Baranki i Ofelie

8 minut czytania

/ Film

Baranki i Ofelie

Klara Cykorz

Scenariusz „Córki boga” uszyty został z klisz popularnych narracji o sektach, co samo w sobie nie jest jakąś wielką wadą. Chodzi przecież o to, aby Szumowska i Englert namalowali coś po swojemu, uzupełnili białe plamy feministycznej baśni

Jeszcze 2 minuty czytania

Zaczyna się od spojrzenia zza ściany wody, ze środka wodospadu, u stóp którego przykucnęły dwie młode dziewczyny w niebieskich sukniach. Grube warkocze upięte wokół głowy, takie rzeczy. Recenzje „The Other Lamb”, po polsku „Córka boga” (hm, hm), podkreślają chórem fach w ręku operatora Michała Englerta – od drugiego ujęcia wiadomo, że będzie to bardzo ładny film. Kadry pachną wodą i ziemią; czasem, w ciemnych wnętrzach, zalatują stęchlizną. Obrazy pęcznieją od wilgoci. Najpierw wodospad, potem ucieczka z lasu, wędrówka przez pustkowia. Czasem wychodzi słońce, ale i tak jest zimno. Potem dochodzimy do jeziora, położonego w rozłożystej dolinie; na samym końcu wrócimy nad wodospad. (Informacja dla turystów, jeśli turystyka jeszcze istnieje: film kręcono w Irlandii). Można mówić o wizualnej superspójności, można i o kiczu. Ale na litość boską, chyba nikt nie spodziewał się po Małgorzacie Szumowskiej – tej no, subtelności?

To pierwszy anglojęzyczny projekt reżyserki; trudno powiedzieć, by czas mu sprzyjał. Film pojawił się z końcem maja na Netfliksie, ze względów oczywistych omijając kina, trochę tylnym wejściem i za cicho, żeby nie powiedzieć – wstydliwie. Nie żeby było w tym coś bardzo zaskakującego, w gruncie rzeczy od dawna (od „zawsze”?) niewiele dzieliło Szumowską reżyserkę celebrowaną od Szumowskiej postaci kłopotliwej. Moje osobiste sympatie też układały się różnie. „33 sceny z życia” splotły się z własną żałobą, a ponieważ tego typu synchronizacji nie da się z biografii widza usunąć – podobne odnalezienie w filmie, najbardziej intymne poczucie reprezentacji tworzy nas jako widzów – do dziś myślę o tym kinie trochę jak o bliskiej osobie. Może dlatego później zawsze wybierałam Szumowską bardziej wulgarną; bliżej mi do „W imię…” niż „Body/Ciało”. Jej kino stało się starą znajomą, taką, z którą było się kiedyś blisko, a dzisiaj w ogóle nie, aż do opróżnienia pierwszej butelki niedrogiego wina. Starą znajomą, z którą nie zgadzasz się w niczym i która trochę cię obraża, ale też daje przestrzeń, aby na nią nawrzeszczeć. Bez wahania przehandluję „Boże Ciało” Komasy na „Twarz”, nie dlatego, że mam gdzieś wyższościowe, inteligenckie stereotypizowanie polskiej prowincji, ale właśnie dlatego, że nie mam, a Gigi D’Agostino i Jezus Chrystus z Głową Przekręconą dają mi energię, by awanturować się i tańczyć jednocześnie. Mając do wyboru kino chrześcijańskie i katolicki kicz, zawsze wybiorę to drugie. A filmy Szumowskiej z katolickim kiczem są za pan brat. Nie ma to, oczywiście, nic wspólnego z wiarą.

„Córki boga”, reż. Małgorzata Szumowska„Córka boga”, reż. Małgorzata Szumowska

Scenariusz „Córki boga”, spod pióra australijskiej scenarzystki Catherine S. McMullen, też nie jest zainteresowany duchowością ani teologią. Fabularnie uszyty został z klisz popularnych narracji o sektach (proweniencji raczej purytańskiej, ale znowu: nie ma to znaczenia), co samo w sobie nie jest jakąś wielką wadą; to jak czepianie się kolorowanki, że nie jest wielkim kolorowym albumem. Chodzi przecież o to, aby Szumowska i Englert namalowali coś po swojemu w panoramicznej ramie, uzupełnili białe plamy feministycznej baśni, tak archetypicznej, że już bardziej się nie da. Holenderski aktor Michiel Huisman, wielkooki i piękny jak Jezus, gra Pasterza, męskiego przywódcę kobiecej sekty, której członkinie dzielą się na żony, w sukniach czerwonych, i córki, w sukniach niebieskich; główną bohaterką jest jedna z córek, dziewczyna, która nie pamięta życia poza sektą i którą zaczynają nawiedzać dziwne wizje i podejrzliwość wobec guru. (Gra ją zdolna młoda aktorka Raffey Cassidy, znana m.in. z bardzo kłopotliwego „Vox Lux” Brady’ego Corbeta). Nic, czego byśmy nie znali. Film konkretyzuje się dopiero w obsesji wilgoci, w łaźni i jeziorze, w deszczu i menstruacji, w szumie wodospadu i płytkim potoku, w którym rozkładają się, jak Ofelie, kobiece trupy.

