Odczuwam Wrocław przez sztukę Brzeskiego. A raczej moje wobec niej oczekiwania. Już samo wejście do galerii BWA Awangarda nastraja na spotkanie z tym, co dziwne, niesamowite, co po freudowsku możnaby określic jako Unheimlich. Biuro Wystaw Artystycznych A.D. 2013: dziwaczna hybryda, zlepek kilku budynków o różnym stopniu zwietrzenia, tworzących eklektyczną bombonierkę na sztukę współczesną. Łatwo tu popaść w polsko-niemiecką grę skojarzeń. Czerwone szprosy późnomodernistycznej przeszklonej elewacji przypominają słynny wrocławski dom handlowo-biurowy projektu Hansa Poelziga z lat 1911-13, z kolei historyzujący portyk i foyer, które ktoś mógłby przyrównać do warszawskiej Zachęty, to jedyne zachowane pierwotne elementy XVIII-wiecznego pałacu projektu Carla Gottharda Langhansa, twórcy jednej z najbardziej rozpoznawalnych budowli w Europie - Bramy Brandenburskiej w Berlinie.
BWA AwangardaPo krótkim wstępie historyk architektury gwałtownie milknie. Jego uwagę przykuwają popiersia umieszczone nad wejściami do sal ekspozycyjnych. Czy to już to, po co tu przybył? Kły, szczecina, broda... niemal bezszwowo zintegrowane z pierwotnym antykizującym popiersiem nie wiadomo kogo. Po metamorfozie – wilkołak, strzyga. Przypominają „Koszmar” albo inne instalacje Brzeskiego – wariacje na temat myśliwskich trofeów. Ale jednak są zupełnie odmienne od porcelanowych, rozlewających się bezforemnie biustów znanych z genialnej wystawy „Skontrum” w stołecznej Królikarni. Te popiersia to interwencje innego wrocławskiego artysty, Jerzego Kosałki. Prace na wystawie Brzeskiego już nie odwołują się bezpośrednio do zwierząt i bestii. Teraz obrazują bestie ukryte w nas samych.
Wystawie „Tylko dla moich oczu” został nadany odgórnie kierunek zwiedzania. Należy zacząć od pierwszego piętra, od projekcji dwóch zazębiających się filmów. Gdy jeden się kończy, należy odwrócić głowę i oglądać następny. Zupełnie jak w Panoramie Racławickiej. Do projekcji pierwszego pozostają dwie minuty, w tym czasie kończy się drugi. Byle nie zepsuć sobie końcówki – myślę i staram się odwrócić wzrok i słuch od stymulantów przenikających miękki mrok sali.
„Upadek człowieka, którego nie lubię” przypomina filmy Supergrupy Azorro. Pierwszoosobowa narracja definiuje boleść procesu twórczego. Twórcza niemoc to topos, który najsilniej uwypukliło „Wszystko już było” z 2003 roku. Początkowo więc nerwowo wiercę się na poduszce, patrząc na ujęte z lotu ptaka studio artysty. Artysta wysnuwa kolejne pomysły, o których nie muszę wiedzieć, dopóki nie zostaną zrealizowane. Wreszcie wykluwa się idea: szkicowany ucharakteryzowaną dłonią, niebieskim flamastrem tytułowy upadek. Człowiekiem, którego nie lubi, i którego uśmierca podmiot liryczny, jest jego wredny sąsiad – w kolejnym filmie („999”) reanimowany na oczach uczestników lekcji rysunku. Idea niezdrowej, choć skrajnie ludzkiej fascynacji leżącym bez przytomności człowiekiem chyba każdemu miłośnikowi sztuki przywiedzie na myśl „Lekcję anatomii doktora Tulpa”, choć niekoniecznie w Rembrandtowskim oryginale, prędzej w interpretacji poetów.
