Muzea na całym świecie od lat inwestują w treści cyfrowe, rozpoznając fakt, że zwiedzający to już nie tylko osoba kupująca bilet w kasie i chadzająca muzealnymi korytarzami, ale posiadacz smartfona, użytkownik Facebooka, obserwator na Instagramie czy fan podcastów. W Polsce od ponad dekady trwa masowa digitalizacja zbiorów i kolekcji, które mozolnie są udostępniane na różnych platformach. Pandemia sprawiła, że instytucje kultury zaczęły mocniej chwalić się swoimi cyfrowymi zasobami i poszukiwać nowych sposobów angażowania publiczności.
Wystawy, które zawsze chcieliście zobaczyć
Jedną z dostępnych możliwości są oprowadzania i wernisaże w streamie. W Londyńskiej National Gallery 16 marca miała otworzyć się długo wyczekiwana wystawa Tycjana. Po raz pierwszy od niemal 500 lat planowano pokazać słynny cykl obrazów przedstawiających sceny mitologiczne, wśród nich m.in. „Porwanie Europy” czy „Danae”. Seria zamówiona została przez króla Filipa w 1551 roku, a Tycjan był wtedy najgorętszym nazwiskiem europejskiego malarstwa, co udowodnił, tworząc niezwykle zmysłowe ujęcie boskich perypetii zaczerpnięte z „Metamorfoz” Owidiusza. Malunki przyjechały do Londynu z całej Europy, zastając opustoszałe muzeum.
Kurator wystawy otworzył ją jednak online na Facebooku dla 125 tysięcy osób spragnionych renesansowych uniesień. Pośród niemal 400 komentarzy pod postem większość stanowiły podziękowania od użytkowników z całego świata, od Singapuru po Toronto, ale wśród nich znajdowały się również wyznania, jak wielkie pocieszenie i ukojenie niesie możliwość spotkania ze sztuką w trudnych czasach, gdy świat, jaki znamy, rozpada się na naszych oczach.
Tycjan, „Porwanie Europy” / Isabella Stewart Gardner Museum, Boston
Za ciosem idą również polskie muzea. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie zamiast zostawić swoją publiczność w żałobie po odłożonej wystawie „Wiek półcienia. Sztuka w czasach planetarnej zmiany”, postanowiło wykorzystać zgromadzone zasoby i pokazać dokumentację procesu kuratorskiego. 20 marca 2020 o godzinie 19.00 – czyli w godzinie planowanego wernisażu – uruchomiona została strona internetowa wystawy, gdzie oprócz standardowych tekstów kuratorskich i reprodukcji prac można znaleźć również obszerne materiały tworzące kontekst ekspozycji.
Nie śpi również Galeria Narodowa Zachęta, która uparcie przeprowadza swoje cotygodniowe oprowadzania po aktualnych ekspozycjach, lecz online. W każdy piątek o 17.00 i w niedzielę o 12.15 zamiast z rosnącą grozą skrolować kolejne doniesienia z frontu walki z koronawirusem, możemy na chwilę odsapnąć na facebookowym profilu Zachęty. Być może domowe zacisze to nawet bardziej naturalne środowisko do zapoznania się z dziełami ponad czterdziestu pionierów wideo artu, którzy od połowy lat 60. wypracowywali ścieżki nowego medium w sztuce. Wśród nich znajdują się Bruce Nauman, Nam June Paik, Józef Robakowski czy Nancy Holt, którzy z taśmą magnetyczną przede wszystkim eksperymentowali, testując możliwości nowej technologii. Ja na wystawę, która otworzyła się ponad miesiąc temu, nie dotarłam. Mimo imponującego doboru artystów i świadomości, że owe perełki wczesnej sztuki wideo trudno będzie zobaczyć gdziekolwiek indziej, zniechęcała mnie myśl o obecności innych zwiedzających generujących niewyciszony przez kiepskie słuchawki uporczywy szum, przerażały niewygodne krzesła czy dreptanie za tłumkiem ciągnącym się za przewodnikiem. Teraz mogę rozsiąść się wygodnie w fotelu, w ulubionym szlafroku, z dowolnym napojem, przekąską, a edukator zabierze mnie w komfortową podróż do świata „Wideotaśm”, po której będę mogła zostawić w komentarzu serduszko.