„Córki boga”, reż. Małgorzata Szumowska„Córka boga”, reż. Małgorzata Szumowska. Belgia, Irlandia, USA 2019, na Netfliksie od maja 2020I mój odruch, aby tego filmu bronić, ma swoje źródło w wielkim feministycznym archetypie – jednym z największych. Po pięciu minutach, a może i dwóch, wiedziałam już, że Szumowska wywołała po latach ducha swojej matki – i byłam za, na dobre i na złe. Jest oczywiście coś problematycznego w pisaniu o, i nie daj boże recenzowaniu, czyjejś twórczości przez pryzmat postaci znanego rodzica, nawet jeśli ich drogi artystyczne kiedyś się splotły, nawet jeśli ów rodzic pojawiał się przed laty w filmach swojego dziecka. Jeśli Małgorzata Szumowska kiedykolwiek będzie chciała zekranizować którąś z fantastycznych książek swojej matki, to przecież to zrobi, ma do nich prawa, jej nazwisko figuruje w każdym ich wznowieniu. Być może więc dokonuję tu jakiegoś nadużycia. A jednak „Córka boga” ma w sobie to DNA, wzór powieści Doroty Terakowskiej, które najmocniej rezonowały we mnie, kiedy byłam małą dziewczynką (uzbrojona w PowerPointa, kleiłam prezentacje z czołówkami jej fikcyjnych ekranizacji). Terakowska wrzucała swoich czytelników w sam środek dziwnych, alternatywnych światów, odsłaniających się powoli, z ukosa, jak w życiu, gdzie dorastający młody człowiek zajmuje pozycję poszukującego outsidera. „Lustro pana Grymsa”, „Córka czarownic” i „Samotność bogów” opowiadały o światach definiowanych przez tajemniczy brak, społecznościach zorganizowanych wokół niezrozumiałych, okrutnych rytuałów, ukrywaniu się i uciekaniu. Przeglądając te powieści po latach, uderzyła mnie na zimno myśl, że być może to, co najbardziej mnie w nich pociągało i rezonowało jakąś głębszą, trudną prawdą, to oparcie całych fabuł o brak komunikacji pomiędzy młodymi ludźmi a „dorosłymi”. W skrócie, były to powieści o tym, że młodym ludziom prawdy się nie mówi; że się przed nimi prawdę zataja; że tabu jest ważniejsze od komunikacji; że dzieci i młodzież nie mają prawa do wiedzy i swojej własnej historii, i najlepiej wszystko jest spowić jakąś księgą albo śmierdzącym kadzidłem. Ustawione wyraźnie w tę stronę ostrze krytyczne miało jedynie „Lustro pana Grymsa”, ale mniejsza o to – dzieci umieją czytać w poprzek i na wspak.

I „Córka boga” jest dokładnie o tym, nawet jeśli nie jest tak meandryczna jak wymienione powieści. (Aczkolwiek świat przedstawiony pęka na moment, pokazując przez szczelinę jakiś świat równoległy – znowu, stały chwyt Terakowskiej). Etycznie jest to wszystko dużo prostsze, wiadomo, gdzie zło, gdzie dobro. Piękno jest symetryczne, a przemoc – wzorcowa. To może budzić odruchy ironiczne. Mężczyzna hochsztapler, który nazywa się pasterzem, grupa biernych kobiet, dookoła biega prowokująco stadko owiec – a ponieważ kamera kocha owce, a owce kamerę, złośliwi powiedzą, że to one mają tutaj najwięcej indywidualności. Mężczyzna jest zły, kobiety – zniewolone, a zbuntuje się ta, której kosmyk włosów notorycznie wychodzi z warkocza. Nie będę się upierać, że nie są to klisze, chodzi mi raczej o to, że czasem klisze działają, bo intencja, która je umacnia, odpowiada na jakąś potrzebę i pozostaje aktualna. Wizualny chwyt z wodą, powracająca wizja podtapiania, ujawni się w końcu jako przemoc chrztu; okaże się, że cała opowieść była nią, dosłownie, przesiąknięta. Jest to może tendencyjne, ale jest też – konsekwentne.