Utopia algorytmów
fot. Monika Stolarska/Biennale Warszawa

25 minut czytania

/ Media

Utopia algorytmów

Piotr Fortuna

Zespołowi kuratorskiemu Biennale Warszawa chodzi o diagnozę problemów, jakie towarzyszą dziś nowym technologiom, oraz o poszukiwanie rozmaitych pomysłów, jak te problemy przezwyciężyć. O nasycanie świadomości i poszerzanie wyobraźni

Jeszcze 6 minut czytania

Na warszawskie Biennale szedłem w piekącym skwarze, jedną ręką ściskałem schłodzoną butelkę z izotonikiem, drugą – rozgrzanego smartfona. W takie upalne dni więcej myślę o katastrofie klimatycznej. Choćby o tym, że na parę tygodni prawicowi negacjoniści chowają się w cień ze swoimi bzdurami roku, z tymi wszystkimi złotymi myślami na temat śniegu padającego w maju czy z sarkastycznym wyczekiwaniem, aż Polska stanie się wreszcie ciepłym krajem. Tym razem dodatkowo myślałem o Rosjanach, którzy czekają na topnienie arktycznych lodów, co miałoby uwolnić kolejne złoża surowców i otworzyć nowe drogi handlu morskiego. A przy okazji zatopić Szanghaj, Amsterdam i Dolinę Krzemową. Cel imperium pozostaje niezmienny: być światową potęgą na spalonej ziemi.

Przytłoczone wizją globalnego ocieplenia, wojną w Ukrainie, szerzeniem się autorytaryzmów, raczkującym Gileadem, kryzysem ekonomicznym, kryzysem migracyjnym, zapowiedziami światowego kryzysu żywnościowego… nie bardzo potrafimy sobie wyobrazić alternatywną przyszłość, czy w ogóle jakąkolwiek przyszłość. W miejsce zgranych obietnic zbawienia przez konsumpcję oraz życia w liberalno-demokratycznej sielance „końca historii” coraz częściej mamy przed oczami wizję końca świata. Dlatego szedłem na Biennale z nadzieją na wzmacniający zastrzyk dla wyobraźni – coś w rodzaju odtrutki na (dobrze przecież uargumentowany) pesymizm i na wszechobecny w Polsce (i znacznie gorzej uargumentowany) konserwatyzm, który wciąż żąda więcej tego samego, jakby w przekonaniu, że świat to wytrzyma.

Już pierwsza napotkana praca, umieszczona przy samym wejściu na wystawę, zdawała się odpowiadać na moje rozterki. W filmie „Shire II” w reżyserii Luisa Augusta Krawena pada cytat z książki „Utopia regulaminów” autorstwa amerykańskiego antropologa i działacza alterglobalistycznego Davida Graebera:

Rozróżnienie między lewicową a prawicową wrażliwością ostatecznie sprowadza się do naszego stosunku do wyobraźni. Dla lewicy wyobraźnia, energia twórcza, a zatem i produkcja, moc tworzenia nowych rzeczy oraz nowych porządków społecznych zawsze jest godna uznania. To źródło wszelkiej wartości, jaka istnieje. Dla prawicy wszystko to jest niebezpieczne, a więc złe […]. [W ich mniemaniu] oswobodzona w pełni [siła wyobraźni] doprowadziłaby do orgii destrukcji. To aspekt, który odróżnia konserwatystów od faszystów […] Konserwatyści chcą nas przed tym [zniszczeniem] bronić. Faszyści chcą oswobodzić wyobraźnię mimo tego. (Przeł. Marek Jedliński)

Do filmu Krawena jeszcze wrócę, sam cytat przywołuję tu jako swego rodzaju myśl przewodnią, pomocną w zrozumieniu wystawy jako pewnej całości, która została przygotowana przez jedną z najbardziej progresywnych instytucji kultury w naszym kraju. Instytucji, która – mam nieodparte wrażenie – wystraszyła konserwatystów z warszawskiego ratusza swoim dążeniem do rozniecania wyobraźni, w tym wytrwałym teoretyzowaniem na temat możliwości zaistnienia nowych porządków społecznych. I w efekcie sama niebawem przestanie istnieć.

