Ksiądz Jan Twardowski na fotografiach wygląda prawie zawsze tak samo – rogowe okulary, dziwna fryzura z przedziałkiem i pokryta surowością twarz, którą od czasu do czasu próbują nadwerężyć ślady jakiejś dającej się wyczuć wewnętrznej radości. Powiedziałbym nawet – figlarności. Jej znakiem jest, widoczny na kilku zdjęciach, nieśmiały i nieco wymuszony uśmiech. Tak, jakby autor „Znaków nieufności” przywdziewał maskę, krępującą mimikę twarzy, przykrawanej zawsze – takie miałem wrażenie – do powagi związanej z kapłaństwem. Czy Jan Twardowski lubił się fotografować? Wydaje mi się, że nie bardzo. A jednak fotografia bezlitośnie obnażyła tą jego cechę, o którą Małgorzata Grzebałkowska oparła biografię księdza – paradoks, niepozwalający jednoznacznie go zaszufladkować, sprzeczność, wytrącającą z grubo ciosanych ram spiżowego pomnika, w jakim zamknięto postać słynnego kapelana warszawskich sióstr Wizytek.
Tupecik i wróżki
Magdalena Grzebałkowska „Ksiądz Paradoks.
Biografia Jana Twardowskiego”. Znak, Kraków,
376 stron, w księgarniach od 19 września 2011Trzeba przyznać – Grzebałkowska potrafi zaciekawić. Nawet drobną z pozoru informacją, jak ta o tupeciku, który ksiądz Jan przyklejał sobie przez kilkadziesiąt lat, bo wstydził się łysiny. Albo ta o chodzeniu do wróżki, która najpierw powiedziała mu, że ma talent i jest zakochany, a później napisała, że będzie księdzem. Podobno w czasie wojny Jan Twardowski także utrzymywał się z wróżenia.
Takich informacji w książce dziennikarki jest całe mnóstwo: ksiądz cierpiał na lęk przestrzeni (dlatego msze wolał odprawiać przy małym ołtarzu), był ranny w powstaniu (nieodłączna laska, na której się wspierał), pisał listy do Grety Garbo, zbierał etykiety po zapałkach, a jego słynny sztambuch zawierał wpisy Marleny Dietrich i Jarosława Iwaszkiewicza. Anegdotycznych historii Grzebałkowska nie przytacza jednak dla taniego efektu – traktuje je raczej jako pas transmisyjny, pozwalający wniknąć w najważniejsze rejestry życia księdza. Z książki wyłania się obraz kapłana nieustannie targanego sprzecznościami, zmieniającego swoje decyzje, rozpaczliwie szukającego wspólnej przestrzeni dla definiowanego radami ewangelicznymi kapłaństwa i wymagającej absolutnej wolności wewnętrznej sztuki poetyckiej.
Opowieść o życiu Twardowskiego Magdalena Grzebałkowska rozpoczyna od końca – widzimy go w szpitalu, za chwilę na łożu śmierci, otoczonego przez kilkanaście zaprzyjaźnionych osób. Ksiądz umiera, a jego ostatnie słowa brzmią: „Ja nigdy nie miałem kontaktu z kobietą”. Tak autorka biografii uruchamia – przewijający się przez całą książkę – wątek kobiet księdza Jana. Były dla niego ważne, właściwie całe życie był wśród nich. Miał trzy siostry, mieszkał z matką i babcią, kochał się w młodszej od siebie o pięć lat Wandzie Zieleńczykównie, większość swojego kapłańskiego życia spędził wśród sióstr Wizytek, w miarę upływu lat pojawiały się wokół niego kolejne „wnuczki”, które pomagały mu w walce z codziennością, a na starość strzegły go przed tabunami wielbicieli.
