Spalić, sprzedać, usiąść

Artur Madaliński

Język „Krzesła Diavellego”, debiutu Michała Wasilewskiego, zachowuje balans między archaizującą stylizacją, zakorzenionym w konkrecie opisem i dyskretną podszewką ironii

Spalić, sprzedać, usiąść

Jeszcze 2 minuty czytania

Spalić, sprzedać, usiąść

Jak na opowieść, w której zasadniczą rolę odgrywa przedmiot z natury swojej nieruchomy, „Krzesło Diavellego” imponuje narracją nie tyle intensywną, co wręcz frenetyczną. Albo rozpędzoną do granic możliwości – tak że lektura książki Michała Wasilewskiego przypomina lot myśliwcem, w którym oblatywacz zapomniał zamknąć kokpit. Czytelnik od pierwszego zdania wciągnięty zostaje w narracyjny pęd, który czasami przytłacza nadmiarem epizodów i przesadną dygresyjnością, ale chce się to czytać dalej i dalej. No i najważniejsze: wyraźnie widać, że leci z nami pilot. Narrator, owszem, kręci beczki i korkociągi, strzela czasami świecę lub gwałtownie pikuje lotem nurkowym, ale ostatecznie po każdym dłuższym fragmencie (czy wyżyłowanym do granic wytrzymałości zdaniu) bezpiecznie ląduje w następnym rozdziale. Całą opowieść w ryzach trzyma znakomity język oraz dość oryginalny, choć – biorąc pod uwagę pisarstwo, chociażby, Andrzeja Barta czy Marka Gajdzińskiego – nie rewolucyjny w rodzimej literaturze koncept. Kołem (przepraszam: krzesłem) zamachowym narracji jest tutaj pewien wyjątkowej urody i pełen tajemniczych właściwości mebel, który służy nie tylko do siedzenia, ale też do obnażania naszej bezradności wobec wszystkiego, co wymyka się rozumowi.

Marcin Wasilewski, „Krzesło Diavellego”. Wydawnictwo w podwórku, 268 stron,
w księgarniach od października 2018

Zbudował go w pierwszej połowie XVII stulecia Salvatore Diavelli, genialny ebenista włoski, a przy tym najpewniej szalbierz i szarlatan w typie poszukujących kamienia filozoficznego alchemików. Tytułowe krzesło wykonane jest z koralu damasceńskiego, dzięki czemu zyskuje „pamięć sensualistyczną”, pozwalającą mu kumulować dotyk i energię każdego, kto na nim siedział. Zachowuje też idealne proporcje, a w „przypominającej płynne szkło tapiserii” można się przeglądać niemal jak w lustrze. Jest jednak równocześnie „drzewem poznania zła… i tylko zła” – „szatańskim przedmiotem”, który odbiera ludziom zmysły, pcha ich ku zagładzie, sprawia, że nie potrafią oprzeć się najgorszym namiętnościom.

Fabularnym spoiwem powieści Wasilewskiego są więc losy krzesła, które stanowią jednak pretekst dla perypetii kolejnych jego właścicieli. Mebel przechodzi z rąk do rąk, a każda zmiana posiadacza inicjuje awanturniczy epizod kończący się, bywa, śmiercią doraźnego protagonisty. Niektórzy toną, inni się wieszają, jeszcze inne płoną na stosach. Krzesło natomiast ciągle miewa się świetnie, bo wśród jego rozlicznych przymiotów jest i ten, że nie sposób go zniszczyć. Przez trzy stulecia (akcja „Krzesła…” rozpoczyna się w pierwszej połowie XVII wieku, kończy zaś w międzywojniu) trwa, na przekór naturalnym kataklizmom i dziejowym zawieruchom. W kilkaset lat pokonuje globalną pętlę, zahacza o ważne ośrodki miejskie: Opawę, Kraków, Pragę, Frankfurt, Paryż, Wenecję – po to, by na koniec wrócić do Gdańska, który ogniskuje większość powieściowych wątków.

