Podobno większość ludzi odczuwa podczas lotu samolotem niepokój. Niestety należę do tych, którzy boją się bardzo. Najchętniej w ogóle nie korzystałabym z tego środka transportu, bo najbardziej lubię podróżować pociągiem, a śladu węglowego planeta Ziemia ma i tak już dosyć. Ale ze względu na wykonywany zawód czasem – a właściwie często – muszę. Żeby podróżować na długich trasach pociągiem, szczególnie w Europie, trzeba być bogatym człowiekiem.
Oszczędzę wam opisu tego, co dzieje się z moim ciałem w drodze na lotnisko. Mam to już świetnie opracowane: w zależności od długości lotu czterdzieści minut przed startem biorę jedną do dwóch tabletek na uspokojenie i wypijam dwie do czterech buteleczek wina. Już w samolocie zapinam pasy, wkładam słuchawki do uszu (najczęściej włączam tę samą płytę) i zasypiam. Jeśli przebudzę się w trakcie lotu, zamawiam u stewarda zupkę chińską, która zawsze smakuje najpyszniej na świecie. Zwykle jednak budzę się dopiero na sygnał „zapiąć pasy” przed lądowaniem, choć i tak nie odpinam ich przez cały lot. Z samolotu wyprowadza mnie adrenalina: przechodzę kontrolę graniczną, trafiam, gdzie trzeba, wypełniam zaplanowane obowiązki. Na następny dzień niewiele z tego pamiętam, ale podobno wyglądam, rozumuję i zachowuję się całkiem normalnie.
Takich jak ja jest oczywiście więcej: na Facebooku mamy nawet grupkę dla awiofobów, Fear of Flying Forum. Jej członkowie dzielą się na niej atakami paniki, które nie pozwalają zasnąć nawet miesiąc przed lotem, histeryzują, kiedy samolot się spóźnia (przyjęte tabletki mogą przestać działać za wcześnie, a poza tym czy coś jest z tą maszyną nie tak?), polecają sobie muzykę, która w 100% wygłusza huk silników. I opisują mieszanki różnych leków z alkoholem – moderatorzy usuwają takie posty, bo to niebezpieczne dla zdrowia, ale i tak wszyscy wiedzą, że pomaga najlepiej.
Niektórzy proszą też o modlitwę, obojętnie do jakiego Boga. Rzadziej dzielą się success story: „Po piętnastu latach terapii behawioralnej wreszcie się udało: przetrwałem ze spokojem cały lot”. W zalewie jęków, przekleństw i serduszek pocieszenia objawi się czasem jakiś pilot lub stewardesa, którzy piszą, że AMA [ask me anything – zapytaj mnie o cokolwiek – przyp. red.] i że chętnie wyjaśnią, dlaczego niemal każdy post na tym forum jest przejawem niemożebnej irracjonalności. Ale najczęściej jednak pojawia się prośba: „Can someone please track me today” (Czy ktoś może mnie dziś śledzić?).
Może kojarzycie tę stronę, Flightradar24. To mapa, na której można śledzić na żywo ruch samolotów na całym świecie. Projekt powstał ponad dekadę temu z inicjatywy dwóch szwedzkich entuzjastów lotnictwa z własnymi odbiornikami ADS-B, które pozyskują informacje z lotniczych transponderów. Później chłopaki zaczęły rozsyłać odbiorniki wolontariuszom. Dziś Flightradar24 ma ponad 2 miliony użytkowników dziennie, a z jego usług korzystają linie lotnicze, lotniska, producenci samolotów, a nawet służby operujące po katastrofie lotniczej. Ponadto ci, którzy chcą się dowiedzieć, co frunie im nad głową, ci, którzy głowią się, gdzie jest spóźniony samolot, którego oczekują w hali przylotów, oraz ci, którzy śledzą żółtą ikonkę przesuwającą się leniwie po mapie, by telepatycznie dodać kurażu pokrewnej ofierze losu, która poprosiła o to na Fear of Flying Forum.
W otchłani internetu jest jeszcze rewers Flightradar24: The Aviation Herald. To strona, na której dowiedzieć się możemy o najnowszych incydentach, wypadkach oraz katastrofach lotniczych z całego świata. Większość z nich to drobnostki, które przydarzają się przede wszystkim samolotom towarowym, ale wprawne oko awiofoba natychmiast wyłowi linijki oznaczone literką C jak „crashes” i zachce wiedzieć więcej.
W przeciwieństwie do wypimpowanego awersu, który ma z tysiąc (a w płatnej wersji z milion) bajerów, The Aviation Herald wygląda jak internet z najtisów, i chyba zresztą z najtisów jest. O kłopotach z samolotami informuje nas Times New Roman na bladoniebieskim tle, a podróż w przeszłość zapewniają gustownie rozpikselowane buttony. Tak właśnie prezentuje się niewygodna prawda o lotnictwie, którą Flightradar24 dyskretnie przemilcza. Ale członkowie Fear of Flying Forum dobrze wiedzą, gdzie szukać złych wiadomości.
Strach przed lataniem wynika ponoć z poczucia braku kontroli nad sytuacją. I chyba mogę to potwierdzić, bo na ogół nie jestem osobą strachliwą, wręcz przeciwnie – raczej skłonną do ryzyka. Nie daje mi spokoju świadomość, że załoga pokładowa wyuczona jest sztucznego uśmiechu na każdą okazję i że nigdy nie dowiem się, czy w kabinie pilotów nastąpił jakiś większy czy mniejszy fakap. Dlatego najbardziej lubię latać Aerofłotem na krajowych lotach, gdzie stewardesy są po prostu niemiłe.
Poza tym mimo znajomości podstaw aerodynamiki (oprócz pociągów kocham też żeglować) nie jestem w stanie zrozumieć, jak działa samolot. Kiedy zaczynam o tym czytać, w moim żołądku pojawia się znajomy skurcz. Jeśli będę miała kiedyś czas i pieniądze, wybiorę się na kurs szybowcowy i sprawdzę, czy faktycznie w tych przeklętych meltdownach chodzi wyłącznie o to, że moja podświadomość zazdrości pilotom.
Na razie zostaje mi Flightradar24. Parę miesięcy temu napisałam swój pierwszy post na Fear of Flying Forum i zadałam sakramentalne pytanie: czy ktoś mógłby śledzić mój lot? Po starcie śniły mi się awatary osób, które obiecały mnie wesprzeć: dziewczyna z Arlington w stanie Teksas, starsza pani z Kansas City i chłopak z Bombaju. Niezwyczajnie obudziłam się dopiero wtedy, kiedy samolot przyziemił. Kiedy rozum śpi, pozostaje myślenie magiczne, czyli pójście za głosem swojego system error.
Jeśli w ramach prokrastynacji oglądacie samoloty na mapie, pomyślcie chwilę o matołach w powietrzu, które odkrywają w sobie właśnie łaskę wiary, zarzekają się, że następnym razem pójdą pieszo, i dręczą swoje wątroby. Nic was to nie będzie kosztować, a my będziemy przekonani, że doznaliśmy iluminacji. Tylko na The Aviation Harald nie wchodźcie. Lepiej nie kusić losu.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).