EWA DRYGALSKA: „Gabinet / Das Kabinett” to multimedialna instalacja inspirowana słynnym filmem Roberta Wienego „Gabinet doktora Caligari”. Co się na nią składa?
KRZYSZTOF STANISŁAWSKI: Instalacja składa się z trzech podstawowych elementów: multimedialnej wystawy poświęconej filmowi, projekcji zrekonstruowanej cyfrowo i wreszcie dostępnej do zobaczenia w kolorze wersji filmu z 1919 roku oraz filmu wolumetrycznego w wirtualnej rzeczywistości „Sen Cezara”, który został zrobiony specjalnie na potrzeby tego projektu. Wystawa ma wprowadzić widza w historię filmu Wienego, opowiedzieć, jak niezwykłym przedsięwzięciem artystycznym był „Gabinet doktora Caligari”.
Jakie były założenia kuratorskie?
Moje założenia oparte były o genezę samego filmu. „Gabinet doktora Caligari” powstał jako bezprecedensowe i nigdy w pełni niepowtórzone połączenie sztuki filmowej i malarstwa. Robert Wiene zaprosił do współpracy trzech malarzy z grupy Der Sturm, którzy mieli za zadanie wykreować wizualny świat filmu. Technika filmowa miała ożywić obrazy, które zostały przygotowane na potrzeby produkcji. Sceneria wykreowana w dziele filmowym była tak samo ważna jak aktorzy, którzy w nim grają.
O filmie pisze się jako o jednym najwybitniejszych filmów w historii kina, uznawany jest również za jeden z pierwszych filmów grozy. Jednak autor wczesnej recenzji filmu pisał: „Film ten ma zapach nadpsutego pokarmu, a w ustach pozostawia posmak popiołu”. Co jest takiego strasznego w „Gabinecie doktora Caligari”?
Film prorokował i wyczuwał pewne nieuświadomione jeszcze tendencje w społeczeństwie niemieckim. Bezwzględny tytułowy Caligari, który za pomocą zahipnotyzowanego przez niego i niczego nieświadomego Cezara popełnia zbrodnie, odczytywany był jako przepowiednia pojawienia się Hitlera i totalitaryzmu w Niemczech. Często mówi się o epoce Republiki Weimarskiej, kiedy film powstał, jako o radosnym okresie, porównuje się go do swingujących lat 20. w Stanach Zjednoczonych. Jednak na samym dnie tej zabawy czaiło się coś niebezpiecznego, cień nadchodzącej katastrofy.
„Gabinet / Das Kabinett”. Kurator: Krzysztof Stanisławski, reżyser filmu wolumetrycznego: Sebastian Mattukat, organizator: Goethe-Institut w Warszawie, 2019.Da się też to wyczuć w rozgrywającym się we wczesnych latach 30. w Berlinie „Kabarecie” Boba Fossa (1972). W swojej książce „Od Caligariego do Hitlera” historyk kina Siegfried Kracauer poświęca filmowi Wienego cały rozdział i stawia swoją słynną tezę, że film odzwierciedla głębokie nawarstwienie zbiorowej mentalności.
Naród niemiecki był wówczas targany kryzysem po I wojnie światowej i traktacie wersalskim. Powojenne kino niemieckie według Kracauera odzwierciedlało duszę narodu stojącego w obliczu tyranii. Wtedy zresztą powstały inne wybitne dzieła przedstawiające tyranów i despotów, jak choćby „Nosferatu” Friedricha Wilhelma Murnaua (1922), „Doktor Mabuse” Fritza Langa (1922) czy „Gabinet figur woskowych” Paula Leni (1924).
Na wystawie można zobaczyć film Wienego w nowej wersji, ale i materiały dodatkowe.
Pokazujemy materiały archiwalne z Deutsche Kinemathek, oryginalne plakaty filmu i grafiki, które powstały w trakcie pracy nad filmem. Dodatkowym, choć bardzo ważnym elementem scenografii wystawy jest pełnych rozmiarów multimedialna kukła somnambulika Cezara, wykonana przez rzeźbiarza Sylwestra Ambroziaka. Cezar co jakiś czas budzi się i otwiera oczy, w których umieszczono dwa monitory. Na nich można zobaczyć fragment oryginalnego filmu, dokładnie ten sam moment, w którym Cezar odzyskuje przytomność obudzony przez doktora Caligari. Użyliśmy więc cytatu z filmu w rzeźbie, która do tego pojękuje i straszy widzów [śmiech].
Instalacja wydaje się hołdem złożonym nie tylko samemu filmowi, ale i całemu ekspresjonizmowi niemieckiemu.
