Mieszko i inni
fot. Paweł Heppner

6 minut czytania

/ Ziemia

Mieszko i inni

Stanisław Łubieński

Drzewa w naszej okolicy traktujemy jak coś oczywistego, codziennego, niezmiennego – zupełnie jak kamienice, ulice czy latarnie. A przecież każde z nich jest wyjątkowe i niepowtarzalne

Jeszcze 2 minuty czytania

Mieszko jest niski, przysadzisty i pewnie nie całkiem odpowiada naszemu wyobrażeniu o tym, jak wygląda bardzo stare drzewo. Żyje już tylko w jednej trzeciej, zielony pozostaje jeden z bocznych konarów, wsparty na podpórkach jak łokieć na stole. Mieszko wygląda trochę jak uwięziony siłacz – spinają go stalowe obejmy, łańcuchy, wypróchniały pień wypełnia cementowa plomba. Dąb stoi skromnie na uboczu, przy jednej z cichych uliczek na warszawskim Natolinie. W zasadzie można by go przegapić, gdyby nie dwa rzędy płotów, które odgradzają go od chodnika. Świadectwem tego wiekowego majestatu jest głównie potężny pień o obwodzie przekraczającym osiem i pół metra.

Mieszko ma około sześciuset lat, a to znaczy, że był już stary, kiedy budowano pałac w pobliskim Wilanowie. Był bardzo stary, kiedy podchorążowie szli na Belweder. Wtedy pewnie żyli jeszcze jacyś rówieśnicy Mieszka, teraz nie ma już żadnej konkurencji. Dawno ułamany wierzchołek świeci otworami po wyciętych w drewnie wywietrznikach. Kilkadziesiąt lat temu sądzono, że to zapobiegnie rozwojowi grzybów wewnątrz pnia. Dzisiaj wiemy, że nasze dawne próby pomocy często szkodzą drzewom. Drzewa mają swoje własne metody radzenia sobie z chorobami i starzeniem.

Dąb Mieszko IDąb Mieszko I / fot. Paweł HeppnerPod koniec maja wybrałem się w odwiedziny do Mieszka. Był wieczór, na spokojnym niebie śmigały jerzyki, a ja z przyjemnością czesałem wierzchołki niekoszonych traw rosnących tuż przy ścieżce rowerowej. Pretekstem do mojej wycieczki był album „Drzewa Warszawy. Przewodnik po wybranych, ważnych drzewach Warszawy”. Nie śpieszyłem się. Przystanąłem przy mojej ulubionej topoli, którą odwiedzam codziennie z psem. Kojarzy mi się z katedrą Notre Dame, bo od potężnego pnia odchodzą dwa konary przypominające kościelne wieże. Stawałem jeszcze kilka razy, ale jadąc przez czterdzieści minut, mijałem przecież tysiące drzew, z których tylko kilka było pomnikami przyrody i historii.

Album jest piękny. To zasługa projektu Edyty Ołdak – światła w tekście, ładnych ilustracji i czarno-białych zdjęć Pawła Heppnera. Pomysł jest znakomity – długi czas naświetlania większości fotografii sprawił, że tylko pień pozostawał wyostrzony, poruszająca się na wietrze korona wychodziła najczęściej rozmazana. Po samochodach pozostały smugi światła, a przechodnie w ogóle nie pojawili się w kadrze. Taki zabieg zbliża nas do perspektywy drzew, kompletnie poza naszymi jednostkami czasu. Nasz świat dzieje się za szybko, nie jesteśmy w stanie skupić niezmąconej uwagi na powolnym procesie rozrastania się pnia czy rozwoju liści. Drzewo rośnie, żyje i umiera powoli.

