Kości psa
Lingua Ignota, kadr z teledysku „Perpetual Flame of Centralia”

11 minut czytania

/ Muzyka

Kości psa

Jakub Orzeszek

Utwory z płyty „Sinner Get Ready” projektu Lingua Ignota są apokaliptycznymi hymnami, w których Kristin Hayter, niby prorokini zagłady, przemawia głosem mściwego bóstwa. Najciekawsze tutaj jednak jest zderzenie erotyki z fanatyczną religijnością

Jeszcze 3 minuty czytania

Me and the dog, we died together – tak zaczyna się „Pennsylvania Furnace”, pierwszy z dwóch singli zapowiadających nowy album Kristin Hayter „Sinner Get Ready”, tak jak poprzednie płyty nagrany pod pseudonimem Lingua Ignota. Tytułowe słowo furnace można przekładać różnie: piec, kocioł, palenisko, a bardziej metaforycznie – piekło. Ale i krematorium. Słuchając tego wersu, śpiewanego przez Kristin Hayter jeszcze bez akompaniamentu fortepianu, tylko z melancholijną rezygnacją i efektem pogłosu, pomyślałem o fotografiach Sally Mann z cyklu „Eva”. Na tych kilku zdjęciach artystka postanowiła utrwalić proces dekompozycji ciała swojej charcicy rok po jej śmierci – techniką kolodionową, podatną na zacieki i smugi, jakby dla podkreślenia kruchości tego, co zostało na nich przedstawione. A była to kupka spróchniałych kości, rozsypujących się w bezforemne grudki materii. Gdzie indziej – rozłożona jak żałosny ręcznik skóra psa, którą Mann i jej mąż oddali do oprawienia.

W dziwnych, niewolnych od perwersji, choć na swój sposób czułych zdjęciach artystka mówi właśnie: część mnie umarła razem z psem. Ale także: umieram dokładnie tak, jak umiera pies. W książce „What Remains” zdjęcia charcicy sąsiadują ze zdjęciami ciał ludzkich, rozkładających się na „trupiej farmie” Uniwersytetu Tennessee. Ta sama technika fotograficzna i ten sam obraz naturalnego rozluźniania się tkanek, powolnego wsiąkania w humus. Można by się spodziewać, że fotografie Mann stają się skargą – ale nie. Nie ma w nich krzykliwych, steatralizowanych gestów. Jest raczej cierpliwe i empatyczne utożsamienie się z Nekrosem, jak powiedziałaby Ewa Domańska, rozwiązywanie antropocentrycznego gorsetu, trzymanie się blisko materii, pozytywna nauka de-humanizacji, czyli od-stawania się człowiekiem.

W „Sinner Get Ready” podobne rozpoznanie prowadzi Kristin Hayter do przeciwnego wartościowania. Jego efektem jest metafizyczna rozpacz rodem co najmniej z „Kaina” Byrona. Następne wersy z „Pennsylvania Furnace” przenoszą nas bardzo daleko od Sally Mann i jej fotograficznych przekroczeń. Martwy pies pojawia się tu, dość przewidywalnie, jako odniesienie negatywne. Jego ciało jest truchłem, padliną, która przypomina bohaterce pieśni, że na tym świecie śmierć wszystko zmiecie, a ściśle – że w tym ziemskim piecu wszystko spłonie (And all that I’ve learned is everything burns).


W wideoklipie do „Pennsylvania Furnace” wizualną metaforą tej prawdy jest samotna chata, którą pochłania gęsty karmazynowy dym. W jednym z kadrów Lingua Ignota zastyga na tle pożaru i wznosi ręce ku sinemu niebu, jak posąg z nieruchomą twarzą albo jedna z mistyczek z barokowego malarstwa. To chyba najczęściej powtarzany gest zarówno w tym, jak i w drugim klipie, do „Perpetual Flame of Centralia” – uniesione ręce i twarz zastygła w natchnieniu lub przerażeniu. Gest nie tylko aktorski, ale i muzyczny. Niskie akordy fortepianu, totemiczne bębny, przeciągane liry, czysty wokal Hayter rozchwiany wibrującymi, zmultiplikowanymi chórami, organy kościelne zmieszane z szarpaniną banjo i przesterami, wściekłe eksplozje kakofonii – znaki zarazem ostrzegawcze i błagalne rozbrzmiewają w całym albumie, od pierwszego do ostatniego dźwięku. Razem z tekstami, które przekazują dokładnie ten sam komunikat, nie pozostawiają zbyt wiele przestrzeni na wolność słuchania.

