Nora Ephron nie żyje. Królowa komedii romantycznej – pisano po jej śmierci. Królowa filmów uwielbianych, ale i traktowanych nieco podejrzliwie, jak comfort food, czyli coś, co jemy, gdy nam smutno, najlepiej wieczorem w łóżku. To jedzenie grzeszne, bo niezdrowe, pełne pysznych kalorii, masła, węglowodanów, cukru. Żeby szczęście grzeszenia było pełne, przed łóżkiem powinien się znaleźć telewizor (bądź komputer), w którym idzie „Kiedy Harry poznał Sally” albo „Zgaga”, „Bezsenność w Seattle”, „Julie i Julia”, „Masz wiadomość”. Wtedy mamy dużą szansę, że na ekranie zobaczymy odbicie tego, co przed ekranem: ktoś leży w łóżku z miską czegoś dobrego i ogląda znany na pamięć film o miłości.
U Nory Ephron jedzenie jest istotną sprawą życiową. Najsłynniejsza scena z jej filmów – znają ją nawet ci, którzy komedii romantycznych z zasady nie oglądają, a jak nie znają, mogą przeczytać o niej np. w przewodniku po Nowym Jorku – rozgrywa się przy jedzeniu. Mowa oczywiście o udawanym orgazmie Sally (Meg Ryan) w „Kiedy Harry poznał Sally” (1989, reż. Rob Reiner, scen. Nora Ephron). Sally widowiskowo szczytuje w sławnej nowojorskiej kanapkarni Katz’s Delicatessen przy 205 East Houston Street, przy – o ile się nie mylę – kanapce z żytniego chleba z pastrami, jednym z firmowych dań Katz’s. Sally oczywiście zażyczyła sobie podania wszystkiego osobno; to jeden z przejawów jej neurotycznej natury. Osobno chleb, osobno pastrami, osobno dodatki; osobno sałatka, osobno sos. „Chcę jeść porządnie” – mówi Sally zdumionemu Harry’emu przy pierwszym wspólnym posiłku w barze na drodze z Chicago do Nowego Jorku. Harry je razem – czyli, według Sally, nieporządnie. Gdy już Sally zakończy orgazm przy stoliku w Katz’s, Harry podniesie do rozdziawionych w konsternacji ust kanapkę złożoną, nie osobną. „To samo poproszę” – powie do kelnera zafascynowana wyczynem Sally starsza pani przy sąsiednim stoliku. Puenta może nie tak sławna jak „Nikt nie jest doskonały” z „Pół żartem, pół serio”, ale niewiele jej do tej sławy brakuje.
Nora Ephron, 2011 / fot. Tech Crunch, Flickr CC
Gotowanie było pasją Nory Ephron. Gotowaniu na cztery ręce jest poświęcony jej ostatni film – „Julie i Julia” (2009, scenariusz wg książki Julie Powell). Gotują tam na zmianę Julia Child i Julie Powell, Meryl Streep i Amy Adams, jedna z pierwszych gwiazd kulinarnych Ameryki oraz skromna urzędniczka i blogerka, która postanowiła w ciągu roku wykonać wszystkie 524 przepisy z kanonicznego dzieła Julii Child o kuchni francuskiej. Dla obydwu Julii gotowanie jest sposobem na emancypację, na wydobycie się przeciętności, nieważne że nie takiej najgorszej. Filmu nie sposób oglądać na głodno – w każdej niemal minucie coś się tam smaży, pichci, miesza, kroi, wybiera, kupuje, taszczy torby z zakupami. Nawet przypalanie boeuf bourgignon ma swą dramaturgię, nie mówiąc o mrożących krew w żyłach scenach gotowania homara (żywcem oczywiście).
Z pewnością gdyby nie film, nazwisko Julii Child mówiłoby w Polsce coś tylko zapalonym kuchennym maniakom, oglądaczom kanału „Kuchnia”; a tak – mamy wydaną i jej autobiografię, i podręcznik „Gotuj z Julią”. No i nie tak wielu Polaków popisywałoby się owym (nieprzypalonym oczywiście) boeuf bourgignon, daniem w sumie prostym, ale znakomitym.
„Kiedy Harry poznał Sally”, 1989, reż. Rob Reiner
Najbardziej kulinarnym dziełem Nory Ephron jest „Zgaga” – i książka (1983), i film (1986, reż. Mike Nichols). Kulinarnym i osobistym, bo opowiadającym historię małżeństwa Rachel Samstat (czyli Nory) i Marka Feldmana (czyli Carla Bernsteina, gwiazdy dziennikarstwa, połowy duetu od afery Watergate). Rachel jest dziennikarką kulinarną (w filmie jest to jedynie wątek poboczny, za to w książce Rachel ma program w telewizji, wydaje gawędziarskie książki o gotowaniu, była nawet hasłem w krzyżówce „NYT”), Mark – słynnym felietonistą. Nawiasem mówiąc, postać błyskotliwego felietonisty, przedstawiona ze sporą dozą złośliwości, pojawia się u Nory Ephron dość regularnie.
