PROJEKT SPEKTAKL: Kierownik techniczny
CC0 License

18 minut czytania

/ Teatr

PROJEKT SPEKTAKL: Kierownik techniczny

Rozmowa z Romanem Bernatem

Mam swoją teorię: im mniej czasu na przygotowanie spektaklu, tym projekt techniczny bardziej przejrzysty, spójny

Jeszcze 5 minut czytania

MATEUSZ WĘGRZYN: Co należy do zadań kierownika technicznego Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu?
ROMAN BERNAT:
Dział techniczny to dosyć specyficzna jednostka, która zajmuje się przygotowaniem i eksploatacją spektakli, zabezpiecza rekwizyty i kostiumy do bieżących spektakli, ale też trzyma pieczę nad tym, co zeszło z afisza. Prowadzimy magazyn archiwalnych kostiumów i rekwizytów. Nasz dział składa się z kilku pracowni. Nie są licznie obsadzone, takie mamy realia, ale wyrabiamy się. Jeśli jest potrzeba, posiłkujemy się pracownikami, którzy odeszli na emeryturę, ale zachowali swoje – często niepowtarzalne – zdolności. Konkretnie, moją rolą jest przyjąć i zaopiniować projekt scenografii spektaklu, który dopiero ma mieć swoją premierę. Dość restrykcyjne przepisy określają, jak taki projekt powinien wyglądać. I potem reżyser, scenograf i kostiumolog spotykają się z wyznaczoną przez dyrektora komisją do odbioru projektu. W jej skład poza mną wchodzą jeszcze inspektor BHP, inspektor PPOŻ, kierownicy poszczególnych pracowni.

Czyli podczas spotkania z panem zderza się wyobraźnia artystyczna z technicznymi realiami.
Tak. Nie ukrywam, że często zdarza nam się pracować z ludźmi młodymi, którzy nie zawsze mają pojęcie o tym, że fizyka ma swoje prawa i po prostu nie da się, żeby coś „zawisło i lewitowało”, nie da się wykonać czegoś na zasadzie: „ach, jakoś to będzie” lub – jak często słyszę – „jakoś zrobić”. Przepisy wyznaczają takie warunki, żeby aktorzy i osoby obsługujące spektakl nie doznały uszczerbku na zdrowiu. Później projekt trafia do realizacji. Najczęściej autorzy kostiumów zaopatrują nas w materiały, a następnie nasze dwie panie zabierają się do szycia. Obecnie w pracowni krawieckiej mamy właściwie jeden etat, a w porywach zwiększamy go do półtora. Jeśli jest wyjątkowy nawał pracy, zlecamy wykonanie komuś z zewnątrz lub przyjmujemy na jakiś czas dodatkową osobę. W pracowni stolarskiej pracują już prawdziwi mistrzowie produkcji, łącznie z tapicerem jest ich dwóch. Wykonywane tam są różne konstrukcje z drewna. Najczęściej, jeśli scenograf nie ma jeszcze gotowego pomysłu, staramy się coś podpowiadać, wykorzystując sprawdzone rozwiązania. Oczywiście za każdym razem jest to coś innego. W teatrze nie ma nudy, każdy spektakl jest indywidualny. Pojawiają się choćby takie pomysły, że nad sceną pudełkową ma przefrunąć bocian – robimy i takie rzeczy. Czasami źle zaczepiona linka powoduje, że bocian leci tyłem… To są tylko teatralne smaczki, w filmie zaraz następuje stop, cięcie i nowe ujęcie.

Natomiast jeśli jest potrzeba wykonania konstrukcji stalowych, to zlecamy to komuś z zewnątrz.

Nie ma pracowni ślusarskiej?
Już nie ma, kiedyś, dawno temu była. Tak samo jak pracownia modelatorska, osobno tapicerska, która dzisiaj jest tylko w okrojonym zakresie. Pracownie krawieckie były dwie – damska i męska, istniała też pracownia szewska.

PROJEKT SPEKTAKL

Wspólnie z Instytutem Teatralnym publikujemy cykl wywiadów z realizatorami, którzy – choć często pozostają w cieniu reżysera i aktorów – są także odpowiedzialni za przebieg przedstawienia teatralnego. To asystenci, inspicjenci, teatralni technicy, reżyserzy świateł, twórcy ruchu scenicznego, autorzy wideo. W naszym cyklu rozmawiamy z tymi, o których często niesłusznie się zapomina.

