Co najmniej od czterech lat balet w Operze Wrocławskiej świętuje swoje złote czasy. Wyraźne zmiany zaczęły się już za czasów Marcina Nałęcz-Niesiołowskiego i kierownictwa Magdaleny Ciechowicz oraz choreografa rezydenta Jacka Tyskiego; to wtedy pojawiły się pierwsze próby wprowadzenia współczesnego repertuaru obok klasycznego. Balet na całym świecie nieustannie się rozwija i wypadałoby, aby na znaczących scenach operowych i teatrów wielkich widzowie mogli być świadkami tego procesu. Nie zawsze chodzi o wymianę kanonicznych tytułów na nowe, czasem są to tylko nowatorskie odczytania lub inna wersja wykonania choreograficznego. Nie chodzi więc o rewolucję i zmianę estetyki, jakiej sto lat temu próbował dokonać Wacław Niżyński, ustawiając choreografię „Święta wiosny” do muzyki Strawińskiego. Zresztą „Święto wiosny” to obecnie jedno z najmocniej zadomowionych przedstawień w repertuarach tego typu teatrów. Chodzi o poszerzenie perspektywy i zachowanie aktualności wobec tego, co dzieje się na międzynarodowych scenach baletowych. Z pracy duetu Ciechowicz–Tyski na pewno na uznanie zasługuje współczesny spektakl „Eufolia | Ambulo”, w choreografii Jacka Przybyłowicza i Jacka Tyskiego, a także „Requiem” i „Romeo i Julia” w choreografii Jacka Tyskiego.
W sezonie artystycznym 2018/2019 pojawił się w Operze Wrocławskiej kolejny duet zarządzający i programujący zespół baletowy – Joanna Szymajda, menedżerka kultury i badaczka tańca, oraz Jacek Przybyłowicz, uznany choreograf. Ten dream team także zaproponował uwspółcześnienie repertuaru z poszanowaniem i zachowaniem klasyki baletowej. Tak więc program dla baletu zakładał prezentacje najbardziej wysmakowanych pozycji spektakli baletowych z kanonu, ale także stopniowe oswajanie widowni z nowocześniejszymi formami baletu. Dzięki czemu w Operze Wrocławskiej można było zobaczyć „Dziadka do orzechów” uznanego choreografa Youriego Vamosá, Węgra pracującego od lat w Niemczech. To wielka postać w świecie baletu, a przy okazji inscenizacji wrocławskiej po raz pierwszy twórca pojawił się w Polsce. Dla koneserów baletu odbyła się premiera „Giselle”. Nie mogło też zabraknąć wspomnianego „Święta wiosny” Igora Strawińskiego i Wacława Niżyńskiego, tym razem z nową interpretacją autorstwa duetu choreografów Johana Grebena i Uriego Ivgiego.
Jeszcze w 2019 roku w rankingu „najlepszy, najlepsza” gazety teatralnej „Teatr” uznałam go za najlepszy spektakl sezonu w obszarze tańca. Pracujący przez wiele lat w Kibbutz Contemporary Dance Company Jacek Przybyłowicz, znany z sympatii dla izraelskich technik tańca, zaproponował także premierę Itzika Galiliego, izraelskiego choreografa pracującego od 1997 roku najpierw w Danii, a obecnie w Holandii. Z kolei Przybyłowicz w poprzednim sezonie przygotował dla widzów wrocławskich „Grę w karty” do muzyki Strawińskiego, drugie wykonanie w Polsce tego baletu. Pierwsze, jak utrzymuje Irena Turska w swoim „Przewodniku baletowym”, miało miejsce w Gdańsku w 1963 roku w Operze Bałtyckiej. Przypomnienie tego utworu dla zespołu baletowego to spora rzecz. Z jednej strony to niemal licząca sobie sto lat partytura, której pierwsze wykonanie miało miejsce w 1937 roku w Nowym Jorku przez The American Ballet (dzisiejszy The New York City Ballet), z drugiej – zapomniany materiał muzyczno-choreograficzny, prawie niewystawiany. Jak tu nie zazdrościć takich odkryć i mierzenia się z wyzwaniem, jakie niesie za sobą partytura Strawińskiego i wcześniejsza tradycja choreograficzna związana z osobą George’a Balanchina. I dodam, bo spektakl oglądałam, że Przybyłowicz świetnie sobie z tym zadaniem poradził, co znajduje potwierdzenie także w innych recenzjach (np. Stefana Drajewskiego). Dalej, w tym sezonie artystycznym Przybyłowicz planował wystawić spektakl do muzyki Pawła Mykietyna „Baroque, mon amour”, co niestety odsunęła pandemia i lockdown. Podobnie jak przyjazd i premierę Marco Goeckego, kolejnego wielkiego nazwiska, którego prac polscy widzowie na naszych scenach nie mogli jeszcze zobaczyć. Można więc powiedzieć, że dzięki międzynarodowemu obeznaniu i kontaktom zostały nadrobione „zaległości”, poszerzenie wiedzy i wyobrażeń o tańcu baletowym. W końcu Joanna Szymajda spędziła pięć lat w Lyonie i Paryżu, pisząc i z sukcesem broniąc doktoratu o tendencjach estetycznych w tańcu, niedaleko Ballet de l’Opéra National de Paris, najstarszego zespołu baletowego we Francji i uznawanego za jeden z czterech najbardziej liczących się na świecie. Jacek Przybyłowicz regularnie kreuje balety i inne choreografie za granicą i w Polsce, spotykające się ze sporym uznaniem.