Michał Wasilewski rozwija tę – trochę pikarejską, a trochę gnostyczną z ducha – opowieść z wielką lingwistyczną swadą. Język „Krzesła Diavellego”, zachowujący balans między archaizującą stylizacją, zakorzenionym w konkrecie opisem i dyskretną podszewką ironii, znamionuje twórcę o znakomitym słuchu. Pisarz doskonale manewruje też między poszczególnymi rejestrami powieści – szerokie kadry realistyczne przeplatają się tu nieraz z onirycznymi zbliżeniami, które potęgują wrażenie tajemnicy i uwodzą odbiorcę niepewną ontologią świata przedstawionego. Dzięki temu cała ta gnająca do przodu machina powieściowa działa poprawnie, choć gdyby Wasilewski przypomniał sobie czasami, że również w prozie artystycznej mniej znaczy zwykle więcej, powieść zapewne by na tym zyskała. O ile bowiem trudno czepiać się poziomu językowego, o tyle kłopot pojawia się w planie, by tak rzec, strukturalnym. Pisarz z uporem godnym lepszej sprawy stara się uczynić swoją opowieść atrakcyjną: dorzuca coraz to nowe wątki, mnoży wolty fabularne i udziwnia postacie. Koniec końców, musi ów wylewający z brzegów nadmiar docisnąć kolanem, by utrzymać go w ramach spójnej narracyjnie całości.

Po co jednak to wszystko? Dla pysznej przygody czytelniczej, opartej na dynamicznej fabule, interesującym pomyśle oraz nie najgorszym wykonaniu? I to przecież niemało, ale Michał Wasilewski próbuje czegoś więcej, pokazując w swojej prozie najważniejsze sposoby reagowania na wymykającą się racjonalnym wyjaśnieniom obcość. Diaboliczne (i Diavelliczne) krzesło jest figurą demaskującą racjonalny dyskurs postoświeceniowy, który słabo radzi sobie z wszystkim, co wymyka się chłodnej, logicznie dowodliwej analizie.

Gdański pisarz przywołuje w tym kontekście dwie podstawowe strategie oswajania „czarciego narzędzia”. Pierwsza to lincz – „winne” spalenia oskarżonych o czary kobiet krzesło „upokarzano”, najpierw „pozostawiając na nim ślady defekacji”, a potem „kiedy już każdy z kilkudziesięcioosobowej grupy, pokonawszy słabości i obawy, odcisnął swój ślad na siedzisku, dopito trunki, wyrzucono puste flaszki, zbiorowo oddano na krzesło mocz i zrzucono z wału”. Druga to urynkowienie, sprowadzające się najpierw do neutralizacji obcości, a potem zmiany uzyskanej wersji soft w przedmiot handlu. Jeden z bohaterów powieści, młody przedsiębiorca Wincent Riwiera, pomny biznesowego potencjału tajemnicy, wymyśla krzesłu nową historię: każdy, kto 13 lipca 1699 roku na nim usiądzie, umrze. Dzięki podsycanej przez kilkanaście lat ciekawości gdańszczan następuje olbrzymi „wzrost wyrobu i sprzedaży krzeseł, a samo siadanie stało się czynnością niezwykle popularną. A jakże! Nastała osobliwa moda na siadanie”. Ostatecznie, każda taka „tajemnica”, także dzisiaj, przekłada się na wymierne profity. Najlepszym przykładem są współczesne pareidolie, czyli dostrzeganie wizerunku szatana w fidget spinnerach czy doszukiwanie się diabelskiego wpływu na psychikę dzieci zabawek z serii „Hello Kitty”. Oficjalne wystąpienia hierarchii kościelnej (w Polsce poparte wzmożoną aktywnością prawicowych portali internetowych) są dla producentów tych „demonicznych” przedmiotów murowaną gwarancją pomnażania zysków.

W „Krześle Diavellego” Wasilewski przekonuje, że – wyjąwszy opisane wyżej metody – wobec radykalnej obcości ciągle jesteśmy niemal bezbronni. Tym bardziej, że powraca ona nie jako skłonność do myślenia magicznego, lecz wyłania się z innych zupełnie obszarów – spogląda złowrogo spomiędzy mających ułatwiać nam życie nowych technologii, widać ją w ordynarnie triumfujących gestach postprawdy czy odradzających się doktrynach nacjonalistycznych. Świat, który sobie wymyśliliśmy, codziennie sączy w nas zimną grozę i staje się coraz bardziej obcy. „Krzesło Diavellego” to powieść przypominająca, że innego świata – świata, który ocala nas przed konfrontacją z obcością i pozbawionego grozy – nie będzie.

Tekst powstał we współpracy z Krakowskim Biurem Festiwalowym, organizatorem Nagrody Conrada za debiut literacki, przyznawanej w ramach programu Kraków Miasto Literatury UNESCO.

Nagroda Conrada

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).