Faszyści, fajne chłopaki

23 minuty czytania

/ Obyczaje

Faszyści, fajne chłopaki

Witold Mrozek

Gdy Grzegorz Braun grasował po sejmie z gaśnicą, w internecie bronili go „normalsi”. Tysiące entuzjastycznych komentarzy: „Złapali się w pułapkę, potępiając Brauna. Widać kto jest Żydem”. Wyświetleń – ponad dwa miliony

Jeszcze 6 minut czytania

Trwa Bal Patriotyczny. „To jest wspaniałe, że wszystkie dziewczyny są tutaj takie kobiece” – zachwyca się kolega Antka. Tłumaczy, że „są tak emanujące kobiecością, taką przedrewolucyjną kobiecością”. Konserwatywna młodzież tańczy do oberków. Impreza na całego: muszki i wieczorowe suknie.

Grupa facetów między drzewami. „Nie będzie dziewczyn, bo są chore. I nie odbierają telefonu” – mówi Roman, przywódca Związku Młodzieży Radykalnej, do swoich chłopaków przed organizacyjną imprezą. Słychać westchnięcie rozczarowania. Romana gra Borys Szyc.

Zaledwie w jednym roku 2022 powstały w Polsce dwa filmy o młodych mężczyznach ze skrajnej prawicy, którzy zmieniają się przez kobietę. Oba obejrzeć można na najpopularniejszych platformach streamingowych.

Zarówno „Prawy chłopak”, jak „Kryptonim Polska” zaczynają się w lesie. W „Prawym chłopaku” grupa odmawiających po łacinie zdrowaśki tradycjonalistów katolickich wyrzyna w pniu drzewa znak krzyża, a w „Kryptonimie Polska” narodowcy w glanach rozwijają na drzewie plandekę ze swastyką. Bohaterowie obu lądują ostatecznie na Paradzie Równości, przyprowadzeni przez dziewczyny.

Śmieszna lewica, straszna prawica

Podstawowa różnica zdaje się oczywista. „Prawy chłopak” to kręcony przez kilka lat dokument Hanny Nobis, w którym obserwujemy rzeczywistą przemianę Antka, członka ultraprawicowego Bractwa Przedmurza, współpracującego z Ordo Iuris. Bractwo to coś między świeckim zakonem, fantazją o bractwie studenckim z amerykańskich filmów, a grupą rekonstrukcyjną konfederacji barskiej. W ofercie Bractwa znajdują się m.in. szermierka szablą wojskową, warsztaty z retoryki, tańce narodowe; członkowie modlą się po łacinie. W „Prawym chłopaku” Antek początkowo jest zagorzałym członkiem Bractwa Przedmurza, później jednak przez relację z dziewczyną, Weroniką, rewiduje swój światopogląd, mówi nawet o utracie wiary w Boga.

„Kryptonim Polska” to z kolei komedia fabularna w reżyserii Piotra Kumika. Komedia zaskakująco sporo czerpiąca z polskich klasyków humoru sprzed dwudziestu paru lat, w rodzaju „Chłopaki nie płaczą”, „E=mc2” czy „Poranek kojota” – z przechodzącym inicjację gapowatym głównym bohaterem płci męskiej i gangsterską aferą w tle. Nieprzypadkowa wydaje się tu zresztą zarówno epizodyczna rola Cezarego Pazury, gwiazdy tamtego kina, jak i ścieżka dźwiękowa z hitami z połowy lat 90.: „Świat nie wierzy łzom” albo „W dzień gorącego lata”.

W „Kryptonimie Polska” śledzimy niespodziewane love story wciąganego do narodowej organizacji Staszka (Maciej Musiałowski) i lewicującej studentki na życiowym zakręcie, Poli (Magdalena Maścienica). Krytyka zwracała tu uwagę na oczywisty wątek szekspirowski („Romeo i Julia” po raz 2137), mnie bardziej jednak wciągnął tu wątek walki o duszę głównego bohatera.

Dlaczego zestawiać film dokumentalny z komedią, ekranową fikcją? Choćby dlatego, że i dokument, i fikcja – powtórzę banał – porządkują swoją opowieść według społecznych ram, wyobrażeń, konwencji.