Tak jakby tę rozpaloną – rozpalaną choćby raz na jakiś czas – wyobraźnię trzeba było wygasić. Nie: ostentacyjnie, gwałtownie zrównać z ziemią, czerpiąc ze spektaklu zniszczenia perwersyjną przyjemność (jakby to w duchu „wrażliwości faszystowskiej” zrobiła zapewne władza wyższego szczebla), ale odciąć tlen, rozmoczyć polana, pozostałości wymieść kärcherem, a w to miejsce położyć sztuczną, podgrzewaną murawę, od której nikt się już nigdy nie ubrudzi ani się nią nie poparzy.

Seeing Stones and Spaces Beyond the Valley/Widzące kamienie i przestrzenie poza Doliną

Biennale Warszawa, zespół kuratorski: Bartosz Frąckowiak, Anna Galas-Kosil, Paweł Wodziński. Wystawa dostępna do 17 lipca 2022

Od zeszłego roku wiadomo, że w miejsce Biennale ma zostać podstawiona inna instytucja, Warszawskie Obserwatorium Kultury. Jej rola – jeśli dosłownie traktować nazwę i statut – ma być bardziej lokalna i sprawozdawcza. Przygotowane przez miasto wytyczne dla tego zastępczego tworu komentował w „Gazecie Wyborczej” Witold Mrozek: „Widocznie gromadzenia wiedzy i produkowania dokumentów – jak pokazują losy warszawskiej kultury i jej polityk, niekoniecznie wprowadzanych w życie – nigdy dość”. To ironia losu, że wyobraźnia zostaje wyrugowana przez biurokrację i prawdopodobnie także na rzecz biurokracji. A może nie żadna ironia, a jedynie potwierdzenie obserwacji Graebera. Cytowana już „Utopia regulaminów” to książka o ślepocie i tępocie biurokracji, o tym, że jest ona formą bezosobowej, systemowej przemocy, która utrwala i reprodukuje status quo, równocześnie negując wszystko, co nie zostało przewidziane w formularzach, dokumentach, regulaminach, interfejsach, kluczach odpowiedzi, projekcjach i predykcjach. Im więcej biurokracji, tym mniej miejsca, czasu, czasoprzestrzeni (uniwersum, kosmosu!) dla wyobraźni.

Koncept wysokiego napięcia

W ten nieco okrężny sposób dochodzimy do tematu wystawy „Widzące kamienie i przestrzenie poza Doliną”. Dotyczy ona związków technologii z władzą i wyobraźnią. Z wyobraźnią, bo „przestrzenie poza Doliną” to pola nowych możliwości, niewidoczne z naszego punktu siedzenia, dopiero czekające na odkrycie. Z władzą, bo „widzące kamienie” to palantiry z „Władcy pierścieni”, które pozwalały podglądać „rzeczy odległe zarówno w przestrzeni, jak i w czasie” – a więc służyły za narzędzia inwigilacji i panowania nad rzeczywistością.

fot. Monika Stolarska/Biennale Warszawafot. Monika Stolarska/Biennale Warszawa

Oba człony tytułu budzą skojarzenia z magią i fantastyką, ale odsyłają nas także do bardziej przyziemnych realiów świata, w którym żyjemy. Palantir to amerykańska firma zajmująca się agregacją i analizą danych. Utworzona po 11 września 2001 roku dzięki inwestycjom CIA, wsławiła się m.in. współpracą ze Służbami Imigracyjnymi i Celnymi (ICE) w okrutnym dziele „separowania rodzin” (czyli wyłapywania imigranckich dzieci i oddzielania ich od rodziców, których aresztowano lub deportowano). Palantir, podpowiada mi Graeber, to skrajny przykład biurokratycznego zboczenia technologii. Począwszy od lat 70. ubiegłego wieku rozwój technologii zboczył ze ścieżki fantastycznych rozwiązań zapowiadanych niegdyś przez twórczość science fiction, by zająć się rozwijaniem metod monitorowania, zarządzania, rozliczania i szeroko rozumianej kontroli, chwytaniem i trzymaniem w karbach tego, co jest, zamiast powoływaniem do życia tego, co być może (nie mówiąc już o tym, co być powinno).

