Wieczorynki
Warszawa, 8 sierpnia 2020, fot. Rafał Milach, Archiwum Protestów Publicznych

10 minut czytania

/ Obyczaje

Wieczorynki

Klara Cykorz

Trudno jest opisać przemoc, której się było czy jest ofiarą lub świadkiem, przemoc rozrywa pamięć na strzępy, trudno to potem złożyć

Jeszcze 3 minuty czytania

7 sierpnia, chyba najgorętszy tydzień roku, trzydzieści stopni wczesnym wieczorem na Krakowskim Przedmieściu. Rzeczywistość – „szara, polska”, mdła jak przeżuta guma do żucia, zatrzaśnięta w klinczu pomiędzy różnej maści narodowcami i obojętnymi liberałami, „będzie już tylko gorzej”, „nic się nie zmieni” – zaczyna się topić, może od upału, może od gniewu, może od poczucia bezradności. Może od nienawiści. Mały wycinek na krawędzi Nowego Światu, pomiędzy Świętym Krzyżem (Jezusa strzegą policjanci) a Kopernikiem (tymczasowo obwieszonym tęczowymi flagami, pierwszą ktoś próbował zdjąć, zawieszono trzy kolejne), zamienia się w psychodeliczną kreskówkę. Po jednej stronie policja, po drugiej na zmianę to rozśpiewany, to skandujący tłum. Queerowi aktywiści, edukatorzy seksualni i wspierający ich przyjaciele. Kupa policjantów otacza samochód z Margot w środku, po obu stronach samochodu, na ziemi, rzędy splecionych łokciami ludzi blokują jego odjazd. Wokół zbiera się coraz więcej ludzi, jest mała orkiestra, Łania żartuje do megafonu, że może Margot ma w tym aucie klimę, bo tu, na zewnątrz, ukrop. Napięcie, ale też poczucie solidarności, może nawet piękna. Kolejne policyjne wozy zjeżdżają się pod bazylikę, wszyscy widzą, że się zbiera na burzę, ale kiedy to w końcu się wydarza i blokada z siedzących ciał zostaje rozbita, czas zaczyna lecieć do przodu wielkimi skokami. Ludzie rzucają się za samochodem z Margot. „Faszyści, policja, jedna koalicja”. Chaos. Ale też porządek kolorystyczny: protestujący tłum jest barwny, ludzie mają kolorowe ciuchy, maseczki i plecaki, no i oczywiście flagi, tęczowe i błękitno-biało-bladoróżowe (to symbol „T” w „LGBT”). Najbardziej trywialne spostrzeżenie: oczywiście, że siły mundurowe nie są tęczowe, dowolny tłum w środku lata będzie bardziej kolorowy niż policyjna kolumna, nie ma o czym mówić. A jednak – także później, kiedy oglądam zdjęcia z protestu – mam wrażenie, że ktoś tu podłączył tautologię do wzmacniacza i ta tautologia zaczyna coś znaczyć.

Stop. Łączenie estetyki i etyki jest groźne; zapala się czerwona lampka. Nie ma oczywiście symetrii między „fuj, geje” a „fuj, granatowe pały”, ale samo założenie, że Dobro jest ładne i kolorowe, a Zło ponuro patrzy spode łba – po prostu śmierdzi; to tylko odwrócona matryca myślenia, że to, jak wyglądamy, niesie ze sobą wartość moralną. Łatwo się ześlizgnąć taką metaforą w szambo (do tego Arbitrzy Smaku, kiedy akurat nie pouczają osób LGBT na temat strategii wywalczania równości, są bardzo skorzy, by uczynić z nich tarczę przeciwko „ludowi” czy innemu chochołowi). A jednak to wrażenie wraca, nie chce się ode mnie odczepić, jest za bardzo nachalne. Jak z bajki: przemoc na smyczy uniformizującego systemu przeciwko mocom dobra, tęcza to przecież światło, takie rzeczy. Parada fantastycznych postaci nie pomaga, na znak solidarności z protestującymi mieszkańcy Łodzi otulają tęczowymi flagami Misia Uszatka i Jednorożca. W Krakowie zawieszenie flagi na Smoku Wawelskim błyskawicznie ściąga na miejsce mundurowych i budzi oburzenie turystów, ktoś chciał zrobić dziecku zdjęcie i nie może, bo rozpustna flaga – ups! Polska jak koszmarna wieczorynka – godzina się nawet zgadza.