Na jaki okres przypadła likwidacja ważnych pracowni?
Skupiło się to w okresie transformacji – część pracowników odeszła na emeryturę, inne etaty zlikwidowano. Osobiście zajmuję się zamawianiem, doborem materiałów i zlecaniem obliczeń statycznych. Zgodnie z prawem zamówień publicznych, prowadzę także weryfikację wszystkich podmiotów, które chcą z nami współpracować – chodzi o ceny i fachowość.
Garderobiana, pomoc garderobianej oraz rekwizytor także mają niezwykle odpowiedzialne zadania. To oni dbają o komplet narzędzi i kostiumów aktora. Kiedyś na wyjeździe, podczas grania „córki Fizdejki”, zdarzyła nam się śmieszna niespodzianka. Nasz wspaniały aktor, Wiesław Cichy, w pewnym momencie miał machnąć chorągiewką na znak kolejnej sceny. Rekwizytor z bladą twarzą spostrzegł, że chorągiewka jest obok niego w kulisach…, ale przytomny Wiesio wyciągnął z kieszeni chusteczkę, w którą zaopatrzyła go garderobiana, i dzięki temu spektakl poszedł z jeszcze lepszą energią. Dla nas była to wpadka, widz nawet nie zorientował się, że coś jest nie tak.

Jak powinno być, wie tylko aktor i reżyser – to zawsze uspokaja.
Oczywiście. Czasami aktor gra rolę po swojemu, to znaczy niekoniecznie używa słów z egzemplarza reżyserskiego. Wtedy potrzeba niezwykłego wyczucia akustyka i oświetleniowca, żeby nie zgubić wątku. Wprawdzie walczy o to inspicjent, ale to inni operują konkretnymi urządzeniami.

Po przygotowaniu spektaklu pracę przejmuje w miarę stała ekipa jego obsługi, tzw. maszyniści sceny, którzy daną dekorację albo w kontakcie ze mną, albo pod okiem scenografa ustawiają na scenie tak, aby aktorzy jeszcze przed premierą mieli możliwość zagrania i okrzepnięcia w nowej przestrzeni. Potem trzy próby generalne, premiera, brawa, ciśnienie opada, zabieramy się za kolejny projekt i już tylko wspominamy dawne wpadki.

Dział administracyjny jest osobną jednostką?
Wykonuje wszystkie zadania pozasceniczne, niezwiązane z pracą artystyczną. Zlecanie remontów, wszelkich napraw, zarządzanie pokojami gościnnymi, dbanie o czystość i zaopatrzenie biur. Nie ma możliwości, żebym w razie nawału pracy kierownika administracyjnego powiedział mu: sorry, to nie jest moja działka. Jeśli tylko jest potrzeba, włączamy się do pomocy. Na przykład modernizacja naszego Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu trwa już od kilku ładnych sezonów. W tym momencie kończymy modernizację dziedzińca, w tak zwanym międzyczasie piszemy też programy operacyjne do ministra, dzięki czemu pozyskaliśmy spore środki. Udało nam się jako działowi technicznemu przeprowadzić modernizację garderób i zaplecza technicznego, wyposażyliśmy stolarnię, pracownię krawiecką i tapicerską oraz kabiny akustyka i oświetleniowca, kupiliśmy też sprzęt plenerowy do nagłośnienia i oświetlenia.

To już chyba kwoty rzędu kilku milionów.
Myślę, że grubo ponad. Teatr pozyskał ponad 12 milionów na modernizację i wszystkie te pieniądze spożytkował kierownik administracyjny. Teatr po pięćdziesięciu latach ma inne oblicze. Nie ma już zatykających się rur i niedrożnych odprowadzeń burzowych, które powodowały, że instalacja zapychała się przy każdej większym deszczu i zalewała scenę z zapleczem. Wszystkie akcje z piaskiem w workach na szczęście mamy już za sobą i myślę, że będzie tylko lepiej.  I nie zajmujemy się jedynie sceną, ważna jest też przestrzeń wokół niej.