Ksiądz Jan Twardowski kobietami się fascynował, dobrze czuł się w ich obecności, potrzebował ich jak powietrza, a jednocześnie był wobec nich nieśmiały i zawsze zachowywał dystans. Kilka z nich opisał w swoim dzienniku – Gabrysię (miłość z czasów szkolnych), której posłał na Syberią swoje najcieplejsze rękawiczki, tajemniczą W., od której „chciał czegoś dla siebie”, Marychnę, którą w napisanym specjalnie dla niej wierszu nazwał „szkatułką tak długo przed nim zakopaną”, czy Janinę P., której niebieskie oczy widział krążąc w wigilijny wieczór po pustej Warszawie. Ksiądz Jan za tymi kobietami tęsknił, ale zawsze był dla nich „nierealnym eksponatem za grubym szkłem”, odgrodzony powagą swojego kapłaństwa. Towarzyszył im, ale w granicach wyznaczanych przez złożone śluby; zbyt słaby, by zdecydowanie odrzucić adorację, zbyt mocny, by jej ostatecznie ulec.
Strategia środka
Ta specyficzna „strategia środka” widoczna jest także w kontaktach ze służbą bezpieczeństwa. Podporucznik Grzegorz E. po raz pierwszy pojawił się u księdza w 1980 roku. Dwa lata później esbek zanotował, że ksiądz był niezadowolony z kwietnego krzyża, który ludzie ułożyli również pod kościołem Wizytek. Najdłuższą rozmowę odbyli siedem lat po pierwszym spotkaniu. Według Grzegorza E., ksiądz Twardowski uważał działaczy opozycyjnych za ludzi całkowicie przegranych i potępiał księży, którzy wiązali się z działalnością dysydencką. Autor „Zeszytu w kratkę” został zarejestrowany pod pseudonimem Poeta. Najprawdopodobniej nie miał o tym pojęcia, w dokumentach nie ma śladu świadomej współpracy. Ksiądz Jan nie znalazł odwagi, by kategorycznie przerwać kontakty z esbekiem – jak wynika z papierów, miał z nim rozmawiać, wpuszczać do mieszkania, opowiadać o seminarium. Nic dziwnego – ksiądz Jan rozmawiał z każdym.
Co ciekawe jednak, niechętnie mówił o sobie – pierwszego wywiadu udzielił w wieku 63 lat. Gdy opowiadał o swoim życiu potrafił kluczyć, mijać się z prawdą, zacierać ślady, zwodzić. Niszczył po sobie dokumenty, wyrzucał zdjęcia, niczego nie zbierał. W tym sensie dążył do nieistnienia, chciał, by zostały po nim tylko wiersze. Żył skromnie, nie miał żadnych pieniędzy, wszystko rozdawał.
Z drugiej strony, skrupulatnie (by nie rzec – obsesyjnie) zabiegał o publikację swoich utworów, wypatrywał recenzji. Do końca życia miał żal do Ludwika Frydego, przyjaciela jeszcze sprzed wojny, który w swojej antologii pominął poezje księdza. Ogłaszane (najczęściej w „Tygodniku Powszechnym”) wiersze drukowane musiały być zawsze w odpowiedniej, ustalonej przez kapłana, kolejności. Gdy było inaczej, potrafił bardzo się zdenerwować. Troszczył się o wygląd książek. W 1986 roku chciał wyrwać pierwsze strony zbioru wierszy, bo wydrukowano w nim stare utwory, których publikować już nie chciał.
Grzebałkowskiej udaje się zachować dystans wobec bohatera. Być może również dlatego, że opowiada o księdzu Twardowskim przede wszystkim poprzez głosy ludzi – znajomych, przyjaciół, penitentów, pisarzy, księży. Autorka słucha cierpliwie, ale stosuje też zasadę ograniczonego zaufania – sprawdza wszystko sama.
Ta narracyjna polifonia nie ogranicza się wyłącznie do postaci słynnego kapłana. „Ksiądz Paradoks” przynosi co najmniej dwie inne, równie ważne opowieści. Jedna z nich to historia ciągle podejmowanych prób prywatyzacji – czasami wręcz brutalnego zawłaszczania – uczuć i uwagi księdza Twardowskiego. Drugi pobrzmiewający w tle narracji biograficznej temat to rzecz o pisaniu książki wbrew jedynej spadkobierczyni księdza, Aleksandrze Iwanowskiej. To ona żelazną rękę dzierży nie tylko prawa autorskie do tekstów księdza Twardowskiego, ale też wiele niezwykle cennych pamiątek. Grzebałkowskiej powiedziała, że nie da rady napisać biografii, bo przecież „nic nie ma”. A jednak miała, i to całkiem sporo.