Piszę to co powyżej do przyjaciółki, zawsze bardzo wspierającej w temacie pisarskich zmagań i innych twórczych pierdół. W to tak trudno uwierzyć, odpisuje mi, że twój mózg automatycznie wędruje tam, w bajki i muminki, żeby jakoś objąć rzeczywistość, zakorzenić. W ogóle nie chodzi ci o etykę i estetykę, tylko gdzie skręca nasz mózg wobec przemocy. Tak jak wiesz, dzieciaki nie mówią o traumie, ale ją rysują. I wtedy to jest opowieść o języku i wyobraźni, jak możemy mówić o tym, co nie do powiedzenia?

Chyba ma rację; być może powtarzam sobie te bajki, bo wiem, że to poczucie dziwności i odrealnienia zniknie niedługo zupełnie. Potrzebuję więc czegoś, co będzie mi o niej przypominać. Trudno jest opisać przemoc, której się było czy jest ofiarą lub świadkiem, przemoc rozrywa pamięć na strzępy, trudno to potem złożyć. Wiesz, że wydarzyło się coś strasznego, ale jak zaczynasz opowiadać, słowa nie przystają do rzeczywistości. A może ci się wydawało? A przecież może być gorzej? (Kiedy pisałam ten tekst, białoruska milicja zaczęła strzelać do ludzi). Tak myślisz, zresztą, jak większość ludzi w Polsce, niedostatecznie dobrze znasz swoje prawa, poza tym nauczono cię, że nie ma co na nich polegać. Nie bądź roszczeniowy! Czego się spodziewałaś? Przemoc naturalizuje się błyskawicznie, wsiąka w człowieka i już jej nie widać. Jak mówi o swoim doświadczeniu aresztowany na Krakowskim Przedmieściu Julia Minasiewicz: „W trakcie tego całego wydarzenia zacząłem dostrzegać takie rzeczy, że jak mnie prowadzi policjantka i mnie nie szarpie, nie popycha, to zacząłem się łapać na tym, że traktuję to jako jakiś największy wyraz życzliwości, że ktoś mnie nie bije”.

Kiedy dzieje się tak dużo, trudno spojrzeć z dystansu i z ukosa – i już jesteśmy w łapach totalizującej teraźniejszości. Jest tak jak jest, zawsze tak było – to naturalne – i będzie tylko gorzej. Kiedy dwa tygodnie temu po raz pierwszy zobaczyłam zdjęcia z zawieszania tęczowych flag na warszawskich pomnikach, pomyślałam że Stop Bzdurom nie ustaje w poszukiwaniu nowych estetyk. Stop Bzdurom: Odcinek „Elegancja”, soczyste kolory na tle czarnych pomników i czarnego nieba, żadnej prowizorki, wszystko obmyślane na tip-top, od literackiego manifestu po dokumentację fotograficzną. Miasto ożyło. Mi akurat najbardziej podobała się Syrena, bo jeśli za coś lubić Warszawę, to za bandę uzbrojonych kobiet hybryd (moja najukochańsza Nike też się do nich zalicza, polecam spacerki pod cokół po zmroku – she’s the butchest of all). Ale pomyślałam też, że dla wierzących osób LGBT flaga zatknięta na Chrystusie to będzie coś ważnego i budującego. Nadzieja na bezwarunkowe poparcie akcji przez liberalną stronę opinii publicznej rozwiała się szybciutko, dzisiaj wydaje mi się dziwne, że w ogóle mogłam mieć takie myśli, podobnie jak zeszłoroczna sprawa Elżbiety Podleśnej wydaje mi się czymś oczywistym, tak, oczywiście, że to się wydarzyło, jak mogłoby się nie wydarzyć?

Manifest podpisany u stóp pomników przez Gang Sam Zamęt, Kolektyw Stop Bzdurom i Poetkę był właśnie – JEST – głosem sprzeciwu wobec naturalizacji gnojenia. I kultury błagania, upokorzenia, szarpania się o każdy metr sześcienny powietrza. „Prosić o pomoc po byciu gnojonym jest trudno. Znacie to ze szkoły”, mówiła później, w sobotę 8 sierpnia, z trybuny pod Dużym Kopernikiem u stóp Pałacu Kultury, przedstawicielka skłotu Syrena, „ta trzecia, zwieziona z Bieszczad”. No właśnie – szkoły.

