Dlaczego nie mogę jak pies?
fot. Klaudyna Schubert

10 minut czytania

/ Teatr

Dlaczego nie mogę jak pies?

Witold Mrozek

Ojciec Mateusza Pakuły zmarł na raka. Mateusz Pakuła napisał o tym książkę. I wystawił ją w teatrze. Zaangażowanie rodziny ma tu charakter czegoś więcej niż ciekawostki

Jeszcze 3 minuty czytania

Ojciec Mateusza Pakuły zmarł na raka trzustki podczas pandemii koronawirusa, w trakcie jednego z kolejnych lockdownów. Dlatego bałem się iść na spektakl Pakuły o tej śmierci. Bo mój ojciec też zmarł w trakcie pandemii. Ale mój ojciec umarł szybko, a ojciec Mateusza Pakuły umierał miesiącami.

Teatr rodzinnej żałoby

Spektakl „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” to najlepsze od lat przedstawienie w nowohuckiej Łaźni Nowej. Właściwie to koprodukcja krakowskiego teatru z Teatrem im. Żeromskiego w Kielcach. To nie bez znaczenia – Pakuła pochodzi z Kielc, jego ojciec żył i zmarł właśnie tam.

Przedstawienie Pakuły jest minimalistyczne, ale nie sterylne. Jest teatrem opartym na opowieści, ale bez silenia się na realizm, na budowanie klasycznych psychologicznych postaci scenicznych czy odgrywanie obyczajowych scen. W spektaklu gra m.in. brat reżysera, Marcin Pakuła. Partie wokalne wykonuje żona reżysera, Zuzanna Skolias-Pakuła. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że w przypadku takiego projektu artystycznego zaangażowanie rodziny ma charakter czegoś więcej niż anegdotycznej ciekawostki.

Ojca Mateusza Pakuły gra Wojciech Niemczyk; wcześniej grywał w teatrze hrabiów i królewiczów, na ekranie – także żołnierzy wyklętych. Głośniej zrobiło się o nim, gdy wystąpił w kultowej niegdyś „Samotności pól bawełnianych” w reżyserii Radosława Rychcika – wtedy świetnie zapowiadającego się reżysera. Niemczyk dziś jest czterdziestoletni, świetnie zbudowany, energiczny; o takich jak on pisuje się „charyzmatyczny”. Teraz na scenie ma odgrywać wycieńczonego mężczyznę starszego o pokolenie od siebie, którego pod koniec Pakuła opisuje tak: „Mój ojciec po powrocie z paliacji jest wrakiem, rozsypuje się, potrzebuje, żeby cały czas ktoś z nim był, trzymał go za rękę, tulił go, utrzymywał go w całości. Chce spać, ale boi się zasnąć, boi się, że obudzi się w szpitalu”.

Niemczyk tworzy świetną rolę, opartą na emocjach wyrażanych tyleż dobitnie, co powściągliwymi środkami. A sam Pakuła? Na scenie wciela się w niego dwóch aktorów, Andrzej Plata i Jan Jurkowski. Wcielają się zresztą też w innych członków rodziny – siostrę czy matkę. Takie połączenie dodaje spektaklowi subiektywnego, wyrazistego charakteru. Z kolei Szymon Mysłakowski gra postacie tworzące świat, mniej lub bardziej, zewnętrzny wobec Pakuły, m.in. gburowatego lekarza z opieki paliatywnej czy lekceważących albo wręcz wrogich lekarek i pielęgniarek. Jest przerysowany aż do wrażenia kabaretowości, ale jest to kabaret bardzo mroczny. Groteskowy Mysłakowski powraca chwilami w sposób wręcz męczący, choć to wrażenie jest z pewnością zamierzonym efektem.