„Kryptonim Polska”„Kryptonim Polska”

Tu i tu będzie to opowieść o inicjacji, w nieco zakamuflowany sposób – także seksualnej; tu i tu będziemy mieli do czynienia z odwróceniem socrealistycznego wzorca opisanego przed laty przez Tadeusza Lubelskiego jako „strategia agitatora” – „adept” stopniowo będzie wyzwalał się spod władzy „mentora”, by iść za produkcyjniakową typologią postaci, typologią wypracowaną na filmach z lat 50., w których młody robotnik miał przezwyciężyć reakcyjne pokusy i zaufać Partii. Tu młody mężczyzna znajduje siłę w tym, że „pokusie” ulega. Scena, gdy Antek z „Prawego chłopaka” opowiada współbraciom o tym, że organizacja kłamała, przestrzegając przed przedmałżeńskim seksem z kobietą, jest jedną z mocniejszych w polskim dokumencie ostatnich lat.

Zestawiać dokument i fabułę warto także dlatego, że napisany przez Jakuba Rużyłłę i Łukasza Sychowicza scenariusz „Kryptonimu Polska” pełnymi garściami czerpie z rzeczywistych zdarzeń z najnowszej historii polskiej prawicowej ekstremy. Od otwierających film „urodzin Hitlera” z tortem ze swastyką, przez wyroki sądu uznające swastykę za „hinduski symbol szczęścia”, po zamieszki w Ełku, rozpętane po rasistowskiej bójce w miejscowym kebabie – nie trzeba być ekspertem od neofaszyzmu, by w tych scenach rozpoznać całkiem niedawne paski z telewizji czy portalowe nagłówki.

Obraz młodej lewicy w „Kryptonimie Polska” też jest nieco prześmiewczy (choć nie zawsze daleki od prawdy). Jest tu na przykład grany przez Antoniego Królikowskiego aktywista Kajetan – który, nakryty przez partnerkę in flagranti, próbuje tłumaczyć zdradę argumentem, że ich bliskość jest już na tyle duża, że postanowił rozszerzyć związek. Trzeba jednak od razu podkreślić, że mimo elementów satyry na progresywną stronę sporu nie ma tu głupiej symetrii. Moralna racja jest jednak po stronie organizatorów Parady, neofaszyści są (potencjalnymi przynajmniej) zbrodniarzami.

Faszyzm – przewodnik dla każdej i każdego

Tymczasem jeszcze w 2011 roku po „Kolorowej Niepodległej” największe media przedstawiały starcie maszerujących 11 listopada narodowców ze zmitologizowaną „antifą” jako symetryczny konflikt ekstremizmów, od którego rozsądny człowiek po prostu powinien trzymać się z daleka. Dekadę później polska kultura w swoim głównym nurcie zaczęła rozumieć, że narastająca faszyzacja życia społecznego to niekoniecznie histeria paru lewicowych aktywistów albo poręczny bon mot liberalnego felietonisty. Stało się to pod koniec drugiej kadencji Zjednoczonej Prawicy, która coraz chętniej wspierała też prawicę ekstremalną, finansując chociażby hojnie organizatorów Marszu Niepodległości. Bojówki bijące osoby protestujące na Strajkach Kobiet zachęcane były do działania przez prezesa rządzącej partii, najpotężniejszego wówczas człowieka w państwie.

O współczesnej skrajnej prawicy ukazują się też coraz to nowe książki. Był bogaty w anegdoty reportaż „Chłopcy. Idą po Polskę” Marcina Kąckiego (Wydawnictwo Znak), dopiero co nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej wyszła książka „Skąd ten faszyzm?” filozofa Michała Herera. To pozycja króciutka, ale bardzo treściwa. Książka Herera jest nieczęstym w Polsce przykładem połączenia humanistycznej erudycji, świetnego rozeznania w temacie i przystępnego języka, którym autor w sposób zwarty i konkretny tłumaczy najważniejsze zagadnienia związane z tematem faszyzmu, a zwłaszcza nazizmu historycznego, a także dzisiejsze tak nazywane zjawiska.

Herer – to łączy go ze scenarzystami „Kryptonimu Polska” – ma spory dystans do lewicy, własnego środowiska. Już na pierwszych stronach przytacza przykłady nadużywania słowa „faszyzm” w środowiskach alternatywno-kontrkulturowych – „nawyk określania mianem faszysty każdego, kto mówi nam, co mamy robić, szczególnie i przede wszystkim «szefa»”.

