Projekt „Miasta równoległe”, zrealizowany w Warszawie na przełomie maja i czerwca, miał już swoje odsłony w Berlinie i Buenos Aires. Następnym przystankiem jest Zurych. Do udziału w nim pomysłodawcy i kuratorzy całości, Lola Arias i Stefan Kaegi, zaprosili artystki i artystów, którzy – każdy na swój sposób i w wybranej przestrzeni – stworzyli sytuacje i ramy dla działań, odsłaniających tkankę miasta, jego teksturę; rewidujących czy redefiniujących poszczególne miejsca na co dzień niedostępne, nieoswojone lub przemierzane bezrefleksyjnie, mijane z obojętnością. Miejsca są wszędzie podobne, powtarzalne i rozpoznawalne: biblioteka, sieciowy hotel, budynek sądu, dworzec kolejowy, galeria handlowa, dach. Zmienia się kontekst – nieco odmienny w każdym mieście. Zmienia się też zapewne konfiguracja i wymowa wytwarzanych przez konkretne działania znaczeń, zyskujących wymiar lokalny i swoistą temperaturę dzięki uczestnikom/widzom, którzy są nie tylko użytkownikami, ale też w pewnym stopniu wytwórcami „miast równoległych” – o tyle, o ile dzięki zaproponowanym akcjom zyskują/odzyskują one wymiar prywatny, ujawniają to, co osobiste, w publicznym.
Sposoby działania
„Jako niedocenieni wytwórcy, poeci własnych spraw i odkrywcy ścieżek w dżungli funkcjonalistycznej racjonalności, konsumenci wytwarzają coś na kształt «linii błądzenia» [...]. Kreślą niejasne, z pozoru obłąkane trajektorie, nieprzystające do zbudowanej, napisanej i sztucznej przestrzeni, do której się przenoszą. Są to nieoczekiwane zdania pojawiające się w miejscu uporządkowanym przez techniki organizujące systemy [...]. «Trawersy» te są odmienne od systemów, do których przenikają i w których rysują sztuczki odpowiadające różnym celom i pragnieniom” – pisze Michel de Certeau w książce „Wynaleźć codzienność. Sztuki działania”, odnosząc się do różnego rodzaju praktyk: strategii i taktyk, które każą zwrócić uwagę nie na to, co dane, ale na sposoby, w jakie, to co jest, zostaje użyte. W jaki sposób z zastanych elementów systemowych, istniejących języków (w tym planów urbanistycznych, układu galerii handlowych czy „paradygmatycznych” organizacji przestrzeni mieszkalnych) tworzy się własne, oryginalne historie? Jakie użycia miejsc, sposoby chodzenia, patrzenia, słuchania, przywracają temu, co bezosobowe, opresyjne, władcze i regulatywne, zmienność wytwarzaną przez mnogość osobistych doświadczeń, pragnień, rozkoszy?
„Miasta równoległe”
Berlin / Buenos Aires / Warszawa/ Zurych.
Nowy Teatr w Warszawie, 27 maja – 3 czerwca 2011Takie pytania każą sobie stawiać twórcy „Miast równoległych”, którzy proponują w swoich działaniach czynną refleksję na temat sposobów używania określonego miejsca, wypełniania go osobistymi treściami, naznaczania idiomem indywidualnych historii. Dzięki uruchomieniu wymiaru prywatności w tym, co wspólne, i indywidualności w tym, co ogólne i bezosobowe, projekt nabiera charakteru festiwalu praktykowania miejskich przestrzeni, w którym nie tyle chodzi o prezentowanie poszczególnych akcji i poddawanie pod ogląd/osąd kolejnych interwencji, ile właśnie o działanie angażujące jego uczestników. I wcale nie chodzi o uruchomienie jakiegoś pospolitego miejskiego ruszenia, powszechną demokratyzację działań sytuujących się na pograniczu interwencji społecznych, praktyk miejskich i sztuki, ani o przywrócenie jakiejś utopijnej miejskiej wspólnoty. Niektóre działania skierowane są wprawdzie do większej grupy odbiorców, jak akcja Mariano Pensottiego „Czasami myślę, że cię widzę”, która ulokowana jest na dworcu kolejowym, ale są to – z założenia – osoby przypadkowe, zatrzymujące się tylko na chwilę, zawieszone w międzyczasie, jaki stanowi przerwa w podróży czy oczekiwanie na pociąg.
„Miasta równoległe”, Warszawa / fot. Marta Pruska.
Na drugim biegunie sytuują się takie propozycje, jak „Pokojówki” Loli Arias. Jest to rodzaj instalacji biograficznej zaaranżowanej w przestrzeni hotelowej, która ma charakter niezwykle intymny i niespotykaną intensywność. Każdy uczestnik wchodzi sam do kolejnych pokoi, w których znajduje ślady biografii personelu sprzątającego – w formie listów, nagrań audio i wideo. Ogólna liczba osób, które miały okazję przejść trasę wyznaczoną w Hotelu Ibis na warszawskim Muranowie nie jest więc zbyt duża. Nacisk położony jest na pojedynczość, która stanowi w tym przypadku warunek niezbędny do wytworzenia sytuacji spotkania w miejscu i z osobami, które na co dzień pozostają przezroczyste.
„Miasta równoległe”, Warszawa / fot. Marta Pruska.
