Stan nadprodukcji
Flickr Cross Duck CC BY-NC-ND 2.0 DEED

25 minut czytania

/ Obyczaje

Stan nadprodukcji

Rozmowa z P. Chorosiem, D. Kawalerowicz, M. Miłoszewską i P. Płoskim

Bujny pejzaż instytucjonalny istnieje za cenę bardzo słabych płac, niskich budżetów i podejścia: „Jakoś to będzie, damy radę, nieraz dawaliśmy” – rozmowa o polityce kulturalnej po debacie „Kultura (w) przyszłości”

Jeszcze 6 minut czytania

WITOLD MROZEK: Minister kultury powtarza ciągle, jak to w Polsce wzrosły nakłady na kulturę w ostatnich ośmiu latach. Kultura jest dziś bogatsza czy biedniejsza niż osiem lat temu?
DOMINIKA KAWALEROWICZ: Rozmawialiśmy o tym podczas debaty „Kultura (w) przyszłości” w ramach stolika o decentralizacji kultury – w gronie samorządowczyń, dyrektorek i dyrektorów wydziałów kultury czy wiceprezydentów do spraw kultury. Widzimy oczywiście wzrost środków na kulturę, ale duże zastrzeżenie budzi to, jak są wydatkowane. Wzrost nominalnie jest, ale jest też pytanie o jakościowe wydawanie tych pieniędzy.

PIOTR CHOROŚ: Taką samą obserwację mieliśmy przy stoliku poświęconym kulturze obywatelskiej. Na działalność organizacji pozarządowych idzie dużo więcej pieniędzy niż przed 2015 rokiem. Ale co z tego? W jaki sposób są dzielone te pieniądze? Widać to, kiedy patrzy się na skandale omawiane w mediach.

PAWEŁ PŁOSKI: Pieniędzy jest zdecydowanie więcej. Powstają nowe instytucje kultury, widać to gołym okiem. Od strony ilościowej jest fantastycznie… Ale jak są wydawane pieniądze? Kiedyś były badania na ten temat, prowadzone przez Narodowe Centrum Kultury i inne instytucje. Dziś badań nie ma, obszar kultury, chociażby tej instytucjonalnej, jest puszczony bokiem, jakbyśmy o nim już wszystko wiedzieli. Tymczasem nawet w uczestnictwie w kulturze dokonują się olbrzymie zmiany. I brakuje nad tym namysłu.

MARTA MIŁOSZEWSKA: Reprezentuję związek zawodowy reżyserek i reżyserów, więc wypowiadam się z perspektywy osób, które są zatrudniane przy zadaniach wykonawczych. To nie tylko reżyserki i reżyserzy teatralni, ale osoby wykonujące różne zawody. Aktualny pomysł na kulturę w Polsce skutkuje dramatyczną nadprodukcją. Pieniądze w systemie dzielone są na coraz więcej podmiotów, które tworzą coraz więcej wydarzeń. Trzeba robić rzeczy coraz szybciej, w coraz krótszych terminach. Kiedy wchodziłam do zawodu, przedstawienie przygotowywało się w 3 miesiące, teraz normą jest 6–8 tygodni… Stawki pracowników spadają przez tę nadprodukcję – artyści są w trudnej sytuacji, co widzieliśmy w czasie pandemii. Tę sytuację potwierdziły badania prof. Doroty Ilczuk z Uniwersytetu SWPSraporty Instytutu Teatralnego – pokazały odpływ ludzi z pracy w kulturze, obniżenie jakości tej pracy.

Debata „Kultura (w) przyszłości. Potrzeby, pomysły, rozwiązania” odbyła się 26 września w Nowym Teatrze i została zorganizowana przez Miasto Warszawę, Społeczną Radę Kultury i Koalicję Miast, by szukać nowych rozwiązań dla polityki kulturalnej. Eksperci pracowali przy stolikach skupionych wokół czterech tematów: ustawa o statusie artysty zawodowego (moderatorka Marta Miłoszewska), instytucje kultury (moderator Paweł Płoski), decentralizacja kultury (moderatorka Dominika Kawalerowicz) oraz kultura społeczna i obywatelska (moderator Piotr Choroś). Po części warsztatowej moderatorzy stolików zaprezentowali wypracowane przez ekspertki i ekspertów rozwiązania dla kultury na czas przełomu i zainicjowali wspólną dyskusję.Debata „Kultura (w) przyszłości. Potrzeby, pomysły, rozwiązania” odbyła się 26 września w Nowym Teatrze i została zorganizowana przez wiceprezydentkę m.st. Warszawy Aldonę Machnowską-Górę, Społeczną Radę Kultury oraz Koalicję Miast, by szukać nowych rozwiązań dla polityki kulturalnej.