Filmowa Rachel (Meryl Streep) gotuje; pierwszej namiętnej nocy z Markiem (Jack Nicholson) wstaje o czwartej rano, żeby przyrządzić carbonarę. Kochankowie jedzą ją w łóżku, z jednej miski. Mark dość szybko zdradza Rachel; znakiem psucia się związku jest kłótnia nad pieczonym kurczakiem, z którego Mark odrywa nóżkę, zanim ptaszysko, pięknie przyrumienione i ozdobione plasterkami cytryny, zostało podane gościom. Znakiem chwilowego pogodzenia – zachwyty Marka nad kolejnymi daniami żony. Koniec miłości jest efektowny: podczas składkowego przyjęcia u znajomych, Rachel rozkwasza na twarzy Marka tartę limonkową. Własnego wyrobu oczywiście. Trzeba zobaczyć, jak z ponurą determinacją Meryl Streep przygotowuje deser – jak robi zakupy, a limonki wpadają złowieszczo do wózka jak granaty, potem w kuchni starannie miksuje krem, próbuje konsystencji, a w samochodzie foremkę z tartą trzyma przed sobą jak broń. Na koniec energicznie i precyzyjnie wykłada na ciasto bitą śmietanę, wygładza, i taką idealną tartę umieszcza spokojnie na twarzy nieidealnego męża.
„Zgaga”, 1986, reż. Mike Nichols
„Zgaga” wyszła w Polsce w 1991 roku; niewielka książeczka w bardzo brzydkiej okładce była w tamtych latach dość kulinarnie egzotyczna. Nie było wówczas telewizyjnych programów o gotowaniu, przynajmniej w takiej formie, jaką znamy obecnie. Błyskotliwe powiedzenie „Pesto to quiche lat 70.” (pojawia się też w „Kiedy Harry...”) trafiało w próżnię – w Polsce lat 70. ani pesto, ani quiche się powszechnie nie jadało. Rachel na wygnaniu w Waszyngtonie tęskniła za nowojorskimi sklepami; wpadając do bardziej postępowego kulinarnie Nowego Jorku, zachodziła do Balducciego: „a tam: arugola, radicchio, świeża bazylia i szczaw, słodki groszek i sześć rodzajów kiełków”. Z tego wszystkiego w Polsce powszechnie dostępny był wtedy głównie szczaw. Ze „Zgagi” dowiedziałam się wówczas, że zupa szczawiowa wcale nie jest zupą tylko polską – Rachel podaje przepis na szczawiowy chłodnik (udusić szczaw w maśle, dodać pokrojone ziemniaki i bulion z kury, ugotować, zmiksować, dodać ostrą paprykę, ochłodzić, dodać sok z cytryny, podawać z plasterkami cytryny). A owa tajemnicza wówczas arugola (a raczej arugula) to dobrze znana obecnie rukola; do rukoli Rachel robi ostry sos vinaigrette z musztardy Grey Poupon, octu z czerwonego wina i oliwy. Co więcej, nauczyła Marka robienia tego sosu, więc niewierny wniesie go do kolejnego związku. Nawiasem mówiąc, według mnie taki vinaigrette jest za wyrazisty i przytłaczający rukolę, która ma skłonność do flaczenia.
Powiedzonko o pesto i quiche odzwierciedla wrażliwość Nory Ephron na zmieniające się mody kulinarne. W „Bezsenności w Seattle” (1993, scenariusz i reżyseria) Sam (Tom Hanks) wysłuchuje porad kolegi co do randek; nie randkował od dawna, bo najpierw był szczęśliwym mężem, a od półtora roku jest nieszczęśliwym wdowcem. I gdy słyszy o tiramisu, wygląda na skonsternowanego – wydaje mu się, że to jakaś nieznana mu technika seksualna. Jak widać, nie tylko w tużpostkomunistycznej Polsce mieliśmy kłopot z nowymi daniami: zdarzyło się to również chicagowskiemu architektowi. W każdym razie dziewczyna, z którą Sam się umówił, nie dość, że śmieje się jak hiena, to jeszcze najwyraźniej nie umie gotować. „Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak przyrządzał ziemniaki” – podsumowuje oględnie starania hieny synek bohatera.
A ziemniaki dla Nory Ephron (czyli Rachel Samstat) były w miłości istotne. „Zawsze, gdy się zakocham, zaczynam od ziemniaków. Nie każdy ziemniak jest dobry w miłości” („Zgaga”). Dla dwóch osób najlepsze będą więc ziemniaki chrupiące – po szwajcarsku, czyli duży, przyrumieniony placek ziemniaczany (bez jajek i tym bardziej mąki), albo à la Anna, czyli pieczone z masłem cienkie plasterki ziemniaków. A gdy miłość się kończy, czas na ziemniaczane purée ubite z masłem i śmietaną; do każdego kęsa jeszcze płatek masła na widelec. Najlepiej oczywiście takie purée jeść w łóżku. Niestety samotnie. Przepis w książce jest dla jednej osoby.
Komedie romantyczne Nory Ephron są jak to purée – ukręcone ze znanych składników, prostych, może niezdrowych, ale smacznych. Miłość, przeznaczenie, przypadek, Nowy Jork, bohaterowie inteligentni, zamożni i mniej lub bardziej neurotyczni, ładne mieszkania, Boże Narodzenie, spotkania z przyjaciółmi, dowcipne dialogi, ironiczne poczucie humoru, celne obserwacje obyczajowe, wiecznie żywe piosenki w tle, wiecznie żywe filmy w telewizorach bohaterów – można długo wymieniać. Ale to zaledwie składniki. Danie wcale nie jest proste i łatwo je skopać, czego dowodem choćby polskie komedie romantyczne, którymi można się tylko zadławić.