„Ojciec” Sasnala w FGF
Wilhelm Sasnal, Bez tytułu [fragment], dzięki uprzejmości Fundacji Galerii Foksal

„Ojciec” Sasnala w FGF

Klara Czerniewska-Andryszczyk

Czy ta wystawa to manifest w sprawie parytetu w sztuce? Matka została wyparta, nie ma jej na żadnym chyba płótnie. Zamiast tego ukrzesłowiony ojciec, z bełtem na kolanach

Jeszcze 1 minuta czytania

[na Dzień Matki]

1.

Pamiętam jakby to było wczoraj – a miałam wtedy czternaście lat. I po raz pierwszy trafiłam na ostatnie piętro modernistycznej plomby na tyłach osiedla Kubusia Puchatka, gdzie wszystko było socrealistyczną fałszywką – zwłaszcza sąsiedni blok mieszkalny w formie renesansowego ratusza. Wielkie tafle szkła w wąskich ryzach czarnych ram, widok na Pałac Kultury – może było już ciemno? W każdym razie, sterczałam przed wielkim czarnym płótnem, w miejscu, gdzie dziesięć lat później będzie wisieć błękitno-różowa „polska kaszana”. „To jest cmentarz w Tarnowie” – objaśniał wtedy Andrzej Przywara. Te białe bliki w górnej partii obrazu to były znicze, a nie światła nowoczesnego miasta. Obok wisiały migoczące w oczach, czarno-białe, geometryczne abstrakcje. Przywara mówił coś o komiksie, o Holokauście... 

Ojciec

Wystawa prac Wilhelma Sasnala, Fundacja Galerii Foksal, Warszawa, do 30 czerwca 2012

Potem wyciągnął malutki, amatorski album fotograficzny, w jaki wkładało się wywołane pospiesznie odbitki z wakacji. W środku zdjęcia innych obrazów Sasnala. Moja mama przeglądała je z zainteresowaniem, nie pytała przy mnie o ceny. Podobały nam się te czarne, duże cmentarne nokturny –  wiadomo, były poza naszym zasięgiem. Gdzie znaleźć taką ścianę? Jedna z prac była jej od razu szczególnie bliska. Do dziś.

Wilhelm Sasnal, bez tytułu, 2001, dzięki uprzejmości
Moniki Czerniewskiej
Portret alter ego mojej matki: kobieta przy samochodzie. Nie wiedziałyśmy, co robi – kadr jest tak skonstruowany, że widać tylko nogi i kawałek auta. Czy szuka kluczyków do samochodu? W ciągłym pośpiechu; pomiędzy szkołą (trójka dzieci), pracą, zakupami a przysłowiową zupą?

Rąbek kwiecistej spódnicy kończy się na wysokości kolan. Technika – charakterystyczny, ironiczny, siermiężny realizm z czasów grupy Ładnie. Czerwień, biel, czerń, cielisty róż. Samochód obok się rozpływa. Dosłownie. Reflektor jak płaczące oko, rozmazana maskara.

Dziesięć lat później podczas otwarcia w tym samym miejscu wystawy „Ojciec” dowiedziałam się, że prototypem dla obrazu była drobna stłuczka. Obok rozbitego światła stoi Anka, żona artysty.

2.

Wilhelm Sasnal, Bez tytułu, 2012, dzięki
uprzejmości Fundacji Galerii Foksal
Siła prac Sasnala płynie z ich autentyzmu – rzeczy, które przedstawia, nawet jeśli pochodzą z przypadkowo znalezionej fotografii, są głęboko naznaczone emocjami i refleksją autora, wyrażonymi poprzez rzetelny, przemyślany gest.

Osobiste doświadczenie przewartościowuje tradycyjną ikonografię. W miejsce uświęconego macierzyństwa – świadome ojcostwo, „tacierzyństwo” (czy wystawa „Ojciec” to manifest w sprawie parytetu w sztuce?). Matka została wyparta, nie ma jej na żadnym chyba płótnie. Zamiast tego ukrzesłowiony ojciec, z bełtem na kolanach – dziecko to organiczny żywioł, którego nie sposób okiełznać, czysta fizjologia, brak ludzkiej formy, raczej jakiś zarodek. Widać żółtko jak z sadzonego jajka, poza obraz wypełza różowawa pępowina, zamiast główki – szara masa.

Obok – kolejne odwołanie do kanonu sztuki, znów pod pretekstem opowiedzenia anegdoty z rodzinnego albumu: dziecięcy korpusik wtapia się w linearnie zarysowany tors, drobne ramionko wyrasta z męskiej piersi – materialność ciał jest tu tak namacalna, jak w rzeźbach Moore’a czy Dunikowskiego. A przecież na pierwszy rzut oka to amatorska pocztówka z wakacji – i rzekomo po amatorsku, lecz w niezrozumiały, niepokojący sposób ucięta. Ale chyba nikt nie odważy się dokonać projekcji i wypełnić pustego miejsca nad obrazem wyobrażeniem własnej głowy.

Wilhelm Sasnal, Bez tytułu, 2012, dzięki
uprzejmosci Fundacji Galerii Foksal
Brudne, bulgoczące pastele kontrastują z pracami o nasyconych, płaszczyznowo kładzionych barwach. W sali dwa piętra niżej wisi wielkie czarne płótno. Kolejny nokturn, jakby echo z przeszłości, kiedy słuchało się innej muzyki, patrzyło inaczej na inne rzeczy. A jednak takie stany wracają: μελαγχολία – czarna żółć. Zamiast poporodowej depresji. Afekt czy abiekt? Dopowiedzenie na przeciwległej ścianie: faliste linie ledwie zarysowanego profilu – nosa i ust, i gardła, prowadzą w czarną czeluść rozdętego żołądka. Ostatnia migawka: zielonkawo-błękitna postać, znów fragmentaryczna, znów ciasny kadr, bez głowy i nóg, sam brzuch. I męskie dłonie ściskające ten piwny mięsień w geście odrazy – chyba nie trzeba już dodawać, że paralela z brzuchem (nieobecnej) ciężarnej nasuwa się samoistnie; aż chce się pójść jeszcze raz do Rastra, sprawdzić, co ze swoim brzuchem robi w „Love Book” Aneta Grzeszykowska...

W siedzibie FGF Sasnal daje nam szansę na przeżycie czegoś bardzo osobistego, głęboko intymnego. Dojrzałość tych prac imponuje tym bardziej, jeśli uświadomimy sobie, że ostatnie pokazy artysty w kraju – przegląd twórczości „Lata walki” w Zachęcie na przełomie lat 2007/2008 oraz pełnometrażowy film „Z daleka widok jest piękny” – były przeznaczone raczej dla zbiorowego widza. Szklany kubik z widokiem na PKiN gwarantuje indywidualne spotkanie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.