Eksperci pracowali przy stolikach skupionych wokół czterech tematów: ustawa o statusie artysty zawodowego (moderatorka Marta Miłoszewska), instytucje kultury (moderator Paweł Płoski), decentralizacja kultury (moderatorka Dominika Kawalerowicz) oraz kultura społeczna i obywatelska (moderator Piotr Choroś). Po części warsztatowej moderatorzy poszczególnych stolików prezentowali wypracowane przez ekspertki i ekspertów rozwiązania dla kultury na czas przełomu, wszystko zakończyło się wspólną dyskusją.
Dominika Kawalerowicz: Zauważalny jest też brak pieniędzy w samorządach. Dużo mówiliśmy o tym, że trzeba zrekompensować samorządom straty dochodów, które ponoszą wskutek ostatnich zmian podatkowych. Pieniędzy jest dużo na górze, a mało na dole. Potrzebny byłby tu mechanizm podobny do subwencji oświatowej.

Piotr Choroś
: Można zadać sobie pytanie: skąd te pieniądze się tam wzięły, w tych instytucjach centralnych? A wzięły się stąd, że rząd, poprzez zmiany podatkowe, przekierował strumień pieniędzy z samorządów do budżetu centralnego. I nawet jeśli potem część tych pieniędzy wraca do samorządów, za pośrednictwem na przykład grantów czy dotacji, to nie znaczy, że samorząd może nimi swobodnie dysponować – zarządza tym już centrala. Kultura to dziedzina, na której bardzo łatwo się oszczędza. Mieszkańcy z reguły dużo głośniej domagają się dróg niż nowych spektakli czy wystaw. W dużych miastach budżet na kulturę jeszcze jakoś się broni, w mniejszych jest już gorzej.

Pomysł, by samorządy dostawały z państwa subwencję na kulturę, tak jak dostają dziś na edukację, wydaje się bardzo odważny. Nie boicie się, że w takiej sytuacji samorządy zmniejszyłyby własne nakłady na kulturę? „Skoro państwo na to daje, to my możemy zaoszczędzić” – na taką postawę wobec szkół skarżą się na przykład związki zawodowe nauczycieli.
Dominika Kawalerowicz: Zdecydowanie nie. Choć o tym, jak dokładnie taki algorytm przyznawania subwencji miałby wyglądać, rozmawialiśmy na razie dosyć nieśmiało. To jest w fazie pomysłu – docelowe przygotowanie propozycji wymagałoby czasu i zaangażowania wielu mądrych głów. Zastanawialiśmy się nad tym, jak to zrobić, by takie rozwiązanie działało równościowo – algorytm powinien brać pod uwagę liczbę mieszkańców, ale też powinien premiować te samorządy, które już na kulturę wydają dużo, żeby nie stało się tak, że dosypujemy tylko po to, żeby samorządy mogły obciąć swoje koszty.

Zgadzam się też z Martą co do stanu ducha w polskiej kulturze. Mamy się wszyscy nie najlepiej. Od niedawna jestem pracodawczynią – jako dyrektorka we wrocławskiej instytucji kultury. Sporo rozmawiamy o kryzysach, które nas dotykają. Tych globalnych, ale też tych związanych z rynkiem pracy. Kultura finansowana z publicznych pieniędzy ubożeje. Nie dogania stawek rynkowych i jakości życia, które dziś proponuje sektor prywatny, biznes. To nasza największa bolączka, blokująca rozwój instytucji publicznych i organizacji pozarządowych.

