Błyskotliwy ten „Paw”. Pełni energii aktorzy gotowi są pokazać w każdej minucie, na co ich stać – a potrafią dużo. I wcielić się w kolejnych bohaterów opowieści Masłowskiej, i poprowadzić narrację, i wytworzyć sferę dźwiękową, i przeskoczyć z rejestru w rejestr, i język autorki pokrętny swobodnie i lekko przekazać, i pauzę narracyjną wykonać, i ironicznie mrugnąć, no i co tam tylko reżyser chciał. Jednak ta zabawa dość szybko wydaje się jałowa, grzęznąca w ogólnym zadowoleniu, że oto tak ładnie daliśmy sobie radę z tekstem, atrakcyjnym, ale niełatwym dla teatru. Ale tekst Masłowskiej okazał się w tym wydaniu łatwy – zapewniający miłą i inteligentną rozrywkę. Słowa i zdania perlą się potoczyście, na scenie nieustanny ruch, czegóż niby więcej trzeba.
Dorota Masłowska „Paw królowej”,
reż. Paweł Świątek, Stary Teatr w Krakowie,
premiera 27 październikaPaweł Świątek (reżyseria), Mateusz Pakuła (adaptacja i dramaturgia) i Marcin Chlanda (scenografia) umieścili „Pawia” w przestrzeni abstrakcyjnej – pudełku o pokratkowanych jak strony zeszytu ścianach, z łagodnymi zaokrągleniami między ścianami a podłogą (co zgrabnie zakłóca geometrię, a też przysparza nieco niewygody aktorom). Pośrodku zwisa z sufitu wielka srebrna piłka. Aktorzy – Paulina Puślednik, Małgorzata Zawadzka, Szymon Czacki, Wiktor Loga-Skarczewski – w jednakowych białych strojach do tenisa, przyjmują i odbijają piłki słowne i mentalne.
Głównym bohaterem tego spektaklu jest język – jego giętkość, zdolność tworzenia sytuacji, postaci, rzeczywistości, komentarza do niej. Aktorzy zapisują więc strony kratkowanego zeszytu, wcielając się w bohaterów „Pawia” – Patrycję Pitz, brzydactwo apokaliptyczne, Annę Przesik, poetkę neolingwistkę, Stanisława Retro, nieszczęsnego jej partnera i piosenkarza, masażystę Mariusza, prezenterkę telewizyjną Małgorzatę Mosznal. Wcielają się, ale i komentują, prowadzą narrację, bo nie wykrojono tutaj przecież postaci dramatycznych z powieści, ale pokazano, jak one tworzą się w słowach. Co nie znaczy, że postaci są mało wyraziste – są nawet nadwyraziste.
fot. R. Kornecki / Stary Teatr w Krakowie
Z przyjemnością ogląda się Paulinę Puślednik ekspresyjnie oddającą szarpaninę poetki neoligwistki, Szymona Czackiego przygniecionego losem Stanisława Retro, Małgorzatę Zawadzką przechadzającą się kocim krokiem i przypominającą tonem wytwornym, że „piosenka ta powstała za pieniądze Unii Europejskiej. Ma na celu zwiększenie liczby głupców w społeczeństwie”, Wiktora Logę-Skarczewskiego popisowo oddającego samotnego ulicznego erotomana Mariusza. Nie mówiąc o innych postaciach, tworzących ludzki pejzaż powieści (mocno jednak przez adaptatora zredukowany).
Ta przyjemność jednak na długo nie wystarcza – powieść Masłowskiej odnosi się do rzeczywistości, a spektakl Świątka odnosi się jedynie do samego siebie. Żywioł słowny, który autorka rozpętała w „Pawiu”, kreuje świat wykrzywiony, spotworniały, oszalały, ale rozległy, pełny i rozpoznawalny. Natomiast w spektaklu ów żywioł został ujęty w karby, skutkiem czego oglądamy jedynie serię dowcipów i żartów („bardzo śmieszne i ironiczne są te żarty” – że zacytuję Małgorzatę Mosznal), mimo ekspresyjności aktorów coraz bardziej nużącą, bo monotonną i przewidywalną. Aż chciałoby się, żeby Świątek przestał być aż tak konsekwentny, tak zajęty pilnowaniem formy, którą wypracował. Może wtedy zdradziłby powód, dla którego zajął się „Pawiem królowej” Masłowskiej.