Gra w mafię
Krysthopher Woods / CC BY-NC 2.0

Gra w mafię

Paweł Kozioł

Przed dramatem w tomie Wróblewskiego znajdują się dwa krótkie bloki tekstów poetyckich. To wiersze naturalisty. Wszelkie absurdy zostały pieczołowicie poupychane w mowę pozornie zależną, jakby podmiot liryczny nie chciał brać za nie odpowiedzialności

Jeszcze 2 minuty czytania

Jest taka gra na kilkanaście osób, praktykowana na obozach, w akademikach albo przez wielbicieli RPG, którzy pragną wprawić się w odpowiedni nastrój przed poważniejszą rozgrywką. Nazywa się „Mafia”. Spośród grupy losuje się dwóch mafiosów, mających prawo raz na rundę wyeliminować jednego gracza. Potem następuje czas grupowej sprawiedliwości – zgadywania, kto zabił, i odpłacania mu tym samym. Czynności powtarza się aż do likwidacji mafii bądź grupy. Najbardziej fascynująca jest końcówka rozgrywki, jeśli zostało trzech graczy, w tym jeden mafioso. Tu nie ma nie ma drugiej szansy – jest za to napięcie, które pozwala nawet półgodzinną dyskusję między graczami śledzić jak dobry dramat.

Grzegorz Wróblewski, „Namiestnik”. Dom Literatury w Łodzi, 95 stron, w księgarniach od listopada 2015Grzegorz Wróblewski, „Namiestnik”. Dom Literatury w Łodzi, 95 stron, w księgarniach od października 2015Dramat Grzegorza Wróblewskiego „Namiestnik”, zawarty w książce o tym samym tytule, ma strukturę takiego ostatecznego starcia. Oto gdzieś w Lesie Teutoburskim kłócą się, negocjują, kopią pod sobą dołki i grożą sobie nawzajem trzy osoby: Warus, wódz, który wkrótce poniesie ostateczną klęskę, Publiusz, czyli cierpiący na impotencję doradca, oraz Kwintyliusz – lekarz, który bada germańskie lasy i wedle potrzeby częstuje pozostałe postaci usypiającymi jagodami.

Sprawa imion jest tu w ogóle ciekawa. Pełne imię i nazwisko historycznego wodza brzmiało właśnie Publius Quintilius Varus, więc w dramacie główny bohater walczy sam ze sobą. Dzięki temu od razu wiemy, kto wygra i kto przegra (ta sama osoba). Nieważne więc, któremu z graczy ostatecznie zostanie wycięte serce. Do omówienia zostaje tylko forma.

Dramat – pewnie z okazji starożytnej tematyki – zachowuje klasyczne trzy jedności: miejsca, czasu i akcji. Jak zwykle u Wróblewskiego, jest niemal pozbawiony didaskaliów (zrozumiałe wyjątki autor czyni dla jagód i wina, a także dla informacji o zasypianiu i budzeniu się postaci). Język jest właściwie współczesny, jeśli pominąć dodawane bez większego przekonania elementy kolorytu historycznego, te wszystkie sestercje i stopnie wojskowe w rodzaju centurionów. Świetne są za to nawiązania do czasów współcześniejszych, jak choćby sugestia, że po kapitulacji wobec wodza Cherusków Arminiusza „chłopcy spokojnie wyjdą z lasu […] i założą sobie normalne rodziny”. Dobrze działają też okazjonalne wulgaryzmy, przypominające o wojskowej profesji rozmówców i zawsze użyte z zaskoczenia. Po początkowych, nieco powolnych scenach akcja toczy się wartko i zawiera co najmniej dwa zaskakujące zwroty. Słowem – jako tekst do czytania „Namiestnik” sprawdza się całkiem dobrze. W przypadku wykonania scenicznego aktorzy musieliby natomiast znaleźć sposób, by skompensować mało zróżnicowany sposób wypowiadania się postaci.

Przed dramatem w tomie znajdują się dwa krótkie bloki tekstów poetyckich. Ta segregacja utworów, oddzielająca cykl, który roboczo nazwę „amerykańskim” od „anegdotycznego”, wskazuje na intencję uporządkowania materiału, nieco zaskakującą na tle dotychczasowej poezji Wróblewskiego. Tomik „Noc w obozie Corteza” (2007) proponował osobliwy melanż minimalizmu i surrealizmu, to znaczy historie, które byłyby proste, gdyby tylko istniał odpowiadający im zniekształcony wszechświat. Zbiorek „Pan roku, trawy i turkusów” (2009) jawił się zaś wręcz jako mała postapokalipsa i obraz świata zaskakująco groźnego, w którym niebezpieczeństwo może przyjść z zupełnie nieoczekiwanej strony („wieszają się również malarze-naturaliści”). Tymczasem wiersze z „Namiestnika” są właśnie wierszami naturalisty. Wszelkie absurdy zostały pieczołowicie poupychane w mowę pozornie zależną, jakby podmiot liryczny nie chciał brać za nie odpowiedzialności. To w dialogu dowiaduje się on choćby o tym, że pieczarki „to nie są niewinne białe kulki, mamy do czynienia z saprofitami, czyli organizmami, które rozwijają się, czerpiąc energię z materii organicznej”, po czym pozostaje mu spuentować „Wracam do domu i otwieram torebkę. Nie wiem, czy powinienem je jeść”.

