POWRÓT DO ŚWIATA:  Świat nie opowie się sam
"Kosmos"

9 minut czytania

/ Film

POWRÓT DO ŚWIATA:
Świat nie opowie się sam

Ludwika Mastalerz

Nowy „Kosmos” to emocjonalne przeżycie, którego drogę znaczą drobne olśnienia. Zapada w pamięć bardziej niż najrzetelniejszy artykuł, wrzucony gdzieś między kontrowersyjnym postem a zabawnym youtube’owym wideo z kotem

Jeszcze 2 minuty czytania

Gdy sonda kosmiczna Voyager 1 opuszczała Układ Słoneczny po skończonej misji w 1990 roku, skierowała kamerę w stronę Ziemi. „Błękitna kropka” (pale blue dot) – tak nazwano fotografię przedstawiającą naszą rodzimą planetę, która ma na niej wielkość mniejszą od piksela. Wykonano ją na specjalną prośbę astrobiologa i popularyzatora nauki – Carla Sagana. Doskonale zdawał sobie sprawę, że wartość naukowa zdjęcia będzie znikoma, dlaczego zatem upierał się, że to niezwykle cenny artefakt?

Niestrudzony badacz początków życia i możliwości jego rozwoju poza Ziemią znany jest przede wszystkim z serialu naukowego „Kosmos”, emitowanego w latach 80. Sagan nie był zwykłym sprawozdawcą naukowych osiągnięć, każdy odcinek miał przemyślaną strukturę, tradycyjny temat przewodni został zastąpiony przez skakanie po różnych zagadnieniach, a nawet dziedzinach. Na początku każdego epizodu prowadzący wsiadał do fikcyjnego wehikułu, który nazywał „statkiem wyobraźni”, w ten sposób wizualizując swoją metodę, którą można by określić jako eseistyczne podejście do nauki. Ogromny nacisk, jaki kładł na sposób opowiadania o znanym nam Wszechświecie, nie był zbyt popularny wśród ludzi nauki trzydzieści lat temu. Sagan doskonale wiedział, że nawet najrzetelniejsze encyklopedyczne sprawozdanie nie jest kluczem do telewizyjnego sukcesu, że samym autorytetem nauki nie zawojuje się młodych umysłów. Z nauką jest tak samo jak ze sztuką czy filozofią – dostrzec jej wartość można tylko, gdy zmieni się naturalne, zdroworozsądkowe nastawienie. Zarówno „Kosmos” Carla Sagana, jak i jego kontynuacja z 2014 roku z astrofizykiem Neilem deGrassem Tysonem, są jak rozłożona na długie godziny kontemplacja zdjęcia „błękitnej kropki” – by doświadczyć ogromu Wszechświata, trzeba najpierw samemu dostrzec swą znikomość.

Gdy młody Neil deGrasse Tyson aplikował na studia, dostał list od samego Carla Sagana, który zaprosił go na Uniwersytet Cornella. Po spotkaniu odwiózł go na przystanek autobusowy, ale zastrzegł, że gdyby transoprt się spóźniał, może przenocować w jego domu. Tyson ostatecznie wybrał Harvard, ale czuł się zobowiązany wytłumaczyć się ze swojej decyzji Saganowi. Na zawsze jednak zapamiętał niespotykaną życzliwość swego niedoszłego wykładowcy, o czym wspomina kilka razy w nowym „Kosmosie”. Serial wyraźnie nie jest tylko rebootem starego przeboju, łatwą imitacją, przyświeca mu nie pomysł na zarobienie pieniędzy, ale chęć kontynuacji pewnej umysłowej spuścizny. Tyson także wsiada do abstrakcyjnego batyskafu, aby zanurzyć się w odmęty zgromadzonej w tak List Segana do TysonaList Sagana do Tysonakrótkim czasie wiedzy, w – jak sam mówi – ostatniej sekundzie istnienia świata. Z jego pokładu obserwuje, opala się przy promieniach Wielkiego Wybuchu, kąpie w kropli wody i pędzi po spirali DNA – tam, gdzie niegdyś dominowało słowo, teraz rządzi imponująca komputerowa wizualizacja. Dziś z pewnością elegancki monolog Carla Sagana byłby zbyt nadęty, styl Tysona jest lżejszy i częściej zawierza subtelnemu poczuciu humoru niż liryce. Nowy „Kosmos” skraca dystans między nauką a młodym odbiorcą tak samo jak niegdyś zrobił to Sagan w stosunku do siedemnastoletniego chłopca z Bronxu.

Pomysł odgrzania kotleta, którym karmili się młodzi widzowie przed epoką internetu, blogów i Facebooka, na pierwszy rzut oka jest trochę zbędny, ale być może właśnie w czasach rozczłonkowania wiedzy, kiedy codziennie bombardują nas miliardy gigabajtów informacji, wielka synteza ma rację bytu. W końcu dostępność informacji nie implikuje wcale gotowości na jej przyjęcie. Nowy „Kosmos”, tak chętnie korzystający z wypracowanych przez poprzednika metod, może spełniać dziś także ważną funkcję, choć zupełnie inną. Oglądanie go to rodzaj emocjonalnego przeżycia, którego drogę znaczą drobne olśnienia, mające szansę zapaść w pamięć bardziej niż nawet najrzetelniejszy artykuł, wrzucony gdzieś między kontrowersyjnym postem znajomego a zabawnym youtube’owym wideo z kotem. W takich okolicznościach „Kosmos” spokojnie może zastąpić godziny medytacji.