Przeskakując jedno okno przeglądarki dalej, do Filmoteki MSN, możemy przypomnieć sobie klasyki, np. „gorszący” film Natalii LL „Sztuka konsumpcyjna”, który jeszcze kilka miesięcy temu został zdjęty z Galerii Sztuki XX Wieku w Muzeum Narodowym w Warszawie pod naporem oburzonych matek nieletnich, przy okazji wywołując bananowe protesty w stolicy.
Gorączka archiwum
Niektórzy jednak nie potrzebują przewodników i najchętniej odkrywają sztukę samodzielnie. Ci, którzy mają w sobie smykałkę odkrywcy i eksploratora, z przyjemnością zagubią się w otchłaniach przepastnych kolekcji cyfrowych, na przykład Rijksmuseum w Amsterdamie. Opiekujące się kolekcją holenderskich mistrzów muzeum w 2012 roku zrewolucjonizowało podejście do swoich cyfrowych zasobów i udostępniło ponad sto tysięcy reprodukcji swoich dzieł w wysokiej rozdzielczości. Za pomocą niezwykle przyjaznego interfejsu pozwoliło użytkownikom nie tylko szukać, oglądać czy powiększać wybrane obrazy, ale także je ściągać i dowolnie wykorzystywać w każdy możliwy sposób. Efektem było pojawienie się postaci ze „Straży nocnej” Rembrandta czy „Mleczarki” Vermeera na koszulkach, podkładkach pod myszki czy na papierze toaletowym. Bo dlaczego nie? Dziś w Rijksstudio można obejrzeć niemal 700 tysięcy dzieł, przeszukując je nie tylko pod kątem tytułów, nazwisk artystów, ale też spektrum barw czy określonych stylów malarskich. Interesują nas ciemne brązy? Szparagi? Psy? Nie podpalajmy kolekcji, twórzmy własne.
Johannes Vermeer, „Dziewczyna z perłą”, ok. 1665
Za ciosem poszły i inne instytucje, wchodząc we współpracę z Google’em. Na stronach Google Arts and Culture można przemierzać setki kilometrów muzealnych galerii z całego świata bez uciążliwych tłumów i kolejek turystów chcących choćby rzucić okiem na evergreeny świata sztuki. Za jednym kliknięciem można się znaleźć w niesamowitych wnętrzach muzeum Guggenheima zaprojektowanego przez Franka Lloyda Wrighta, ikonicznego budynku w sercu Nowego Jorku. Wijąc się przez spiralne rampy, możemy poznać właściwie całą kolekcję sztuki współczesnej, gromadzoną od 1937 roku. Przystańmy na chwilę przy Manecie, włączmy full screen przy Malewiczu, Pablo też tam jest. Zaoszczędzimy 25 dolarów, długą kolejkę i siedmiogodzinny lot z Warszawy. Jeśli w tym samym czasie odpalimy muzealnego Soundclouda , dowiemy się, że Kandinsky malował „Several Circles” – często opisywane jako doświadczenie zgoła kosmiczne – w czasie, gdy wykładał w szkole Bauhausu, w fazie intensywnych poszukiwań psychologicznego i duchowego wymiaru kolorów i kształtów.
Całkiem niedawno na Foksal 2 w Warszawie otworzyła się wędrująca wystawa poświęcona stuleciu słynnej niemieckiej szkoły sztuk i projektowania. Jak szybko się otworzyła, tak szybko została zamknięta, ale zaległości możemy nadrobić w sieci. Aż trzy instytucje – Getty Research Institute, Harvard Art Museum i Archiwum Bauhausu – stworzyły internetowe projekty poświęcone jednemu z najbardziej wpływowych nurtów artystycznych, którego utopijnym pomysłem było połączenie sztuki i technologii. Adepci szkoły pod okiem tuzów europejskiej awangardy pierwszej połowy XX wieku uczyli się nie tylko rysunku i rzeźby, ale też fizyki, matematyki, chemii i studiowali taniec na rurze.