Paweł Płoski: Mierzymy się z konsekwencjami tego, jak to zostało wszystko w kulturze zaprojektowane i jak funkcjonowało przez ostatnie dziesięciolecia. Ceną za tak bujny rozwój były niskie płace. Wynikały z poczucia, że kulturę można robić tanio, bo ci wariaci i tak będą szczęśliwi, że dostali jakieś pieniądze. Ten system od czasów PRL tak właśnie funkcjonował. Rozrost w ostatnich latach polegał też na budowaniu nowych instytucji, które czasem stawały się pod tym względem ździebko lepsze, bo nie da się w nowej instytucji dać aż tak niskich pensji jak w niektórych funkcjonujących kilkadziesiąt lat. Ale mierzymy się cały czas z tym samym. Bujny pejzaż instytucjonalny za cenę bardzo słabych płac, niskich budżetów i ogólnego podejścia: „Jakoś to będzie, damy radę, nieraz dawaliśmy”.

Piotr Choroś  Dyrektor Biura Partycypacji Społecznej w Urzędzie Miasta Lublina. Wcześniej m.in. członek zarządu lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber i członek zarządu Stowarzyszenia Amnesty International. Współpracował z organizacjami pozarządowymi, zajmującymi się tematyką współpracy administracji publicznej z trzecim sektorem, m.in. Siecią SPLOT, Fundacją im. Stefana Batorego oraz Fundacją Inicjatyw Menedżerskich. Politolog i absolwent Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz Akademii Treningu Antydyskryminacyjnego Stowarzyszenia Willa Decjusza. Fot. Marcin Pietrusza.Piotr Choroś
Dyrektor Biura Partycypacji Społecznej w Urzędzie Miasta Lublina. Wcześniej m.in. członek zarządu lubelskiego Stowarzyszenia Homo Faber i członek zarządu Stowarzyszenia Amnesty International. Współpracował z organizacjami pozarządowymi, zajmującymi się tematyką współpracy administracji publicznej z trzecim sektorem. Politolog i absolwent Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz Akademii Treningu Antydyskryminacyjnego Stowarzyszenia Willa Decjusza.
Fot. Marcin Pietrusza
Piotr Choroś: Musimy odrobić pracę badawczą. Mówi się, że w naszym społeczeństwie rosną pensje, rośnie PKB i tak dalej… Trzeba by sprawdzić szczegółowo, czy w sektorze kultury, podobnie zresztą jak w sektorze pomocy społecznej, te pensje też rosną. Na pewno rozszerzają się nożyce płacowe, rośnie różnica wynagrodzeń między pracownikami technicznymi czy informatycznymi a pracownikami merytorycznymi. Rynek wymusza odpowiedni poziom wynagrodzeń na przykład dla dźwiękowców czy oświetleniowców. Nie idą za tym pieniądze na wzrost wynagrodzeń dla innych pracowników. Co do długotrwałych przyczyn: myślę, że my wszyscy jesteśmy nadal ukształtowani przez społeczeństwo bezrobocia sprzed dziesięciu czy dwudziestu lat. Patrzę po sobie – wtedy wchodziłem na rynek pracy, pracowałem w kulturze. Teraz pracuję w administracji publicznej. Musi przyjść naprawdę nowe pokolenie – ludzi, którzy nie mają doświadczenia strachu przed bezrobociem. Może to wywróci wynagrodzenia w sektorze kultury.

Marta Miłoszewska: To nieco inaczej wygląda w tych miejscach, gdzie rządzący lubią kulturę i lubią ludzi kultury. Przedstawiciele władzy, którzy sami potrzebują kultury do życia, którzy ją cenią, w niej uczestniczą, doceniają ją nie tylko ze względów propagandowych, ale i społecznotwórczych, mają siłą rzeczy inne podejście.

Dominika Kawalerowicz
: Patrząc na to, ile ostatnio powstało instytucji albo ile zostało objętych współprowadzeniem przez ministra kultury, moglibyśmy powiedzieć, że przecież „oni” też lubią kulturę… Choć nam chodzi o taką, która nie jest używana propagandowo. 

