Gry z pamięcią o Bausch
Damien HR, wikimedia commons

Gry z pamięcią o Bausch

Anna Królica

W „Vollmond” Pinie Bausch udało się uchwycić, a później odtworzyć na scenie, chwilę szczęścia. Do tej pory częściej pokazywała niespełnione tęsknoty, utajone pragnienia bliskości, rozczarowanie

Jeszcze 3 minuty czytania

Oglądanie spektakli Piny Bausch po jej śmierci diametralnie zmienia ich odbiór. Prawdopodobnie wprawia część widzów w zachwyt i zarazem uspakaja ich, że jeszcze zdążyli zobaczyć na scenie jej sztuki. To chwilowe podtrzymywanie przy życiu skazanego na rozwiązanie teatru staje się kolejnym silnym bodźcem. Sezon prezentacji kultury Nadrenii Północnej Westfalii jest prawdopodobnie ostatnią okazją do obejrzenia w Polsce spektakli Bausch. Zatem okoliczności towarzyszące wystawianiu „Café Müller” i „Frühlingsopfer” („Święto wiosny”) oraz „Vollmond” („Pełnia księżyca”) są dość niecodzienne.

Największa jak dotychczas prezentacja dorobku Bausch w Polsce jest także przypomnieniem dramatycznej sytuacji, w której polscy widzowie wzięli udział w czerwcu 2009 roku – kiedy radość z wystawienia „Nefés” we Wrocławiu przerwała informacja o nagłej śmierci choreografki. Tegorocznemu pobytowi zespołu z Tanztheater Wuppertal w Polsce również towarzyszyło wielkie zainteresowanie publiczności, które można odczytać jako chęć złożenia hołdu wielkiej wizjonerce teatru.

„Vollmond”, chor. Pina Bausch. Schauspielhaus Wuppertal,
premiera 2006. Pokaz w Teatrze Wielkim Operze Narodowej
w ramach Sezonu Kultury Nadrenii Północej-Westfalii,
21 września 2011 / fot. dzięki uprzejmości Jochena Viehoffa
Spektakl „Vollmond” w tym kontekście okazał się nieco mniej znaczący niż „Café Müller” i „Fruhlingsopfer”. Wszyscy chcieli zobaczyć ikoniczne, najbardziej rozpoznawalne przedstawienia Bausch. W pierwszym przedstawieniu Bausch za życia sama występowała, „żeby Malou Ariaudo się nie bała” – jak przypomina w filmie „Pina” Wima Wendersa Dominique Mercy. Na scenie w Warszawie nie występuje już Malou Airaudo, a rolę Bausch zgodnie z jej wolą zatańczyła Helena Pikon.

Z kolei „Fruhlingsopfer” – spektakl tańczony na torfie – to niemal wizytówka Tanztheater Wuppertal. To przypomnienie – jeszcze z wczesnego etapu prac zespołu – znaczącego przekroczenia tradycji grania „Święta Wiosny” i zwrócenie uwagi na inne jakości ruchu. Bausch wydobyła całą współczesność tego arcydzieła tanecznego. Oba spektakle prezentowane podczas pierwszego wieczoru z Tanztheater Wuppertal w Teatrze Wielkim Operze Narodowej wiele osób zna z nagrań, a może nawet niektórzy pamiętają je z wrocławskiego występu gościnnego zespołu w 1987 roku, ale dla wielu osób okazja zobaczenia tego arcydzieła na żywo była niepowtarzalna.

