Pamiętacie jeszcze czasy, kiedy internet nie ograniczał się do kilku spersonalizowanych platform zarabiających na naszych emocjach, a ludzie korzystali z jego dobrodziejstw, by zawrzeć nowe znajomości? Czasy ICQ czy IRC-a, a potem webowych czatów (na których z czasem można było używać też kamerek) czy Second Life’a? Przez lata wydawało się, że już niemal nikt z tego nie korzysta – poza garstką pedofilów, inceli czy ekscentryków. Fora dyskusyjne i usenet przeniosły się na grupy, strony i hasztagi w mediach społecznościowych, ale zazwyczaj nie jest to komunikacja w czasie rzeczywistym: tu pohejtujesz, tam popropsujesz, a jak zamkniesz laptopa, to nikt nie zauważy. Żyjemy w czasach postinternetowych, ale wydaje się, że small talki jeden na jeden z randomowymi obcymi uprawiamy w internecie rzadziej niż wtedy, kiedy granica między realem a rzeczywistością była jeszcze wyraźna.
Wygląda na to, że koronawirus może to zmienić – i zabrać nas w podróż w świat, o którego istnieniu wielu z was zdążyło zapomnieć wraz z wygaśnięciem ostatniej umowy na neostradę. Z zalewu online’owych inicjatyw na czasy domowego więzienia wyłania się coraz więcej stron i aplikacji przypominających Chat Roulette. Pamiętacie? Włączasz kamerkę i łączysz się z jakimś randomem na końcu świata, a potem z innym i jeszcze następnym. Przepustowości naszego internetu są już na tyle duże, że możemy bez zakłóceń robić to w większej grupie. Na przykład w barze #staythefuckhome – czacie uruchomionym przez petersburską agencję digitalową Shishki Collective.
Na stronie poruszamy się ulicą, wzdłuż której stoją różne bary: taneczny Zakat (Zachód Słońca), Krasivo (Pięknie) – „design & art bar”, москино звезда (Moskiewskie Kino Gwiazda) – „cinema talks cafe”, Небо и вино (Niebo i Wino) – „drink wine and look at the roofs” czy Рюмочная (bar rumowy) Camus – „existential quest & highbrow drinking”. Obecnie barów jest 16 i każdy mieści po 12 osób – ale będzie ich więcej, bo tylko w pierwszych 24 godzinach funkcjonowania strony odwiedziło ją ponad 30 tysięcy gości. Mnożą się też wydarzenia kulturalne, w których można tam uczestniczyć.
W przeciwieństwie do reala do baru można, a nawet trzeba przyjść z własnym alko, a także kamerką i mikrofonem. Twórcy #staythefuckhome zalecają również, by zaopatrzyć się zawczasu w papu – alkoholowe bieganie za kebabem w czasie pandemii jest bowiem wysoce niewskazane. „Kiedy granice się zamykają, zapraszamy wszystkich zewsząd. Dołącz do nas, bo dlaczego niby nie? Wszystkie twoje inne plany są zapewne głupie i niebezpieczne”.
Na razie na #staythefuckhome dominują jednak goście rosyjskojęzyczni – choć fakt, z całego świata. Od Tallina po Władywostok, od Odessy po Biszkek, od Tbilisi po Murmańsk, a do tego emigranci mieszkający w Stanach, Izraelu czy Europie i studenci rusycystyki. Nawet w barach przeznaczonych do konwersacji w innych językach (angielski, gruziński, japoński i włoski) gada się przede wszystkim po rosyjsku. Ale kiedy zaplącze się tam ktoś spoza russkiego mira, natychmiast otaczany jest opieką przez obcojęzycznych. Byleby miał ze sobą jakąś butelkę, bo jak nie ma, to z pewnością jakiś szpion (czyli szpieg). Podejrzliwość wzbudza też odpowiadanie I’m fine na pytania o humorek.
Choć wizualnie #staythefuckhome przypomina estetykę petersbursko-moskiewskiej klasy średniej wyższej (słowa klucze: design, nowe technologie, odwołania do rosyjskiej i europejskiej kultury), w barach panuje równościowy klimat. W kadrach obrazów z kamerek dopatrzymy się zarówno cerat i dywanów, nowobogackich gadżetów, jak i wiejskich spiżarni. Dzięki #staythefuckhome spotykają się ze sobą światy, które w obliczu postkomunistycznych nierówności od dekad miały ze sobą coraz mniej wspólnego.
Poruszane tematy? A jak z kwarantanną u was, czy macie na ulicach czołgi, jaką można za co dostać karę. Do tego dowcipasy z władzy, rządowej „prawdy” o sytuacji we wschodnioeuropejskich krajach i rozkminy, jak zbawić świat. Czyli kuchonnyje razgowory (kuchenne rozmowy, znane lokalnie jako „nocne Polaków rozmowy”) level AD 2020.
Ktoś mędzi o wspomnieniach babci z oblężenia Leningradu, ktoś narzeka, że w Kiszyniowie aresztowano gości weselnych, ktoś się denerwuje, że drogówka wyłudza łapówki za dorabianie na uberze, no a z czego tu inaczej żyć? Kto jeszcze ma, a kto stracił pracę? Czy świat będzie kupował tanią rosyjską ropę? Co właściwie dzieje się w Donbasie czy w Abchazji, czy ludzie tam jeszcze żyją? Czy zgniły Zachód poradzi sobie z wirusem lepiej niż Matuszka Rosja? A może Zachód, w przeciwieństwie do Matuszki Rosji, wcale nie jest taki zgniły, bo pomaga swoim obywatelom?
To tak do kilku kieliszków, bo później zaczyna się zabawa, która znosi różnice w strefach czasowych. W jednym barze jakiś Kazach w bandanie śpiewa rosyjskie evergreeny na tle flagi Juventusa, w drugim grają w marynarza, w trzecim jakaś panna w masce klauna opowiada, że uciekła do Abu Dhabi szukać sobie bogatego męża. Ktoś krzyczy, że oto najlepsze kanikuły strogogo rieżima (wakacje o ostrym reżimie), i dostaje mnóstwo łapek w górę. To odwołanie do rosyjskiej komedii, ale także terminologii dotyczącej więzień i kolonii karnych oraz „urlopu”, na który wysłał Putin obywateli, kiedy koronawirus dotarł do Rosji.
Jako miłośniczka wszelkich pogaduszek z obcymi mam nadzieję, że internet wróci do czasów, kiedy zaczepianie innych online nie było domeną creepów. Jest taka szansa, skoro w realu ludzie obchodzą się szerokim łukiem, rzucając sobie oceniające spojrzenia. Choć jeszcze bardziej spoko byłoby, gdyby w wyniku sąsiedzkich gestów pandemicznej solidarności odrodziły się też lokalne więzi, samopomoc i życie towarzyskie pod blokami. To oczywiście niemożliwe, bo zaraz się wszyscy ze wszystkimi pozagryzamy. Ale taka jest moja osobista utopia na czasy sami wiecie czego.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).