Autor książki „Skąd ten faszyzm?” dystansuje się też od charakterystycznego dla bardziej ludomańskiej części dzisiejszej lewicy postrzegania „wykluczonych jako tych, którzy są najbardziej podatni na faszyzujące ideologie i masowo zasilają partie czy ugrupowania skrajnej prawicy”. Herer zwraca uwagę z jednej strony na paternalizm takiego ujęcia tematu – które ma przecież wiele z „pochylania się” nad owymi „wykluczonymi” czy własnym ich wyobrażeniem, z drugiej strony przede wszystkim na jego historyczną nieadekwatność lub przynajmniej brak precyzji w opisie – jak choćby w przypadku III Rzeszy, zbudowanej z jednej strony przez nazistowskich działaczy wywodzących się głównie z drobnomieszczaństwa, szukających możliwości awansu do nowej elity, z drugiej – przez fabrykantów, którzy zgodzili się na oddanie kontroli nad procesem produkcji.

„Tu trzeba twardo!”

Jak ta ultraprawicowa gra w klasy działa w „Prawym chłopaku”? Bohatera trudno zaklasyfikować jako „wykluczonego”. Rodzice Antka są po studiach, on sam przerywa co prawda naukę, ale ma dobry zawód – jest programistą. Opowiada o tym koledze w trakcie pandemicznego lockdownu, stwierdzając, że ma się całkiem nieźle. To właściwie jedyny moment, gdy pieniądze są w filmie Hanny Nobis jakimkolwiek tematem.

W domu Staszka z „Kryptonimu Polska” z kolei raczej się nie przelewa, ale nie ma w nim też nędzy. Socjolog Maciej Gdula określiłby rodziców bohatera zapewne jako „niższą klasę średnią sektora publicznego” – gdzieś obok pielęgniarek i nauczycieli. Ojciec Staszka (Andrzej Cywka) jest, jak się okazuje, policjantem. Głównym problemem Staszka jest niemożność wyprowadzenia się z domu – i ciągłe dzielenie pokoju z młodszą siostrą.

Staszek dorabia jako parkingowy. Ma szefa potwora, od którego nie może doprosić się umowy – to właśnie ta epizodyczna rola Cezarego Pazury. Karykaturalny przedstawiciel polskich przedsiębiorców w filmie Kumika sam jest nosicielem okołofaszystowskich treści – głosi apologię przemocy, z najwyższą pogardą mówi o zatrudnianych przez siebie ukraińskich imigrantach, „Grigorijach”. „Roszczeniowi, sami pięćset-pluszaki. A tu trzeba twardo!” – podsumowuje ludzi dookoła siebie.

Twórcy „Kryptonimu Polska” dość trafnie oddają propagandę prawicowych populistów, która chce emancypację kulturową zrównać z pogardą wobec „zwykłych ludzi” i kolaboracją z wyzyskiwaczami – kto oglądał w minionych latach TVP, ten wie, o czym mowa.

A jaki jest status klasowy Poli Ratajczyk? Sympatia Staszka daleka jest od obecnej w ludomańskich wizjach karykatury uprzywilejowanej „tęczowej” aktywistki, gardzącej oczywiście klasą ludową. Rozstanie ze świeżo upieczonym „poliamorystą” Kajetanem i wyprowadzka z jego mieszkania oznacza dla Poli automatycznie opuszczenie Warszawy.

Spalić grzech i kukłę Żyda

Pora zadać sobie kilka trudniejszych pytań.
Na ile możemy porównywać rzeczywistą organizację, Bractwo Przedmurza, z fikcyjną organizacją ZMR zrzeszającą nieszczególnie rozgarniętych chłopców w dresach, na oko – parodię ONR?

HererMichał Herer, „Skąd ten faszyzm?”, Krytyka Polityczna, 208 stron, w księgarniach od stycznia 2024Gdyby iść za Hererem, który powołuje się na teorię faszyzmu brytyjskiego historyka Rogera Griffina, obie organizacje łączy mit palingenetyczny – czyli wizja narodu, który wydobywa się z dekadencji i upadku. U narodowców z „Kryptonimu Polska” to wprost nazywany „żar serc”, który spala to, co było w ojczyźnie zdegenerowane. W dość grubo ciosanej, ale jednak nieodparcie komicznej scenie Roman z kolegami próbują w internetowym wideo spalić kukłę Żyda (tu znów nawiązanie do rzeczywistej antysemickiej manifestacji z Wrocławia) – kukła jednak uporczywie nie chce się palić, przez co narodowcy ciągają ją za sobą później wszędzie jak maskotkę. 