Teatr szpitalny

W ostatnich latach powstało wiele opartych na faktach spektakli, w których centrum jest szpital, choroba i doświadczenie kontaktu z systemem opieki zdrowotnej w Polsce. „Onko” Weroniki Szczawińskiej w TR Warszawa mówiło o doświadczeniu reżyserki jako pacjentki chorującej na raka – jeszcze przed covidem. Ta sama artystka wystawiła w Instytucie Sztuk Performatywnych „Po prostu” według tekstu Piotra Wawra (seniora) o błędzie medycznym sprzed przeszło trzech dekad i utracie żony przy porodzie syna. Zrealizowany na razie jako czytanie performatywne w Teatrze Siemaszkowej w Rzeszowie „Bełkot” Elżbiety Depty opowiada o umieraniu ojca, również w realiach pandemii COVID-19. Jest wreszcie „Spartakus” Jakuba Skrzywanka według reportaży Janusza Schwertnera, w którym czarnym charakterem jest psychiatria dziecięca w Polsce.

Ktoś o odpowiednio zawężonym postrzeganiu roli sztuki, odpowiednio złej woli czy odpowiednim braku empatii mógłby mówić o modzie. Ot, kolejny „ważny temat” do odhaczenia. Ale to coś więcej. Teatr, który mówił i mówi w Polsce o homofobii, mizoginii czy rasizmie, teraz opowiada też o powszechnym, a dotąd niewyrażanym często w kulturze doświadczeniu przemocy – przemocy systemu opieki zdrowotnej, wynikającej tak z niewydolności, jak i ze specyficznej kultury lekceważenia i poczucia plakatwyższości. Lekarka mówi o umierającym ojcu Pakuły „tonem tępej nauczycielki, która się skarży na niesfornego ucznia, że ten wpierdala jej całą kredę”. Na budowane od lat systemowe patologie nakłada się w tej opowieści jeszcze reżim ograniczeń związanych z pandemią.

Istotne są też społeczne niuanse tej historii. Syn – krakowski artysta – opowiada o ojcu architekcie, człowieku wierzącym, przedstawicielu klasy średniej w nie największym mieście wojewódzkim. Widzimy wielopokoleniowy dom, w którym czyta się książki i potrafi się ze sobą rozmawiać. W tym szpitalnym teatrze (a przecież teatr jako taki jest wciąż sztuką mieszczańską) powraca odkrycie, że przed zgnojeniem przez system często nie chronią ani kapitał społeczny, ani kontakty, ani pieniądze. Konserwatywny literaturoznawca Artur Grabowski po spektaklu Pakuły napisał: „W naszych wygodnych, czystych mieszkankach najdrobniejszy dyskomfort przeraża nas bardziej niż naszych prymitywnych przodków straszyła wizja piekielnego ognia. Tragedią na mieszczańską miarę nie będzie już nawet kredyt na paskarskich warunkach (Ibsen), nie będzie zdrada małżeńska (Strindberg), nie będzie beznadzieja codzienności (Beckett), będzie zwyczajny nagi strach przed trudem wegetacji”.

Ale diagnoza Grabowskiego, mówiąc najdelikatniej, jest nie do końca uczciwa. Krakowski badacz stroi się tu w kaznodziejską szatę niczym XVI-wieczny poeta ksiądz Baka, który „Uwagami śmierci niechybnej” przestrzega, że ponury żniwiarz dopadnie i młodych, i starych, i bogatych, i biednych: „Jedna dla nich, śmierć cudowna / Która panów z gburem równa”. Tymczasem nie chodzi tu o nieuniknioność śmierci, lecz o stosunek do chorującego czy umierającego człowieka. Wystarczy przekroczyć Odrę, Bałtyk albo kanał La Manche, żeby doświadczyć lepszego traktowania. Czy zamiast starać się zmieniać miejsce, w którym żyjemy, naprawdę lepiej ochrzcić upokorzenia i cierpienia „najdrobniejszym dyskomfortem”?