Ekspresjonizm był bardzo wpływowym prądem w sztuce i architekturze u progu XX wieku. Inspirował nie tylko film, ale też malarstwo, teatr i architekturę ówczesnego czasu. Idąc tym tropem, wpadłem na pomysł, aby zaprosić do realizacji naszej instalacji artystów malarzy, współczesnych neoekspresjonistów tworzących we Wrocławiu: profesora Zdzisława Nitkę i Eugeniusza Minciela. Stworzyli dla nas obrazy, które zostały później wykorzystane w filmie „Sen Cezara” jako elementy scenografii w rzeczywistości wirtualnej. Inni artyści wykonali dla nas murale we wnętrzu kontenera.
Skąd wziął się pomysł na tę wystawę?
Pierwszy pomysł zrodził się cztery lata temu, kiedy Wrocław został Europejską Stolicą Kultury. We Wrocławiu właśnie urodził się Robert Wiene, reżyser filmu, i pomyślałem, że miasto powinno uczcić ten fakt. Ale nie udało nam się wtedy zdobyć odpowiedniego finansowania i projekt został odłożony na półkę. Dwa lata temu dostałem telefon z Instytutu Goethego, planowano obchody zbliżającego się stulecia Republiki Weimarskiej i zaproponowano mi, aby podjąć realizację pomysłu, tym razem już z odpowiednim budżetem.
Czy projekt ewoluował w trakcie tych kilku lat przerwy? Czy od razu planowaliście VR?
Zmienił się niemal całkowicie mój sposób patrzenia na ten pomysł. Już wiedziałem, że nie chcę robić klasycznej wystawy w stałej przestrzeni, ale chciałbym, aby instalacja była mobilna i mogła się swobodnie przemieszczać. W 2015 roku jeszcze nie myśleliśmy o wirtualnej rzeczywistości, technologia nie była tak rozwinięta, i w duchu jestem wdzięczny losowi, że nie zrobiliśmy tego za pierwszym razem. Także moja świadomość kuratorska dojrzewała do eksperymentowania z całkowicie nowymi mediami.
Nakręciliście pierwszy na świecie film wolumetryczny. Na czym polega ta technika?
Film wolumetryczny to film, dla którego wirtualna rzeczywistość stanowi scenografię, natomiast wprowadza się do tej rzeczywistości hologramy aktorów. Od wielu lat robi się awatary aktorów, używa grafiki trójwymiarowej jako elementu VR, ale my chcieliśmy „żywych ludzi”. Zeskanowaliśmy więc naszych aktorów, Jakuba Gierszała i Arkadiusza Jakubika, za pomocą 36 kamer i wsadziliśmy w przestrzeń wirtualnej rzeczywistości.
O czym jest „Sen Cezara”?
To krótka wariacja na temat jednego z głównych bohaterów filmu: cierpiącego od urodzenia na somnambulizm Cezara, którego okrutny doktor Caligari pokazuje na miejskich jarmarkach jako żywą atrakcję i wykorzystuje jako narzędzie w swoich zbrodniczych poczynaniach. W naszym filmie za pomocą gogli do wirtualnej rzeczywistości przenosimy się do snu Cezara, którego zagrał Jakub Gierszał. Cezar marzy, by uwolnić się spod jarzma doktora, ale nawet we śnie przeszkadza mu w tym Caligari – tutaj wspaniały Arkadiusz Jakubik – zdolny przeniknąć do jego umysłu.
W jaki sposób kręci się film wolumetryczny?
Nawiązaliśmy kontakt z jedną z najsłynniejszych niemieckich wytwórni filmowych, UFA, która ma swoją siedzibę w Babelsbergu pod Berlinem. Jest tam specjalny oddział UFA X, stworzony z myślą o nowych technologiach. Podjęli to wyzwanie i podnosząc poziom trudności, zaproponowali film wolumetryczny, coś nowszego niż VR. Całość powstała w Volucap Studio z UFA X, które prowadzi niesamowicie uzdolniony producent o mazurskich korzeniach Fabian Mrongowius.
Dlaczego zdecydowaliście się właśnie na takie medium? Jaki efekt chcieliście osiągnąć?
Nie chcieliśmy rekonstruować klasycznego filmu ani ożywiać trupa. Chodziło nam o dodanie czegoś nowego, a jednocześnie powtórzenie gestu, jaki wykonał Wiene. Sto lat temu film był taką samą nowinką technologiczną jak VR dzisiaj. Chcieliśmy więc pokazać najnowsze możliwości filmu, jakie mamy do dyspozycji. Zależało nam, aby nawiązać do filmu z 1919 roku, nakręconego przy użyciu niesamowicie rozbudowanych i przemyślanych scenografii. Chodziło nam o odtworzenie w nowym medium tego właśnie niezwykłego efektu, jaki wywołuje „Gabinet doktora Caligari”. I okazuje się, że kiedy sto lat później ludzie siedzą w malutkiej sali kinowej zaaranżowanej w ciasnym kontenerze, nieraz na podłodze, magia „Gabinetu…” ciągle działa.