W niedawnej rozmowie z Przemysławem Witkowskim w książce „Faszyzm, który nadchodzi” – ukazała się rok przed książką Herera nakładem Książki i Prasy – Sam Griffin zauważa, że ten termin jest nadużywany. Trochę w duchu późniejszych rozważań Herera stwierdza: „Mówi się «mój szef to straszny faszysta» czy «nie bądź takim faszystą» wobec wszystkich, którzy wykazują jakieś despotyczne czy autorytarne tendencje, nawet w życiu prywatnym”.

Zarazem jednak Griffin przestrzega przed ograniczaniem się do myślenia o faszyzmie wyłącznie w kontekście historycznej tragedii i przed zakazem porównywania współczesności do faszyzmów historycznych: „Moim zdaniem nie zrozumiemy faszyzmu, jeśli będziemy zajmować się tylko Włochami i Niemcami. Mniejsze ośrodki powiedzą nam też bardzo dużo: rumuńska Żelazna Gwardia, brytyjska Unia Faszystów, Falanga Hiszpańska, waloński reksism (…) to wszystko bardzo żyzne pola do analizy tego, czym był i jest faszyzm. Weźmy też ustaszy, po chorwacku znaczy to powstaniec i cały ruch opierał się wprost na odrodzeniu państwa i narodu”.

Te wspominane przez badacza „mniejsze ośrodki” to często bezpośredni punkt odniesienia dla polskiej skrajnej prawicy, która inaczej niż pocieszne osiłki z filmu „Kryptonim Polska” w odwoływaniu się do Hitlera będzie więcej niż ostrożna. Ale już okrzyk walońskich reksistów, wspominanych przez Griffina, „Ave, ave Christus Rex!” – był wznoszony na skrajnie prawicowych manifestacjach przeciwko Teatrowi Powszechnemu w Warszawie. Zaś lider tej belgijskiej formacji, oficer SS Léon Degrelle, był promowany w Polsce nie tylko przez ONR, ale też przez pracowników IPN. Chorwaccy kolaboranci, ustasze, z kolei są regularnie wybielani przez polskie prawicowe tygodniki. Granica między mainstreamem a ekstremą była przez lata w Polsce trudno dostrzegalna.

Bractwo tańczy, bractwo radzi

„Próbuje się nam, proszę państwa, wmówić, że to ludzie. A to jest po prostu ideologia” – na niesławne homofobiczne przemówienie Andrzeja Dudy z 13 czerwca 2020 roku Antek reaguje sceptycznie – inaczej niż jego matka, która cieszy się, że „oni są za normalnością”. Syn nie do końca się z nią zgadza. Uważa, że kobieta patrzy na świat przez różowe okulary. Dla niego i kolegów z Bractwa Przedmurza przekaz PiS jest po prostu momentami zbyt łagodny.

Założycielem Bractwa jest wieloletni harcerz i działacz związku pracodawców Polskie Towarzystwo Gospodarcze Franciszek Podlacha. Chwali się, że PTG jako „jedyny związek pracodawców wypowiedział się negatywnie nt. segregacji sanitarnej pracowników i konsumentów” – czyli przeciwko restrykcjom covidowym. W ostatnich wyborach Podlacha miał miejsce nr 23 na warszawskiej liście Konfederacji, otrzymał 323 głosy. „Jedynką” był Sławomir Mentzen, głosów 58 430. Można by ulec pokusie, by zbyć tańczących kujawiaka i śpiewających barokowe pieśni chłopców pogardliwym uśmiechem, uznać ich za niszę. Podobny światopogląd wyznaje jednak partia Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna, który pozostaje parlamentarnej skrajnej prawicy nieodłączną częścią.

I tyrady Brauna można rozpoznać w jednym z artykułów Podlachy: „Człowiek zniewolony nie może być szczęśliwy. Dlatego dobro wspólne musimy odczytywać w kluczu katolickim, jako zapewnienie każdemu człowiekowi możliwości rozwoju w cnotach, a w szczególności, w dążeniu do świętości. Dobre państwo to takie państwo w którym każdy człowiek rzeczywiście może w sposób nieskrępowany praktykować cnoty. Krępowany powinien być tam, gdzie jego słabość mogłaby w poważny sposób zagrażać innym ludziom w ich praktykowaniu. Pierwszym środkiem do osiągnięcia tego zbożnego celu to narzucenie własnej narracji” (zachowałem pisownię oryginału).

Wolność – tak, ale dla realizowania celów katolickiego państwa narodu polskiego. Gdy wejdziemy głębiej w uniwersum autorytarnych ultrakonserwatystów, docenimy scenę z „Prawego chłopaka”, w której Antek idzie przez las z Podlachą i tłumaczy mu, że wszystko fajnie, ale to wszystko jednak nie tak, i do widzenia, przynajmniej na razie.