fot. dzięki uprzejmości Jochena ViehoffaJak do tego seansu wspominania pasuje „Vollmond”? Mimo wszystko gdzieś z boku. Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy jest to spektakl przełomowy w twórczości Bausch, ale na pewno nie należy do kanonu najważniejszych jej prac. Może za jakiś czas zmieni to odczucie film „Pina” Wima Wendersa, ponieważ o ile wiele fragmentów i cytatów z przedstawień Bausch może zostać w nim nierozpoznane, to odwołania do „Vollmond” z pewnością będą czytelne. Obraz z wielkim odłamem skały zanurzonym w wodzie łatwo rozpoznać. Podobnie ścieżkę dźwiękową.
Poza tym „Vollmond” to stosunkowo nowy spektakl. Jego premiera odbyła się 11 maja 2006 roku, czyli kilka lat po „Nefés” (2003). Bausch miała pomysł na tytuł przedstawienia od początku prac – co było rzadkością w jej praktyce scenicznej. „Vollmond” może być ciekawą konfrontacją z polskimi schematami myślenia o spuściźnie Bausch, w których dominują dwa wcześniej wspomniane tytuły, a „Nelken” („Goździki”) i „Nefés” – także prezentowane na polskiej scenie – były znacznie mniej komentowane.

Sezon Kultury Nadrenii Północnej-Westfalii – Tam'Tam

Wystawa Wolfganga Tillmansa w warszawskiej Zachęcie (od 18 listopada), występy grupy Piny Bausch w Teatrze Wielkim (16-21 września), ekspozycja zakazanej sztuki Trzeciej Rzeszy w Krakowie (od 18 października) oraz 24-godzinny maraton jazzowy we Wrocławiu (26 listopada), to tylko kilka z ponad dwudziestu wydarzeń Sezonu Kultury Nadrenii Północnej-Westfalii – Tam'Tam, który wystartował 16 września 2011.
Sezon Kultury powstał dzięki ponadnarodowej współpracy. „Tam”, czyli w Nadrenii Północnej-Westfalii, instytucje i artyści współpracowali z „tam”, czyli Polską, nad powstaniem i realizacją kulturalnych projektów. Efektem współpracy jest przegląd najciekawszych zjawisk współczesnej sceny kulturalnej niemieckiego regionu.
Sezon Kultury odbywa się równolegle w wielu miejscach w Polsce. W Warszawie można było obejrzeć w 3D film „Pina” Wima Wendersa (18 września), w poznańskim Starym Browarze przez niemal miesiąc (od 1 do 29 października) gości Tanzhaus NRW.
„Prąd myśli i rzeka książek” to z kolei literacka podróż wzdłuż Odry, która w formie spotkań z wybitnymi autorami z Niemiec, Polski i Holandii startuje z Wrocławia, aby przez Frankfurt oraz Słubice dotrzeć do Szczecina (1-4 października). Z kolei Chorwerk Ruhr i artyści Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego połączą siły w Katowicach, wykonując „Vigilię” Wolfganga Rihma (9 listopada). Tam'Tam to także wiele wydarzeń dziejących się w ramach istniejących polskich festiwali. Podczas Warszawskiej Jesieni wystąpiła m.in. grupa musikFabrik w repertuarze genialnego kompozytora z Westfalii Karlheinza Stockhausena (22 września). Na Krakowskich Reminiscencjach Teatralnych odbył się przegląd teatrów z Nadrenii (10-12 października).
Sezon Kultury Tam'Tam w Polsce będzie trwał do końca stycznia 2012 roku. W przyszłym roku w Nadrenii Północnej-Westfalii zaprezentują się polscy artyści i instytucje.

dwutygodnik.com jest patronem medialnym Sezonu.
www.sezon-kultury-tamtam.pl

Od drugiej połowy lat 90. zmienił się nieco charakter pracy Piny Bausch – jej spektakle zdają się być mniej mroczne, mniej krytyczne wobec rzeczywistości. Jedną z przyczyn tych zmian była znacząca wymiana składu zespołu. Pojawiło się w nim wielu tancerzy ze świetnie opanowanymi – szeroko rzecz ujmując – wschodnimi technikami tańca. W niemieckiej prasie użyto kiedyś sformułowania „ciała niosące poezję” na określenie fizyczności dawniejszego składu zespołu Tanztheater Wuppertal. Określało ono pewną trudno uchwytną jakość sposobu prowadzenia ciała i funkcjonowania tancerek i tancerzy, charakterystyczną dla zespołu Bausch. W „Vollmond” każde pojawienie się na scenie Nazareth Pantadero, Heleny Pikon, Julie Anne Stanzak i Dominique Mercy – tancerzy, z którymi Bausch tworzyła markę swojego teatru – można rozpoznać właśnie po jakości „ciał niosących poezję”. Długie, zawieszone w powietrzu ramiona, wiotkie ciała i wpisany w nie tragizm – wyróżniają ich spośród pozostałych wykonawców. Po zmianie składu „ciał niosących poezję” jest coraz mniej, ale wyrazistsza stała się w spektaklach sama technika.