Roman Biernat / archiwum prywatneRoman Bernat / archiwum prywatne

Spotkaliśmy się przed teatrem, gdzie koordynował pan prace nad modernizacją dziedzińca. Mówił pan, że „walczycie z betonową pustynią”. To duży problem wielu polskich teatrów odnowionych w niedawnym czasie. Skąd w projektach renowacyjnych pomysły na zamianę przestrzeni teatralnych w chłodne molochy korporacyjne, z marmurem, betonem i stalą nierdzewną? Dlaczego tak często teatry publiczne stają się twierdzami?
Wszystko ulega okresowej modzie, teatr podobnie. Był czas, kiedy graliśmy tylko i wyłącznie z widownią na scenie. Wtedy poszukiwano bliskości widza z aktorem. Ustawialiśmy podesty sceniczne na proscenium, zabudowując szczelnie okno sceniczne, cały spektakl odgrywano w pudle sceny. Przez pięćdziesiąt lat przeważnie graliśmy z tradycyjnie ustawioną widownią, ale nagle okazało się, że nowinki dotarły również do Wałbrzycha. Teraz, od kilku sezonów, panuje moda na granie w jednej płaszczyźnie z widownią, więc zabudowujemy podestami nasze miękkie fotele i ustawiamy na nich siedzenia. Chyba podobnie jest, jeśli chodzi o aktualny dizajn w projektach budynków teatralnych. Granit wiedzie chyba już wszędzie prym i dzięki temu mamy granitowe ulice, chodniki, dziedzińce.

Jak zaczęła się pana przygoda z teatrem?
To czysty przypadek. Karierę zawodową zaczynałem na początku lat 80., kiedy przeprowadziłem się z Wrocławia do Wałbrzycha. Nagle okazało się, że nie jestem już studentem i wtedy miejscowa komisja poborowa strasznie chciała zagiąć na mnie parol. Wiedziałem, że pracownicy górnictwa nie są werbowani do wojska, dlatego zatrudniłem się na kopalni, a po roku przeniosłem się do przedsiębiorstwa robót górniczych, gdzie w dosyć szybkim tempie awansowałem i zostałem sztygarem maszynowym. Przy realizowaniu technicznych projektów teatralnych mam możliwość wykorzystania doświadczenia, które nabyłem w przemyśle ciężkim. Lata 90. przyniosły ogromną zmianę – górnictwo wałbrzyskie przestało istnieć. Po 1994 roku robiłem różne rzeczy, prowadziłem własne firmy. Pod koniec 2003 roku, kiedy akurat byłem wolnym strzelcem do zagospodarowania, zadzwoniła do mnie obecna pani dyrektor, Danuta Marosz, z propozycją pracy. Powiem szczerze – odmówiłem wtedy. Powiedziałem, że nie znam specyfiki pracy teatru, mógłbym raczej zjechać na dół, pomóc zbudować taśmociąg, ..doradzić jak należy zamontować ładunki wybuchowe, ale teatr? W tym czasie zadziałał duch opiekuńczy mojej żony, która powiedziała mi: „A spróbuj”. Próbuję do dzisiaj. Tu w moim biurze wywiesiłem plakat ze szczególnie bliskiego mi spektaklu – „Kopalnia”, którego reżyserem był nasz ówczesny dyrektor artystyczny, Piotr Kruszczyński. To był dla mnie początek teatralnej drogi. Udało mi się zwiedzić z teatrem wałbrzyskim kawał świata. Kiedy pracowałem w górnictwie, to nie było możliwe. Jeździmy regularnie na festiwale, przeglądy. Te wszystkie smycze z identyfikatorami, które pan tutaj widzi, pochodzą z naszych wyjazdów gościnnych. Objechaliśmy większość Europy. Byliśmy nawet w Seulu, gdzie przyjęto nas bardzo ciepło. Tam zaskoczeniem dla mnie było to, że zespół techniczny to kobiety. Transportem dekoracji zajmowały się pracownice, które świetnie sobie radziły. Oczywiście mają tam inne możliwości finansowe, technologiczne. Ze względu na ograniczenia budżetowe dużo produkujemy z drewna i stali, natomiast ich stać na aluminium, więc panie mogą śmiało żonglować dekoracją. U nas często do transportu potrzebujemy 6 czy 8 mężczyzn. Ostatnimi czasy budujemy bardzo skomplikowane konstrukcje, które trzeba postawić, zabezpieczyć tak, żeby nie stanowiły zagrożenia dla aktorów, a następnie zdemontować i przechować. To wszystko wymaga siły rąk. Ale nie tylko w Korei kobiety pracują w dziale technicznym. W Paryżu spotkaliśmy Nicole, która odważnie nosiła dekoracje. Wtedy zrozumieliśmy, że jesteśmy trochę z innego świata. U nas kobiety jeszcze do dziś całuje się w rękę, choć i nasza rzeczywistość ewoluuje i widzi się często, że wiele z nich prowadzi tiry i autobusy. I przestaje to dziwić.