Powstaniec w goglach VR

Wcześniej jednak odpowiedzią Antka z „Prawego chłopaka” na takie konserwatywne akty strzeliste jest poczucie bolesnej nieadekwatności. Chłopak pochodzi z rodziny konserwatywnej, ale rozbitej. I czuć smutek w jego głosie, gdy w Boże Narodzenie próbuje wytłumaczyć najmłodszej siostrze, dlaczego ich rodzice nie mieszkają razem. Hanna Nobis dobrze to robi: łapie takie nieoczywiste momenty, w których życiowy hardware nie pasuje do wgrywanego przez ideologiczną formację software’u. Albo gdy różne wersje mentalnego oprogramowania wchodzą ze sobą w konflikt.

Inną taką sceną jest spotkanie członków Bractwa z dwoma Sudańczykami studiującymi w Ukrainie. Kolega Antka próbuje wytłumaczyć po angielsku obcokrajowcom, że I Rzeczpospolita była w XVII wieku ogłoszona antemuratum Christianitas, bo wcześniej odparła jako pierwsza w Europie najazd Mongołów, zatem… W kolejnej scenie modli się o nawrócenie napotkanych Sudańczyków na wiarę katolicką. Podczas rozmowy o przedmurzu Antek najpierw, nieco zażenowany, proponuje (po polsku), by zostawić ten temat; później po prostu chowa twarz w dłoniach.

Zmieniający się model rodziny z jednej strony, globalizacja i wielokulturowość z drugiej – to napięcia stworzone przez modernizację, przychodzącą nieraz do Polski z opóźnieniem. Faszyzm, historycznie, przedstawiał się jako ultranowoczesny; z drugiej strony, kiedyś i dziś, chętnie odwołuje się do wyimaginowanych „starych dobrych czasów”. Do tamtego nieistniejącego złotego wieku, oczywiście, wrócić się nie da. Co, jak pisze Herer, „z konieczności prowadzi do tworzenia neoarchaizmów, archaiczności wytworzonej sztucznie za pomocą masowej propagandy i technologii”.

Ostatnie osiem lat w kulturze dało wiele przykładów takich praktyk. Weźmy wspierany przez IPN mobilny Wirtualny Teatr Historii – obwożone po kraju zestawy VR umożliwiały bezpłatne wejście w sam środek partyzanckich walk. Albo TVP Jacka Kurskiego, gdzie w wirtualnym studio „Wiadomości” pojawiały się nagle cyfrowe modele czołgów czy rekonstruktorzy w mundurach.

Czy to już faszyzm? Niekoniecznie. Ale gdy dodamy materiały sławiące polski mundur i krzepę polskiego żołnierza, rasistowsko szczujące na „obcych” z granicy, przeplatane dumnymi migawkami z Konkursu Chopinowskiego, apologii narodowej kultury? Tak wyglądały przecież „Wiadomości” na przykład w październiku 2021 roku.

Proponowany przez Herera sposób myślenia pozwala uniknąć sporów o definicje i zgodność historycznych modeli z przykrą teraźniejszością. Jak? Wprowadzając pojęcie „faszyzacja”: „Nie pytalibyśmy już: czy to jest faszysta?, czy to jest faszystowskie?, lecz: czy mamy do czynienia z faszyzacją? Ta ostatnia występuje wówczas, gdy w rozmaitych sferach życia pojawia się coraz więcej elementów należących do faszystowskiego urządzenia. Tu kościelny hierarcha wzywa do przemocy wobec gejów; tam dozbraja się paramilitarne organizacje nacjonalistów; migrantom z krajów arabskich mówi się «nie», a jednocześnie tu i ówdzie słychać deklaracje «judeosceptycyzmu»; rośnie podziw dla męskich cnót, a proces emancypacji kobiet wyhamowuje; na uczelniach próbuje się dawać zdecydowany odpór marksizmowi i wszelkim przejawom intelektualnego «lewactwa»”. Filozof podkreśla, że takie symptomy mogą pojawiać się dziś, nie wiadomo jednak dokładnie, jakie formy faszyzacja przybierze jutro.

Czy to koniec?

Finał „Prawego chłopaka” zdaje się nieść coś w rodzaju terapeutycznego oczyszczenia. W końcowej scenie rozmowy Antek – który nie tylko poszedł na Paradę Równości, ale też w międzyczasie zaczął eksperymentować z narkotykami, chodzić do gejowskich klubów i malować paznokcie – otwiera się przed matką, okazuje emocje, płacze, mówi o bliskości.

