Kutz jest niewolnikiem Śląska. Pisze o nim w co drugim felietonie, dywaguje w programach telewizyjnych. Nie jest to jednak, wbrew pozorom, miłość ślepa. Śląsk bowiem fascynuje Kutza, ale i (wcale nierzadko) doprowadza do szewskiej pasji. Potrafi godzinami opowiadać o śląskiej magii, ale również napisać z goryczą: „Śląsk to jest dojna krowa, którą już wydojono i to jest coś, od czego niektórzy Ślązacy, jak ja, uciekają do Polski”.
To dialektyczne napięcie widać również wyraźnie w „Piątej stronie świata” – pierwszej prozie artystycznej wybitnego reżysera. Powieść zanurzona jest w Śląsku, ale nie ma tu mowy o bezkrytycznym zadurzeniu – narrator, choć ze śląską ziemią zrośnięty nierozerwalnie, dostrzega słabości jej mieszkańców. Traktuje je z delikatną pobłażliwością, ale nie przemilcza, uważa je za słabość Ślązaków, ale przekonuje też, iż to właśnie one – paradoksalnie – stanowią źródło słynnego śląskiego instynktu przetrwania.
Kazimierz Kutz potrafi dobrze – rzekłbym: zaskakująco dobrze – pisać. Nie „opowiadać” (retoryczna swada twórcy „Soli ziemi czarnej” jest wszakże powszechnie znana), ale właśnie pisać – czyli poddawać rygorom rzemiosła „surowe” anegdoty, by w procesie warsztatowej sublimacji uczynić z nich narracyjne perełki. Efektem tych prac jest jedna z najciekawszych opowieści o Śląsku, jakie powstały w ostatnich latach. I choć czasem trzeszczy kompozycja „Piątej strony…” (zdarzają się powtórki niektórych wątków) to bilans wypada lepiej niż dobrze.
Kazimierz Kutz, „Piąta strona świata”.
Znak, Kraków, 260 stron,
w księgarniach od 8 lutego 2010Największą zaletą tej prozy jest język. Kutz – mrugając do czytelników okiem i sugerując swoją pisarską indolencję – daje opowieść krwistą, dosadną, potoczystą, pełną zaskakujących porównań i błyskotliwych bon motów. Narrator „Piątej strony…” to Ślązak z Szopienic (dzielnica Katowic), stąd częste inkrustacje gwarowe, które dodają ewokowanym narracjom niemało uroku. Mam nieodparte wrażanie, że najważniejsze kwestie wypowiadane są tutaj gwarą, bo tylko ona oddaje istotę rzeczy – jak chociażby w zdaniu, otwierającym powieść: „Odbiył mi dekel, chyba mom ptoka” (czyli: „Uderzyło mi do głowy, chyba zwariowałem”). W gwarze jest siła, która bierze się ze ścisłego związku języka z trudną, śląską egzystencją, twardą miejscową rzeczywistością. Kutz, Ślązak z dziada pradziada, potrafi tego punktu istotnie dotknąć.
„Piąta strona świata” to, oczywiście, książka mocno autobiograficzna. Narrator ma zapewne wiele wspólnego z autorem, ale to nie on jest głównym bohaterem opowiadanych tu historii. Skupiają się one wokół jego przyjaciół, Alojza Byli i Lucjana Czornynogi, z którymi narratora wiąże swoiste powinowactwo duchowe. To z nimi w czasie okupacji spotykał się w „budce”, by czytać klasyków literatury, zgłębiać traktaty filozoficzne i myśleć o sprawach fundamentalnych. W tej uczonej atmosferze całej trójce udało się przetrwać okupację. Tyle że po wojnie tak Alojz, jak i Lucjan popełnili samobójstwo. Dlaczego? Tego właśnie stara się dociec narrator i poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie jest osią narracji. Kutz maluje obszerną panoramę dwudziestowiecznego Śląska, na potrzeby powieści anektuje rozliczne anegdoty, lokalne dykteryjki, sięga do przekazywanych z pokolenia na pokolenie przypowieści, kojarzy pozornie odległe wydarzania i wznosi z nich kolejne fragmenty swojej sagi, słowem – pokazuje Śląsk przede wszystkim poprzez historie ludzi. Innego Śląska w „Piątej stronie świata” nie ma – geografia rodzi się tutaj wyłącznie z biografii.
Jaki zatem obraz Śląska wyłania się ze skomplikowanych losów bohaterów „Piątej strony…”? Przede wszystkim, jest to kraina zmęczona nieustannymi szarżami historii. „Państwa w moich stronach – powiada narrator – były jak szatkownice, które zamiast kapusty przecinały nasze gnaty. A pomiędzy wojnami zakładano na nasze hyrdonie [gardła] chomąta wyzysku, przetrzymywano w koszarach, maltretowano naszą odmienność, kulturę i na przemian germanizowano, polonizowano, rusyfikowano, zawsze wbrew naszej ochocie”. Ciągle zawieruchy historyczne sprawiły, że Śląsk przeobraził się w „kolonię pomiędzy Niemcami a Rosją”, zaś najważniejszą cechą Ślązaków stała się „dupowatość”, czyli świadomość konieczności zaakceptowania tego, co niesie los. Ale te – znane i dość stereotypowe konstatacje – Kutz kontrapunktuje, wnikając głęboko w życiorysy dwójki przyjaciół. Z rekonstrukcji ich tragicznych losów skleja alternatywny obraz swoich pobratymców – okazuje się bowiem, że Śląsk to nie tylko „górniczy zakon”, ale także miejsce duchowych poszukiwań, intelektualnej pracy i artystycznych eskapad.
Alojz to w końcu samozwańczy filozof-teolog, który życie strawił na pisaniu autorskich traktatów i próbach zbliżenia się do Absolutu, a Lucjan to zrazu ponadprzeciętnie zdolny uczeń i student, później – wybitny lekarz. To ich historie fascynują narratora i to w ich pogmatwanych losach przegląda się, by dotrzeć do korzeni własnej tożsamości i zrozumieć własne życiowe wybory. Człowiek bowiem – przekonuje Kutz – składa się „w połowie z książek”, a drugiej połowie z podskórnych, tajemniczych i nieopisywalnych związków z innym człowiekiem.
W powieści autora „Perły w koronie” znać ogromną czułość wobec opisywanej krainy. Nie czułostkowość, nie sentymentalizm, ale właśnie czułą wyrozumiałość dla dominującego na Śląsku matriarchatu, dla śląskiej „dupowatości”, etosu pracy i tradycji, wyznaczanej przez kolejne pokolenia Ślązaków. Kazimierz Kutz obiecuje w „Piątej stronie świata”, że Śląsk to nie tylko krew, pot i łzy. Warto dać wiarę tej obietnicy.