Utwory z „Sinner Get Ready” są apokaliptycznymi hymnami, w których Ignota, prorokini zagłady, przemawia głosem mściwego bóstwa. Sinner, you better get ready / Sinner, you better get ready, hallelujah / In unforgiving night God came – śpiewa w „Many Hands”, a w „Repent Now, Confess Now” dodaje: He will take your legs and your will to live / If you do not confess now, confess now. Skoro apokalipsa jest już gdzieś postanowiona i nic tego nie zmieni, Lingua Ignota, „Sargent Get Ready”, Sargent House 2021Lingua Ignota, „Sinner Get Ready”, Sargent House 2021nietrudno ulec pokusie skrajności. Bohaterka Hayter jest stale rozdarta między tymi biegunami. Zatraca się w machinie zniszczenia, modląc się w „I Who Bend the Tall Grasses” o śmierć jednego z męskich oprawców, których w twórczości Ignoty nie brakuje: I don’t give a fuck / Just kill him / You have to, by znowu w „Pennsylvania Furnace” osiągnąć spokój iście błogosławiony: Within the Lord, I cast off all my earthly bonds / There is victory in Jesus / Jesus / Jesus.

Trafiamy tu w sam środek fantazmatów znanych z poprzednich płyt Hayter. Ich matecznikiem jest mroczne, duszące chrześcijaństwo o zabarwieniu gotycko-purytańskim. Klimat amerykańskiej prowincji z sekciarską religijnością małych społeczności, gdzie po godzinach Szatan gości w każdym domu (by sparafrazować polski tytuł głośnego reportażu Lawrence’a Wrighta). Patologiczna, gwałcąca męskość ubrana w habit dostojeństwa. Fanatyczna moralność bigotów. Samotne, klaustrofobiczne pejzaże, w konfrontacji z którymi dusza ludzka obnaża swoje mordercze pożądliwości.

Z duszą na ramieniu przyznam, że nie najgorsza to tradycja artystyczna. Z podobnego imaginarium czerpał na swój sposób David Lynch w „Twin Peaks”. Nie wspominam nawet o Nicku Cavie, którego twórczość muzyczna i tekściarska najwyraźniej stanowi mocne odniesienie dla Hayter (porównajcie intro z „The Order of Spiritual Virgins” z „Jesus Alone”). Tylko że na przykład Cave zawsze wiązał te wątki z autoparodią, z estetyką karnawału – straceńczego, ale jednak groteskowego, który daje oddech. Nawet w okresie największych profetycznych i narkotycznych odlotów, pisząc w latach 80. w Berlinie apokaliptyczną powieść „Gdy oślica ujrzała anioła”, nie zrezygnował z poczucia humoru. Reprezentatywną dla tej powieści postacią jest Abie Poe, kaznodzieja, mesjasz i hochsztapler zarazem, żywy trup i pijak, który na grzeszników poluje ze zbitej z desek ambony, która niszczy kręgosłup jego konia, lecz jemu pozwala utrzymać się w pionie, albowiem mięśnie jego ud są beznadziejnie zainfekowane owsikami.

W „Sinner Get Ready” jednak nie ma miejsca na podobną ironię. Wszystko w tym albumie musi być śmiertelnie, a właściwie nieśmiertelnie poważne. Jakby przystępując do nagrań, artystka za punkt honoru obrała, by każdy kolejny hymn powtarzał co najmniej ten sam poziom emocjonalnego i lirycznego natężenia. A że już pieśń otwierająca, „The Order of Spiritual Virgins”, została odśpiewana na sto dziesięć procent, następne utwory okazują się nieraz nie tyle monumentalne, ile po prostu męczące.

Przynajmniej ja porządnie się zmęczyłem – i chyba ostatecznie zawiodłem – odsłuchami tej płyty. Nie dlatego, że przytłacza mnie przedstawiona przez Hayter apokaliptyczna wizja czy też muzyka, która próbuje rozbijać nasze poczucie komfortu. Tym, co wydaje mi się w „Sinner Get Ready” artystycznie zbyt oczywiste, a w efekcie męczące, jest właśnie wszechobecne stosowanie patosu, nieznośne, bombastyczne epatowanie patosem w każdej melodii i każdym tekście – działanie raczej megalomańskie, pozbawione charakterystycznego dla kampu przegięcia, na które bardzo liczyłem, a które pozwoliłoby mówić o jakiejś anarchistycznej przekorze tego albumu. Sprawia to, że płyta jest dość przewidywalna. 