 
 
 
 
 
 
 


Flashback literacki: w noc świętojańską Włóczykij zakrada się do parku Paszczaka Dozorcy i rozsiewa nasionka Hatifnatów, „niezbyt gęsto, żeby im się łapki nie plątały, gdy zaczną wschodzić”. Potem zrywa znienawidzone tablice („Zabrania się śmiać i gwizdać”) i trochę przez przypadek uwalnia z parku Paszczaka Dozorcy „włochatą leśną dzieciarnię”.

Paszczak Dozorca mógłby być emanacją nieprzyjaznej dzieciom kultury polskiej, ale w akcjach Stop Bzdurom miejsce dzieci i młodzieży nigdy nie było przypadkowe, tylko pierwszoplanowe – w konflikcie o tęczę dzieciarnia, ta włochata i nie, także jest celem ataku i dyskryminacji. Czasami skutkuje to podwójnym wykluczeniem – w wywiadzie udzielonym w październiku zeszłego roku Margot zaznaczała, że to nieheteronormatywna młodzież jest najważniejszą adresatką ich akcji. Młodzi ludzie, uwięzieni w homofobicznej maszynie wytwarzania polskości, są przez dorosłych bez ustanku uprzedmiatawiani, sprowadzani do dyskursywnego wytrychu. Szczególnie poręcznym dyskursywnym wytrychem są dla polskich dorosłych dzieci martwe – jak zaszczute nastolatki, których szczegółami śmierci teoretycznie empatyczne media szafują bez żadnego zahamowania. I, daleko od empatii, faktów i w ogóle rzeczywistości – na makabrycznych banerach Fundacji Pro-Prawo do Życia, które przez lata straszyły na ulicach polskich miast i miasteczek w ramach kampanii przeciwko prawom reprodukcyjnym kobiet i leczeniu niepłodności. I pod spodem opowieści o „lobby LGBT” i „seksedukatorach” – tam, gdzie kryje się nie tak stara legenda o porywaniu dzieci na macę. Nie trzeba zresztą sięgać aż tak głęboko w makabrę. Emitowany obecnie sezon polskiej sagi ksenofobicznej otworzyło przecież ogłoszenie przez Andrzeja Dudę „Karty Rodziny”. (Było to dawno, w prehistorycznym czerwcu). Anna Krawczak, antropolożka, i Kornel Sobczak, badacz polskiego kanonu lektur, zdiagnozowali wtedy ideologię „Karty” jako prywatyzację dzieci, dowodząc, że „jeśli państwo sprzedaje rodzinom ofertę prywatności, wtedy samo wyraźnie komunikuje, że nie jest zainteresowane uznaniem w dzieciach obywateli, ponieważ postrzega je jako własność prywatną ich rodziców”. Spór o tęczę ma więc co najmniej dwie nóżki – upodlenie osób LGBT i uznanie osób niepełnoletnich za rzeczy.

W tym miejscu ten tekst równie dobrze mógłby się zakończyć – nie jestem dobra w puenty, nie czuję się też uprawniona do snucia jakichkolwiek prognoz ani nawet pocieszeń. Warto jednak podkreślić coś, co niby jest na wierzchu, ale nie zostało chyba jeszcze zbytnio sproblematyzowane – to, że wydarzenia ostatnich tygodni mają w centrum osoby niebinarne i kobiety, w tym sporo osób trans, najbardziej narażonych na przemoc, co zresztą potwierdziły piątkowe aresztowania. Jednocześnie to przesunięcie perspektywy, potrząśnięcie opatrzonym skrótem, odwrócenie go do góry nogami, tak by litera T nie była na końcu, a w centrum – pozwala zobaczyć momenty, w których historia mogła potoczyć się inaczej. W tej „szarej, polskiej” rzeczywistości, mdłej jak przeżuta guma do żucia, pięć lat temu przeszła przez parlament, w awangardzie na skalę światową, ustawa o uzgodnieniu płci – i to na nią przypadło, tragicznie, pierwsze veto nowego prezydenta. Może być to oczywiście opowieść o tym, że jest jak jest i będzie tylko gorzej. Ale może być też o tym, że może być inaczej.

Cytaty z „Lata Muminków” w tłumaczeniu Ireny Szuch-Wyszomirskiej, Wydawnictwo „Nasza Księgarnia”, Warszawa 1999.