Z kolei wyrażenie „poza Doliną” nawiązuje do książki „Beyond the Valley: How Innovators Around the World Are Overcoming Inequality and Creating the Technologies of Tomorrow” autorstwa Ramesha Srinivasana, która odsuwa na bok perspektywę białych zamożnych tech bros i spogląda na technologię oczami osób wykluczonych m.in. ze względu na rasę, klasę, płeć, miejsce zamieszkania, narodowość czy tożsamość seksualną. Autor w szczególności przygląda się technologicznym innowacjom w krajach Globalnego Południa, które z powodu nierównego rozkładu sił geopolitycznych i wynikającego stąd układu światłowodów znajdują się w znacznej mierze poza zasięgiem internetu, jaki znamy. W książce opisane zostały wyzwania, przed jakimi stają mieszkańcy Kenii, Ugandy, Indii czy Meksyku. Ich rozmaite problemy wyzwalają pokłady zaradności i pomysłowości, a w efekcie – jak sugeruje autor – tworzą wersje czy prototypy rozwiązań mniej opresyjnych i bardziej egalitarnych, mogących stać się źródłem inspiracji dla „technologii jutra”.

Co znowu odsyła nas do Graebera, który pisał, że rozbudowana wyobraźnia jest domeną ludzi podporządkowanych. Status quo nie jest dla nich przezroczyste, przeciwnie: jest gęste od cudzych oczekiwań i obcych znaczeń, które domagają się interpretacji i odpowiedzi, ciągłego kombinowania, tzn. naginania się lub szukania alternatyw. Systemowe nierówności wymuszają na osobach zdominowanych empatię do grup dominujących, co prowadzi do „asymetrycznych, wykoślawionych struktur wyobraźni” (stąd np. miliony prekariuszy troszczą się o bolączki i smuteczki Elona Muska, podczas gdy Musk potraktowałby ich w najlepszym razie jako „zasoby” siły roboczej, a najchętniej wysłał do obozu niewolniczej pracy na Marsie, gdzie nie obowiązują żadne „krępujące przedsiębiorczość” ziemskie prawa).

Asymetrii wiedzy i władzy towarzyszy więc odwrotnie proporcjonalna asymetria wyobraźni. „Oni” mają dane, „my” mamy, a przynajmniej możemy mieć, wizje i wglądy. I podobnie ekspozycja Biennale dzieli się na dwie części: krytyczną i spekulatywną. W zamyśle osób kuratorskich (Anny Galas-Kosil, Pawła Wodzińskiego i Bartosza Frąckowiaka) chodzi więc o diagnozę problemów, jakie towarzyszą dziś nowym technologiom, oraz o poszukiwanie rozmaitych pomysłów, jak te problemy przezwyciężyć. W skrócie: o nasycanie świadomości i poszerzanie wyobraźni.

Zaburzenia równowagi

Trudno powiedzieć, czy obu tym zadaniom poświęcono na wystawie tyle samo miejsca. Osoba pilnująca sali powiedziała mi, że „tu na lewo jest część krytyczna, a tam na prawo – spekulatywna”, co zostało zresztą subtelnie zasugerowane oświetleniem przestrzeni. Taki podział oznaczałby mniej więcej proporcje „pół na pół”. Równowaga nie zostaje jednak zachowana na poziomie doświadczenia odbiorcy. Poczucie beznadziei związanej z życiem w Dolinie dominuje tu nad przebłyskami nadziei na życie poza Doliną.

Po jednej stronie mamy opowieści o przeplataniu się cyberprzemocy z fizyczną przemocą, o śledzeniu i prześladowaniu aktywistek i dziennikarzy, o umierających na raka pracownicach fabryki smartfonów, o patentowaniu zaawansowanych technik manipulacji, o partnerstwach publiczno-prywatnych zawiązanych przeciw prawom jednostki, o technologiach militarnych, o nieludzkim traktowaniu uchodźców, o katastrofie klimatycznej, o związkach ekstrakcji danych z ekstrakcją zasobów. Tymczasem po drugiej stronie znajdujemy symulacje języka ptaków i wymodelowane narzecza kosmitów, sieci peer to peer wykorzystywane do przesyłania poezji oraz rośliny ogrywające algorytmy inteligentnych zegarków. Ponadto niektóre spekulatywne prace zostają niejako przechwycone przez zmysł krytyczny czy nawiedzone przez widmo porażki. Jak choćby w przypadku trójkanałowej projekcji „Asunder” (osoby autorskie: Tega Brain, Julian Oliver, Bengt Sjölén), gdzie automatycznie generowane scenariusze walki z katastrofą klimatyczną bywają niewykonalne, wręcz absurdalne (posadzić las w miejscu metropolii, przenieść miasto na inny kontynent itp.).