Przez ostatnie dwa lata ten duet naprawdę wykonał kawał znaczącej pracy, promując wrocławski zespół baletowy. Warto zauważyć balans pomiędzy polską tradycją a zagranicznymi trendami i metodami pracy. Duet kierowniczy dbał o różnorodność form i estetyk. Coraz częściej porównywano wrocławski balet z Polskim Baletem Narodowym w Warszawie.
Joanna Szymajda, fot. Pablo Martinez Mendez
Jednak nowa dyrektor Opery Halina Ołdakowska zaczęła od porządków właśnie w obszarze baletu. Od początku sierpnia po cichu zachodzą tu zmiany. Przypomnijmy kilka faktów: jeszcze we wrześniu 2019 został odwołany ówczesny dyrektor opery Marcin Nałęcz-Niesiołowski, przez całkiem długi okres zastępowała go dotychczasowa główna księgowa tej instytucji kultury, Ewa Koleszko. Ten okres rocznego „bezkrólewia” to oczywiście niezbyt szczęśliwa sytuacja dla tak dużej i poważnej instytucji, więc z ulgą przyjęto decyzję Cezarego Przybylskiego, marszałka województwa dolnośląskiego, o ogłoszeniu konkursu na dyrektora, a także późniejszą informację, że zwyciężyła go Halina Ołdakowska, dawna wicedyrektor Narodowego Forum Muzyki. Muzycy i admiratorzy opery mogą się cieszyć, bowiem da się zauważyć u nowej dyrekcji zainteresowanie i wyczucie kwestii muzycznych, natomiast od pierwszych chwil po macoszemu traktuje ona balet.
Dotychczas mimo wielu spotkań z mediami i konferencji prasowej nie padło jeszcze klarowne określenie nowej linii programowej baletu, dodatkowo zabrakło też czasu na spotkanie z zespołem baletowym. Jednak Ołdakowska skwapliwie skorzystała z formalnej sytuacji – upływu daty końcowej kontraktów ówczesnej kierownik baletu Joanny Szymajdy i kuratora sezonu Jacka Przybyłowicza, których zwyczajnie nie przedłużyła. Nie znalazła czasu, aby spotkać się z choreografem, o formalnym podziękowaniu za dwuletnią współpracę w imieniu swoich poprzedników czy instytucji nie wspomnę, a przecież w nowocześnie zarządzanej instytucji takie eleganckie zachowanie powinno być na porządku dziennym. Środowiska artystyczne mają swoje ceremonie, w których honorują wartościowych twórców, współpracowników, są pewne uzusy w tym zakresie etc. Nie pojawił się nawet jeden post wieńczący dwuletnią współpracę.
Na spotkanie z ówczesną kierownik baletu Joanną Szymajdą Halina Ołdakowska poświęciła w ostatnim momencie przysłowiowe pięć minut, aby z jednej strony przyznać, że balet działa dobrze, ale jedyne, co proponuje, to udział w konkursie na to stanowisko, który bądź co bądź dzień wcześniej został ogłoszony. Niby wszystko w porządku. Powiedzmy, że wygląda to na zgodne z nowoczesnym zarządzaniem procedury przeprowadzania konkursu na wakat. Jednak przyjrzawszy się z bliska sytuacji… pani Ołdakowska sama relacjonuje w wywiadach, że do konkursu na dyrektora Opery Wrocławskiej przygotowywała się długi czas, jednak tego okresu przygotowań poskąpiła potencjalnemu kierownikowi baletu i wyznaczyła dwudniowy czy trzydniowy deadline w konkursie na to stanowisko. Długo by szukać informacji w mediach o konkursie. Nie pojawiła się ona praktycznie nigdzie poza stroną Opery, ale przecież wcześniej żadnej informacji o zakończeniu współpracy z ówczesnymi kierownikami nie było, trwał lockdown, a zamierzone premiery z wielkimi nazwiskami przeniesiono. Czy można się spodziewać nowego konkursu w takich okolicznościach? Na żadnym ze znaczących portali środowiskowych informacji o konkursie nie było, bo Opera nie zadbała o przedruk. Żaden kandydat nie startuje w takich konkursach na łapu-capu, o czym nowo powołana dyrektor dobrze wie. Konkurs jednak został rozstrzygnięty, ktoś zdążył napisać swój program w dzień i oszołomić swoją koncepcją na tyle, by wygrać. Kolejna ciekawostka: aktualnie, aby być kierownikiem baletu, nie trzeba być menedżerem – taki wymóg nie pojawił się już w konkursie. Warto dodać, że żaden z innych kierowników nie musiał stawać do konkursu. Widać tu wyraźnie brak symetrii pomiędzy ważnością i procedurami wobec opery a zespołem baletu, choć wszystko dzieje się w tej samej instytucji.
