Euridice
w Hali Sokoła

Joanna Targoń

Muzycznie „Orfeusz” zagrany i zaśpiewany został z zaangażowaniem i swobodą. Gimnastyka zaś nie przebiła Glucka. Ani nie dodała mu nic ciekawego

Jeszcze 1 minuta czytania

Zapowiedzi były intrygujące. Nawet nie ze względu na miejsce – w hali Sokoła teatr gości dość często, ale ze względu na udział seniorów ze Zwartej Braci Sokoła i dziecięcej grupy gimnastyki artystycznej. A że reżyserem „Orfeusza i Eurydyki” Glucka jest Cezary Tomaszewski, któremu półtora roku temu udała się ryzykowna operacja przeszczepienia madrygałów Monteverdiego do baru mlecznego „Temida” w centrum Krakowa, można było się spodziewać czegoś równie ekstrawaganckiego.

 

Ch.W.Gluck „Orfeusz i Eurydyka”. Jan Tomasz Adamus (dyr.), Cezary Tomaszewski (reż.), soliści i zespół Capelli Cracoviensis, Hala Sokoła w Krakowie, premiera 10 i 11 grudnia 2011.

Ekstrawagancko jednak nie było. Udało się niewątpliwie jedno: niezobowiązujące otoczenie zmniejszyło dystans między sceną a widownią. Na spektakl przyszli również widzowie spoza grupy operomanów (choćby rodziny i znajomi gimnastyków), i może przekonali się, że opera nie jest taka straszna. Owacja po pierwszym przedstawieniu była bardzo gorąca, z tupaniem, okrzykami i piskami. Czyli świetnie. Sukces.

fot. Tibor-Florestan Pluto CCAle wcale tak świetnie nie było. Cezary Tomaszewski w tekście zamieszczonym w programie pisze, że w tym spektaklu mit jest przedstawiony z punktu widzenia Eurydyki. Że jej dramat rozgrywa się „na tle i wobec grupy seniorów i dzieci, które przyszły tam na swoje cotygodniowe zajęcia”. I że naturalny ruch jest ciekawszy niż widowiskowa choreografia, której brak szczerości.

Eurydyka (Marzena Lubaszka) owszem jest cały czas na scenie – zgrabna dziewczyna w gimnastycznym stroju najpierw mości się w ciasnej skrzyni, zdejmuje czerwone szpilki, które wyraźnie jej przeszkadzają, a potem zasiada na stosie materacy, przytulona do Śmierci, faceta w srebrnym obcisłym stroju i masce. Ogląda razem z nami popisy seniorów i dzieci, ale czy to znaczy, że przyjmujemy jej punkt widzenia? Zwłaszcza że i tak bardziej przyciąga wzrok Orfeusz – Kai Wessel – który śpiewa wspaniale, w zupełności zasługując na miano śpiewaka bogów (i wszelkiego stworzenia). Orfeusz jako jedyny nie nosi gimnastycznego kostiumu, tylko czarny aksamitny surdut. Bliżej mu do orkiestry niż sceny – cóż, jest przecież wcieloną muzyką.

fot. Tibor-Florestan Pluto CC

A Zwarta Brać Sokoła? Mimo deklaracji Tomaszewskiego starsze panie (i dwóch panów) wcale nie prezentują naturalnego ruchu. Owszem, czasami wykonują w kółeczku czy w szeregu stałe ćwiczenia, ale zostały im również przydzielone role, które grają tak samo (a nawet bardziej) sztampowo jak owi znienawidzeni przez Tomaszewskiego zawodowi tancerze. Opłakują Eurydykę załamując ręce, udając Furie rozcapierzają palce. I tak samo sztampowo jak przeciętny operowy chór udają, że rozmawiają sobie „prywatnie”.

Dziewczynki z grupy akrobatycznej, towarzyszące Amorowi (Justyna Ilnicka) – dziarskiej trenerce z gwizdkiem – to już regularny balecik; wdzięczny owszem i zręczny, ale w istocie niewiele różniący się od zawodowego. Dziewczynki przecież wykonują ułożoną przez kogoś choreografię, niezbyt zresztą ciekawą, na indywidualny ruch nie ma tu miejsca.

I sprawa podstawowa: czemuż Elizjum to sala gimnastyczna? Czemu zaludniają je wyłącznie starsi ludzie (umrzeć można przecież również młodo)? Może wykonywanie przez wieczność ćwiczeń gimnastycznych to kara za grzechy? Albo nagroda za uczciwe życie? Tak czy siak, przerażająca perspektywa.

fot. Tibor-Florestan Pluto CCGimnastyczny entourage nabiera sensu dopiero pod koniec, gdy Eurydyka dochodzi do głosu. Gdy ów dość problematyczny „punkt widzenia” Eurydyki zmienia się w dramat Eurydyki. Eurydyka biegnie, coraz szybciej okrążając gromadkę miło uśmiechniętych starszych pań. Nie chce wracać z Orfeuszem, boi się, że on jej już nie kocha. Skacze na trapezie. Jest w tym rozpaczliwym wysiłku coś autentycznego – wreszcie też znalazło się uzasadnienie dla gimnastycznego stroju.

Marzena Lubaszka nie tylko biega, ale i śpiewa ciemnym, dramatycznym, drapieżnym głosem. Justynie Ilnickiej również ani głosu, ani urody nie brakuje. Muzycznie „Orfeusz” zagrany i zaśpiewany został z zaangażowaniem i swobodą. Gimnastyka zaś nie przebiła Glucka. Ani nie dodała mu nic ciekawego.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.