Na wirtualny tour można też się wybrać do architektonicznej perełki Emiratów, czyli muzeum Louvre Abu Dhabi. To pierwsza zagraniczna filia paryskiego Luwru, a za możliwość korzystania z nazwy i zbiorów francuskiego muzeum twórcy zapłacili bajońską sumę 750 milionów dolarów. Budowla, znajdująca się na sztucznej wyspie, przebija wszystko, co do tej pory widzieliście. Kompleks muzealny składa się z 55 osobnych budynków, a dzieła sztuki, między innymi arabskiej, prezentowane są w 23 galeriach połączonych pasażami, basenami i kanałami wodnymi. Mobilna aplikacja pozwala lepiej poznać kolekcję i zbiory, w tym sporo sztuki regionalnej, ale i mnóstwo zagranicznych wypożyczeń.
Luwr, ale ten paryski, oferuje z kolei trasę zwiedzania śladami Beyoncé i Jay-Z, którzy z muzealnych galerii uczynili sobie scenę dla rapowego brawado. Choć teledysk jest nie tylko estetyczną perełką, ale też politycznym manifestem przeciwko systemowemu rasizmowi, to równie skutecznie nakierowuje nas na nowe tory myślenia o wspólnym europejskim dziedzictwie, o czym przystępnie pisała na swoim blogu Alicja Peszkowska.
Na skołatane nerwy
Na samopomocowej grupie Widzialna Ręka można uzyskać darmową pomoc psychoterapeutyczną, aby łatwiej przejść przez pandemię i przygotować się na globalną recesję. Jeśli ktoś wolałby najpierw wypróbować łagodne środki uspokajające, wzorem brytyjskich „muzeów na receptę”, przepisywanych znerwicowanym pacjentom, polecałabym kilka linków pierwszej potrzeby.
Warto zacząć od interaktywnego dokumentu przedstawiającego historię arcydzieła niderlandzkiego malarza Hieronima Boscha „Ogród rozkoszy ziemskich”. Powstały w początku XVI wieku tryptyk przedstawia – bardzo na czasie – wyobrażenie boskiego raju, upadku ludzkości i piekła. Obraz należy do kolekcji Muzeum Prado w Madrycie, które wykonało jego cyfrową reprodukcję w gigantycznej rozdzielczości, a twórczyni projektu Ingrid Walschots wzbogaciła ją o kilkadziesiąt opowieści i kontekstów. Od momentu, gdy wchodzimy na stronę, jesteśmy zapraszani do zanurzenia się w wizji Boscha, którego wyobraźnia tworzyła ludzko-zwierzęce hybrydy, baśniowe roślinne struktury i enigmatyczne sceny. Wita nas łagodna muzyka i dźwięki przechadzających się po ogrodzie zwierząt, ale kiedy przemierzamy kolejne części obrazu, warstwa akustyczna zmienia się. Każde zbliżenie na fragment obrazu odsłania nowe dźwięki i detale, a zoomować możemy w nieskończoność, docierając do każdego pęknięcia i odprysku farby. To doświadczenie estetyczne dostępne jedynie online, bo nagie ludzkie oko nie byłoby w stanie dostrzec wszystkich tych niuansów.
Hieronim Bosch, „Ogród rozkoszy ziemskich”, ok. 1500/1505
Technologie obrazowania i fotogrametrii pozwoliły uzyskać zupełnie nowy wymiar poznania sztuki, do tej pory zarezerwowany dla konserwatorów uzbrojonych w potężne szkła powiększające. We wspomnianym muzeum Prado online można zobaczyć jeszcze jeden fascynujący obraz, to „Panny dworskie” Diego Velázqueza. O enigmatycznym obrazie napisano setki artykułów i książek. Co reprezentuje królewski portret zbiorowy? Kogo widzimy w lustrze? Na kogo patrzą postaci z obrazu? Przyglądając się kawałek po kawałku „Pannom”, warto jednocześnie podczytywać esej Michela Foucaulta otwierający jego książkę „Słowa i rzeczy”. W swojej słynnej analizie francuski filozof przekonuje, że arcydzieło Velázqueza ujawnia nie tylko to, co można zobaczyć na obrazie, ale również same sposoby porządkowania i przedstawiania społeczeństwa.