fot. Monika Stolarska/Biennale Warszawafot. Monika Stolarska/Biennale Warszawa

Nie ma tu więc mowy o równowadze sił pomiędzy ciemną a jasną stroną mocy. Wchodzimy w otchłań i widzimy jedynie światełko w tunelu. Co więcej, mamy poczucie, że dobiega ono z pędzącego wprost na nas pociągu (przy czym maszynistą okazuje się Jeff Bezos). Nie jest to zarzut w stosunku do wartości artystycznej prac ani nawet ich wartości spekulatywnej. Sumaryczny wydźwięk ekspozycji odzwierciedla po prostu aktualny stan rzeczy i kolektywnego namysłu, moment historyczny, w którym się dziś znajdujemy. Wydaje się, że optymistyczna mogłaby być jedynie wystawa całkowicie pozbawiona części krytycznej, ewentualnie niezbyt wnikliwa, ledwie dotykająca tematu.

A tutaj mamy ekspozycję podpartą świetnym researchem, zbierającą najbardziej aktualne wątki i dyskursy współczesnych debat wokół nowych technologii, takie jak nowy materializm (ujawniający materialne, fizyczne podstawy i skutki funkcjonowania sieci), kolonializm danych (wskazujący na analogie pomiędzy cyfrowym kapitalizmem a kolonialnym wyzyskiem) czy posthumanizm (ze szczególnym naciskiem na wątki ekologiczne). Osobom kuratorskim udało się jednocześnie przezwyciężyć amerykocentryzm dzięki prezentacji prac odnoszących się do sytuacji w różnych zakątkach globu (w Chinach, Izraelu, Ukrainie, na Kubie czy na granicy polsko-białoruskiej). Do udziału w Biennale zaproszono też znakomitych teoretyków i ekspertki z kraju i zagranicy, w imponującym gronie gości są m.in. Renata Salecl, Yuk Hui, Jack Halberstam, Zach Blas, Ramesh Srinivasan, Ulises A. Mejias, Svitlana Matviyenko, Joanna Murzyn czy Michał Krzykawski. Ponadto we współpracy z Kyiv Biennial przygotowano szereg wystąpień dotyczących rosyjskiej inwazji (np. asymetrii politycznej wyobraźni i wynikających stąd różnic w percepcji wojny w krajach wschodniej i zachodniej Europy).

Bo Biennale to także rozbudowany program towarzyszący, który niejako potrzebował mocnego wyartykułowania problemów w statycznych ramach wystawy, aby potem wspólnie – wraz z artystkami, teoretyczkami i zwiedzającymi – można było wyruszyć na poszukiwania odpowiedzi. Dzięki warsztatom, wykładom, oprowadzaniom, panelom i performansom udało się mądrze zrównoważyć pesymistyczny wydźwięk ekspozycji. Wymiana doświadczeń i pomysłów, pytania i sugestie, co robić i jak żyć, rozmowy o taktykach i strategiach działania nadawały ton wszystkim wydarzeniom towarzyszącym, w jakich uczestniczyłem.

Superbohaterowie

Skoro mowa o wyobraźni, nie sposób pominąć kwestie formy. Wystawa w ogóle, a zwłaszcza jej część krytyczna, zdominowana jest przez estetykę wykresów, diagramów, liczb i różnych form dokumentacji, m.in. materiałów wideo, map czy cyfrowych modeli. Momentami można zapomnieć, że to Biennale, a nie np. Centrum Nauki Kopernik. Projekcja „Hyperminer_wyekstraktowana Ziemia” Frederika De Wilde pokazuje, jak algorytmy skanują satelitarne zdjęcia naszej planety w poszukiwaniu metali ziem rzadkich, a następnie tworzą graficzny model bryły złożonej z tych surowców – a więc reprezentującej to, co w Ziemi najcenniejsze z punktu widzenia nastawionego na ekstrakcję kapitalizmu. Ośmiokanałowa instalacja wideo „Technologie graniczne – obszar narażony” kolektywu Territorial Agency tworzy wizualizację procesów zachodzących w głębokich obszarach mórz i oceanów pod wpływem ingerencji rozmaitych infrastruktur służących m.in. wydobyciu surowców, logistyce i komunikacji. Elementem imponującej pracy „Cyfrowa Przemoc: Jak NSO Group wspiera państwowy terroryzm” grupy Forensic Architecture jest wykres pokazujący korelacje pomiędzy cyfrową przemocą (np. włamaniem na konto, kradzieżą danych, zawirusowaniem sprzętu) a przemocą fizyczną (np. zastraszaniem, napaścią, zabójstwem) stosowaną wobec aktywistów i dziennikarzy.

