Wiersze Urszuli Honek są nawiedzone. Nie tylko w dosłownym sensie – krótkie wiersze w drugim tomiku młodej, ale bardzo dojrzałej poetki są jak koszmary utrwalone na czarno-białej kliszy o wysokim kontraście. Honek stosuje radykalne zestawienia obrazów, mówi o sprawach drastycznych, najbardziej ostatecznych, nie boi się też najbardziej ostatecznych słów: miłość, śmierć. Ujawniają się one tu tak namacalnie i materialnie, jak przyroda albo trwający w bezruchu stary sprzęt, przedmiot codziennego użytku, który wciąż się omija, więc nigdy się go nie kontempluje.
W pierwszym tomiku Honek, „Sporysz”, zachwyciła mnie brutalna szczerość, nieoszczędzanie żadnego elementu świata przedstawionego, niecofanie się przed żadną niewygodną prawdą. Rzadko spotyka się taką pewność języka i ręki. Tomik wypełniały krótkie, rwane prozy, bez miejsca na oddech. Także w „Pod wezwaniem” znajdujemy znane ze „Sporysza” motywy: świat wiejski, zimny, z dala od współczesnej cywilizacji; domy, które płoną; życie, którego utraty nikt nie opłakuje; ludzi rządzonych pierwotnymi instynktami, brutalnych, ale też brutalizowanych przez ciężką pracę i trudy życia. To świat przeklęty, bez szans na zbawienie. Obie te książki, mimo odżegnywania się od polityczności, trzymania się na uboczu intelektualnych mód, są też wstrząsającą opowieścią o przemocy wobec kobiet.
Urszula Honek, „Pod wezwaniem”. WBPiCAK, 44 strony, w księgarniach od września 2018
„tak mnie nauczono: ciągle się skradać” – zaczyna się tom. Kobiety zostały nauczone, by być niewidzialne. Bohaterki Honek, choć stworzone, by kochać, czeka okrucieństwo, sponiewieranie i śmierć. Kobieta jest kozłem ofiarnym tego świata. Została jej odebrana wszelka indywidualność, poza indywidualnością ofiary, ciała-trupa: „mogłaś być wierna, jak wszystkie kobiety od nas. (…) może lepiej, gdyby cię nie było. moja mała pohańbiona”. Wszechobecny, przepełniony zmysłowym erotyzmem sadyzm, zakleszczenie kobiet i mężczyzn w sadomasochistycznych, namiętnych związkach przeraża, ale też hipnotyzuje, odurza. Zwłaszcza sąsiedztwo cierpienia i rozkoszy: „noc w noc myślałem o tym, że krzyczałaś”. I zakazana bliskość chorych i zdrowych miłości: „budzę się w nocy, żeby myśleć o ojcu, który nie będzie / ojcem mojego dziecka”.
Świat wierszy Honek jest odrealniony, jak u Leśmiana czy Grochowiaka pełen okrutnych, ale i zmysłowych obrazów, wydaje się jednak chwilami zapisem wręcz kronikarskim, dokumentalnym. Wiele wierszy napisanych jest w drugiej osobie liczby pojedynczej, kiedy kochanek mówi do martwej dziewczyny. To świat z „Dziadów” Mickiewicza, który spotyka Elfriede Jelinek: „była głupią, brzydką dziewczyną, mówili. / chodziła po lasach, straszyła kogo popadnie, kradła dzieci i mężczyzn. / wlejcie w jej gardło rtęć”. Honek chodzi po polskiej wsi i znajduje tam kłębowisko przemocy: „mężczyzn niech wywiozą do spalarni. / jeżeli bóg jest, odbierze im języki, żeby w śmierci nie przywoływali swoich kobiet”. I choć bohaterka opuściła rodzinne strony, te najwyraźniej nie mają zamiaru opuścić jej: „przez wiele dni przewracałam się w tym samym miejscu, ubierałam się jak do trumny”.
Roztaczana przez Honek ciemność każe zmienić tempo uczuć i emocji, dać się pochłonąć. „psy wyją, jakby bito je prętami. zostawcie, proszę, tylko raz go dotykałam. zaraz przygotują wodę, wyczyszczą mnie do krwi”. Świat w tych wierszach jest osobliwie bezczasowy, pozbawiony jakichkolwiek nowoczesnych odniesień i rekwizytów. Poetce udaje się stworzyć język opisujący emocje, lęki i doświadczenia, które od razu wydają nam się własne. Honek pisze tak, jakby nie trwały żadne debaty nad postpostmodernizmem, nad końcem poetyckiego języka: „piasek zgrzyta między zębami, gdy wymawiam jego imię. tak zgrzyta, gdy kurwie wychodzi z krtani i serca”.
Krtań i serce, ciało i dusza. U Honek doświadcza się najczęściej i najprawdziwiej za pomocą ciał, a uprzywilejowany dostęp do transformacyjnego cielesnego doświadczenia mają właśnie kobiety. W moim ulubionym wierszu „Knuty” oszołomiona niewyobrażalną traumą bohaterka odnajduje jakby swojego sobowtóra, i w tym kazirodczym autoerotyzmie najprawdziwiej odczuwa: „jesteś mokra, moja siostro, jak zwierzę wydarte z łona, zakopane pod gruszą, z której owoce smakują najbardziej. rozgniatam je w zębach, karmię cię miąższem, będziesz mogła rodzić nowe i miękkie. cała jesteś w piórach, gdy w nocy słychać pukanie do drzwi. stroszysz się”.
„Sporysz” był bolesnym dziewczęcym Bildungsroman, opisem wchodzenia młodej kobiety w dorosłość, miłość, erotyzm, ból i śmierć. „Pod wezwaniem” jest jeszcze bardziej wydestylowane, pozostawia tylko najpotrzebniejsze słowa, porzuca turpistyczną kwiecistość, która mogłaby służyć podkręceniu efektu. Po trudnym młodzieńczym wieku przychodzi wiek jeszcze trudniejszy.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).