BWA AwangardaSam Brzeski lubuje się w znaczących anatomicznych anomaliach, czego dowodem odlany w brązie autoportret, witający widzów w dalszej części ekspozycji. Bardziej niż długi nos i analogicznie wydatne przyrodzenie artysty jako Pinokia/fantasty, intryguje mnie jednak dynamiczna kompozycja zatytułowana „Z miłości do kobiety”, która zdaje się rozsadzać niewielką, wieloboczną salę-kaplicę. Na klasyczną, czy wręcz barokową kompozycję składa się nie tylko grupa rzeźbiarska na postumencie, ale też to, co dzieje się wokół nich. Dwóch lejących się o kobietę chłystków – dwa chochoły, podobne do znanego mi już z wystawy w warszawskim Salonie Akademii „Francisa”, wiotkie i monumentalne zarazem figury balansujące na granicy stabilności i iluzji (wykonane z długich metalowych prętów, pomalowanych tak, by doskonale naśladować długie trzciny czy kłosy), wprawione w ruch zaczynają tańczyć i drgać, zwielokrotnione niczym w „Szermierce” Leona Chwistka, wypełniają przestrzeń walką na cienie.
W swej fascynacji chłystkami i odmieńcami Brzeski wyrusza do lasu, gdzie szkicuje portrety tirówek, zwanych przez kuratora wystawy Stacha Szabłowskiego „leśnymi ssakami”. To w tych pracach najsilniej uwypukla się tytuł wystawy – „Tylko dla moich oczu”. Akt twórczy staje się aktem perwersji, takim, jakiego te panie jeszcze chyba nie doświadczyły. Kobiety, które nie mają „nic do stracenia, a wiele do zyskania” równie dobrze mogłyby należeć do „fałszywej fauny” Radka Szlagi. Brzeski jednak wykorzystuje je do swoich celów, przekształca ich wizerunek na swój sposób, obserwując je przez soczewkę tradycji sztuki. Jedną z postaci jest Gala – rozpostarta na fotelu, zatomizowana niczym „Galatea Sferyczna” Salvadora Dalí. W dolnym rogu kartki artysta zanotował trasę, przy której spotkał swoją modelkę. E65 przypomina zapisek Witkacego (typ E? dawka eteru?).
Na zajęciach plastyki czy historii sztuki uczy się o sporze, który rozgorzał pomiędzy zwolennikami disegno i colorito. Rysunek miał być wyrazem racjonalnej idei, podczas gdy koloryt – nieracjonalnej sfery emocji. Brzeski zdaje się negować ten podział, wprowadza własną innowację. U niego szkic, rysunek, owszem, jest podstawą do stworzenia rzeźby, jak i autonomicznym, pełnym ekspresji, skończonym dziełem. A także, co chyba najważniejsze, jest elementem specyficznej gry opartej na iluzji.
BWA AwangardaWystawa zamyka się pętlą. Wracamy do pierwszego filmu, do kadru, w którym powstaje pierwszy szkic. Jest w nim pułapka wynikająca z błędnego zapisu materiału: ostatnia scena, przebarwiona, sprawia wrażenie onirycznej wizji. Tymczasem rysunek przedstawiający upadek mężczyzny zyskuje nowy wymiar, staje się rzeźbą. Tak jak przy „Francisie i haszyszu” i jego pobratymcach ulegam iluzji, która jest dla mnie istotą sztuki Brzeskiego: uprzestrzennione rysunki wyglądają jak wykonane w najnowszej technologii wydruki przestrzenne, wyplute przez drukarkę 3D – tymczasem są zespawane z pojedynczych stalowych prętów. Sfotografowane na spreparowanym tle, „999” i „Upadek człowieka” ponownie stają się tylko rysunkiem. Zupełnie niczym w barokowej kwadraturze, manierystycznych anamorfozach, nie wiem, gdzie kończy się przedstawienie płaszczyznowe, a zaczyna przestrzenna bryła. Jak w Panoramie Racławickiej – muszę wytężyć wzrok, przejrzeć trik, by zyskując świadomość, czerpać przyjemność z tej sztuki iluzji.