Dominika Kawalerowicz  Od 2021roku dyrektorka Wrocławskiego Instytutu Kultury, wcześniej związana m.in. ze Strefą Kultury Wrocław i projektem Europejska Stolica Kultury Wrocław 2016. Absolwentka Kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego i studiów podyplomowych dla menedżerów kultury „Akademia Liderów Kultury” realizowanych przez Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie oraz Narodowe Centrum Kultury. Fot. archiwum prywatne.Dominika Kawalerowicz
Od 2021 roku dyrektorka Wrocławskiego Instytutu Kultury, wcześniej związana m.in. ze Strefą Kultury Wrocław i projektem Europejska Stolica Kultury Wrocław 2016. Absolwentka kulturoznawstwa Uniwersytetu Wrocławskiego i studiów podyplomowych dla menedżerów kultury Akademia Liderów Kultury, realizowanych przez Uniwersytet Ekonomiczny w Krakowie oraz Narodowe Centrum Kultury.
Fot. archiwum prywatne
Skoro o rządzących mowa – chcecie zmienić rozporządzenie zawierające listę samorządowych instytucji artystycznych, w których dyrektora powołuje się w konkursie, tak by zmniejszyć wpływ ministra kultury na wybór dyrektorów lokalnych instytucji. Co to w praktyce znaczy? Minister nie miałby swoich przedstawicieli w komisjach konkursowych, jak teraz, nie musiałby wyrażać zgody na powołanie dyrektora bez konkursu?
Dominika Kawalerowicz: Instytucje współprowadzone przez ministerstwo czy narodowe instytuty to są oczywiście narzędzia prowadzenia dużej polityki kulturalnej na poziomie centralnym. I tam powinien decydować resort kultury. Ale dziś lista instytucji, o których współdecyduje, jest dużo dłuższa. Proponujemy korektę tego rozporządzenia z 2015 roku. Żeby głos ministra przestał być wiążący, a jego bezpośredni wpływ stał się mniejszy. Uważamy, że samorządy regionalne czy gminne są absolutnie w stanie kompetentnie i merytorycznie przeprowadzić taką procedurę konkursową. Mówiliśmy nie tylko o dyrektorach, ale też na przykład o tym, by zlikwidować strategiczną ocenę ministerstwa w procedurze przyznawania grantów…

O tym za chwilę, chciałbym najpierw zrozumieć, o co chodzi z konkursami. Na przykład to, że z listy instytucji, w których jest obowiązkowy konkurs z udziałem ministra, zniknęłaby część teatrów. W związku z tym miasto mogłoby komisję konkursową powołać samodzielnie, bez udziału reprezentantów ministerstwa – dziś jest ich ustawowo dwójka w każdej komisji.
Paweł Płoski: Decentralizacja niektórych konkursów na pewno wyszłaby na zdrowie. Choć szereg samorządów pokazuje też swoimi działaniami, że ministerstwo bywa piorunochronem zabezpieczającym przed naprawdę dziwacznymi decyzjami. Skrócenie tej listy jest oczywiście do dyskusji. Jednak zwróciłbym uwagę na inną kwestię – że z każdej strony politycznej mamy do czynienia z działaniami, które bywają zadziwiające, a nawet przerażające, ostatnio w przypadku warszawskiego Muzeum Ziemi [podlegającemu Polskiej Akademii Nauk – przyp. red.] czy Muzeum Azji i Pacyfiku [prowadzonego przez samorząd województwa mazowieckiego – przyp. red.]. Marzyłbym o tym – niezależnie od potrzeby zmian procedur konkursowych czy skrócenia list instytucji, które podlegają ministerialnym zasadom konkursowym – żeby urzędnicy ponosili odpowiedzialność cywilną za świadomie podejmowane wadliwe decyzje prawne. To jest nieprawdopodobne, że można odwołać dyrektora muzeum na podstawie wyssanego z palca, nieustawowego powodu i właściwie jedyna sprawiedliwość, która może takiego zwolnionego dyrektora czy taką dyrektorkę spotkać, to możliwość nakazanej przez sąd wypłaty zaległych pensji… Nie mówiąc o tym, że jak przychodzi co do czego, to odszkodowań nie płaci ten polityk czy urzędnik, tylko ministerstwo czy samorząd z pieniędzy budżetowych. Możemy próbować zdecentralizować różne rzeczy, i bardzo dobrze. Ale przede wszystkim widać, że kultura polityczna coraz częściej pozwala na traktowanie stanowisk w instytucjach kultury jako łupu politycznego. „Teatry jak wodociągi” – napisałem taki tekst parę lat temu, o tym, że instytucje kultury stały się zasobem kadrowym do dzielenia między swoich ludzi.