Mówił pan o redukcjach etatów rzemieślników teatralnych. Temat znowu niebezpiecznie powraca za sprawą doniesień o obniżaniu dotacji dla Teatru Dramatycznego. Kryzys finansowy jest głównym argumentem polityki organizatora, która poprzez oszczędzanie na kulturze powoli zmierza do zamykania ważnych instytucji, i to w roku jubileuszowym dla teatru publicznego.
Tak jak wspomniał pan na początku, wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo instytucje publiczne są unikatowymi konstrukcjami osobowymi. Władze często myślą: to można zredukować, tamto obciąć i jakoś sobie dadzą radę. W którymś momencie od odchodzącego już marszałka województwa dostaliśmy informację o radykalnym obniżeniu budżetu. Gdyby to się zdarzyło, właściwie pieniądze wystarczyłyby nam na wypłacanie sobie pensji, siedzenie w nieogrzewanych i nieoświetlonych pokojach, i nieprodukowanie spektakli, bo na tworzenie nowych już nikt finansowania nie przewidział. Na szczęście nowy zarząd spojrzał na tę sprawę fachowym okiem, był otwarty na rozmowy i dzięki temu trwamy i produkujemy. Teraz przygotowujemy się do kolejnej premiery, tym razem plenerowej. Wszystko to pozwala na lekki optymizm, ale oczywiście nie zapominamy o oszczędzaniu. Okroiliśmy etaty w pracowni krawieckiej, w pracowni stolarskiej mamy tylko dwie osoby, maszynistów sceny już trzech, oświetleniowców i akustyków łącznie czterech – to jest cały skład. Często sam zakładam teatralne ubranie robocze i pomagam im w pracy. Każdy zna swoje miejsce, wie co ma robić.

Wartość społeczna teatru wałbrzyskiego powinna mieć znaczenie dla decydentów. 
To niewymierna wartość. Zdaliśmy sobie z tego sprawę, kiedy Wałbrzych pogrążył się w mizerii ekonomicznej, kiedy zaczął być postrzegany jako miasto na końcu świata, gdzie tylko bezrobocie i biedaszyby. Wtedy wzięliśmy sobie za punkt honoru udowodnienie, że w tym mieście nie tylko nielegalnie wydobywa się węgiel i pobiera zasiłki, ale też uprawia się kulturę z nie byle kim. Mam na biurku mapkę, która odzwierciedla wszystkie nasze wyjazdy krajowe – od początku mojej pracy każdy punkt przypieczętowuję kropką. Po jakimś czasie nie dublowałem już kropek, a mapa jest bardzo wypełniona – to wszystko pokazuje nasz zasięg. Jutro wyjeżdżamy na festiwal do Jeleniej Góry. Gramy w dość nietypowym miejscu, bo w hangarze lotniczym z 1932 roku. Kolejne ciekawe wyzwanie – jak zamontować dekorację, kiedy nie ma desek sceny i nie możemy wywiercić dziur. Ale już nie takie historie ogrywaliśmy.

Nie jesteśmy zapomnianą dziurą, ale ważnym miejscem, gdzie są wielkie nadzieje, oczekiwania artystyczne i potrzeby. Cenna jest wymiana – do nas też przyjeżdżają inne teatry. Dzięki temu mam znajomych w całej Polsce. Wymieniłem się numerami telefonów z wieloma ludźmi teatru. Jeśli tylko potrzeba jakiejś pomocy przy produkcji, okazuje się na przykład, że nie ma specjalistycznego materiału czy urządzenia, możemy na siebie liczyć. Do mnie czasem dzwonią koledzy z Bydgoszczy czy Warszawy, ja także proszę nieraz o radę. To wszystko buduje większe poczucie wspólnoty i chęć dalszego działania – na terenach wałbrzyskich to bardzo ważne. Myślę, że mieszkańcy Wałbrzycha są też dumni ze swojego teatru. Liczba widzów to u nas zawsze duże cyfry. Na sam festiwal Wałbrzyskie Fanaberie Teatralne, trwający tydzień, przychodzi ponad tysiąc widzów. Zdarza się, że widzowie odchodzą z kwitkiem. Nawet moi znajomi, którzy pytani o wyjście do teatru, mówią: „Ach, jakoś wiesz, nie było okazji, rodzina przyjechała…”, „Mam malowanie..” i tym podobne, zawsze jednak dodają: „Ale dobrze, że gracie, bo między innymi dzięki temu Wałbrzych inaczej wygląda w oczach reszty Polski”. Mamy nie tylko lokalnych widzów, przyjeżdżają do nas z Kamiennej Góry, Jedliny Zdrój, Wrocławia. Cieszy mnie, kiedy znajomi dzwonią i proszą, żebym zarezerwował im bilet. To dowód uznania i zaufania. Robienie czegoś tylko dla siebie, we własnym gronie, dla poklepania się po plecach, nie ma sensu.