fot. Monika Stolarska/Biennale Warszawafot. Monika Stolarska/Biennale Warszawa

Wychodzi tu na jaw złożoność podejmowanych na Biennale problemów. Czasem trudno o nich opowiadać inaczej niż w sposób interdyscyplinarny, transmedialny i kolektywny, mieszając elementy języka sztuki, badań naukowych, wizualizacji danych, dziennikarstwa śledczego i aktywizmu. Efektem ubocznym bywa jednak hermetyczność wymagająca wszechstronnych kompetencji lub dodatkowych objaśnień (dlatego polecam zwiedzać wystawę w ramach weekendowych oprowadzań). W prezentowanych pracach widać też, jak artystyczny namysł nad technologiami żywi się refleksją akademicką, która jest często cytowana lub wskazywana jako źródło inspiracji. Znalazło to również wyraz w programie Biennale, gdzie artystki i teoretyków przemieszano na jednej liście, wymieniono na równych prawach. Wygląda na to, że obie te grupy coraz bardziej potrzebują siebie nawzajem, zwłaszcza wtedy, gdy chcą dotrzeć do publiczności ze złożonym krytycznym przekazem.

Wyjątkowo udanym połączeniem plastycznego wyrazu z teoretyczną refleksją jest wspomniana na wstępie praca „Shire II”, umieszczona jakby na granicy ze strefą „poza Doliną”. Gdyby bohatera filmu, Palmera Luckeya, zapytać o zdanie, powiedziałby bez wahania, że funkcjonuje „poza”. Uważa, że został „wygnany” z Doliny Krzemowej (a konkretnie zwolniony z Facebooka, któremu wcześniej za miliardy dolarów sprzedał firmę Oculus produkującą sprzęt VR). „Na wygnaniu” założył przedsiębiorstwo Anduril Industries, którego nazwa, podobnie jak Palantir, jest inspirowana „Władcą Pierścieni” (a konkretnie mieczem Aragorna – bronią, która „nigdy się nie złamie i nie splami krwią”). W elfickim języku „Anduril” oznacza „Płomień Zachodu”. I to właśnie Zachodu – niczym spokojnego hobbickiego Shire – Luckey chce bronić przed siłami zła: islamskimi „terrorystami”, imigrantami, Chinami i Rosją. Amerykańskie Shire jednak – podkreśla reżyser filmu, Luis August Krawen – już nie istnieje. Poddane wszechobecnemu nadzorowi, podporządkowane groźbie przemocy, nie ma nic wspólnego z wyśnioną przez Tolkiena i Luckeya idyllą.

Na podstawie danych dostarczanych m.in. przez drony Anduril tworzy wirtualny odpowiednik realnej przestrzeni, który jest wykorzystywany do lokalizowania celów militarnych, w tym osób próbujących przekroczyć granicę. Krawen zdaje się sugerować, że pole walki w niepokojący sposób upodabnia się dziś do gry komputerowej, a żołnierze czy strażnicy w VR-owych headsetach do złudzenia przypominają gamerów bawiących się w wojnę. Genealogia tego zjawiska wydaje się jednak bardziej dwuznaczna: jak wiele innych technologii, tak i wirtualna rzeczywistość ma swoje źródła (także) w przemyśle militarnym, m.in. w symulatorach lotów.

„Shire II” to eklektyczna animacja, która łączy w sobie estetykę gier komputerowych, symulacji, glitchu, found footage i syntezatorów mowy, a także elementy narracji powieściowej i karcianych gier fantasy. Ukazuje założyciela Oculusa i Andurila jako figurę faszystowską, która zaprzęgła VR – „medium wyobraźni” – do wyrządzania przemocy, zamieniając wirtualną rzeczywistość gry w realną wirtualność wojny. W wizji Luckeya strażnicy i żołnierze mają być „superbohaterami, którzy posiedli moc absolutnej wszechwiedzy na temat obszaru swoich działań, moc wskazującą im każdego wroga, każdego sojusznika i każdy zasób”. Potencjalne ofiary tej technologii nie dysponują możliwościami oporu, bo w przeciwieństwie do uzbrojonych „superbohaterów” nie mają dostępu do wirtualnej przestrzeni, w której rozgrywa się akcja.