Mimo że „Vollmond” należy do innego etapu twórczości niż „Café Müller”, bardziej pogodnego, to jednak w kolażowej narracji pojawiają się także nostalgiczne i przejmujące nuty. Oto pierwszy obraz – ekstrawagancko wielka skała zanurzona w wodzie, o którą raz po raz będą rozbryzgiwać się morskie fale. Innym razem będą po niej wspinać się tancerze, potem pływać dookoła niej i bawić się. Sam jednak obraz – pomijając zachwyt i rozmach scenografii Petera Pabsta – jest w gruncie rzeczy bardzo surowy i przygnębiający. Ewokuje myślenie o tęsknocie, o samotności i niespełnionych pragnieniach.
Bardzo szybko zostają zdefiniowanie jako pragnienia miłości. Tancerze komunikują je ze sceny w gestyce dnia codziennego. Ale zanim widz zdąży zatrzymać spojrzenie na kobiecie łapczywie całującej wzbraniającego się mężczyznę, sytuacja na scenie się zmienia i już inne działania zaprzątają uwagę widzów. Smutek zostaje błyskawicznie przełamany przez poczucie humoru. Odciąga uwagę od ciężaru wprowadzanego problemu – łatwiej zapamiętać przepiękną, poetycką scenę radości rozgrywaną pod skałą na krzesłach, o które nonszalancko rozbryzgują się fale. Kobiety, balansując, wbiegają na krawędzie krzeseł, na których usadzeni są uśmiechnięci mężczyźni. Przypomina to dziecięcą zabawę, krzesła są ustawione chyba na planie kwadratu – jedno wyznacza środek. Prowadzone przez muzykę działania kobiet wiodą do kolejnego skoku i szukania partnera. Jakby na sygnał zeskakują, a ich suknie wprawione w ruch dynamicznymi skokami, napełnione powietrzem wdzięcznie się wydymają. Potem znów kolejna zmiana.

fot. dzięki uprzejmości Jochena ViehoffaBausch udało się uchwycić, a później odtworzyć na scenie chwilę szczęścia. Do tej pory częściej pokazywała niespełnione tęsknoty, utajone pragnienia bliskości. Rozczarowanie. W „Vollmond” najwięcej emocji wiąże się z radością. Sceny związane ze stanami bardziej dotkliwymi mają natomiast nieco epizodyczny charakter.

Usytuowany w centrum sceny odłam skały podkreśla związek człowieka z naturą, z żywiołami, z drugiej zaś strony jest metaforą samotności. Wokół niego konstruowane są niesamowite obrazy – jak ten, w którym tancerze niczym półryby pływają po linii horyzontu za skałą. Często pada deszcz – raz jest rzęsisty, innym razem jak mżawka, on także narzuca nastrój nostalgii. W wodzie wykonawcy tańczą niby zwyczajnie, jakby nic sobie nie robiąc z fal. W długich wieczorowych sukniach, jak to u Bausch.
Mokre ubrania stają się cięższe, mniej poddają się ruchom, przylepiają do ciała. Światło księżyca zdaje się kierować irracjonalnymi działaniami postaci. Klucz realistyczny niewiele tłumaczy. Nie brakuje także efektownej reżyserii świateł, które krążą po kroplach deszczu i odbiciach wody.

Ta estetyczna nonszalancja także jest wpisana w jakość spektakli Tanztheater Wuppertal Pina Bausch.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.