Czy doświadczenie VR-owe pozwala widzom wchodzić w interakcję z wykreowanym światem snu?
Film ma elementy interaktywne, które pozwalają oglądającemu doświadczyć filmu na kilku poziomach. Może on jedynie śledzić akcję i pojawiających się aktorów, ale może też swobodnie poruszać się po wykreowanym świecie, zaglądać za scenografię i wchodzić głębiej, znajdując przygotowane przez nas niespodzianki. Wszystko zależy od samego widza: stojąc nieruchomo, nie będzie miał okazji w pełni obcować z filmem. Musi uruchomić swoje ciało, nie tylko wzrok.
Myśli pan, że VR, podobnie jak kino sto lat temu, stanie się popularna i masowa?
Ta technologia ma swoje ograniczenia: dzieci mogą z niej korzystać dopiero od 12 roku życia, ale i dorośli często nie są w stanie wytrzymać seansu dłuższego niż kilka minut. Dla wielu osób jest to doświadczenie oszałamiające, zniekształcające naturalną percepcję. Jednak z pewnością jest to kierunek, w którym zmierza współczesna kinematografia. Największe europejskie festiwale filmowe, choćby festiwal w Wenecji, wprowadzają regularne sekcje konkursowe poświęcone kinu VR-owemu. Ale warto pamiętać, że zaledwie kilka lat temu wszyscy mówili o kinie 3D jako przyszłości filmu, powstały dwa arcydzieła: film Wernera Herzoga „Jaskinia zapomnianych snów” (2011) i Wima Wendersa „Pina” (2011), ale ostatecznie ta uliczka okazała się ślepa.
Krzysztof Stanisławski
Ur. 1956, krytyk sztuki i filmu, kurator, współtwórca wielu zdarzeń filmowych i artystycznych, pisarz. Od połowy lat 80. związany z Instytutem Sztuki Polskiej Akademii Nauk. Juror międzynarodowych konkursów, m.in. European Biennial of Graphic Arts Baden-Baden (1985–1989), Członek Rady Fundacji im. Daniela Chodowieckiego. W ciągu ostatnich lat był kuratorem polskich artystów, m.in. na XIII International Painting Triennial (Litwa, 2007), V European Contemporary Art Biennale (Francja, 2006), a także wystaw „Nowe malarstwo niemieckie. Szkoła lipska” (Polska, 2006) czy „Ułan Bator w Warszawie, Warszawa w Ułan Bator” (Polska – Mongolia, 2005).
VR nie będzie taką ślepą uliczką?
Moim zdaniem nie, ponieważ wzbudza ona ogromne emocje. Pamiętam, że gdy po raz pierwszy oglądałem film w wirtualnej rzeczywistości, dziękowałem Bogu, że zdjęli mi te gogle [śmiech]. Ale oczywiście wszystko zależy od tego, czy powstaną produkcje wychodzące poza rozrywkę, która jest świetna, ale sztuka filmowa to jednak coś więcej.
Czym różni się kuratorowanie tradycyjnych wystaw malarstwa od pracy nad multimedialnymi instalacjami?
Robię też klasyczne wystawy, ale właściwie od niemal dekady wszystkie moje przedsięwzięcia mają jakieś elementy multimedialne: czy jest to program filmowy, wideoinstalacje czy muzyka. Staram się wyjść naprzeciw widza, który nie chce już oglądać wyłącznie równo ułożonych na ścianie płaskich obrazków, w przyciemnionym świetle i w towarzystwie pań, które siedzą na stołeczkach i proszą, aby nie dotykać eksponatów. W wielu muzeach i galeriach to jest ciągle norma myślenia o tym, w jaki sposób można pokazywać sztukę. Ja sądzę, że to za mało dla odbiorców mających do dyspozycji internet i multimedia na wyciągnięcie smartfona.
Jakie macie plany związane z pokazywaniem instalacji?
Gabinet objechał już cztery polskie miasta: był pokazywany w Warszawie, Poznaniu, Wrocławiu i w Krakowie. W przyszłym roku pokazujemy naszą instalację w pięciu europejskich miastach – Bratysławie, Wilnie, Tallinie, ale też w czasie festiwalu filmowego Berlinale. Dopinamy właśnie pozwolenie wjazdu na Potsdamer Platz z naszymi ogromnymi tirami wyładowanymi sprzętem. 26 lutego 2020 roku mija dokładnie sto lat od premiery filmu „Gabinet doktora Caligari”, która miała miejsce właśnie w Berlinie, przy Friedrichstrasse, w małym kinie Marmur Palace. Przyszłoroczny berliński pokaz to nasze wymarzone zwieńczenie całego projektu i symboliczne zatoczenie koła historii. Jesteśmy niezwykle ciekawi, jaki będzie jego odbiór w Niemczech.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).