Kadr z filmu „Shire II”Kadr z filmu „Shire II”

Graeber pisał o superbohaterach jako o postaciach reakcyjnych, niewyrażających żadnej pozytywnej wizji świata, skupionych jedynie na pilnowaniu ustalonego porządku, na hamowaniu transgresji i tłumieniu przejawów buntu. „Superbohaterowie nie są faszystami. Są zwykłymi […] obdarzonymi potężną mocą ludźmi zamieszkującymi świat, w którym jedyną opcją polityczną jest faszyzm” – pisał amerykański antropolog. Polscy i białoruscy pogranicznicy wcale nie wydają się superbohaterami, choć z perspektywy oszukanych, zmarzniętych i zdezorientowanych osób uchodźczych dysponują potężną, niemal nadludzką mocą. Czy są faszystami? Czy w Polsce jedyną opcją polityczną jest faszyzm?

Za materiał do przemyśleń może nam posłużyć praca „Strefy ukrytej przemocy” przygotowana przez Border Emergency Collective. Jest ona przeciwieństwem opresyjnych praktyk wspieranych przez Anduril Technologies. Twórcy działający na pograniczu sztuki i aktywizmu stosują metodę wywiadu przestrzennego – tj. na podstawie relacji ofiar mapują trasę wywózki i odtwarzają przebieg zdarzeń. Uzupełniając wspomnienia o ślady cyfrowe i materiały znalezione w internecie, dokonują wirtualnej rekonstrukcji miejsca akcji. W ten sposób ujawniają nadużycia, ukrywane przez działania państwowych służb i chronione przez polskie prawo (karykaturę prawa?). Zebrane podczas śledztwa relacje ujawniają również naddatek sadystycznej przyjemności towarzyszący procedurom tzw. pushbacków, wywózek (czy wypychania) uchodźców z powrotem za naszą wschodnią granicę.

Border Emergency Collective pokazuje, jak można taktycznie wykorzystać nowe technologie przeciwko systemowej przemocy. Fakty ustalone w toku cyfrowych dochodzeń mają posłużyć podczas postępowań sądowych w sprawie nadużyć państwowych funkcjonariuszy. W ten sposób udaje się odwrócić wektor nadzoru. W czasach, gdy państwo zaopatruje swoich funkcjonariuszy w coraz bardziej zaawansowane narzędzia kontroli, społeczeństwo pilnie potrzebuje narzędzi ich kontrolowania.

Rozchwiane monumenty

W części „poza Doliną” znajdują się trzy prace o szczególnym potencjalne spekulatywnym. Pierwsza to „Ogród danych” stworzony przez artystyczno-naukową inicjatywę Grow Your Own Cloud. Instalacja ukazuje DNA roślin jako miejsce przechowywania danych. Nie jest to rzecz jasna wynalazek gotowy do wdrożenia w najbliższej przyszłości, a przynajmniej nie w celu zastąpienia globalnej sieci kabli i serwerów (odczytanie danych zgromadzonych w roślinie i tak wymaga dziś użycia komputerów). Z pewnością jednak projekt ten rozszerza spektrum dających się pomyśleć rozwiązań i każe się zastanowić, czy dla naszych energochłonnych, mocno ingerujących w środowisko technologii nie mogłyby istnieć jakieś bardziej ekologiczne alternatywy, wciąż nieodkryte, bo nieprzystające do założeń systemu, w którym żyjemy.

„Ogród danych” / fot. Grow Your Own Cloud„Ogród danych” / fot. Grow Your Own Cloud

Drugi to „Kruche połączenia” Steffena Köhna i Nestora Siré, projekt dotyczący oddolnej sieci komputerowej SNET (Street Network), będącej kubańską alternatywą dla trudno dostępnego, a w dodatku cenzurowanego przez władze, internetu. Twórcy eksplorują zwłaszcza wspólnototwórczy charakter przedsięwzięcia. Budowa systemu wymagała ogromnego kolektywnego wysiłku, m.in. przeciągania kabli i stawiania nadajników, opracowania metod komunikacji, zarządzania i finansowania przedsięwzięcia. Skonstruowana w ten sposób infrastruktura była wolna od zagrożeń typowych dla współczesnego internetu, np. inwigilacji i centralizacji. Jako nowa forma społecznej organizacji sieć SNET okazała się jednak efemeryczna i została włączona do systemu kontrolowanego przez kubańskie władze.

