„Źle urodzone”, Filip Springer
Katowice, Osiedle Tysiąclecia, fot. F. Springer

„Źle urodzone”, Filip Springer

Klara Czerniewska-Andryszczyk

Publikacja Springera jest fascynującym dokumentem zmian, jakie zachodzą w mentalności polskiego społeczeństwa, coraz mniej obarczonego pamięcią o ponurych realiach PRL. Jestem tylko ciekawa, czy za kilka lat emocje nie wywietrzeją z kart książki

Jeszcze 2 minuty czytania

Zagadnienie ratowania pamięci o powojennej polskiej architekturze znalazło wcielenie w postaci zbioru (foto)reportaży archeologa i antropologa – Filipa Springera. Jego książka stanowi próbę racjonalizacji i popularyzacji historii największych tuzów peerelowskiego świata architektury, z których każdy zasługiwałby na monografię – co najmniej w wersji taschenowskiej. 

Nie o samą architekturę i twórców tu jednak chodzi, ale o jej zakorzenienie w świecie. Architektura nigdy nie powstaje w próżni, materializacja projektu wymaga nie tylko konkretnych środków i umiejętności, ale i woli – w tamtych czasach przede wszystkim politycznej. Przydziały i przywileje, opór materii, ograniczenia techniczne, niechęć władz – pomiędzy tymi czynnikami musieli organizować swoją pracę niepokorni i walczący (także w sensie dosłownym  na frontach drugiej wojny) architekci, i o tym właśnie opowiada Springer.

Filip Springer, „Źle urodzone. Reportaże  
o architekturze PRL-u”
. Karakter, Kraków, 272 strony,
w księgarniach od 22 marca 2012
Autor oddaje w reportażach głos bezpośrednio zaangażowanym  samym architektom, ich współpracownikom, uczniom, rodzinie, ale też wieloletnim użytkownikom budynków czy osiedli. Prosi o komentarz specjalistów  Konrada Kuczę-Kuczyńskiego czy Joannę Giecewicz, a także popularyzotorów tematu  Grzegorza Piątka, Pawła Giergonia czy Huberta Trammera. To, ile czasu musiał poświęcić na podróże i rozmowy, i sposób, w jaki zyskał przychylność rozmówców na tyle, by uzyskać dostęp do niepublikowanych, osobistych zapisków (m.in. maszynopisów Hansena!), budzi niemały respekt.

Sam Springer nie obnaża zanadto swojego stanowiska  właściwie nie wiemy, czy ta architektura mu się podoba, czy nie; grunt, że intryguje i skłania do zadawania, czasem niewygodnych, pytań. Wiemy natomiast, że przyklaskuje racjonalnym, humanistycznym przesłankom projektów. Parokrotnie pisze o zapleczu infrastrukturalnym jako immanentnej części projektu, niemal jak mantrę powtarza wers o bezkolizyjności dróg do szkół i przedszkoli  skrycie krytykując dzisiejszych planistów i deweloperów.

Książka jest świetnie napisana i skonstruowana. Z kolejnych rozdziałów wyłania się obraz powojennych „pereł” i „potworów”, które trwają  żyją, starzeją się, umierają. Albo są bezpowrotnie niszczone. Jedyne, co naprawdę wadzi w przyjemnej lekturze, to powracająca gazetowość stylu  potęgowana być może przez fakt, że gros bibliografii stanowią dostępne w sieci artykuły z lokalnej prasy. Momenty naprawdę przenikliwe i wzruszające przeplatają się z retoryką sensacji; niemal barokowymi metaforami, na których autor konstruuje narrację. „Wiatr wiejący w skrzydła poznańskich architektów”, czy kolejne „czasy Arsena”, robią się w większych dawkach nieznośne. Niepotrzebne są też rozpoczynające kolejne rozdziały leady.

Katowice, fot. F. Springer

Większość relacji jest po prostu fascynująca. Wydaje się, że dopiero Springer (dzięki historykowi sztuki Pawłowi Giergoniowi) wyjaśnia, jaką rolę tak naprawdę odgrywał w PRL-u Jerzy Hryniewiecki  project manager, lobbysta, wizjoner, opiekun wyłapujący i wspierający innowacyjne projekty, ale i spijający śmietankę członek elit. Na szwarccharakter z czasów Trzeciej RP wyrasta zaś tragicznie zmarły Stefan Kuryłowicz, którego monumentalne gmachy odwołujące się do zaokrągleń klasycznego, przedwojennego modernizmu zastąpiły w ostatnich latach lekkie socmodernistyczne konstrukcje – warszawski Supersam i pawilon Chemii. Jego budowle, z biurowcem Focus na czele, mimo że same w sobie przyzwoite, wśród nieodpowiedniego otoczenia wyrastają na wielkokubaturowe wyrzuty sumienia.

Springer pozostałości socmodernizu nie tylko opisuje, ale i fotografuje. Jego zdjęcia obrazują dzisiejsze losy budowli powstałych głównie w latach 60. i 70. ubiegłego wieku. Chłodne, na pierwszy rzut oka banalne ujęcia z całym sztafażem psującym czystość architektonicznej formy  prowizoryczne nadbudowy, szyldy, tagi, graffiti. To wszystko, co na co dzień może dostrzec zabiegany mieszkaniec miasta – i żadnej fetyszyzacji czy estetyzacji, tak częstej u niektórych współczesnych artystów wizualnych z Maurycym Gomulickim i Mikołajem Grospierre'em na czele. Jedynymi środkami upiększającymi „źle urodzone” budynki czy osiedla są czynniki atmosferyczne  śnieg, mgła, burzowe chmury. Dla kontrastu zamieszczono też w książce materiały archiwalne  najbardziej zapada w pamięć fotografia warszawskiej Ściany Wschodniej. Ujęcie z odpowiedniej wysokości pozwala docenić rytmy czystych, geometrycznych podziałów elewacji. Na zdjęciu widać tylko pojedyncze neony i słupy ogłoszeniowe  do czasów dominacji bilboardów było jeszcze bardzo daleko. 

Stare przysłowie mówi, żeby nie oceniać książki po okładce, w tym wypadku bardzo udanej. Od razu widać, że grafik wydawnictwa Karakter, Przemek Dębowski, odsapnął po karkołomnej książce „Nie gęsi” Piotra Rypsona i powrócił w niezłym stylu. Zresztą cały layout, w subtelny sposób odwołujący się do formy notatnika, jest świetny. Strona tytułowa w linie, jak w szkolnym zeszycie – czyżby nostalgiczne nawiązanie do analogowych czasów, które niektórzy czytelnicy pamiętają z dzieciństwa? Zamiast tradycyjnego spisu treści ikonki, jak karty do gry Memory  wspaniałe!

Publikacja Springera jest dokumentem epoki, zmian, jakie zachodzą w mentalności polskiego społeczeństwa, coraz mniej obarczonego pamięcią o ponurych realiach PRL. Jestem ciekawa jej odbioru za kilka lat, gdy świadomość roli socmodernistycznej spuścizny będzie radykalnie inna  czy emocje do tego czasu nie wywietrzeją z kart książki?


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.