Słynne muzeum Hermitage w Sankt Petersburgu dla wirtualnych zwiedzających wyprodukowało, bagatela, 5-godzinny film prezentujący ponad 45 galerii mieszczących się w pięciu barokowych pałacach. Nakręcony podczas jednego ujęcia powolny, medytacyjny spacer po carskich bogactwach (m.in. Rembrandty, Picassy, Rubensy, Tycjany) kryjących się w pięciu pałacach nad brzegiem Newy skutecznie zmieni wasze postrzeganie czasu i odkryje nowy wymiar tego, co może znaczyć slow YouTube.
Wszystko, co chcieliście wiedzieć o sztuce współczesnej
MSN w Warszawie od lat tworzy cykl krótkich filmów „Którędy po sztukę” opowiadających o dziełach ze swojej kolekcji, pieczołowicie dokumentując też wszystkie wykłady, dyskusje i spotkania. Mówiąc o sztuce najnowszej, trudno pominąć Muzeum Sztuki w Łodzi, którego zbiory gromadzone przez samych artystów stanowią dziś jedną z najważniejszych kolekcji sztuki nowoczesnej w tej części Europy. Awangarda bywa trudna w odbiorze, kuratorskie wynurzenia o niej równie mętne, ale MS o pomoc w opowiadaniu o najważniejszych nurtach oraz artystach XX wieku poprosiło Zbigniewa Liberę. „Atlas nowoczesności”, czyli flagową wystawę stałą w Łodzi, można eksplorować na wiele różnych sposobów: za pomocą przekrojowych kolekcji, łatwo przyswajalnych i krótkich wideo na kanale YouTube lub za pomocą muzealnego Instagrama.
MOMA learning, czyli edukacyjna platforma Museum of Modern Art w Nowym Jorku, nie tylko oferuje wykłady z historii sztuki od początków kina po dizajn (co to właściwie jest ekspresjonizm abstrakcyjny? kto zaprojektował plaster?), ale także zachęca do samodzielnego tworzenia sztuki. Podpowiada, jak wykonywano awangardowe eksperymenty z fotografią, podaje słynny przepis Tristana Tzary na dadaistyczny wiersz domu, proponuje tematy esejów i możliwe drogi własnych poszukiwań.
Muzea, starając się nadążyć za szybko zmieniającym się krajobrazem medialnym, zaczęły tworzyć własne podcasty. Jednym wychodzi lepiej, innym gorzej, ale nie można ominąć podcastu „Sidedoor” przygotowanego przez amerykańską instytucję Smithsonian. Jego twórcy, wychodząc od obiektów z kolekcji waszyngtońskich muzeów, budują fascynujące opowieści o ludziach, miejscach i zjawiskach, zapraszając do rozmowy nie historyków sztuki, ale biologów, astrofizyczki czy ekonomistów. W skarbcach Smithsonian kryje się 154 miliony obiektów, a wśród nich „najgorsza gra wideo świata”, tak podła, że wszystkie jej kopie (oprócz jednej) zakopano głęboko w piaskach pustyni. Muzeum Warszawy z myślą o najmłodszych słuchaczach wyprodukowało słuchowisko „Piraci z DNA Wisły!”, którego bohaterem jest 10-letni chłopiec i zabłąkany na dnie piwnicy pyton, którzy muszą uratować swoją praską kamienicę przed zakusami deweloperów.
Tymczasem dla tych, którzy chcą oglądać muzealne kolekcje z nieco innej perspektwy, The British Museum przygotowało projekt oparty na wielkich zbiorach danych, który pozwala zobaczyć muzealne obiekty na osi czasu, która biegnie od 2 milionów lat przed naszą erą do początku XXI wieku. Artefakty zamieniają się tutaj w małe punkciki w historii ludzkości, które możemy filtrować, zaznaczając, czy interesują nas wytwory sztuki, obiekty związane z wierzeniami religijnymi czy przedmioty codziennego użytku. Dodana do osi czasu płaszczyzna geograficzna pozwala nam ujrzeć relacje pomiędzy obiektami, które dzieliły tysiące kilometrów i setki lat. Jak wyglądały paski do spodni w starożytnych Chinach 300 lat przed naszą erą?
Nikt nie wie, jak długo potrwa przymusowe odosobnienie, ale jednego możemy być pewni – podejście instytucji sztuki do zbiorów i popularyzacji na pewno się zmieni. Kiedy muzea otworzą na powrót swoje wrota, a zwiedzający opuszczą domy, nic nie będzie takie samo.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).