Marta Miłoszewska  Reżyserka, wykładowczyni, dziekanka Kierunku Reżyseria w Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie. Specjalizuje się w adaptacjach teatralnych, od felietonów, przez literaturę piękną, po literaturę faktu i komiks. Adaptacja była także przedmiotem jej pracy doktorskiej, która została opublikowana jako podręcznik dramaturgii „Adaptacja. Skrzynka z narzędziami”. Jest współzałożycielką i członkinią Zarządu Związku Zawodowego Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych. Fot. Karol Miłoszewski.Marta Miłoszewska
Reżyserka, wykładowczyni, dziekanka kierunku reżyseria w Akademii Teatralnej im. A. Zelwerowicza w Warszawie. Specjalizuje się w adaptacjach teatralnych, od felietonów, przez literaturę piękną, po literaturę faktu i komiks. Adaptacja była także przedmiotem jej pracy doktorskiej, która została opublikowana jako podręcznik dramaturgii „Adaptacja. Skrzynka z narzędziami”. Jest współzałożycielką i członkinią Zarządu Związku Zawodowego Gildii Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych.
Fot. Karol Miłoszewski
Marta Miłoszewska: Najnowszy numer „Dialogu Puzyny” wylicza obficie listę zawłaszczonych instytucji. Ale chciałabym poruszyć inny wątek: konstrukcji ogłoszeń i biurokracji. Narzeka się, że po Polsce jeździ „autobus z dyrektorami” – parę tych samych zawsze osób, które przerzucają z miejsca w miejsce te same nieciekawe programy. Władze samorządowe skarżą się, że nie ma ciekawych kandydatów i koncepcji. Pytanie jednak brzmi, czy ogłoszenia pozwalają na start takich ciekawych kandydatów z ciekawymi koncepcjami. Gdy raz startowałam w konkursie na dyrektorkę, poświęciłam na przygotowanie mojego wniosku ponad 150 godzin. Ten czas można przeliczyć na konkretne pieniądze za pracę ekspercką. Taki dokument byłby wart według rynkowych stawek między 7 a 15 tysięcy złotych. Tyle by kosztował na wolnym rynku – żeby napisać taki program, trzeba się spotkać i porozmawiać z dziesiątkami osób, reżyserami, dramaturgami i tak dalej… Złożyłam tę koncepcję dużym nakładem pracy. Okazało się jednak, że nie dopełniłam jednej prostej formalności, której prawdziwość można sprawdzić w BIP-ie. Myślałam, że to i moje własne oświadczenie wystarczą. A jednak okazało się, że „nie spełniam wymogów formalnych”, bez szansy na uzupełnienie dokumentacji, co mogłam zrobić od ręki. Nie mówię, że byłabym najlepszą dyrektorką – ale rozumiem, że znaczy to, że samorząd ma luksus wyrzucania takich koncepcji do śmieci. Tu zadziałałoby konkretne rozwiązanie wypracowane w biznesie. Najpierw sprawdza się warunki formalne, kandydaci mają możliwość uzupełnienia informacji. I dopiero gdy potwierdza się, że kandydat spełnia warunki, zaprasza się go do złożenia oferty programowej. W biznesie członków komisji rekrutacyjnych obowiązują też na przykład konkretne zapisy chroniące kandydujących przed problemem z kradzieżą pomysłów z koncepcji, co także w teatrze jest powracającym problemem… Proste, sprawdzone biznesowe rozwiązania być może naprawiłyby i otworzyły ten system na nowe osoby.