„Drzewa Warszawy. Przewodnik po wybranych, ważnych drzewach Warszawy”, autorzy tekstów: Paweł Dunin-Wąsowicz, Ewa Kalnoj-Ziajkowska, Mateusz Korbik, Katarzyna Kuzko-Zwierz, Marek Piwowarski. Zdjęcia: Paweł Heppner. Stowarzyszenie „Z Siedzibą w Warszawie”, 158 stron, dostępny online od marca 2021„Drzewa Warszawy. Przewodnik po wybranych, ważnych drzewach Warszawy”. Autorzy tekstów: Paweł Dunin-Wąsowicz, Ewa Kalnoj-Ziajkowska, Mateusz Korbik, Katarzyna Kuzko-Zwierz, Marek Piwowarski. Zdjęcia: Paweł Heppner. Stowarzyszenie „Z Siedzibą w Warszawie”, 158 stron, dostępny od marca 2021Te w naszej okolicy traktujemy jak coś oczywistego, codziennego, niezmiennego – zupełnie jak kamienice, ulice czy latarnie. A przecież każde z nich jest wyjątkowe i niepowtarzalne. We wstępie Marek Piwowarski, architekt krajobrazu i były dyrektor Zarządu Zieleni Warszawskiej, pisze, że „nie ma drzew ważnych – ponieważ nie ma nieważnych”. Zgadzam się, chociaż wiem, że to nie do końca prawda. Drzewa mają dla ludzi bardzo określoną wartość. Chociażby materialną. Drzewa to w końcu drewno – cenne są na przykład dęby. Drzewa owocowe, drzewa rosnące szybko i te, które rzadko miewają regularny kształt, są warte mniej. Dęby są więc ważniejsze niż topole. Podobnie drzewa z historią są ważniejsze od kilkuletnich samosiejek, które ścinają bez żalu kosiarki.

Drzewa miewają wartość sentymentalną. Nie tylko historyczne dęby. Na przykład klony jesionolistne, przez purystów uważane za inwazyjne chwasty, w rzeczywistości zaś nieustraszeni pionierzy, którym nie przeszkadzają spaliny i zimowe solenie. By kiełkować, wystarczy im mała niecka w asfalcie. Potrafią rosnąć pod zadziwiającym kątem, niemal równolegle do powierzchni ziemi, sobie tylko znanym sposobem broniąc się przed wywróceniem. To drzewa ukochane przez dzieci, bo łatwo się na nie wspinać. Drzewa charakterystyczne, zapadające w pamięć, przypominające baśniowe stwory, drzewa jakby stworzone do zabawy. A więc i cenne, prawda?

Bohaterami rozdziałów jest trzydzieści gatunków, które reprezentują konkretne okazy – sfotografowane, narysowane, zmierzone i opisane. Wśród autorów są nie tylko dendrolodzy, ale też muzealniczki – Ewa Kalnoj-Ziajkowska i Katarzyna Kuzko-Zwierz, której tekst o historycznej symbolice drzewa uważam za jeden z najbardziej udanych. Można się z niego dowiedzieć, że nasi pogańscy przodkowie obronili przed chrystianizatorami święty orzech w zamian za obietnicę, że przestaną go czcić. Podoba mi się ten mit założycielski – ochronę przyrody mamy we krwi. Jest i szanowny Paweł Dunin-Wąsowicz, który pisze na przykład o wątkach literackich związanych z pewnym żoliborskim klonem. Drzewa są zawsze na pierwszym planie tych opowieści, ale na drugim, nie mniej ważnym, samo miasto, jego historia i mieszkańcy. Album ma także wartość ponadwarszawską. „Drzewa Warszawy” dofinansowane przez m. st. Warszawa i Ministerstwo Kultury nie trafiły do regularnej dystrybucji, można je było zamówić i odebrać w wybranej bibliotece. Szkoda, bo tysiąc egzemplarzy dawno się rozszedł (teraz album dostępny jest tylko online – przyp. red.).

*

Szukając argumentów za zachowaniem drzew, często powołujemy się na świadczone przez nie „usługi ekosystemowe” – oczyszczanie powietrza, wody, ochładzanie klimatu, wyciszanie okolicy. Denerwuje mnie ten stechnologizowany żargon, którym uzasadniamy sens i prawo roślin do fotosyntezy. Co to za świat, w którym wszystko musi być przeliczone i wpisane w tabelkę? Co to za świat, w którym wszystko, co żyje, musi nam wypłacać jakąś daninę z usług? Dobrze, że nie musimy jeszcze płacić podatku od zachwytu nad pięknem przyrody. Oczywiście, nie wszystkie drzewa są równie ważne, ale z przyjemnością i satysfakcją wybieram utopię, do której zaprasza mnie Marek Piwowarski.