Grzegorz WróblewskiGrzegorz WróblewskiBrzmienie cytatu potwierdza zawartą w innym wierszu autorską deklarację: „Znowu wychodzą mi wiersze mało liryczne”. W tym stanie Wróblewski może liryzm cytować i parafrazować (dalszy ciąg przytoczonego fragmentu brzmi „Umierać z dala od skrzydlatych // ojców w obłokach nad brzozowymi zagajnikami”), lecz jego dykcja opiera się raczej na konkretach i ich nieoczywistych zestawieniach („papież i marsjańskie mikroby”). W niektórych wierszach brakuje nawet tych zestawień – lecz wówczas niesie je anegdota. Ta zaś potrafi być zaskakująco mroczna. „Fala”, tytułowy utwór z drugiego cyklu, opowiada o nieudanej próbie samobójczej, podczas której zerwał się sznurek, a także, zgodnie z tytułem, o narastaniu impulsu, by ze sobą skończyć. „Terror w Bostonie” traktuje o zamachu bombowym na trasie maratonu. Wróblewski bierze na warsztat dokładnie takie tematy, jakie w rękach początkującego autora doprowadziłyby do spektakularnej poetyckiej katastrofy – i radzi sobie z nimi popisowo.

Podobne osiągnięcie w dziedzinie „nie róbcie tego w domu” stanowią całkiem sensowne wiersze traktujące o zazdrości. Wśród obelg wobec tego drugiego znajdują się frazy zwyczajne („Załatwiły mnie duńskie psychotropy i Twoja ucieczka w objęcia lingwisty, który niebawem zniszczy Ci życie”), ale można też znaleźć dużo subtelniejsze wyrazy obrzydzenia („Zostałaś w łóżku z badaczem ślimaków i Cycerona”).

Pomimo wielu czytelniczych przyjemności, jakie oferuje „Namiestnik”, książka sprawia wrażenie nieco przypadkowej, zupełnie jakby autor zebrał na potrzeby publikacji teksty, dla których nie widział miejsca gdzie indziej. Dla tekstów to dobrze. Dla czytelnika jednak lepiej by było, gdyby zarówno wiersze, jak i dramat poczekały na lepszy kontekst. Teraz po prostu stoją obok siebie i nie bardzo nawet wiadomo, dlaczego znalazły się w tej samej mafii.

Gdyby zaś mafię rozumieć nieco szerzej, warto pokazać kontekst książki Wróblewskiego, która ukazała się w ciekawej serii „Białe kruki, czarne owce”, wydawanej przez Dom Literatury w Łodzi. Zapoczątkowały ją w roku 2013 „Rozmowy z głuchym psem” Darka Foksa – jak zwykle u tego autora pełne ironii i absurdu, za to osobliwie oddalone od rzeczywistości. Książka sprawiała wrażenie, jakby składała się z aforyzmów dotyczących bardzo konkretnych osób i równie konkretnej codzienności, do której jednak czytelnik nie ma dostępu. Potem były dadaistyczne „Kolaże kolarzy” Samanthy Kitsch. Mniej więcej co drugi z zawartych tam wierszy redukuje się do poezji czysto dźwiękowej albo operującej zbitkami liter. Według Anny Kałuży książkę tę „można przeczytać jako satyrę na różne mniej lub bardziej sensowne eksperymenty z formą i językiem”.

Temat dziwnych sposobów odnoszenia się do zjawisk pozaliterackich, poruszony przy okazji książki Foksa, wrócił z okazji kolejnego w serii tomiku Pawła Marcinkiewicza. Tu jednak sposób zapośredniczenia był nieco inny. Dużo w książce cytatów z dziwnych internetowych kwerend, nawiązań intertekstualnych, newsów z gatunku infotainment, anegdotek i osobliwie rozregulowanych wspomnień, w których pamięta się nierzeczywistość:

Pamiętam karmazynowe obrusy z altembasu suszące się na balkonie, zapięte srebrnymi żabkami.

[…]

Pamiętam konsjerżkę w falbaniastej sukni i peruce ze złotymi puklami, która strzygła nożyczkami trawnik przed blokiem.

Brzmi to wszystko bezsprzecznie świetnie, ale jako czytelnik nie potrafię się pozbyć niepokojącego wrażenia, że nieprzeliczalne mnóstwo aluzji mi umyka. Anna Mochnalska rozszyfrowała przynajmniej okładkę, na której z tytułem „Majtki w górę, majtki w dół” sąsiaduje rysunek maszyn budowlanych. Otóż działania na bieliźnie pochodzą z branży budowlanej, poddział „ustawianie przetargów”, a mają oznaczać odpowiednio „podnieś cenę” i „obniż cenę”.

W serii „Białe kruki, czarne owce” wyszła jeszcze książka Kacpra Barczaka, łódzkiego poety i krytyka, nosząca mylący tytuł „Wiersze organiczne”. Wrażenie z lektury jest bowiem dokładnie odwrotne – jakby się obcowało z językiem maszynowym albo jakimś rodzajem ścisłej, profesjonalnej notacji (próbkę tej poezji można przeczytać tutaj).

Jakie miejsce zajmuje książka Wróblewskiego w serii, która w zamierzeniu ma publikować utwory nowatorskie i oddalone od głównego nurtu? Dosyć paradoksalne. Pozostałe tomiki kojarzą się raczej z różnymi odmianami poetyckiego chłodu. „Namiestnik” w tym sąsiedztwie nieco niespodziewanie staje się głosem na rzecz poezji „gorącej” i emocjonalnej.

Cykl tekstów o poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.
logo


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.