Choć zaprojektowany w 1963 roku gmach Biblioteki Narodowej ukończono stosunkowo niedawno – w roku 1998, to w jego wnętrzach panuje przytulna retro-elegancja, zaklęta w kamiennych posadzkach i okładzinach, stylowym oświetleniu, ponadczasowych cyferblatach i napisach informacyjnych barwy starego złota. Wnętrza Biblioteki to przestrzeń formalnie jednorodna i relatywnie skończona, w której trzewiach zmiany zachodzą w sposób niemal niedostrzegalny. Odgłosy stale rozrastającego się księgozbioru zagłusza szum świetlówek i wentylatorów. Ostatnie refleksy świata zewnętrznego (realnego?), zatrzymują żaluzje-wertikale i sumienne szatniarki. Przed wejściem do środka należy wziąć głęboki wdech i nastawić się na ograniczenie funkcji biologicznych kosztem wytężonej pracy umysłu – ta zasada dotyczy zarówno stałych bywalców, jak i okazjonalnych wizytatorów, którzy postanowili zobaczyć wystawę przygotowaną przez Fundację Bęc Zmiana.
Podobnie jak główna ekspozycja tegorocznego festiwalu „Warszawa w Budowie” w gmachu SGH, tak i „Coś, które nadchodzi. Architektura XXI wieku” znalazła swoje miejsce w fabryce wiedzy na południe od zdecentralizowanego Śródmieścia, w którym mnogość komunikatów zlewa się w informacyjny jazgot. Wydaje się, że zaciszna przestrzeń Biblioteki sprzyja skupieniu na wystawie, której daleko do konwencjonalnie pojmowanej prezentacji architektury przyszłości. „Architektura XXI wieku” nie ma nic wspólnego z futurologicznymi projektami innowacyjnych budynków. Nie znajdziemy tu też przeglądu architektonicznych dokonań z ostatnich jedenastu lat. W obliczu kryzysu, globalnego poczucia zwątpienia, zespół Bęca stawia na poszukiwanie i renegocjowanie podstawowych wartości i norm, rządzących nie tyle kulturą budowania, co wytwarzającym ją społeczeństwem.
Czego więc mamy wypatrywać?
Odpowiedzi zdają się dostarczać słowa autorytetów zachodniej kultury, nieoczekiwanie wyłaniające się z różnych zakamarków biblioteki. Złożone przez Tomka Bersza turkusowe teksty – aforyzmy wydobyte z wypowiedzi Slavoja Žižka, Zygmunta Baumana, Richarda Rorty’ego, Oskara Wilde’a, Johanna Wolfganga Goethego, Michaela Walzera, sankiulotów, letrystów itd. wtapiają się w gzymsy, framugi, ramy okien i kinkietów, jakby w myśl postulatów dizajnerów Przemka Godyckiego i Arsenio Garcii, że „informacja ukazana w nieoczekiwanych, ale odpowiednich miejscach stwarza możliwość dialogu”.
Twórcy wystawy biorą na warsztat przede wszystkim obserwowane z naszej całkiem komfortowej perspektywy (przez lornetki, zza szyby, jak pokazywaną na wystawie instalację Rafała Żwirka) oddolne ruchy społeczne Oburzonych i Okupujących. Ich symbolem i jednocześnie głównym motywem wystawy jest namiot.
Skoro człowiekiem roku według magazynu „Time” został protestujący anonim, to za przedmiot roku 2011 śmiało możnaby uznać jego schronienie. Nawet w stabilnej politycznie i gospodarczo Polsce doceniono symboliczną siłę namiotu: w czerwcu na aspirującej do elegancji Mokotowskiej, pod centralą Bęc Zmiany rozbito importowany prosto z Madrytu model z inskrypcją „Yes we camp”, a na wszelakich imprezach dizajnu chwalono pomysłowe rozwiązania dla miejskich koczowników. Na Łódź Design Festival w konkursie „Make Me” wyróżniono projekt multifunkcjonalnej płachty biwakowej Jakuba Marzocha. Na ostatnich Przetworach, imprezie poświęconej re- i up-cyclingowi, nagrodę główną otrzymali Aleksandra Siłuch i Michał Wiak za schronisko dla strajkującego – stworzone z metalowej żyłki, reklamowej plandeki i bambusowych tyczek.