Twórcy „szpitalnego teatru”, których wymieniłem, są w większości kojarzeni z lewicowymi poglądami. I lewicowe odpowiedzi na bolączki opieki zdrowotnej zdają się jasne: zwiększyć składkę na NFZ, dofinansować lepiej szpitale, przywrócić godność zawodowi pielęgniarki. I na pewno trzeba to zrobić. Ale to, o czym opowiadają „szpitalne” spektakle, to także międzyludzkie, psychologiczne, społeczne sprawy, które niekoniecznie wprost wynikają z pieniędzy: koszmar braku komunikacji, elementarnego szacunku do pacjenta.

fot. Klaudyna Schubertfot. Klaudyna Schubertfot. Klaudyna Schubert
fot. Klaudyna Schubert

Żebranie o śmierć

Spektakl Mateusza Pakuły, podobnie jak jego książka, są też – w jasno deklarowany sposób – projektem politycznym. Sygnalizuje to już tytuł, który nie brzmi przecież „Ojciec. Umieranie”, ale „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję”. Pakuła, opisując koszmarne cierpienia i bezradność swoją, rodziny, a przede wszystkim umierającego ojca, upomina się wprost o prawo do eutanazji. O śmierć prosił, jak pisze Pakuła, sam ojciec.

Mateusz Pakuła na polski katolicyzm polityczny patrzy w określony sposób: „Nienawidzę was, kościółkowe debile! Jakże staram się was nie nienawidzić i jakże mi to dziś nie wychodzi! Jebani biskupi, to oni, to ich wina, pierdolonych spaślaków! Siemanko, sakralne świry, życzę wam wszystkim, którzy krzyczycie przeciwko eutanazji, żebyście leżeli miesiącami, wyjąc z bólu i błagając o śmierć”. Powracające gniewne filipiki są jednak mniej przekonujące niż gołe fakty, o które upomina się autor.

Najpierw ojciec rozważa samobójstwo z broni palnej, którą musiałby w tym celu kupić. Jednak synowi pomysł niespecjalnie się podoba: „Z ubezpieczeniem by się mogła mama pożegnać na pewno. I jeszcze twój mózg byśmy zdrapywali ze ścian”. Sceniczny Pakuła nieśmiało i niezdecydowanie obiecuje spróbować „pokombinować z morfiną”. „Nie mów mu tego, ale wystarczyło przedawkować insulinę” – powiedziała mi po spektaklu znajoma lekarka, z którą oglądałem krakowską premierę. Ale ten wątek pojawia się w spektaklu – i nic ta wiedza nie zmienia.

Adaptacja i reżyseria: Mateusz Pakuła Scenografia i kostiumy: Justyna Elminowska Muzyka: Zuzanna Skolias-Pakuła, Antonis Skolias, Marcin Pakuła
Reżyseria światła: Paulina Góral
Wideo: Olga Balowska
Inspicjentka: Katarzyna Białooka
Występują: Andrzej Plata, Wojciech Niemczyk, Jan Jurkowski, Szymon Mysłakowski, Marcin Pakuła

Ale jak by się żyło ze świadomością, że własną ręką skróciło się ojcu cierpienia? Tego Pakuła się już nie dowie. Natomiast pewnie zapamięta słowa ojca, które wybrzmiewają także ze sceny: „Żebym chociaż mógł jak pies! Żebym jak pies mógł zdechnąć, jak nasz Morris, żebym mógł odejść, zasypiając po prostu, czemu nie mogę jak pies umrzeć?”.

Że Pakuła dotknął miejsca, gdzie boli, świadczy oburzony ton pierwszych recenzji – i lokalnych mediów z mniejszych miast wojewódzkich, i zniesmaczonych uniwersyteckich profesorów. W dzisiejszej Polsce trudno wyobrazić sobie prawdziwą debatę i przesunięcie granic, jeśli chodzi o eutanazję. Ale społeczeństwa potrafią się czasem zaskakująco szybko zmieniać.