Technicznie dopieszczone hymny z „Sinner Get Ready” nie zawsze są w stanie uwiarygodnić niszczącą lub katartyczną moc uczuć i doświadczeń, o których próbują opowiadać. Dobrze słychać to w „I Who Bend the Tall Grasses”, gdzie szczytowa fraza Just kill him / You have to / I’m not asking, krzyknięta z intencją bluźnierstwa, ekscesu, może nawet rozpaczy, ma w sobie coś sztucznego, przesadnie akcentowanego, jakby towarzyszyła jej maniera, jaką czasem spotyka się w teatrach muzycznych. Niekoniecznie zresztą jest to zarzut. Zarówno „Sinner Get Ready”, jak i poprzednie albumy Hayter, „Caligula” i „All Bitches Die”, pozostawiły we mnie przekonanie, że kreacja sceniczna o nazwie Lingua Ignota prędzej czy później musi związać się ze sztukami teatralnymi. I że dopiero w tej formie ów patos, gdy będzie mógł się odbić w żywych reakcjach publiczności, w pełni się rozwinie i uzasadni – jako coś w rodzaju świeckiego misterium.

W całym albumie tylko jedna pieśń przekracza horyzont powagi i dzięki temu wpuszcza pod koniec płyty choć kilka minut tak potrzebnego powietrza. W „Man Is Like a Spring Flower” muzyka staje się bardziej kameralna, rytmiczna, bluesowa, nawet nieco prześmiewcza – z prostą linią banjo, do której Ignota razem ze swoimi sabatowymi chórami śpiewa z ostentacją sopranem. Również tekst, stylizowany na pochwalny hymn, momentami obraca się w ironiczne samozaprzeczenie. Zaczyna się od katalogu jakże biblijnych cnót męskich, począwszy od porównania męskiego serca do orchidei, poprzez frazes, że ręka mężczyzny jest przedłużeniem ręki Boga, ale skończywszy już na czymś zupełnie innym – że to serce jest niezdolne do jakiejkolwiek miłości, że jest siódmą bramą piekła i samym piekłem. Dopiero w drugiej połowie utworu patos wraca w narastających dźwiękach wiolonczeli – jednak wtedy jest już złagodzony pierwszą częścią. A także intrem, w które wklejona została rozmowa z pracownicą seksualną opowiadającą o swojej długoletniej relacji z Jimmym Swaggartem, jednym z najsłynniejszych amerykańskich telekaznodziejów.


„Man Is Like a Spring Flower” okazuje się nagle pieśnią o hipokryzji i bigoterii religijnych radykałów. I właśnie odważne zderzenie erotyki z fanatyczną religijnością wydaje mi się w „Sinner Get Ready” najciekawsze. Lingua Ignota doskonale odsłania perwersje seksualne chrześcijaństwa, z jego fantazmatami czystości i grzechu, posłuszeństwa i dominacji, z jego rekwizytami w postaci sznurów, łańcuchów, batów i klęczników, zakrytych, poszczących ciał, a wreszcie – z jego fetyszyzacją krwi, która tryska obficie z ran odkupiciela, niczym odżywcze nasienie, które ma odnowić oblicze ziemi. W „Sinner Get Ready” bóstwo nie jest żadną odartą z ciała abstrakcją. Kontakty z nim mają charakter otwarcie zmysłowy, czasem seksualny (Upon your pale,
pale body I will put many hands / And rough, rough fingers for every hole you have – mówi Bóg w „Many Hands”), a kolejne hymny są jakby odsłonami toksycznego związku miłosnego.

Hayter aktualizuje w ten sposób jeden z najtrwalszych i najbardziej subwersywnych mitów chrześcijaństwa – mit ekstazy, która była pretekstem do uświęcenia na ołtarzach równie często, co na stosie. Pisał o tym Jean-Noël Vuarnet: „Pakty z diabłem, kontrakty boskiej miłości: w obu przypadkach nawiedzona dąży do ustanowienia, przynajmniej fantazmatycznie, więzi małżeńskiej czy partnerskiej z Diabłem lub Bogiem”. Intuicja inkwizytora podpowiada mi, że Lingua Ignota to dobre pseudo dla czarownicy. W „Sinner Get Ready” efektem tych zbliżeń jest nie tyle krew, ile kwaśny deszcz, który spala lasy i lodowce. Czujecie zapach siarki?

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)