Co, oprócz fachu w ręku, umiejętności praktycznych, powinno cechować dobrego pracownika technicznego w teatrze?
Ważne jest zaangażowanie i odporność na zmianę koncepcji, co zdarza się szczególnie przed premierą. Mamy swoją teorię: im mniej czasu na przygotowanie spektaklu, tym projekt techniczny bardziej przejrzysty, spójny, a im więcej czasu mają realizatorzy, tym częściej zmieniają kierunki. Wtedy z dnia na dzień musimy burzyć projekt i wszystko układać na nowo. Cenna jest też odporność na różne stresowe zachowania realizatorów. Konieczne są zdolności manualne, w naszym dziale trzeba sobie radzić z zakrętarką, młotkiem, piłą, wyrzynarką i wieloma narzędziami. Trzeba mieć też świadomość, że teatr to nie instytucja, w której pracuje się „od godziny do godziny”, ale „od pomysłu do realizacji”. Kiedy trzeba było czasem zrobić nadgodziny lub przyjść do pracy w weekend, to nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś powiedział, że nie może.

À propos – czym jest rider techniczny i wyjazdowy?
Przed premierą jeszcze raz zbiera się komisja, która już wykonaną dekorację zatwierdza pod względem bezpieczeństwa. Wtedy powstaje tzw. protokół odbioru dekoracji. Na podstawie informacji pozyskanych od akustyka i oświetleniowca oraz wiedzy wynikającej z projektu, określam potrzeby techniczne realizacji – ilość reflektorów, moc urządzeń nagłaśniających itd. – i sporządzam rider techniczny spektaklu. Staram się najprostszym językiem, a jednocześnie wyczerpująco opisać przymioty danej dekoracji, tak, żeby ktoś, kto będzie chciał nas zaprosić na inną scenę, mógł określić możliwości gabarytowe, np. czy wysokość komina scenicznego pozwala na podniesienie ścian, tak jak choćby w spektaklu „Balladyna. Kwiaty ciebie nie obronią”, czy wielkość widowni umożliwi pokazanie projekcji, jak np. w „Na Boga!”. Rider zawiera wszystkie najważniejsze informacje techniczne, łącznie z liczbą aktorów i wszystkimi potrzebnymi numerami kontaktowymi. Często dołączamy plan świateł. Takie dokumenty dostaję też od innych teatrów. Każdy ma swój sposób na sporządzenie ridera, nie ma jednego wzoru. Zawsze i tak telefonicznie rozmawiamy na bieżąco, bo komunikacja w teatrze to podstawa.

Zespołowość?
Był taki czas, kiedy teatr otrzymywał tak dużo zaproszeń na festiwale, że my, pracownicy teatru, przebywaliśmy ze sobą dłużej niż ze swoimi rodzinami. Często przyjeżdżaliśmy do Wałbrzycha, szliśmy do domu, żeby zabrać plecak z kolejną porcją czystej bielizny i ruszaliśmy w dalszą trasę. Praca nocna na scenie, potem udział w próbie, razem w hotelu – czasami funkcjonowaliśmy jak skoszarowani w wojsku. Czujemy wspólnotę. Jeden drugiego zawsze zastąpi – jeśli wiem, jak coś zrobić, a widzę, że kolega nie wyrabia, to wstydziłbym się spojrzeć w lustro, gdybym mu nie pomógł. Nigdy nie musiałem w wyraźny sposób dyscyplinować czy mobilizować swoich kolegów z działu, każdy wie, co robić. Zawsze możemy na siebie liczyć. Jechaliśmy kiedyś ze spektaklem „Kufehek” do Warszawy, gdzie pokazywaliśmy go na Scenie Małej Teatru Narodowego. Po czasie okazało się, że zabraliśmy wszystko prócz „kufehka”. Był to walec wykonany z pleksi i sklejki, niestety o dość dużych gabarytach. Kiedy ubłagałem naszą ówczesną kierowniczkę literacką – kobietę o wysokości trochę ponad 150 cm – żeby nam to przywiozła w ostatniej chwili, okazało się, że kufehek nie mieści się w drzwiach pociągu, więc za każdym razem, w podróży z dwiema przesiadkami, Kasia musiała prosić o otwieranie tylnych drzwi ostatniego wagonu. O szóstej rano cały zespół techniczny poszedł ją witać na dworcu. Na ten sam festiwal, zaraz po nas, przyjechał zespół ze spektaklem „Gadająca mucha”. Oczywiście nie zabrali muchy.

Cykl PROJEKT SPEKTAKL powstaje we współpracy z Instytutem Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego.

...


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.