Paweł Płoski  Teatrolog, redaktor i badacz polityki kulturalnej. Dziekan Wiedzy o Teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie, od 2022 roku dyrektor Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego w Warszawie. Fot. Julia Pietrzak.Paweł Płoski
Teatrolog, redaktor i badacz polityki kulturalnej. Dziekan wiedzy o teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie, od 2022 roku dyrektor Muzeum Karykatury im. Eryka Lipińskiego w Warszawie.
Fot. Julia Pietrzak
Takie „biznesowe rozwiązania” z kolei tworzyłyby problem z transparentnością. Środowisko walczyło przecież o jawność ofert konkursowych.
Dominika Kawalerowicz
: Właśnie, o tym też należy rozmawiać szerzej. Doświadczeń ogólnopolskich jest już dużo. We Wrocławiu przy konkursach dyrektorskich publikuje się aplikacje konkursowe. Trzeba pokazać swój pomysł na instytucję. Rozmawiamy też o tym, by dyrektorzy mogli kandydować od razu ze swoimi zastępcami, by było wiadomo, kogo dyrektor chce mieć obok siebie podczas trzy- czy siedmioletniej kadencji. Szersza rozmowa o tym na pewno by się przydała.

Tak jest już w Warszawie – w konkursach startują duety.
Piotr Choroś
: Poruszaliśmy ten problem przy stoliku organizacji pozarządowych. Mamy postulat, żeby konkursy dyrektorskie rozszerzyć na osoby prawne – żeby na przykład fundacja czy stowarzyszenie mogły starać się o prowadzenie publicznej instytucji kultury. To wymagałoby szerszej reformy… 

Jak to wtedy by w praktyce wyglądało? Organizacja pozarządowa byłaby wynagradzana za zarządzanie instytucją, otrzymywałaby za to pieniądze jako całość?
Piotr Choroś: Tak, organizacja byłaby podmiotem odpowiedzialnym za prowadzenie tej instytucji – dana fundacja, startując w konkursie, przedstawiałaby nie tylko program, ale i osoby, które stworzą zespół zarządczy. Byłaby w takiej aplikacji i część dotycząca merytorycznego programu i sposobu zarządzania.

Paweł Płoski: Tu miałbym ochotę na dalszą dyskusję, żeby się dowiedzieć, jak to rozumiemy. Bo czy fakt, że fundacja przyprowadza swój zespół administracyjny, programowy i tak dalej, powoduje, że dotychczas zatrudnieni w instytucji pracownicy zostaliby zwolnieni? Jak to wyglądałoby w praktyce? Jestem wobec tego rozwiązania dość sceptyczny. Ale to nie na tę rozmowę…

Marta Miłoszewska: To jest przede wszystkim problem transparentności. Był bardzo ciekawy przykład w konkursie dyrektorskim w Teatrze Polskim w Poznaniu. Ula Kijak jako kandydatka ogłosiła zaproszenie do otwartego, wspólnego tworzenia programu, w którym każdy element był transparentny. To mnie totalnie przekonuje.

Ale zarazem jako adwokatka diabła muszę dodać, że mamy w kulturze za dużą nonszalancję wobec własnych pomysłów. W biznesie, gdzie są naprawdę duże pieniądze, pewne elementy koncepcji pozostają tajne. Często to pomysł jest najcenniejszą rzeczą, którą człowiek ma – a jednocześnie, w myśl polskiego prawa autorskiego, pomysł jest czymś, czego nie można w żaden sposób zastrzec i ochronić. Kiedyś złożyłam konkretnej dyrektorce teatru trzy propozycje repertuarowe, autorskie i dość nieoczywiste – i dwie z nich zostały tam zrealizowane, ale beze mnie. Traktowanie twórców i twórczyń przez zarządzających instytucjami jako darmowego rezerwuaru pomysłów jest niedopuszczalne, nosi znamiona kradzieży. Transparentność trzeba jakoś połączyć z szacunkiem dla naszej pracy i własności intelektualnej. Ale gdyby przyszło do pisania nowej ustawy o instytucjach kultury, to musimy założyć jakieś elementarne wzajemne zaufanie. Teraz przez osiem lat trwaliśmy przy podejściu: niech będzie tak, jak było, bo grzebanie w prawie może grozić niebezpieczeństwem. 