W kontekście wystawy namiot zdaje się symbolizować opór wobec architektury pojmowanej jako opresyjna (ograniczająca fizycznie, finansowo i mentalnie) nieruchomość. Gdy Oburzeni i Okupujący poszukują istoty społeczeństwa, architektura „leży odłogiem”, jest sprowadzona do swej podstawowej, nieredukowanej funkcji – schronienia. Namiot jako pierwotna chatka w pokazywanej w Bibliotece pracy Konrada Pustoły „Puste pola” nawiązuje do Witruwiusza i Larsa von Triera. Jako atrybut współczesnego, wolnego człowieka – według typologii grupy projektowej Centrala („Architektura namiotowa”, 2011) – jest niezastąpiony w każdych warunkach i pod każdą szerokością geograficzną.
Wszystkie prezentowane na wystawie prace, nie tylko te odnoszące się do architektury namiotowej, sprawiają wrażenie obiektów czy instalacji site specific. Jest to jednak tylko doskonale zrealizowany, czysto scenograficzny zabieg. W jaki więc sposób wystawa odwołuje się do samego budynku? Co ją tu zakorzenia, oprócz wspomnianej symbolicznej funkcji gmachu?
Twórcy wykorzystali gmach Biblioteki jako przykład postępowej, wymierzonej w przyszłość architektury. Makiety, plany i projekty wnętrz budynku opatrzone są zapisem wywiadu z głównym projektantem Stanisławem Fijałkowskim. Zabrakło jednak krytycznego komentarza współczesnych, analizującego przystawalność pierwotnej idei do dzisiejszych realiów. Mój opór budzą choćby wewnętrzne mini-ogrody, które wedle intencji architekta miały zapewniać wytchnienie dla oka, dopływ naturalnego światła oraz wyciszenie i skupienie energii poprzez organizację przestrzeni wokół nich. Dziś budzą raczej klaustrofobiczną frustrację czytelnika, motywowaną brakiem dostępu do zieleni i powietrza, od których oddziela go tylko/aż szklana ściana i zawsze zamknięte drzwi.
Stanisław Fijałkowski, projekt wnętrza Biblioteki
Narodowej, dzięki uprzejmości architekta
Na wystawie znajdziemy także dwie prace, których sposób prezentacji i recepcja związane są z instytucją biblioteki. To „Biblioteka” Nicolasa Grospierre’a i „Library Safe Saver” Huberta Czerepoka.
Prace Grospierre’a są wehikułami, które przenoszą widza do niedostępnych obszarów biblioteki. Ukryte w szufladkach katalogu rzeczowego malutkie lightboxy w charakterystyczny dla artysty sposób wyodrębniają i estetyzują fragmenty architektury, np. niedostępne dla czytelników, majaczące na korytarzach części służbowej i wewnętrznych dziedzińcach mozaiki Kazimierza Gąsiorowskiego. Chcąc zobaczyć pendant instalacji Grospierre'a, ponownie rozbijam nos o szybę. Wideo prowadzi do monumentalnego gmachu C, gdzie magazynuje się produkty uboczne ludzkiej wiedzy – książki. Uzbrojone w kamerę oko operatora potrafi jedynie błąkać się po wąskich korytarzach, odbijać od ściany do ściany i wykonywać gwałtowne zakręty. Zmęczona skaczącą w rytm przyspieszonych kroków projekcją zastanawiam się, czy kiedykolwiek dotrzemy do celu, i czy finałem będzie odnalezienie poszukiwanej wiedzy, czy też, jak u M.C. Eschera, pozornie niemożliwa pętla – ironiczny uśmieszek artysty?
Z kolei w prezentowanym w hallu Biblioteki wideo, ukazującym lewitujące w powietrzu resztki książek, Hubert Czerepok odwołał się do kultowego passusu z Antonioniego. W finale filmu „Zabriskie Point” przy akompaniamencie psychodelicznego otworu Pink Floyd, eksploduje dobytek zgromadzony w rezydencji cynicznego potentata nieruchomości – cała zawartość mikroświata, którego nadrzędną ideą było gromadzenie i konsumpcja dóbr. Wycięty przez Czerepoka fragment kwestionuje oczekiwania osób przychodzących do „świątyni wiedzy” i przywołuje skojarzenia z wirtualną wojną światową rodem z powieści science fiction, w której to nie mosty, tory kolejowe czy fabryki amunicji będą obiektami ataków, ale ośrodki produkcji i repozytoria wiedzy. Wiedzy, która stanowi o tym, kim jesteśmy.
Czy w przyszłości na linii pierwszego ognia znajdą się siedziby mediów, potężne stacje telewizyjne i wielkie serwerownie najpoczytniejszych gazet, biblioteki i niektóre muzea?
„Coś, które nadchodzi. Architektura XXI wieku”, Biblioteka Narodowa, Warszawa, do 31 stycznia 2012.