Wiele się ostatnio mówi o myśleniu wspólnotowym, lockdown był trudnym doświadczeniem dla całego społeczeństwa, w wielu instytucjach wzmocniono politykę pracowniczą, ale w planowanej nowoczesnej instytucji Ołdakowskiej kończy się współpracę z kierownikiem technicznym oraz nie kontynuuje świetnej współpracy z kadrą zarządzającą baletem.
Jacek Przybyłowicz, fot. Igor Omulecki
Czy dojdzie do zapowiadanego wieczoru trzech premier – „Baroque, mon amour” Jacka Przybyłowicza i spektakli Marco Goeckego i Itzika Galiliego, na które wyłożono już część planowanego budżetu, do których poczyniono pewne przygotowania, na przykład zlecono wykonanie części scenografii, wypożyczono kostiumy. Trudniejsza pewnie jest sprawa z przeniesieniem terminu spektaklu Marco Goeckego i Itzika Galiliego. Tylko czy w ogóle ktoś o to zabiega? Czy odciął grubą kreską wcześniejszy okres?
Dość ironiczną, ale znaczącą ramę dla tych wydarzeń tworzą przygotowania do II Kongresu Tańca w Warszawie oraz do Wrocławskiego Kongresu Kultury. Przy pierwszym wydarzeniu środowisko tańca pragnie wzmacniać swoją widzialność jako autonomicznego obszaru sztuki i kultury. Taniec wyraża się swoim językiem i kodami, ma swoje tradycje i wielkie osobowości i należy im się zwyczajnie szacunek, odpowiednie traktowanie.
Na I Kongresie Tańca postulowano, aby taniec miał głos i przestrzeń do rozwoju także w instytucjach publicznych, takich jak opery. Od wielu dekad opera i balet działają w jednym organizmie teatrów wielkich i oper. Od dawna balet walczy tam o równy dostęp do prób, korzystania ze sceny, garderób, a także o prawo do kreowania autonomicznego repertuaru. Smutne, że kiedy w Operze Wrocławskiej jest miejsce dla trzech dyrektorów muzycznych i kierownika, to właśnie w przestrzeni baletu muszą być zrealizowane wszystkie zapowiadane cięcia budżetowe i z nowoczesnego modelu duetu – menedżera kultury we współpracy z choreografem, wraca się do jednoosobowego zarządzania przez kierownika baletu.
Zbliża się termin przełożonego Wrocławskiego Kongresu Kultury i trwają przygotowania do wyborów Wrocławskiej Rady Kultury, oba działania wyrastają z potrzeby respektowania pewnych standardów pracy w szeroko rozumianej kulturze. Wypływają z konieczności transparentnego zarządzania publicznymi instytucjami kultury, z potrzeby stosowania przejrzystych procedur, szacunku dla pracowników kultury na wszystkich szczeblach, z pragnienia partycypacji i funkcjonowania instytucji, urzędników w dialogu z lokalną społecznością, czyli odbiorcami.
Dlatego nawet w przypadku kontraktowych pracowników, a szczególnie w tej wyjątkowej sytuacji pandemii wpływającej na zahamowanie dynamiki rynkowej, dyrekcja czy pełniąca obowiązki dyrektora Ewa Koleszko powinna wcześniej uprzedzić kierowników o swoich planach dotyczących dalszej z nimi współpracy bądź jej zakończenia. Zamierzałam w tym tekście oddać też głos i przedstawić stanowisko dyrektor Haliny Ołdakowskiej, ale niestety moja prośba o spotkanie bądź otrzymanie informacji o planach wobec baletu pozostała bez odpowiedzi.
No cóż, miejmy nadzieję, że w nowym programie Opery Wrocławskiej będzie miejsce nie tylko dla rozwoju opery, ale również baletu, bowiem na dyrektorze Opery, perełki dolnośląskiej, spoczywa odpowiedzialność za utrzymanie wysokiego poziomu nad obiema przestrzeniami sztuki, baletu i opery, i miejmy nadzieję, że dyrekcja zadba o taniec w powierzonej jej instytucji.
Ponieważ nikt z osób formalnie reprezentujących Operę nie podziękował byłemu kierownikowi baletu Joannie Szymajdzie i kuratorowi sezonu Jackowi Przybyłowiczowi, ja jako zwyczajny widz Opery Wrocławskiej, a także krytyczka tańca mam potrzebę podziękować za wspaniały program i poszerzenie perspektywy patrzenia na zjawisko współczesnego baletu, za ostatnie dwa lata intensywnej pracy, za program ze świetnymi spektaklami z ambitnymi planami i realizacjami, za zaproszenie wysokiej rangi artystów jak Youri Vámos czy planowane premiery Marco Goeckego i Itzika Galiliego. To były ważne dwa lata dla wrocławskiego baletu i rozwoju tego obszaru sztuki w Polsce. Wielu krytyków przyjeżdżało z Warszawy i Poznania, aby na bieżąco śledzić repertuar. Zjawisko odczuwania czasu jest relatywne, ale te dwa lata z pewnością trwały za krótko.