Jednak grzebaliście jako Gildia Polskich Reżyserek i Reżyserów Teatralnych w tym, co jest, razem z innymi organizacjami i dotychczasową władzą – próbowaliście wprowadzić zmiany w ustawie o uprawnieniach artysty zawodowego. Czyli system ubezpieczeń dla najmniej zarabiających artystów, który firmował resort kultury, minister Gliński i wiceminister Zwinogrodzka.
Marta Miłoszewska: Początkowo ustawa o zabezpieczeniach socjalnych dla artystów miała być dla nas marchewką powiązaną z kijem, czyli nową ustawą o zarządzaniu instytucjami, którą mieliśmy konsultować. Ale pojawił się jednogłośny sprzeciw niemal wszystkich organizacji zaangażowanych w tę pracę. Stwierdziliśmy, że to są dwie bardzo poważne, ale zupełnie różne sprawy. I my, jako związki zawodowe oraz organizacje zrzeszające artystów, powinniśmy skupić się wyłącznie na tej niecierpiącej zwłoki części prawa, która dotyczy zabezpieczenia społecznego.

Uważasz, że w waszej pracy nad tym jest więcej sukcesu czy porażki? Z jednej strony uchwalonej ustawy ciągle nie ma. Z drugiej niemal wszystkie partie polityczne wzięły ją na swoje sztandary. Wasz projekt miało przeprowadzić przez sejm pisowskie ministerstwo kultury, zaraz potem podobny postulat wysunęły w wyborach Razem i Nowa Lewica, był też analogiczny – z jedną zmianą – projekt posła Krzysztofa Mieszkowskiego z Koalicji Obywatelskiej.
Marta Miłoszewska: Ustawy oczywiście nie ma, więc to porażka. Ale jest projekt ustawy – pod którym podpisuje się w zasadzie całe środowisko, i to jest nasze osiągnięcie. W tej chwili nie ma żadnego prawa zabezpieczającego sytuację artystów, obecnie nie mamy nic, więc nie możemy mieć mniej. Cokolwiek by się udało, byłoby lepiej i bezpieczniej. To, że o tym projekcie ustawy zrobiło się głośno i że wszyscy chcą się przy tym afiliować – to dobrze. Czy cokolwiek z tego wyjdzie, nie wiem. Pierwszy raz przy tej ustawie pracowałam w lutym 2018 roku… Wiemy, że władza, która rządzi od ośmiu lat, potrafiła przeprowadzać ustawy w tydzień albo krócej. Fakt, że praca nad tą ustawą trwa już pięć i pół roku, pokazuje, jaka realnie jest wola władzy. Wypracowaliśmy konkretne rozwiązania – to, co zostało zgłoszone jako ustawa posła Mieszkowskiego, to w większości dokładnie ta sama ustawa, nawet z tą samą preambułą, jedynie ze zmienionymi drobnymi szczegółami. I bardzo dobrze – bo to nie jest ustawa „pisowska”, tylko środowiskowa. Po wyborach, niezależnie od tego, jaki będzie układ sił, ten argument może przemawiać za nami.

A co z Narodowym Instytutem Wolności, czyli stworzoną przez PiS rządową instytucją finansującą organizacje pozarządowe? Zostawić czy rozwiązać? Działa to czy nie działa?
Piotr Choroś: Wracamy do pierwszego pytania, o pieniądze. Jest ich w sektorze społecznym teraz więcej. I są pewne rozwiązania, które przetestowano w ramach Narodowego Instytutu Wolności i które należałoby zachować. Proste rozwiązanie „zlikwidować” wcale nie musi być dobre dla sektora pozarządowego. Trzeba się zastanowić, jak zredefiniować rolę tej instytucji. Takie rzeczy jak granty dla organizacji pozarządowych na wkłady własne czy granty instytucjonalne, które pozwalają na zadbanie o potencjał organizacji, pieniądze na kapitały żelazne – powinny zostać. Wszystko to robi Narodowy Instytut Wolności – i o wszystko to dopominały się organizacje pozarządowe właściwie od początku transformacji. Rozmowa o takich rozwiązaniach toczyła się też przed 2015 rokiem, chociażby w kancelarii Bronisława Komorowskiego, gdzie rozmawiano o zmianach programu FIO. Te rzeczy powinny zostać, ale trwa dyskusja na temat tego, jak powinna wyglądać instytucja wspierająca trzeci sektor w nowej formule, według mnie też o nowej nazwie.

