„Dumanowski” Wita Szostaka to powieść nader osobliwa. Z jednej strony tytułowy bohater stanowi ucieleśnienie wszystkich romantycznych mitów (kochanka, wariata, męża opatrznościowego, bojownika o wolność, zesłańca, Naczelnika), z drugiej zaś – zostaje prezydentem niebywale konserwatywnej Rzeczpospolitej Krakowskiej, która w powieściowym świecie przetrwała aż do 1918 roku. Ze strony trzeciej natomiast (najbardziej mnie interesującej), wspomniane romantyczne konwencje mieszają się ze sobą w sposób doprawdy obłędny.
Wit Szostak, „Dumanowski”. Lampa i Iskra Boża,
Warszawa, 208 stron, w księgarniach
od listopada 2011Otóż jest Dumanowski bojownikiem o wolność pensjonariuszy zakładu psychiatrycznego, do którego trafił, bo udawał wariata przed ojcem swojej niedoszłej kochanki. Jest zesłany, lecz przez księcia Adama Czartoryskiego, który, jak wiemy z rzeczywistej historii, znajdował się po drugiej stronie barykady, będąc niekoronowanym królem emigrantów paryskich. Jest Dumanowski wreszcie Naczelnikiem, prawie tak samo jak Piłsudski (skądinąd w powieści to jego duchowy wychowanek), gdyż powodowany niezrozumiałym impulsem przyjął posadę na podrzędnej stacji kolejowej.
Obecność takiego człowieka-legendy, czy też właściwie człowieka wielu opowieści, dosyć brutalnie wpływa na legendotwórczy przecież polski romantyzm. W powieści go nie ma – młodzi, obiecujący poeci Mickiewicz i Słowacki po spotkaniu z Dumanowskim łamią pióra. Największym osiągnięciem literackim tego pierwszego okazują się prowadzone w Krakowie wykłady z literatur słowiańskich, jak również określenie kobiet lekkiego obyczaju dźwięcznym mianem „świtezianek”. Drugi zostaje genialnym finansistą, a następnie ministrem skarbu. A nadaje się do tego jak mało kto: „Wyglądał jakby wieszczył, błyskawicznie podejmując decyzję, niemal tańcząc na parkiecie. Sprzedawał i kupował, jednym ruchem ręki rozstrzygał o losie milionów. Ta gra podniecała go i nakręcała w nim jakąś strunę, która napięta do granic możliwości wydawała dźwięk czysty i piękny, jak poezja”. Zostaje też po nim, a jakże, Teatr Imienia Juliusza Słowackiego, założony dzięki testamentowemu zapisowi.
I to jest w powieści najśmieszniejsze. Dumanowski to mąż opatrznościowy, spotkanie z nim przemienia znanych z historii wielkich – a jednak historia toczy się po swojemu, powstania wybuchają i upadają, Polska odzyskuje niepodległość, a marszałek Piłsudski ogłasza, że wielkie zasługi w tym dziele położył Jozafat Dumanowski, ostatni człowiek urodzony w wolnej Rzeczypospolitej, żyjący długo niczym dyktator z „Jesieni patriarchy”. W polskich szkołach do dzisiaj się uczy o podobnym wpływie romantyzmu. Czczony przez Marszałka patriarcha Dumanowski i jego dobroczynny wpływ na polskość jest fikcją. Co z romantyzmem w takim razie?
Forma powieści dyskretnie odpowiada: nic. „Dumanowski” jest bowiem napisany w stylu ni to chaotycznej gawędy, w której wszystkie sprawy są tak samo ważne, ni to nieprawdopodobnej fabularnie oświeceniowej przypowiastki, ni to zmyślenia zawodowych historyków czy biografów, co i rusz wikłających się w nierozwiązywalnych sprzecznościach. Wszystkie te formy są ostentacyjnie dalekie od romantycznego patosu. Dzięki osobliwemu tokowi narracji, który najdziwniejsze przypadki opisuje tonem przeznaczonym dla spraw zupełnie oczywistych, powieść Wita Szostaka sprawia wrażenie tym osobliwsze. Styl romantycznej dziwności tylko by jej zaszkodził.
Czy aby autor chciał zasugerować, że nam też?