Na uboczu, w miejscu łatwym do przeoczenia znajduje się znakomity film „Po niedoborze” Bahar Noorizadeh, który opowiada o monumentalnych porażkach radzieckiej cybernetyki. Artystka zderza ze sobą kapitalistyczne i socjalistyczne teorie ekonomiczne, utopijne założenia wizjonerów i obrazy szarej codzienności, wyniki debaty kalkulacyjnej sprzed prawie stu lat (po której odtrąbiono triumf wolnego rynku nad centralnym planowaniem) oraz nowe realia technologiczne (w których dysponujemy ogromną mocą obliczeniową, zdolną zapanować nad złożonością rynku).

Praca została zainspirowana książką Benjamina Petersa „How Not to Network a Nation: The Uneasy History of the Soviet Internet”. Komputerowa sieć planistyczna OGAS, która miała koordynować radziecką gospodarkę od poziomu zakładów pracy po najwyższe szczeble zarządzania, nie weszła nigdy w fazę realizacji z powodu niechęci rozmaitych decydentów, którzy nie służyli wcale wspólnotowej idei, ale chronili swoje nieformalne, prywatne interesy. Choć opowiedzianą tu historię można by odczytywać jako kolejną krytykę komunizmu, film Noorizadeh ma zupełnie inny wydźwięk. Animacje i wizualizacje, ruchome lub zanikające fonty, kontrastujące jaskrawe kolory i migające, jakby stroboskopowe światła doskonale korespondują tu z przekazem pełnym sprzeczności i paradoksów. Całość pozostawia nas z poczuciem ambiwalencji i ontologicznego rozchwiania, z myślą – a może nawet przekonaniem – o przygodności systemu ekonomicznego, w którym żyjemy. A więc: z poczuciem możliwości, że ten świat można skonstruować inaczej. Peters w swojej książce na temat radzieckiego „InterNyetu” (tudzież „nyetworkingu”) pisze w podobnym duchu:

Przyglądając się nieudanym projektom sieci komputerowych, chciałbym odwrócić aforyzm antropologa nauki i filozofa Bruno Latoura mówiący, że „technologia to społeczeństwo uczynione trwałym” („technology is society made durable”). Z upadku radzieckich projektów internetu możemy wyciągnąć lekcję dla ludzi żyjących w kruchym świecie: społeczeństwo to technologia uczyniona tymczasową („society is technology made temporary”).

fot. Monika Stolarska/Biennale Warszawafot. Monika Stolarska/Biennale Warszawa

Innymi słowy, współczesny internet (w platformowej formule Web 2.0) jest ucieleśnieniem wartości swojej epoki: neoliberalnej, indywidualistycznej wizji społeczeństwa połączonej z lękiem przed terroryzmem oraz wynikającym stąd przyzwoleniem na inwigilację. Jakkolwiek potężne i niewywrotne wydają nam się największe korporacje technologiczne, takie jak Alphabet, Meta czy Amazon – nie będą one trwały wiecznie. Podobnie jak ich modele biznesowe czy podtrzymujące je struktury biurokratyczne, prawne i symboliczne. Nie mówiąc o tym, że Amazon sam jest ogromnym, centralnie sterowanym rynkiem i nie bardzo przystaje do struktur symbolicznych, które go podtrzymują.

W związku z tym warto pomyśleć nad drogami odwrotu i alternatywnymi trajektoriami rozwoju. Badacz mediów z nowojorskiego SUNY Ulises A. Mejias zakończył swój wykład na Biennale postulatem, żeby uwolnić wyobraźnię i zdekolonizować umysł – bo to właśnie umysły są poddawane algorytmicznym manipulacjom na cyfrowych platformach. Wskazał trzy ścieżki, które możemy obrać: działania w obrębie status quo (np. przez udział w wyborach, edukację), przeciwko status quo (np. przez protesty, bojkoty) i poza status quo (np. przez odmowę przystosowania i użycie alternatywnych technologii). Jeśli brzmi to na razie zbyt abstrakcyjnie, warto zacząć z jeszcze innego miejsca i wybrać się trochę już wydeptaną ścieżką do Domów Towarowych Centrum przy Marszałkowskiej na wystawę Biennale. Można tam znaleźć dużo materiału dla wyobraźni – żeby miała na czym pracować.