„Kryptonim Polska” zakończenia ma w zasadzie dwa. Pierwsze to typowy komediowy happy end z romantycznym akcentem. Neofaszystowska próba zamachu bombowego zostaje udaremniona, Staszek schodzi się z Polą, a na ich długi finałowy pocałunek patrzy niezadowolony „poliamorysta” Kajetan.

Groteskowy przywódca narodowców Roman unika jednak odpowiedzialności karnej – jego kolega bierze wszystko na siebie. W ostatniej scenie na plebanię do sfrustrowanego Romana przychodzi dawny kolega z organizacji – dziś minister spraw wewnętrznych. Proponuje mu… posadę wiceministra. Niczym w rasowym (nomen omen) horrorze zło nie umiera – a zapewne powróci kiedyś jeszcze silniejsze.

Dziwnie ogląda się te filmy ponownie w lutym 2024 roku, gdy właśnie pozbyliśmy się z rządu ministrów z doświadczeniem w ekstremistycznych organizacjach prawicowych w życiorysie, a nawet dokooptowany do opozycji demokratycznej odnowiciel Młodzieży Wszechpolskiej jest jedynie szeregowym posłem. Z kolei Przemysław Witkowski, autor „Faszyzmu, który nadchodzi”, ledwo parę miesięcy po wydaniu tej książki został pracownikiem polskiego rządu – doradcą nowego ministra kultury.

Minęły niespełna dwa lata, a emocje z „Prawego chłopaka” i „Kryptonimu Polska” zdają się odległe – i trudno powiedzieć, czy dziś te projekty wzbudziłyby takie zainteresowanie producentów i dystrybutorów jak przed chwilą. Polska inteligencja liberalna uwielbia się bowiem bać. Mobilizuje się w obliczu zagrożeń efektownych i bardzo widocznych. Teraz jednak, jak się zdaje, polska inteligencja liberalna chwilowo się uspokoiła. Trwa karnawał rozliczeń z ludźmi dawnej władzy, skrajna prawica zdaje się w defensywie, publicyści powtarzają, że Polska dała światu przykład, jak wyjść z prawicowego populizmu.

Zarazem założony przez poprzednią władzę Instytut im. Dmowskiego, zdeklarowanego fana Adolfa Hitlera, ciągle jeszcze działa. „We mnie się krew burzy, gdy widzę, jakie wielkie nazwiska polskiej historii i kultury były szyldami dla pompy pieniędzy PiS” – powiedział przed tygodniem w tym kontekście nowy minister kultury. Jakby to tylko pompowanie pieniędzy było problemem, a nie patron, który w 1932 roku bał się, że Hitler będzie wobec Żydów zbyt łagodny, a już w 1933 przyznawał jednak, że „dziś, gdy hitlerowcy są u władzy, trzeba stwierdzić, że wykazali o wiele większą siłę i konsekwencję w przeprowadzaniu swego programu wewnętrznego, niż można było jeszcze niedawno się spodziewać. Zarówno stanowisko ich względem Żydów i masonerji, jak i walka z rozkładem moralnym, świadczy, że celem ich polityki jest uzdrowienie”.

Gdy Grzegorz Braun grasował po sejmie z gaśnicą, w internecie bronili go „normalsi”. Tysiące entuzjastycznych komentarzy: „Jest nas tak wielu, zniewoleni przez tak niewielu”, „Złapali się w pułapkę, potępiając Brauna. Widać kto jest Żydem”, „Ostatni człowiek, który może w nas wskrzesić ducha walki, którego nam brak”, „Brawo Braun, tu jest Polska, a nie Polin”, „Pan Braun to jedyny polityk mający jaja w KneSejmie”, „Grzegorz Braun to jedyny polityk, który nie sprzedaje się za drobne”, „Bohater, który pokazał, że wszyscy zniewoleni są na jednej smyczy”. Wyświetleń – ponad dwa miliony.

Dodajmy do tego tradycyjnego repertuaru narastające nastroje antyukraińskie, zachowawczość niemal każdej partii w sprawie uchodźców, mobilizowanie mas wizją „zdegenerowanej Europy” i „ekoterrorystów”. „Katastrofa rozłożona w czasie może, w warunkach zaostrzonej walki o strategiczne zasoby, doprowadzić do przyspieszonej faszyzacji obecnego systemu” – pisze Herer. Obawiam się, że Roman jeszcze wróci.