Jak sprawić, żeby taka instytucja nie była narzędziem dla zjawisk w rodzaju afery „Willa plus”?
Piotr Choroś: Dotykamy tu jednej z najważniejszych spraw w naszym kraju. Rzeczy, która została naprawdę popsuta – praworządności. Gdyby procedury były przestrzegane i byłaby możliwość realnego odwołania się od wyników konkursów czy ich zakwestionowania… Ale dziś, w momencie, gdy wysokie granty otrzymują organizacje, które nie mają żadnego doświadczenia, powstały wczoraj i nie powinny być dopuszczone do udziału w konkursie – nie możemy nic z tym zrobić. Wytknięcie tego, wskazanie palcem nie powoduje żadnej zmiany. Kontrola tego typu instytucji powinna zostać przywrócona sektorowi społecznemu. Powinny być jasne procedury odwoławcze, pozwalające na zakwestionowanie tego typu sytuacji. Ten przykład, „Willa plus”, omawialiśmy właśnie przy naszym stoliku. Sam pomysł, żeby dawać ważnym społecznie organizacjom pozarządowym środki na zbudowanie miejsca, w którym będą prowadzić działalność – nie jest zły. Ale jego przeprowadzenie – dawanie tego świeżo założonym organizacjom, na podstawie aplikacji na pół strony A4 – jest skandaliczne.

Skoro mówimy o grantach… Dominika, mówiłaś o pomyśle zlikwidowania oceny strategicznej w konkursach ministra na granty dla organizacji pozarządowych i samorządowych instytucji. Czyli to nie do ministra należałaby ostateczna decyzja, kto dostanie pieniądze?
Dominika Kawalerowicz: Skoro minister powołuje cały aparat oceny eksperckiej wniosków, angażuje i opłaca ekspertów, dlaczego ocena strategiczna miałaby być w jego rękach?

A odwołania od decyzji komisji? Dziś jednoosobowo decyduje o nich minister.
Dominika Kawalerowicz
: Dlaczego nie miałoby o tych odwołaniach decydować merytoryczne eksperckie gremium?
Piotr Choroś
: To tak samo jak z Narodowym Instytutem Wolności. Po co są te dodatkowe punkty po ocenie eksperckiej, które całkowicie wywracają to, kto ma dostać pieniądze? To też jest do naprawy. Zresztą w NIW do naprawy jest również sama lista ekspertów, którzy oceniają te wnioski.

Pytanie do każdego z was. Zostajesz ministrem kultury…
Dominika Kawalerowicz
: Ministrą.
…albo ministrą. Jaka jest twoja pierwsza decyzja?
Dominika Kawalerowicz
: Wierzę w ludzi otaczających mnie przy decyzjach. Pierwszą decyzją byłoby skompletowanie własnego grona kompetentnych osób doradzających w ministerstwie i ustawienie mądrego, oświeconego systemu zarządzania.
Marta Miłoszewska: Dominika wyjęła mi to z ust. Kluczowe jest eksperckie zarządzanie i reprezentacja poszczególnych branż. Zastępcy i zastępczynie w ministerstwie, ich realne kompetencje.
Piotr Choroś
: Obecnie jestem dyrektorem Biura Partycypacji Społecznej. Trudno mi wskazać coś innego, niż wskazały Marta i Dominika. Ale pewnie pierwszą rzeczą, którą bym zrobił, byłby audyt tego, co się tam wydarzyło i jak to w tym ministerstwie teraz wygląda. Jednym z podstawowych problemów dziś jest dostęp do informacji o tym, jak działa system, brak przejrzystości i otwartości. To ministerstwo trzeba otworzyć, żebyśmy za ileś lat znowu nie prowadzili tej samej rozmowy.
Paweł Płoski: W pierwszej kolejności skierowałbym do Sejmu ustawę o uprawnieniach artysty zawodowego. A zarazem potem wynegocjował z samorządem województwa małopolskiego uczynienie z Teatru im. Słowackiego sceny narodowej. Ale oczywiście pod tym, co powiedziano wyżej, w pełni mogę się podpisać. Kompetencje współpracowników i audyt to sprawy podstawowe.
Marta Miłoszewska
: No i umyka nam najważniejsze: wypełniłabym swój kalendarz wizytami w muzeach, galeriach, teatrach i kinach, czytałabym polskie książki, z którymi się bym fotografowała, dawałabym się zobaczyć na widowniach. Minister lub ministra kultury powinna uczestniczyć w kulturze i kochać artystów.