Oddychaj
fot. Zakkubalan

5 minut czytania

/ Muzyka

Oddychaj

Maciej Kaczmarski

Sakamoto pozostaje powściągliwy. Jego subtelna medytacja nad przemijaniem jest wyzuta z teatralności i samomitologizacji, z wielkich słów, z wszelkich słów

Jeszcze 1 minuta czytania

Jest taka scena w filmie dokumentalnym „David Bowie: The Last Five Years”, kiedy producent Tony Visconti włącza plik z sesji nagraniowych do płyty „Blackstar”: słyszymy, jak wokalista śpiewa a capella utwór „Lazarus”, z trudem łapiąc oddech pomiędzy wersami (słychać to również w zwiastunie filmu). Visconti przykrył tę niedyspozycję partiami instrumentów lub wyciął ją z ostatecznego miksu, ale równie ciężkie sapanie, już wyraźne i niczym niezagłuszone, rozpoczyna piosenkę „Tis a Pity She Was a Whore” z tego samego wydawnictwa. Płytki, rwany oddech regularnie pojawia się też na „12” – najnowszym i być może finalnym albumie Ryuichiego Sakamoto, japońskiego kompozytora i pianisty, kolegi Bowiego z planu filmowego „Wesołych świąt, pułkowniku Lawrence”.

Na pozór nie jest to nic szczególnego, incydentalne odgłosy często wkradają się do rejestrowanego materiału; realizatorzy nagrań Glenna Goulda nie zawsze byli w stanie usunąć z taśmy uporczywe nucenie i podśpiewywanie pianisty (vide nagranie „Wariacji Goldbergowskich” Bacha z 1981 roku). W przypadku Bowiego i Sakamoto nie ma jednak mowy o niechcianych dźwiękach: obaj w trakcie nagrywania wspomnianych płyt zmagali się z nowotworem. Usłyszeli diagnozę mniej więcej w tym samym czasie, latem 2014 roku. Bowie zmarł półtora roku później na raka wątroby, Sakamoto udało się pokonać raka gardła, ale przed dwoma laty wykryto u niego nowotwór jelita grubego. To oznaczało kolejną bolesną terapię – i kolejną walkę o następny oddech.

Ryuichi Sakamoto „12”, MilanRyuichi Sakamoto „12”, Milan „12” jest zapisem zmagań z chorobą, choć Sakamoto preferuje określenie „dziennik dźwiękowy”. Artysta zaczął go prowadzić po jeszcze jednej skomplikowanej operacji i długim pobycie w szpitalu, niejako w ramach rekonwalescencji. „Nie zamierzałem niczego komponować, chciałem po prostu być obsypany dźwiękami. Przeczuwałem, że będzie to miało z lekka uzdrawiający wpływ na moje zranione ciało i duszę” – wyznał Sakamoto w komunikacie prasowym. Muzyka powstawała przez ponad dwanaście miesięcy, od marca 2021 do kwietnia 2022 roku, tytułowa dwunastka kompozycji została ułożona w kolejności chronologicznej (z jednym wyjątkiem). Premierę albumu poprzedził transmitowany na żywo koncert Japończyka. Niewykluczone, że pożegnalny.

W tym kontekście ciągle powracający oddech Sakamoto na „12” jest szczegółem, który nabiera wyjątkowego znaczenia. To nie tylko rytmiczny kontrapunkt dla zatopionych w pogłosie pasaży fortepianu i syntezatorów (a także szumiącego wiatru, ćwierkających ptaków i brzęczących dzwoneczków, bo i takie elementy są na płycie obecne). To również świadectwo ciężko chorego, lecz wciąż jeszcze żywego człowieka, który po raz kolejny podejmuje wysiłek tworzenia. Ten w gruncie rzeczy prosty zabieg pozwala niemal poczuć cielesną bliskość twórcy, którego muzyka nabiera dzięki temu niezwykle intymnego charakteru, a oszczędna, prawie przezroczysta produkcja albumu dodatkowo potęguje te odczucia.

Znamienna jest budowa płyty, odzwierciedlająca czasowy porządek poszczególnych utworów, zatytułowanych zresztą zgodnie z datą powstania („20210310”, „20220214”, „20220404” itd.). Początkowo muzyka jest krucha i delikatna, oparta na amorficznych syntezatorowych smugach i pojedynczych uderzeniach w klawisze fortepianu, co przywołuje skojarzenia z niezobowiązującą improwizacją. Dużo w tym gry gęsto rozproszonym dźwiękiem, gdy zaś i on ustaje, cisza staje się integralną częścią muzyki. Ale z biegiem czasu całość nabiera bardziej zdecydowanych i konkretnych form z rozpoznawalnymi strukturami melodycznymi i harmonicznymi. Zupełnie tak, jakby Sakamoto – zrazu fizycznie słaby, wycieńczony, ledwo zdolny do gry – tworząc, stopniowo nabierał sił.

Tam, gdzie Bowie balansował na granicy dosłowności (jak w wideoklipie do rzeczonego „Lazarusa” i w tekście piosenki „Dollar Days”), Sakamoto pozostaje powściągliwy. Jego subtelna medytacja nad przemijaniem jest wyzuta z teatralności i samomitologizacji, z wielkich słów, z wszelkich słów. Wyciszona zawartość „12” cechuje się oczywiście melancholią, niepokojem, a chwilami wręcz grozą, ale jest w niej również afirmacja życia i akceptacja własnej śmiertelności. Miarę istnienia stanowi tutaj oddech; dopóki on trwa, trwa życie. „Oddychaj” – radzą specjaliści od samorozwoju. „Oddychaj” – słyszą ludzie w stanie silnego wzburzenia. „Oddychaj” – zdaje się mówić Ryuichi Sakamoto do swoich słuchaczy, przede wszystkim jednak do samego siebie.