„Kosmos”„Kosmos”

Każdy odcinek zaczyna się od ciekawostki – łatwo uchwytnej i bliskiej widzowi. Siedzący przy ognisku gospodarz snuje historię o udomowieniu wilka, wprowadzając widza w szerszy kontekst teorii ewolucji. Do bardziej abstrakcyjnych zagadnień, jak fizyka kwantowa, deGrasse Tyson zmierza bardziej krętymi ścieżkami. Jednak słowo jest tu tylko jednym z wielu narzędzi rozumienia, w równej mierze wykład posiłkuje sie wizualizacją, odwołującą się do ludzkiej umiejętności rozpoznawania wzorców: przyglądanie się przez dłuższą chwilę mikroświatowi, ukrytemu w kropli wody, kończy zaskakująca konkluzja o teorii neutronów. Każdy odcinek jest nie tylko wykładem, ale przeżyciem, wizyjną podróżą w głąb rzeczy, których nie można zobaczyć gołym okiem. Przewodnik często ucieka się do autorefleksji – pokazuje nie tylko to, co trzeba wiedzieć, pokazuje też, jak o tym myśleć, zachęca do podawania w wątpliwość rzeczywistości i szukania rozwiązań na własną rękę. Od na pozór neutralnych zagadnień zmierza niekiedy do społecznego komentarza – tu także dochodzi do głosu „Saganowska szkoła” popularyzowania nauki. Tak jak w dobie zimnej wojny Sagan przestrzegał przed wojną nuklearną, tak dziś Tyson zwraca uwagę, może na mniej efektowny, ale równie palący problem globalnego ocieplenia. Przechadzając się po wirtualnym gmachu istot, które wyginęły, wskazuje, że jest tam jeszcze miejsce na kolejne grobowce, w których kiedyś może znaleźć się człowiek: „Dinozaury nie wiedziały, że uderzy w nie meteoryt, a ty jaką masz wymówkę?”.

Niektóre tajemnice nauki przedstawia się, czerpiąc z konwencji kina gatunków. Jeden z odcinków zaczyna się jak thriller – animowany bohater przemierza ulice, ze zgrozą przyglądając sie ludziom i zwierzętom zainfekowanym śmiertelną chorobą, najbardziej przeraża go jednak fakt, że nikt prócz niego nie jest świadomy epidemii. Później okazuje się, że sterroryzowana postać to Clair Petterson – amerykański biochemik, który przy okazji badania wieku Ziemi odkrył, że jest ona bardzo zanieczyszczona przez ołów. Wiele lat życia stoczył na walce z koncernami paliwowymi i siedzącym w ich kieszeni toksykologiem Robertem Kehoe, który wykorzystywał swój naukowy autorytet, aby ukryć przed opinią publiczną szkodliwość ołowiu. I jak w klasycznym thrillerze – spisek zostaje ujawniony, uczciwy naukowiec wygrywa z przekupnym, a świat zostaje uratowany.

Serial czasem robi wrażenie zbyt grzecznego, nie podejmuje kontrowersyjnych tematów, chociaż niektóre wyraźnie proszą się o komentarz. Przy okazji omawiania teorii ewolucji pewnie dobrze byłoby wspomnieć o GMO, które powszechnie budzi irracjonalny lęk, a przy okazji zagadnienia ludzkiej zdolności rozpoznawania wzorca – o skłonności do „widzenia” zjawisk nadprzyrodzonych i religijnych cudów. Twórcy jednak obrali inną strategię – ich celem jest przede wszystkim zarażanie miłością do nauki. Pokazując, jak mało miejsca we Wszechświecie zajmuje ludzkość, nie osaczają widzów poczuciem znikomości, ale wpisują ją w niekończące się równanie. Silnie, niemal nabożnie, podkreślają harmonię panującą w przyrodzie, nie obnoszą się z ateistycznym światopoglądem. Nie brzmi to może jak najlepsza rekomendacja dla programu popularnonaukowego, ale ta strategia ma pozytywne skutki, co pokazuje sukces, jaki „Kosmos” odniósł w amerykańskiej telewizji.

 „Kosmos” „Kosmos”

Program w wielu stanach pokazywany był w prime time i rzadko spotykał się z krytyką ze strony zwolenników teorii Inteligentnego Projektu. Telewizja Fox w Oklahomie usunęła co prawda fragmenty odcinka, w których mowa jest o teorii ewolucji, ale programu nie wyrzuciła z ramówki. Najwyraźniej deGrasse Tyson dość skutecznie mydli oczy, wypowiadając tajemniczo brzmiące sentencje, jak choćby: „Jedną z wielu rzeczy, które kocham w nauce, jest fakt, że nie musimy udawać, że znamy wszystkie odpowiedzi”. Odczytywanie przez wielu podobnych wyznań jako szukanie konsensusu między nauką a religią jest jednak zbyt optymistyczne. „Kosmos” nie tylko zachęca do podróży po niewidzialnych częściach Wszechświata, ale prowadzi równoległą narrację o mechanizmach krytycznego myślenia. Pogląd, że tajemnice nauki są dużo bardziej absurdalne i złożone niż najdziksze religijne wierzenia, subtelnie migocze w każdym odcinku. Twórcy programu wychodzą z tego samego przeświadczenia jak niegdyś Albert Einstein, gdy ubolewał, że żyjemy w „smutnej epoce, w której łatwiej rozprasza się atomy niż rozprasza przesądy!”. Zapraszając do swego myślowego batyskafu, Tyson sprytnie i nienachalnie pokazuje, że natura jest miejscem wiekszych cudów niż boska wszechmoc, ale, aby je zauważyć, trzeba czym prędzej wymienić tablice Mojżeszowe na tablicę Mendelejewa.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.