To, co łączy wszystkie projekty, wszystkie odsłony miast równoległych, to właśnie uruchomienie różnego rodzaju strategii i taktyk, które ujawniają istnienie w przestrzeni wspólnej miejsc własnych, w układach systemowych – bocznych ścieżek, nieprzewidzianych trajektorii, ukrytych przejść i niespodziewanych skrzyżowań. Warto skupić się na tym, co w kulturze, zdominowanej przez wizualność i poddanej rygorowi naoczności, nie jest tak oczywiste, gdy myśli się o działaniu w przestrzeni i jej rewidowaniu, a co pojawiło się w kilku projektach jako czynnik kluczowy doświadczania i odkrywania miast równoległych.
Głosy
W budynku Sądu Okręgowego przy Solidarności zbiera się grupa osób; po okazaniu dowodów tożsamości wchodzą do ogromnego holu, w którym rozlega się echo kroków i przyciszonych rozmów. Ta zimna, monumentalna przestrzeń przytłacza. Za chwilę z obu stron zaczną dobiegać głosy chóru, który na nutę pieśni liturgicznych wyśpiewuje orzeczenia sądu w różnych, przeważnie błahych sprawach, które stały się przedmiotem sporu. Nie chodzi jednak o przywołanie czy wytworzenie paraleli między tymi dwiema instytucjami i rzeczywistościami mającymi w naszej kulturze – w zależności od zmiennego kontekstu – wymiar najwyższej instancji: prawnej i sakralnej. Śpiewacy zbliżają się do słuchających, wyśpiewywane teksty wyroków ustępują miejsca delikatnej melodii renesansowej pieśni kościelnej, po której znowu padają słowa przywołujące w sformalizowanym języku prawniczym poszczególne rozpatrywane przed sądem sprawy.
„Miasta równoległe”, Warszawa / fot. Marta Pruska.
Śpiewacy nie są profesjonalnymi aktorami, a zatem nie reprezentują innych, co jest zawsze w jakiś sposób dystansujące, ale użyczają ich sprawom, ich historiom swojego głosu, który w bezgłośny i anonimowy wymiar prawa wprowadza idiom łączący liryzm z komizmem. Christian Garcia – twórca tej głosowej instalacji, który jest przede wszystkim kompozytorem i muzykiem, w doskonały sposób wyczuł i pokazał ambiwalencję głosu, który może mieć zarówno charakter bezwzględnej interpelacji, bezosobowego wezwania przed anonimowe oblicze sądu, jak i wyrażać – poprzez tembr, barwę, modulację – to, co związane z osobistym pragnieniem i żądaniem. Głos czyni tutaj zastaną przestrzeń nie tyle przestrzenią wspólną, w której rozbrzmiewa tytułowy „głos ludu”, ile miejscem, w którym odbijają się echem indywidualne roszczenia, pragnienia, żale.
Ambiwalencję związaną z głosem i nieodłącznym jego dopełnieniem, jakim jest słuchanie, pokazuje także Dominik Hubner w swoim projekcie „Dom”, zainscenizowanym w budynku mieszkalnym przy ulicy Bagno 3. Wieczorem sześć mieszkań na parterze i pierwszym piętrze, widocznych jak na dłoni dzięki odsłoniętym oknom i zapalonemu w środku światłu, przemienia się w sceny toczących się równolegle codziennych historii anonimowych zazwyczaj mieszkańców blokowisk. Nie chodzi jednak tylko o zaglądanie do cudzych okien i wymyślanie historii mieszkańców – tę przyjemność wieczornego flâneura. Dzięki odbiornikom radiowym można wysłuchać opowieści sformułowanych bezpośrednio przez tych, którzy na chwilę zdecydowali się fragment swej przestrzeni prywatnej wystawić na widok publiczny. Nie ma to nic wspólnego z ekshibicjonizmem – raczej jest próbą przedstawienia się. Gestem wyjścia poza strefę cienia rzucanego na relacje sąsiedzkie przez architekturę mrówkowców. W tym kontekście aparatura służąca do podsłuchu i reprezentująca system sprawowania kontroli zderza się z potrzebą bycia wysłuchanym.
„Miasta równoległe”, Warszawa / fot. Marta Pruska.
Spod bloku można przenieść się na jego dach, gdzie swój projekt zaplanował Stefan Kaegi. Z perspektywy, jaką daje wysokość piętnastopiętrowego budynku, można podziwiać panoramę miasta zdominowaną przez wysokie budynki centrum. Przewodniczka przywiozła tu całą grupę windą z piwnicy, tam opowiedziała parę słów o sobie i swoim obcowaniu z przestrzenią miasta, zachęca, żeby usiąść wokół niej, wyciąga gitarę i zaczyna śpiewać ogniskowe piosenki. Karolina nie widzi od urodzenia. Orientuje się w przestrzeni i poznaje miasto między innymi za pomocą słuchu. Gdy milknie, inaczej zaczynamy słyszeć odgłosy dobiegające z dołu, szumy, zlepy, ciągi dźwięków. Wspólnota wytworzona wokół głosu i słuchania jest dużo bardziej skupiona niż ta kierująca się rozproszonym spojrzeniem.
„Miasta równoległe”, Warszawa / fot. Marta Pruska.
Warto wsłuchać się w opowieści miasta, które dobiegają z różnych jego zaułków, przestrzeni równoległych, różnych od tych przewidzianych przez plany urbanistyczne. Opowieści wytwarzane przez rytm kroków i głosy tych, którzy z anonimowej przestrzeni publicznej wykrawają miejsca własne, tworząc w nich prywatne historie.
/p