli nastawionej na produkowanie tandety globalistycznej gospodarki, której istotą jest zachłanna ekonomia obliczona na szybki obrót – tanie i nietrwałe rzeczy, błyskawicznie psują się po to, by trzeba było kupić nowe.

Andrzej Stasiuk, „Taksim”. Czarne,
Wołowiec, 328 stron,
w księgarniach od 28 września 2009
Nie można zatrzymać karuzeli rozbudzonego i niszczycielskiego pragnienia: o tym w swoim czasie pisali krytycy społeczeństwa masowego. Wczesna powieść Georgesa Pereca „Rzeczy” (wyd. polskie 1967) opowiadała właśnie o tym. Perec dał swej powieści motto z pisarza rozpaczy, Malcolma Lowry’ego: „Nieobliczalne są dobrodziejstwa cywilizacji, niewymierna jest siła produkcyjna wszystkich rodzajów bogactw zrodzona przez wynalazki i odkrycia naukowe. Wprost niepojęte są wspaniałe wyczyny płci ludzkiej w celu uczynienia ludzi szczęśliwymi, wolniejszymi i doskonalszymi. Nie mają sobie równych krystaliczne i płodne źródła nowego życia, które wciąż są niedostępne spragnionym wargom ludzi nadal wykonujących swoje żmudne i bestialskie zadania”.

Żmudne zajęcia handlarza w cywilizacji wiecznego niedostatku, potu, śmierdzącego dymu papierosowego, wiecznego niedospania,  przemocy, nad którą unosi się zapach piwa i palinki, okazują się właśnie bestialskie. Władek i Paweł dostają zlecenie od międzynarodowej mafii: mają przemycić przez zieloną granicę tanią siłę roboczą – Pakistańczyków. Historia zatacza koło: używane szmaty okazują się nieoczekiwanie szmatami ludzkimi, a powieść nagle staje się kartką z dziejów nowoczesnego niewolnictwa.

Opis stłoczonych w furgonetce Pawła nielegalnych imigrantów przypomina opis czarnych robotników z faktorii w „Jądrze ciemności” Conrada. Ale historia płata figla: Władek zakochuje się w Evie, kasjerce z wędrownego lunaparku, Rumunce, która została sprzedana szefowi mafii przez swego własnego ojca. Chce ją wykupić i uwolnić. To dlatego Paweł pojedzie do Taksim. Taksim jest jak fatum.

Świetnie napisana powieść Stasiuka pełna jest przekornych literackich (i nie tylko) odniesień. Władek, świeżej daty inteligent na uwięzi „neurozy pańszczyzny”, to podkarpacki Ulisses, ale i Orfeusz, a także współczesny Zagłoba. Czarodziej słowa i zarazem superman wychodzący obronną ręką z najtrudniejszych opresji. Ale i Stasiukowy „karpacki Benelux” to współczesne Dzikie Pola.

To znak czasu: Stasiuk funduje swoim czytelnikom kilka powieści w jednej. Jedzie po bandzie, bawi się własną brawurą, ironizuje, gra na niejednoznaczność. Późny wnuk Sienkiewicza podaje rękę czytelnikowi Ciorana. Finał jest optymistyczny: okaże się, że Paweł mimowolnie bierze udział w sztafecie pokoleń.

Genius loci sprawia więc, że nie wszystko stracone? Ale wrażenie, jakie wynosimy z lektury, jest zgoła inne: ta kraina, wraz z mieszkańcami, to złe miejsce. „Karpaty (…). Jakbyś się nie obrócił, dupa zawsze z tyłu”.  Wszystko się zmienia, ale te zmiany nie przynoszą niczego nowego.
Kraina jest metaforą naszej części Europy. Nieważne czy mieszkasz w Warszawie, Medziborie czy Bukareszcie. Naznacza klęską, skazuje na gorączkowe życie na jałowym biegu, na stale to samo, na tymczasowość.

Co zostaje? Ucieczka w prawdziwy świat, który zawsze jest gdzie indziej, albo trwanie w kole udręczeń. Studiowania własnego pecha, krzątanina, w której trzeba od czasu do czasu wykonać piękny gest, wziąć udział w tutejszej sztafecie pokoleń, by zacząć nowy dzień bez obrzydzenia do samego siebie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.